Читать книгу Peryferyjczyk - Marcin Kołodziejczyk - Страница 12

Оглавление

BIESIADA Z BOMBĄ

Antoni L. wysadził się w powietrze na terenie gminnej strzelnicy, za pomocą własnoręcznie skonstruowanej bomby, którą przyniósł na uroczystość weteranów. Henryk Lewicki, kierownik domu kultury w Rudnej, widział jak Antoni L. wzniósł się z hukiem i impetem ponad stoły zastawione grochówką, a potem spadł z wysoka w sam środek zaimprowizowanej sceny, na której występowali aktorzy z Wrocławia. Coroczne obchody Dnia Zwycięstwa w gminie Rudna koło Legnicy trzeba było przerwać.

Henryk Lewicki ma teraz mieszane uczucia. Za dwa dni miało się odbyć otwarcie nowo zbudowanej świetlicy w pobliskim Mlecznie. Już wydrukowano kolorowe plakaty. Jak zwykle miał być także hucznie obchodzony Dzień Dziecka. Ale po tym, jak Antoni L. publicznie wyleciał w powietrze, kierownik Lewicki poczuł lęk przed organizowaniem dalszych imprez okolicznościowych.

Teczka i okulary

Gdyby panie bibliotekarki z Rudnej miały namalować portret Antoniego L., na pewno nie zapomniałyby o jego wielkich okularach w rogowych oprawkach i wytartej skórzanej teczce z gatunku tych, jakie dawniej nosili urzędnicy państwowi. Teczka była strasznie stara, miała dwoje uszu, dwie kieszenie na wierzchu i dwie klamerki. Antoni L. zawsze ją zabierał, kiedy przyjeżdżał do Rudnej albo wybierał się do województwa załatwiać sprawy.

– Wszystko mu się w tej torbie mieściło – pamięta kierownik Lewicki. – I drugie śniadanie i cała masa papierów.

No więc, snują dalej bibliotekarki, Antoni L. musiałby być na portrecie taki sam, jaki był za życia. Postawny, pobłażliwie uśmiechnięty staruszek o życzliwym wyrazie twarzy. Nie byłoby mu widać oczu zza ciemnych szkieł. Może częstowałby wódeczką i prosił bibliotekarki do walczyka, jak rok temu na otwarciu strzelnicy. Na pewno miałby brązowy garnitur, jasną koszulę. I jak zwykle zupełnie nic nie wskazywałoby na to, że ten tatusiowaty jegomość może mieć w wypchanej teczce bombę.

Biesiada z niespodzianką

Gminne Koło Związku Kombatantów RP i Osób Represjonowanych w Rudnej najpierw obgadało kwestię imprezy na 8 maja z kierownikiem domu kultury. W zeszłym roku na fetę na strzelnicy Lewicki załatwił im zespół ludowy. W tym roku starsi panowie zażyczyli sobie mocniejszych wrażeń – chcieli pośpiewać przy piwku. Poprosili kierownika, żeby nadał uroczystości taki rys artystyczny, żeby nadawała się i do tańca, i do przeżywania wzruszeń w plenerze.

– Dom kultury zapewnił obiekt, grochówkę, nagłośnienie oraz trzy pojazdy do dowozu osób – wylicza kierownik Henryk Lewicki. – Artyści z Wrocławia mieli swój program, taki przekrój piosenek od Kurdesza nad kurdeszami po piosenki partyzanckie.

Afisze wisiały w całej Rudnej i w okolicznych wsiach. Zapraszały: „Biesiada piwna piastowsko-frantowska. Gwarantujemy wspaniałą zabawę, niezapomniane chwile, atrakcyjne niespodzianki i nagrody. Przyjdźcie koniecznie, zabierzcie znajomych i przyjaciół, wyrwijcie się z nudy i szarzyzny!”. Na plakacie kilka rozochoconych postaci w kontuszach szlacheckich moczyło długie wąsiska w kuflach z piwem. Słowo „niespodzianki” napisano dla wyróżnienia rozstrzelonymi literami.

– Moja żona i dzieci też chciały przyjść. Matko, jak dobrze, że nie przyszły – cieszy się kierownik domu kultury.

Dzień był chłodny i mało zachęcający do zabawy pod gołym niebem. Kombatanci – bohaterowie wieczoru i ich goście poprzychodzili w płaszczach. Zbierali się w tej części strzelnicy, która przystosowana jest do działalności kulturalnej, bo ma dwa wielkie rożny do smażenia kiełbasek, kilka na stałe zamontowanych drewnianych ław, częściowe zadaszenie i wybetonowany placyk, który można wykorzystać jako scenę do występów artystycznych. Na razie jednak scena była pusta; ludzie popatrywali w niebo obawiając się deszczu i na rudnicką szosę, wyglądając wójta gminy, który się spóźniał, bo miał ważne zebranie. Wójt Bogusław Bigus potrzebny był do oficjalnego otwarcia obchodów Dnia Zwycięstwa.

