Читать книгу Ósmy cud świata - Magdalena Witkiewicz - Страница 7

CZĘŚĆ PIERWSZA
Anna
3

Оглавление

Kwiat jest po to, by go zerwać, dziewczyna po to, aby z nią flirtować

powiedzenie wietnamskie

Dużo lepszym lekarstwem na moją samotność była Afryka. Pomogła mi zdecydowanie na dłużej. Miałam spontaniczny plan wejścia na najwyższą górę tego kontynentu. Pozornie Kilimandżaro nie ma zbyt wiele wspólnego z tą historią… Ale jednak. Zdecydowałam się na tę daleką podróż zupełnie sama. Często tak podróżowałam. Śmiałam się zawsze, że lubię spędzać czas w swoim własnym towarzystwie. O Afryce marzyłam od zawsze. Tuż po rozstaniu z Marcinem zarezerwowałam last minute i wsiadłam w samolot. Najpierw do Amsterdamu, potem do Tanzanii. Krótki nocleg w małym hoteliku i następnego dnia wyruszałam zdobywać szczyt Kilimandżaro. Wspinałam się w towarzystwie dwóch Francuzów, którzy całą drogę wyznawali sobie miłość, włoskiej zakonnicy, która zakasując spódnicę, zawsze szła w czołówce, i pary nie wiadomo skąd, bo całą drogę nie odzywali się do nikogo oprócz siebie i to głównie szeptem. Nieważne, dla mnie miała to być wyprawa życia.

Całą wycieczką opiekowali się tubylcy. Nieśli nam plecaki, rozbijali namioty i gotowali jedzenie. Zagrzewali do walki z naturą.

***

U stóp Kilimandżaro zatrzymaliśmy się na chwilę. W księdze pamiątkowej, leżącej tuż przy wyjściu na szlak, przeczytałam wpis innej Polki.

„Tuż u podnóża wielkiej góry powiedziałam TAK. To najszczęśliwszy dzień mojego życia! Kocie, kocham cię! Aneta”.

Poniżej, innym charakterem pisma:

„LOVE XXX – Twój Kot”.

Uśmiechnęłam się. Pamiętam, że napisałam wtedy „Wszystkiego najlepszego”. Dorysowałam dwa serduszka. Napisałam też coś o tym, że jedni się cieszą, że są razem, a inni przyjeżdżają leczyć złamane serce. Przyznałam się sama sobie, że też bym chciała, by ktoś napisał do mnie „LOVE – Twój Kot”. Może lakonicznie, może mało romantycznie… Na pewno z fantazją. Oświadczyny u podnóża wielkiego wulkanu. Prawdopodobnie uklęknął, wyciągnął pierścionek, spytał „czy wyjdziesz za mnie?”, ona odpowiedziała „tak”, po czym weszli na wielką górę w asyście przewodnika i tragarzy, którzy śpiewali im afrykańskie piosenki.

Zatęskniłam za uczuciem szczęścia.

Do tej pory mam przed oczami tamte słowa. Zapamiętałam tę chwilę dokładnie, bo chyba jednak – daleko od domu – dotarło do mnie, że niesamowicie tęsknię za takim uczuciem. Chciałam kochać i być kochaną.

***

Teraz już nie mogę sobie przypomnieć, jak w języku suahili jest „kocham cię”. Wtedy z pewnością to wiedziałam.

Z Afryki wróciłam z setką warkoczyków na głowie, naładowana pozytywną energią, przekonana, że mogę zdobyć cały świat.

Czy mi się to udało?

W pewnym sensie tak. Zmieniłam pracę, pięłam się po szczeblach kariery, zdobywałam nagrody, co roku dostawałam premie. Zostałam kierownikiem działu call center. Smuciło mnie tylko to, że po powrocie do domu nie miałam się z kim dzielić moimi sukcesami. Zrzucałam niewygodne szpilki, zsuwałam garsonkę i siedziałam pod kocem w samej bieliźnie, świętując szampanem swoje osiągnięcia.

Mama była przerażona moją samotnością. Chyba nawet bardziej niż ja sama.

