Читать книгу Obywatel i Małgorzata - Małgorzata Potocka - Страница 11

Оглавление

Uważałaś się wtedy za gwiazdę? W końcu zagrałaś już w kilku filmach.

Nie, skądże, nie byłam żadną gwiazdą w kapeluszu i boa z pawich piór, wyglądałam jak ostra pankówa, ubrana w dzikie czarne stroje.

Jakiego Grzegorza wtedy zobaczyłaś na scenie Teatru Wielkiego?

Pewnego siebie chłopaka z grzywką. Cała Polska hodowała sobie wtedy takie same grzywki. Przystojnego, wysokiego, dobrze zbudowanego, ale nieważne było, jak wygląda. Miał ogromną siłę w sobie, osobowość, która narzucała innym szacunek dla niego, budziła nieśmiałość. Są tacy ludzie, przy których zawsze czujesz się niepewnie, zawsze się czujesz mniejsza. A na dodatek, gdy usłyszałam, jak śpiewa, miałam wrażenie, że na scenie znajduje się tygrys, dzikie zwierzę kipiące energią szykujące się do skoku. Poczułam się całkiem nierealnie. Ja, obyta z bardzo utalentowanymi ludźmi, znająca wielu artystów, przebywająca z nimi na co dzień, miałam ściśnięte gardło i zamiast zrobić krok do przodu, stałam na końcu tej masy wrzeszczących dziewcząt i patrzyłam na niego, jak rozdaje autografy. Widziałam, jak niektóre fanki go obejmują, całują, przytulają i najchętniej rozdzierałyby na nim odzież, żeby jej kawałek zachować jako relikwię. To było dla mnie jakieś szaleństwo, pomyślałam sobie, że kiedy on jest tak totalnie rozwibrowany emocjami, to nie mam po co podchodzić, bo nie będzie normalnej rozmowy ani skupienia, nie będę mogła z nim porozmawiać na poważnie. A przecież po to przyszłam. I przemknęło mi przez głowę, że ja tu nie pasuję i że to nie ten moment.

Ani nie ten człowiek?

W ogóle o nim nie myślałam jako o człowieku. Spodobał mi się – fajny chłopak – ale wydawał mi się kimś z innej planety, nie z mojego świata. Nie patrzyłam na niego jak na mężczyznę, z którym mogłoby mnie coś łączyć. Poza tym byłam wtedy bardzo zakochana w swoim mężu. Wiedziałam tylko, że zrobię wszystko, żeby on napisał dla mnie tę muzykę. To jego muzyka do mnie przemówiła. Po cichu wyszłam z teatru, w domu powiedziałam Józkowi, że świetny chłopak i świetna muzyka, ale on jest wokalistą, a nie grafikiem, i nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Ma swój zespół, który może zagrać to, co on napisze. Grzegorz wydał mi się zbyt gwiazdorski. Może nawet kapryśny. A ja szukałam kogoś oryginalnego, ale kto nie będzie mi narzucał swoich wizji artystycznych. Miałam przecież własną.

Chyba też życie zadecydowało za ciebie, bo wyjechałaś na kilka miesięcy do Nowego Jorku. Opowiedz o tym wyjeździe, bo kontakty, które tam nawiązałaś, były ważne potem i dla Grzegorza.

Wyjechałam, bo dostałam stypendium z Millennium Film Workshop. Przez pół roku przeżywałam wspaniałą amerykańską przygodę. Mieszkałam w przepięknym studiu artystycznym w East Village. Poznałam Yoko Ono, Davida Byrne’a i Basquiata. Całą masę świetnych artystów. Poznano mnie też z Andym Warholem na parę miesięcy przed jego śmiercią. Miałam niesamowite przeżycia, które mnie naładowały energią i bardzo wzmocniły psychicznie. Oderwałam się od polskiej zgrzebności. Przez kilka miesięcy mogłam odetchnąć światem do tej pory znanym tylko z filmów i książek. Przekonałam się, że on istnieje naprawdę, a ja znakomicie się z takimi sławami dogaduję. Nikt nie traktował mnie jak Kopciuszka zza żelaznej kurtyny, tylko jak pełnoprawną artystkę. W końcu zaprosiła mnie tam ciesząca się estymą instytucja. To była świetna rekomendacja. Ona gwarantowała, że automatycznie wchodziłam do tego środowiska, do tej galerii, do tego mieszkania i między tych ludzi. Przychodziły do mnie imienne zaproszenia na różnego rodzaju spotkania, imprezy i wieczory artystyczne. A zaczęło się od tego, że zauważono mnie na festiwalu filmowym w Berlinie, gdzie gościłam jako aktorka, choć pokazywano też tam mój film dokumentalny o sztuce. Zawsze brałam tam udział w segmencie filmów dokumentalnych. Jeździłam do Cannes i do Berlina bez względu na to, czy miałam tam swój film, czy nie. Po prostu musiałam tam być.