Wśród zebranych w części kulturalnej strzelnicy byli Antoni L. i jego sąsiad z tej samej wsi, Józef Strączek. Przyjechali z Radoszych podstawionym przez dom kultury autokarem; narzekając na pogodę skracali sobie czas oczekiwania na przyjazd wójta Bigusa.

Antoni L. miał w wypchanej skórzanej teczce największą niespodziankę biesiady.

Kurdesz nad kurdeszami

Antoni L. pojawił się na strzelnicy uśmiechnięty, elegancko ubrany i bez specjalnego zaproszenia, podobnie jak rok temu. Miejscowe koło Związku Kombatantów trochę ostentacyjnie nie posyłało mu zaproszeń na uroczystości. Nie mogło zapomnieć tego, że trzy lata temu, będąc sekretarzem koła, Antoni L. zmalwersował 6 milionów ze składkowej kasy oraz tego, jak z uporem dziecka słał potem listy do prezydenta RP, twierdząc, że jest niewinny. Niektórzy kombatanci z zasady nie odzywali się do Antoniego L.

– Wójt nie przyjeżdżał, więc prezes koła Związku Kombatantów powiedział, że trudno, musimy zaczynać bez niego – mówi Henryk Lewicki. – No i prezes osobiście wystąpił jako pierwszy z luźnym przemówieniem na temat II wojny światowej. Potem spytał, czy ktoś z zebranych chciałby zabrać głos.

Antoni L. zabrał głos. Jego wystąpienie było krytyczne. Miał żal, że fety nie urządzono w domu kultury, w zamkniętym pomieszczeniu, które zapewniłoby starszym ludziom większy komfort. Pytał dlaczego tak mało osób przyszło dziś na strzelnicę. Jeśli któryś z kombatantów umarł albo nie mógł przyjechać, to powinien przynajmniej wydelegować żonę albo dziecko. Na koniec mówca nawiązał do napiętej sytuacji między nim a Związkiem Kombatantów.

Jako ostatni z kontrprzemówieniem wystąpił wójt Bigus; wreszcie dotarł. Wójt przypomniał zebranym, że to spotkanie nie jest po to, żeby wyciągać wzajemne brudy, ale żeby się dobrze bawić.

Przyjechała grochówka i ludzie ustawili się w kolejkach do kotła, nawet żony kombatantów wyszły z ciepłego pomieszczenia na zapleczu strzelnicy. Aktorzy poubierani w szlacheckie kontusze rozpoczęli nadawanie imprezie rysu artystycznego. Lało się piwo i w końcu zrobiło się cieplej, bo kierownik Lewicki rozpalił w jednym z rożnów. Ludzie śpiewali piosenki.

Antoni L. darł się razem ze wszystkimi kurdesz nad kurdeszami, potrząsając miarowo kuflem piwa nad głową.

Na stos życia los

Wytarta skórzana torba z bombą stała na krześle, kiedy Antoni L. z piersiówką nalewki domowej roboty krążył między gośćmi i nie zważając na zadawnione niesnaski w gronie kombatantów, szczodrze polewał. Kiedy na scenę wyszli aktorzy w szlacheckich kontuszach z kuflami piwa w ręku, rozochocony Antoni L. doskoczył także do nich. Uśmiechnięty dolewał im swojej nalewki do piwa.

– Dobrze się bawił – pamięta Henryk Lewicki. – Nikt by nie powiedział, że coś szykuje.

Piosenki szlacheckie to była pierwsza część artystyczna biesiady. Część druga miała składać się z piosenek wojskowych, a ostatnia z partyzanckich.

Antoni L. wrócił zamyślony na swoje miejsce za stołem i wysłał sąsiada Strączka po grochówkę.

Kierownik domu kultury pamięta, że skórzana teczka Antoniego L. wybuchła podczas wykonywania przez aktorów piosenki My pierwsza brygada. Henryk Lewicki zastanawia się, czy może ta piosenka wpłynęła na staruszka tak, że zdecydował się zdetonować swój ładunek. Może właśnie czekał na Pierwszą brygadę.

Był huk i placyk przed strzelnicą zapełnił się odłamkami fruwających kamieni, drewnianych części ław, plamami grochówki i krwi.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Peryferyjczyk

Подняться наверх