– Dziecko, masz trzydzieści pięć lat. – Kręciła głową. – Ty nie masz na co czekać…

– Mamo, ja wcale nie czekam…

– Bo już nie masz czasu czekać! – Mama podniosła głos. Nieczęsto jej się to zdarzało. – Na przykład Renatka z moich studiów nie miała nikogo. I wiesz… – Mama na chwilę zamilkła. – I wiesz, i potem miała dziecko.

Spojrzałam na mamę pytająco. Nigdy nie rozmawiałyśmy o tych sprawach.

– Mamo, co ty sugerujesz?

– Nic, kochanie. – Mama była najwyraźniej zawstydzona.

– Mam sobie zrobić dziecko? Z byle kim? – zapytałam wprost.

Mama wzruszyła ramionami.

– Aniu, no nie zaraz z byle kim. Synek Reni został lekarzem… Więc jego ojciec też nie był byle kim. I Renia jest najszczęśliwsza na świecie. A tak byłaby sama.

***

Pamiętam, że wróciłam wtedy do domu zła na cały świat. A najbardziej na własną matkę, która chyba przestała wierzyć, że kiedyś przedstawię jej przystojnego zięcia i oświadczę, że będzie babcią. Teraz oczekiwała tylko, że znajdę jakiegokolwiek partnera. Chciała, bym go wykorzystała i egoistycznie zrobiła sobie dziecko. Nie pomyślała, że tym samym pozbawię własne dziecko ojca. A może było inaczej. Bo na mój wyraźny protest odpowiedziała:

– Ty też wychowywałaś się bez ojca! Ciągle pływał!

– Mamo! Ale był! Wiedziałam, kim jest! – odpowiadałam zdenerwowana. – I mniej więcej gdzie jest!

Nie odzywałam się do niej chyba dwa tygodnie. Dziecko? Z kimkolwiek? Wtedy ten pomysł wydawał mi się zupełnie abstrakcyjny. Potem, gdy mijały lata, coraz bardziej zaczynała doskwierać mi samotność. Mężczyźni? Owszem. Byli. Zawsze miałam z kim iść na kawę, do kina czy nawet do kogo się przytulić. Z wiekiem jednak stawałam się coraz bardziej wybredna. Nie chciałam na co dzień dzielić łóżka z kimś, kto nie do końca mi odpowiadał. Wiedziałam, że z każdym mijającym rokiem będzie coraz trudniej. Samotne wieczory, samotne poranki. Samotne święta, wakacje. Bałam się, co będzie, gdy zabraknie mamy i Jurka.

Nie byłam szczęśliwa. Chociaż nie mogłam narzekać, jeżeli chodzi o finanse. Dorobiłam się trzypokojowego mieszkania niedaleko morza, nawet już udało mi się spłacić kredyt. Lokal, w którym mieszkałam do tej pory, wynajęłam studentom. Moja mama po raz drugi wyszła za mąż i żartowała, że gdyby mogła, to by sobie sama te wnuki urodziła.

Mnie te żarty przestały śmieszyć. Przyjaciółki po kolei zachodziły w ciążę, nawet te, które zastrzegały, że nigdy nie chcą mieć dzieci.

– Wiesz? Jestem teraz taka szczęśliwa – mówiła jedna z nich. – Nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdyby nie było ze mną Natalki.

Ja niestety mogłam to sobie wyobrazić. Aż za dobrze. Bardzo denerwowały mnie telefony od przyjaciółek, które chciały się wyżalić, że nie mają zupełnie czasu dla siebie, bo wiecznie siedzą uwięzione w domu z dzieckiem. Ja też chciałam być „uwięziona”. Jednak miałam prawie czterdzieści lat i coraz słabsze perspektywy na to, by zrealizować się jako matka.

***

Czasem brzęczały mi w uszach słowa mojej mamy: „zrób sobie dziecko”. Gdyby to było takie proste.

– Ale czy to jest takie trudne? – powiedziała Alicja, moja przyjaciółka, z którą spotkałam się w parku.

Pchała przed sobą wózek z bliźniakami.

– Chciałam dwoje dzieci od zawsze. Niekoniecznie naraz. – Uśmiechnęła się.