Pamiętam, że rok wcześniej w Berlinie podszedł do mnie Richard Ross – producent sztuki teatralnej „Tamara Łempicka”, nad którą miał pracować w teatrze w Los Angeles – i powiedział, że chce mi zaproponować tę rolę. Zaraz wyśle do mnie zaproszenie. I rzeczywiście je wysłał. Ale wtedy nie dostałam paszportu – generał Kiszczak nie chciał mi go wydać. Straciłam wielką szansę, nie pojechałam. A Tamarę Łempicką zagrała Anjelica Huston. Rok później byłam już mądrzejsza. Pisałam do biura paszportowego, że nie dając mi paszportu, kreują mój pomnik, chcą ze mnie zrobić męczennicę-bohaterkę. A przecież ja nie przygotowuję rewolucji, nie organizuję marszów głodowych, tylko robię filmy z wolnymi artystami. Czy to zagraża systemowi, czy on jest tak słaby, że mój wyjazd go zrujnuje i skompromituje? Pismo odniosło skutek – zostałam wezwana do Warszawy, gdzie Kiszczak wręczył mi paszport osobiście. Mogłam więc wreszcie jechać do Stanów. Lecz już nie zaproponowano mi żadnej roli w teatrze czy filmie. No, może gdybym zgodziła się udzielić do amerykańskiej prasy politycznego wywiadu, że jestem prześladowana, że chcę uciec zza żelaznej kurtyny… Ale to nie była ta rzeka, do której miałam ochotę wejść. Nie chciałam robić kariery jako polska dysydentka. Wydawało mi się to nieuczciwe, bo to nie ja zakładałam Solidarność czy KOR, chociaż z nimi współpracowałam.

Nie chciałaś zostać w Ameryce?

Może i tak, ale mój mąż, gdy napisałam w liście, żeby do mnie tam przyjechał, odpowiedział, że on nie nadaje się do życia w Ameryce, nie chce wyjechać i nigdy nie wyjedzie. Wiedziałam więc, że jeśli ja tam zostanę, to nasze małżeństwo się skończy. I tylko dlatego wróciłam, trzynastego maja zgodnie z przewidywaną datą przyjazdu, i oddałam paszport w terminie.

Po powrocie z Ameryki przechodziłam ulicą Nabielaka w Warszawie. Stała tam ciężarówka, willys 4 wheel drive, nigdy podobnej w Polsce nie widziałam, od razu się w niej na zabój zakochałam. Podszedł do niej facet z ręką i nogą w gipsie. Zaczepiłam go: „Bardzo bym chciała mieć ten samochód”. A on na to: „No to ja go pani sprzedam, bo jestem połamany i długo nie będę mógł prowadzić, a nie chcę, żeby on tutaj stał”. I kupiłam go w ciągu pięciu minut. Okazał się kompletnie zepsuty, więc wszystkie pieniądze władowałam w jego naprawę i rekonstrukcję. Mój mąż miał z pewnością o to pretensje. Opowiadam tę historyjkę, bo potem ta ciężarówka grała ważną rolę w życiu moim i Grzegorza, jeździłam nią między Łodzią a Warszawą, woziłam Grzegorza na koncerty.

Podczas pobytu w Stanach zapomniałam o filmie dyplomowym, o muzyce i Ciechowskim. W ogóle o nim nie myślałam. Chłonęłam Amerykę. Ale wróciłam i musiałam ten film dokończyć, żeby otrzymać dyplom ukończenia reżyserii. Po powrocie to była dla mnie najważniejsza sprawa do załatwienia. Zatelefonowałam więc do Andrzeja Ludewa, że chcę spotkać się z Grzegorzem Ciechowskim na służbową rozmowę. – No to przyjedź, mamy nagrania w Warszawie – odpowiedział. Podał mi adres studia na Wawrzyszewie.

Wszystko z tego dnia pamiętam w szczegółach, tak jakbym oglądała film klatka po klatce. Była zima, śnieg, pojechałam więc z Łodzi do Warszawy pociągiem, nie odważyłam się wsiąść w samochód. Z dworca wzięłam taksówkę. Pamiętam, że wesoło rozmawialiśmy z taksówkarzem, i ta rozmowa rozładowała mój stres i tremę, jaką miałam przed spotkaniem z Grzegorzem. Obawiałam się tego, jak mnie potraktuje i czy zgodzi się na współpracę ze mną. Bardzo mi zależało na tej muzyce. Dobra muzyka to przecież połowa sukcesu filmu. Weszłam do studia nagrań, gdzie oni już składali instrumenty, zobaczyłam go przez ogromną szybę. Był w T-shircie z krótkimi rękawami. Najpierw zobaczyłam więc jego piękne, naprawdę piękne ręce i niesamowicie długie palce. Zatrwożyło mnie to, co poczułam.

Obywatel i Małgorzata

Подняться наверх