Читать книгу Obywatel i Małgorzata - Małgorzata Potocka - Страница 13
ОглавлениеDlaczego?
Bo od razu zrobiło się niebezpiecznie. Zatrwożyło mnie, że w ogóle zauważyłam piękno jego rąk. Pomyślałam sobie w nagłym przeczuciu: szkoda, że to widzę. Szkoda, że jego ręce są tak piękne. A on spojrzał na mnie przez tę szybę, popatrzył, znieruchomiał na chwilę i wrócił do grania. Nie wstał, nie podszedł, żeby mnie przywitać, tylko usiadł znowu przy fortepianie. A przecież pracę już skończył, jego muzycy się pakowali i wychodzili. W powietrzu wisiało coś, czego nie umiem nazwać. Najlepsze chyba określenie to napięcie, jak przed nawałnicą. Cały świat się zatrzymał. I nagle Grzegorz zaczął grać jakąś szaloną muzykę.
Grał dla ciebie?
Tak, wiedziałam, że ten cudowny koncert daje tylko dla mnie, że to jest popis przede mną, coś w rodzaju tańca godowego. Jego muzycy opuścili już studio, a on nadal siedział przy swoim dużym elektronicznym pianinie Yamaha. Niby skończył, zaczął się podnosić, ale znowu na mnie popatrzył, z powrotem usiadł i grał dalej. To nie była jakaś konkretna muzyka konkretnego autora, on ją wymyślał dla mnie w tamtej chwili. Absolutnie spontanicznie.
To tak, jakby pisał dla mnie wiersz, malował obraz, śpiewał serenadę. Było w tej muzyce coś dzikiego, pierwotnego. Jak i w całej tej sytuacji. Czułam się tak, jakbym oglądała surrealistyczny film. Pomyślałam, że on ma w sobie dzikość serca i wielką drapieżność. To było w nim fascynujące. Słuchałam jego muzyki i waliło mi serce, ręce mi się trzęsły, pot spływał kroplami po plecach, tak jakby zagarnęła mnie wielka fala, która zwala człowieka z nóg. Nie wiedziałam, czy to ogień, czy woda, tajfun. To coś uderzyło we mnie z wielką siłą, zagarnął mnie żywioł. Jeszcze nie wiedziałam, że prawdziwe emocje dopiero nadejdą. Ja wtedy nic nie wiedziałam. Byłam zamknięta na miłość, na nowy związek, on nie wchodził w ogóle w rachubę, ale zawsze miałam ogromną pokorę wobec twórców, wobec talentu. Gdy widzę, że ktoś dostaje złoty medal, zawsze płaczę, nie mogę opanować łez, one same mi płyną z oczu. I wtedy też miałam mokre policzki. Z zachwytu, zauroczenia muzyką i Grzegorzem. Zagarnęła mnie wielka siła.
On widział, co się z tobą dzieje?
Nie wiem. Skończył grać, wyszedł do mnie. Przywitaliśmy się „na sztywnych rękach”, to znaczy podaliśmy sobie dłonie w robotniczo-żołnierski, biznesowy sposób. Jakbyśmy chcieli obronić się przed tym, co zdarzyło się przed chwilą. Chciałam mu pokazać, że jestem tutaj w innej sprawie, że przyszłam służbowo. Grał dla kobiety, ale ja usiłowałam tę kobietę w sobie unicestwić. Byłam filmowcem, potrzebowałam jego muzyki do filmu i pragnęłam, żeby on wyłącznie w ten sposób mnie postrzegał.
W czasie tej pierwszej rozmowy stworzyłam idiotycznie sztuczną atmosferę spotkania wielkiego amerykańskiego producenta i reżysera filmowego z kompozytorem. Sucho, konkretnie, nieludzko. Odcięłam się od image’u czarującej aktoreczki czy kobietki. Prawie w ogóle się nie uśmiechałam. Grzegorz potem opowiadał, że miałam taką minę, jakby mi ktoś przystawiał do skroni pistolet. Mówiłam do niego bardzo rzeczowo, że zrobiłam film, że chcę mu ten film pokazać i że chciałabym, żeby on napisał do niego muzykę. Zapytał mnie, czy widziałam go kiedykolwiek na scenie. Czy słyszałam, jak gra. Czy znam jego płyty. Odparłam, że byłam na koncercie. Był zdumiony, że nie podeszłam do niego i że on nie wiedział o mojej obecności na widowni. „Ludew mi mówił, że ktoś ma się ze mną spotkać, jakaś kobieta w sprawie muzyki, ale nie powiedział mi nic konkretnego, tylko że do spotkania dojdzie po koncercie Republiki. Myślałem, że tej pani coś wypadło i nie przyszła” – powiedział. Ja na to: „Stałam na końcu, przyglądałam ci się i nagle poczułam, że to nie jest ani ten moment, ani to miejsce, ani ta chwila, żebyśmy mogli spojrzeć sobie w oczy”. Wtedy mnie spytał: „A dzisiaj to jest właśnie ten moment?”. Wyczułam, że chce zrobić na mnie wrażenie. Więc zaczęłam się bronić i budować mur.
Jaki ci się wydał wtedy?
Poważny, zamknięty w sobie. Bardzo oszczędny w słowach, skupiony na rozmówcy, nie strzelał na boki oczami, nie starał mi się w ogóle przypodobać. Dał mi odczuć, że nie traktuje mnie jak fankę, tylko partnera artystycznego. Chociaż nic o mnie nie wiedział. Nie miał pojęcia, w jakich kręgach się obracam. Z jakimi ludźmi pracuję.
Opowiem tu zabawną historię, którą po latach Grzegorz mi zdradził. Tego samego dnia, kiedy mieliśmy się spotkać, wybierała się do niego Hania Bakuła. Oczywiście menedżer Andrzej Ludew ubawiony tymi wycieczkami kobiet przyszedł do studia i zapytał: „Grzegorz, chcesz na pożarcie plastyczkę czy aktorkę?”. Grzegorz odpowiedział: „Dawaj aktorkę”. No i dostał.
Wracam do naszego pierwszego spotkania. Byłam poważną żoną i matką, miałam córkę Matyldę. On miał żonę Jolę. Każde z nas miało swoje życie. Wiedziałam tylko, że chcę, żeby napisał tę muzykę i że powinniśmy to omówić w cztery oczy. Nie zamierzałam poznawać się z całą Republiką, zaprzyjaźniać się z jego muzykami. Miałam sprawę tylko do Grzegorza i ten wieczór chciałam spędzić jedynie z nim i z nim tylko rozmawiać. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. A prawda była taka, że bałam się świadków. Żeby nie zauważyli iskier, jakie między nami przefruwały. Udawałam zresztą, że ich nie ma. Że sytuacja jest całkiem normalna.
Po nagraniu wsadził mnie w swojego czerwonego malucha i pojechaliśmy do centrum, do restauracji. Pytał, czy nie pojadę z nim do mieszkania, gdzie nocował u Andrzeja Ludewa, przy ulicy Goszczyńskiego, ale odmówiłam. Chociaż później odwiedzałam go tam wielokrotnie. Podczas tego pierwszego spotkania zaczęliśmy rozmawiać o bardzo wielu rzeczach. Grzegorz nie był gadatliwy, ale wtedy się otworzył. Fantastycznie nam się rozmawiało o muzyce, o sztuce. Wyczułam, że zrobiłam na nim wrażenie, zwłaszcza tym, że ludzi, których on znał z płyt czy zdjęć, ja spotkałam osobiście w Ameryce, poznałam ich życie prywatne i cały ten niesamowity świat, dla niego wtedy zamknięty.