Alicję znałam od dziecka. Razem biegałyśmy po podwórku, razem spędzałyśmy wszystkie popołudnia, grając w dwa ognie, w gumę, a potem zwierzając się ze swoich sekretów. W liceum pojechałyśmy na biwak, potem było jeszcze wiele wspólnych wakacji. Każda z nas poszła na inne studia, Ala na medycynę, a ja na zarządzanie. Została ginekologiem, zdążyła wyjść za mąż, potem się rozwieść. Jej życie pędziło z prędkością światła. Teraz miała wiecznego narzeczonego i dwóch rozwrzeszczanych, niespełna półrocznych chłopaków.

– Nam całkiem łatwo to poszło. – Westchnęła. – Chyba za szybko. Ledwo się zakochałam, a już byłam w ciąży.

Uśmiechnęłam się. W poprzednim związku Alicja bardzo chciała zajść w ciążę, a im nie wychodziło. Chyba dlatego wszystko się u nich popsuło. Jeździli do najlepszych specjalistów, ona się leczyła, on też. Ala już straciła nadzieję, a los zrobił jej podwójną niespodziankę.

– Po prostu los uznał, że nie powinnam mieć dzieci z Markiem. – Roześmiała się. – I całe szczęście. Byłam już gotowa na wszystko, nawet oglądałam dawców w bankach spermy. Niemalże każdy wydawał mi się lepszy niż mój ówczesny mąż.

– Alicja, a gdyby do ciebie do gabinetu przyszła kobieta i powiedziała, że chce mieć dziecko?

– To bym jej kazała zabrać się do roboty. – Uśmiechnęła się. – Och, jakże przyjemnej roboty! – Spojrzała na dzieci, które właśnie się budziły. – Później nie zawsze jest tak miło.

Jeden z chłopców mocno się rozpłakał, Ala musiała szybko wracać do domu i tamtego dnia już nie porozmawiałyśmy.

Łatwo mówić: „do roboty”. Gorzej się do niej wziąć. Mimo iż jest przyjemna.

***

Z Alicją spotkałam się dopiero kilka tygodni później. Chciałam ją wyciągnąć na kolację. Niestety kategorycznie odmówiła.

– A nie możemy po prostu kupić sobie lodów i usiąść u ciebie na kanapie pod kocem? – zapytała.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Ale…

– No co? – Wzruszyła ramionami. – Posiedzieć i cieszyć się chwilą, że nikt nic od ciebie nie chce.

– Gdzie się podziała królowa parkietów? – zażartowałam.

– Zniknęła, gdy zaszłam w ciążę. Podaj mi koc. I zrób herbatki – powiedziała. – Robert dał mi wychodne do północy, jak Kopciuszkowi. Ostatni raz, jak go zostawiałam samego z chłopcami, przez tydzień ściągałam mleko i potem zamrażałam. Macierzyństwo czasem jest wyzute z wszelkiego piękna. – Ala westchnęła. – Bo co pięknego jest w tym, gdy dzieci śpią, a ty siedzisz obok męża, ściągasz mleko laktatorem, próbujecie oglądać razem film, ale nie wychodzi. Bo „ziuuu” i „ziuuu”. Laktator hałasuje, facet robi głośniej telewizor, bo nic nie słyszy i spogląda na ciebie, bynajmniej nie pożądliwym wzrokiem. – Spojrzała na mnie. – Dla mnie słony karmel. – Wskazała na lody, które przyniosłam. – Będąc ginekologiem i prowadząc ciąże, zdawałam sobie oczywiście sprawę z wszystkich niedogodności wynikających z bycia mamą, ale tylko w teorii. – Zjadła wielką łyżkę lodów. – Dopiero praktyka czyni mistrza. Zupełnie czym innym jest znać to ze źródeł naukowych, a zupełnie co innego jest doświadczyć tego na własnej skórze.

Spojrzałam na nią uważnie.

– Ja się boję, że już tego nie doświadczę – powiedziałam.

– Spokojnie. Teraz można rodzić nawet po czterdziestce.

– Alicja. Pytam czysto teoretycznie. Czy gdybym chciała mieć dziecko, to mogę sobie zrobić in vitro?

Ala zamarła w bezruchu.

– Ty chyba nie mówisz poważnie?

– Przemknęło mi to przez myśl – powiedziałam, nie patrząc jej w oczy.

– Na Zachodzie tak robią – powiedziała. – U nas się jeszcze z tym nie spotkałam. Ale Ania, to jest…

– …desperacja – dokończyłam za nią.

– Ja tego nie powiedziałam.

– Ale ja to wiem – powiedziałam cicho. – Wyobrażasz sobie być samą na świecie? Nie pozostawić tutaj nic po sobie? Teraz jest mama, ale kiedyś jej nie będzie. Jak żyje się ze świadomością, że nie masz nikogo, komu możesz zostawić to, nad czym ciężko pracowałaś całe życie, kogo możesz nauczyć śmiać się z podobnych rzeczy, komu możesz powiedzieć „miłego dnia, kocham cię”, gdy wychodzi.

– Ania, no… – Alicja mnie przytuliła.

– No już. Nie rozczulam się nad sobą – powiedziałam, ocierając łzy. – Ale naprawdę nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co będzie za dwadzieścia lat. Z kim będę spędzać Wigilię?

– U nas zawsze będziesz miłym gościem.

– Ala, wiesz, że to nie to samo. – Westchnęłam.

– Wiem. I nawet nie potrafię ci poradzić. Przecież nie powiem: „zrób sobie z kimś dziecko”.

– Moja mama tak powiedziała.

– Może i miała rację? – zapytała Alicja.

– Może.

– No dobra, a gdyby nawet in vitro, to skąd dawca? – zastanowiła się.

– Z banku nasienia? – pomyślałam na głos. – Bez sensu to wszystko. – Pokręciłam głową.

– Jakoś już bardziej mi się widzi dziecko jako efekt upojnej nocy z jakimś cudownym mężczyzną. – Ala westchnęła. – Tylko skąd tego cudownego faceta wziąć?

– No właśnie… Skąd wziąć… – powtórzyłam.

Ala wyszła tuż po północy. Usiadłam do komputera. Wpisałam w wyszukiwarkę „bank nasienia”. Wyskoczyła mi strona duńskiej placówki. Kliknęłam „wyszukiwanie dawców”. Pojawił się formularz, który wypełniłam.

Rasa – biały

Grupa krwi – 0RH+

Wzrost – ponad 180 cm

Waga – ponad 90 kg. Ojciec mojego dziecka nie powinien być przecież chuchrem.

Oczy… zamyśliłam się. Niebieskie. Tak, ojciec mojego dziecka zdecydowanie mógłby mieć niebieskie oczy.

Włosy – blond.

Można było wybrać jeszcze kilka innych parametrów, których do końca nie rozumiałam. Wyskoczyły mi cztery wyniki.

FENRIR, MIKEY, SILAZ, VAGN

Co za imiona!

Kliknęłam w „Mikey”.

Mikey okazał się duńskim asystentem sprzedaży. Miał sto dziewięćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, ważył sto dziesięć kilo. Miał dziecko w Danii, Holandii, Norwegii, Finlandii i dziewięcioro w Wielkiej Brytanii.

Boże. Wybieranie ojca dla dziecka jak towaru w Biedronce.

Fenrir był inżynierem. Też z Danii.

Silaz był hydraulikiem. Vagn kolejnym inżynierem, podobnie jak Fenrir. Dopiero przy nim odkryłam, że mogę też sprawdzić charakter potencjalnego dawcy. Kliknęłam w serduszko, tam miały być dane opisujące jego inteligencję emocjonalną i zalety oraz słabości.

Nie podobał mi się. Za bardzo samolubny i kontrolujący swoje emocje, zbyt mało empatyczny. Matko, co ja wyprawiam? A Vagn? Vagn okazał się asertywnym pesymistą.

Obejrzałam jeszcze zdjęcia Mickeya, gdy miał kilka tygodni.

Ceny nasienia kształtowały się od kilkudziesięciu do kilkuset euro. Gdybym zechciała, to zdecydowanie byłoby mnie na to stać. Inseminacji mogłam dokonać w klinice bądź w domu. Na stronie widniała oczywiście informacja, jak się do tego zabrać.

Byłam przerażona. I już? I tak łatwo sobie zaprogramować dziecko z określonymi cechami charakteru, wyglądu? Można sobie stworzyć człowieka idealnego?

Przejrzałam kilka innych profili potencjalnych dawców.

Dodie miał wprawdzie zielone oczy, ale za to był bardzo empatyczny. Najwyraźniej nie tylko dla mnie było to ważne, bo miał dwoje dzieci w Polsce. Mógł mieć ich jeszcze trochę, bo na każdy kraj przypadał limit. Dodie z pewnością go nie przekroczył.

Niewiarygodne.

Można było sobie kupić nasienie Dodiego. W zależności od potrzeb – jedną słomkę lub dwie. Mogły do mnie przyjechać zamrożone w suchym lodzie lub w ciekłym azocie.

I już?

Raz, dwa i po wszystkim? Byłam zaskoczona, jakie to proste. Wystarczyło mieć pieniądze, które nawet już miałam.

Ale co ja bym potem napisała w dokumentach? Ojciec nieznany? Czy wpisałabym Dodiego, Mickeya lub Fenrira? Westchnęłam.

Dopasowywanie materiału genetycznego dla mojego dziecka przypominało budowę wieży z klocków. Sama wybierałam kształty i te kolory, które mi się podobały. Moja wieża mogła być dokładnie taka, jaką sobie wymarzyłam.

Niewiarygodne.

Wyjęłam z lodówki lody, których nie dojadła Alicja, i zaczęłam jeść prosto z pudełka. Zamknęłam laptopa, poszłam się umyć i wskoczyłam do łóżka. Nie mogłam znaleźć czystej piżamy, zatem spałam nago. Przecież i tak nikt tego nie zobaczy. Niestety. Oczywiście w każdej chwili mógł widzieć to kolega z pracy, na przykład Jacek. Miałam wrażenie, a w zasadzie pewność, że wystarczyłby tylko drobny gest z mojej strony, a byłby już przy mnie. Nie potrzebowałabym żadnych Mikeyów ani Vagnów. Ojcem mojego dziecka zostałby Jacek Zawistowski, a ja byłabym szczęśliwą mamą. Może niekoniecznie szczęśliwą żoną, ale coś za coś.

Jednak nie mogłam tego zrobić.

Do tego tanga trzeba dwojga, czereśnie zawsze muszą być dwie i takie tam… Dualizm w przyrodzie i w życiu mnie przerażał. Nie było miejsca dla samotnych jednostek.

Wiedziałam o tym, bombardowana od lat życzliwymi słowami przeuroczych ciotek.

– Nie będzie miał kto ci podać wody na starość.

Racja. Nie będzie.

– A co ty zrobisz, jak twoja matka umrze?

Już sama nie wiedziałam, za co byłam na ciotki bardziej zła – czy za przedwczesne pochowanie mojej mamy, czy za tę szklankę wody, a w zasadzie jej brak, na starość.

***

Pewnie jeszcze kilka lat temu miałabym dużo mniejsze wymagania co do facetów. Gdy człowiek przekroczy dwudziestkę, patrzy na świat z ufnością, jego okulary są różowe. Potem ciemnieją. Gdy jest młody, nie ma też swoich przyzwyczajeń, nawyków, które czasem uniemożliwiają budowanie trwałych relacji.

– Jeżeli już, to bierz się za rozwodników, wdowców. Nigdy za starych kawalerów – mówiła jedna z wszechwiedzących ciotek.

– Ciociu, jakich starych kawalerów? Przecież ja też jestem starą panną.

– Lepiej być starą panną niż starym kawalerem. Tacy są najgorsi – powiedziała. – Poza tym ty nie jesteś starą panną – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– A kim?

– Dojrzałą, silną i niezależną kobietą. Tak jak i ja – powiedziała z dumą ciotka.

***

Ciotka nigdy nie wyszła za mąż, ale miała córkę, Kalinę, która została wziętą prawniczką. Bardzo angażowała się w obronę praw kobiet. Widocznie wykres cech osobowości ojca Kaliny osiągał pik w miejscu, w którym określana była empatia. Chociaż z pewnością nikt mu takiego testu nie robił.

Legenda rodzinna głosi, że ciotka pojechała do Międzyzdrojów i wróciła w ciąży. Następna. Do dzisiaj się nie przyznała, kim jest ojciec jej dziecka. Spekulacjom rodziny nie było końca. W mojej kuzynce dopatrywali się podobieństwa do wszystkich aktorów i celebrytów sprzed trzydziestu lat, którzy w tamtych czasach lansowali się na polskich plażach. Ja również miałam swoją teorię na ten temat.

Ósmy cud świata

Подняться наверх