Читать книгу Między wariatami - Marcin Meller - Страница 7

Оглавление

Krajina wojny i rock’n’rolla

Siedzimy w kawiarence, kiedy pada strzał. W pierwszej chwili nikt nie zwraca uwagi. Ale widzę zamieszanie za oknem, więc wychodzę na ulicę. W kałuży krwi leży dwudziestoletni chłopak. Właśnie strzelił sobie w głowę. Pęka szyba w drzwiach stłuczona ręką przez brata samobójcy, który jak oszalały wypada z kawiarni. „Dlaczego?” – pytam. Ludzie wzruszają ramionami: rat – wojna. To jedno słowo wszystko tłumaczy. Chłopcy i dziewczęta rozchodzą się do innych kafejek. Nad czym tu rozprawiać? Rat. Jutro mogą zginąć na froncie albo od zabłąkanego pocisku armatniego.

Republika Serbskiej Krajiny (RSK). Na samo wspomnienie tej nazwy podnosi się poziom adrenaliny każdego Chorwata: „To integralna część Chorwacji, okupowana przez serbskich agresorów!”.

RSK ma własną telewizję. Uwagę gościa wchodzącego do jej budynku przykuwają dwa plakaty. Pierwszy przedstawia umundurowanego mężczyznę ze swastyką na ramieniu i pistoletem w dłoni, który wychyla się zza flagi Unii Europejskiej. Podpis: Ready for de(utsch)mocracy. Drugi afisz zawiera jedynie klarowne przesłanie: „Nie depczcie trawy, palcie ją!”. Z pobliskich pokoi dobiega ostra rockowa muzyka, w jej rytm kołyszą się prawosławne medaliki na piersiach dziennikarzy. Witamy w Krajinie wojny, rock’n’rolla i prawosławia. Ta mieszanka zaskakiwała mnie każdego dnia: święci sprzed wieków i gitarowe riffy Nirvany, legendarni serbscy władcy i żołnierze wracający z pola walki, którzy wystukują rytmy Sex Pistols na swych kałasznikowach. Modlący się w skupieniu komandosi, którzy w czasie przepustek z frontu grają w zespołach rockowych czy też może w czasie przerw między nagraniami i koncertami walczą na pierwszej linii. Biznesmeni w średnim wieku, którzy znają na pamięć młodzieżowe przeboje.

Na pogrzeb Coko Srdźana przyszedł cały Knin, zjechały okoliczne wioski; kilka tysięcy ludzi, od przedszkolaków do emerytów. Srdźan współzakładał zespół Mindźuszari i napisał jego największe przeboje. Mindźuszari oznacza facetów, którzy noszą kolczyki, trochę podejrzanych kolesi. Kiedy wybuchła wojna z Chorwatami, wiele dzieciaków z bogatych rodzin wyjechało z Krajiny do nowej Jugosławii bądź na Zachód, by przeczekać niebezpieczne czasy. Tacy jak Srdźan, „młodzi ludzie sprawiający problemy”, niepokorni, z nastroszonymi fryzurami, w wytartych skórach i z kolczykami, nie mieli za co i dokąd uciekać. Przede wszystkim zaś nie chcieli.

„Z przekory nie chcę uciekać, chcę zostać / bracia i siostry zrozummy się, my nie potrafimy przegrywać / nie wyskoczymy ze swojej skóry / idziemy naprzód, nie cofniemy się / dla Krajiny i dla Serbii idę do końca / nie ma we mnie strachu, nic mi się nie może stać”.

Kilku takich dwudziestolatków równocześnie zakładało Mindźuszari i paramilitarne nieformalne grupy samoobrony. Jedna z nich stała się z czasem elitarnym II dalmatyńskim oddziałem do zadań specjalnych krajińskiego MSW. Oddział ten ze względu na jednego ze swych żołnierzy, Coko Srdźana właśnie, zwany był po prostu „Mindźuszari”. „Kolczykowców” kierowano na szczególnie zagrożone pozycje, tam gdzie padało morale zwyczajnych żołnierzy.

Modlitwę znają wszyscy. Nucił ją przy mnie sześcioletni Aleksandar i profesor zagrzebskiego uniwersytetu (przed wojną). Srdźan powtarzał zawsze, że gdyby „coś” mu się przytrafiło, niechaj koledzy z zespołu zaśpiewają mu ją nad grobem.

„Modlę się, aby to wszystko się skończyło / modlę się za lepsze dni / niech ta moja modlitwa będzie przekleństwem dla wroga / nadchodzi trzecia jesień, trzeci rok wojny / a w moich myślach przewijały się obrazy przodków / nie mogłem o tym wszystkim nawet śnić / nie mogłem tego przewidzieć / o Panie! czy słyszysz mnie? uroń łzę nad nami / o Panie! niech to będzie modlitwa, aby skończyły się te straszne dni / niech to będzie modlitwa za wszystkie nasze rany / niech ta moja modlitwa będzie przekleństwem dla wroga”.

Kiedy 1 maja Chorwaci zaatakowali krajińską enklawę w zachodniej Slawonii, Srdźan skrzyknął się z kolegami z oddziału, „pożyczyli” od wojsk ONZ-owskich kilka samochodów i ruszyli na front. Coko zginął następnego dnia. Przyjaciele próbowali wypełnić obietnicę i zaśpiewać mu Modlitwę nad grobem. Nie byli w stanie dokończyć. Twardziele w panterkach płakali tak jak pozostałych kilka tysięcy ludzi.

Knin siostro, Knin

Dijana ma 25 lat i mieszka w Kninie, czyli według terminologii chorwackiej, tak zwanej stolicy tak zwanej Republiki Serbskiej Krajiny. Już bez „tzw.” należałoby dodać za Chorwatami, że Dijana plasuje się gdzieś pomiędzy głupkiem, bydłem i mordercą, co razem wzięte oznacza, że jest Serbką, więcej i gorzej: krajińską Serbką.

Siostra Dijany poślubiła Chorwata (przed wojną, rzecz jasna) i teraz z nim mieszka w Zadarze. Z Knina do Zadaru jest wszystkiego 70 kilometrów. Nawet biorąc pod uwagę wąskie i kręte górskie drogi, to trasę tę można pokonać w godzinę z małym hakiem. Dzisiaj mogą to potwierdzić tylko „błękitne hełmy” i zagraniczni dziennikarze, ponieważ w połowie drogi przecina ją linia frontu. Żaden Serb ani Chorwat nie przejedzie.

Ale siostry są siostrami, chcą się zobaczyć. Zadzwonić nie mogą: między Chorwacją i nową Jugosławią (do której centrali jest podłączona Krajina) przerwano łącza telefoniczne.

Siostry kochają się, więc jakiś czas temu Zdenka z Zadaru wybrała się do Dijany z Knina. Pamiętamy: to 70 kilometrów szosą. Zdenka najpierw udała się do Zagrzebia. Przez Węgry wjechała do nowej Jugosławii. Dwa dni czekała, aż zostanie otwarty korytarz posawiński, kilkukilometrowy przesmyk łączący Serbów w Jugosławii z rodakami w Bośni i Krajinie (korytarz jest pod ciągłym ostrzałem Muzułmanów i Chorwatów). Potem był już tylko skok do Banja Luki, kilkugodzinna jazda do Knina i uściski z Dijaną. Raptem 1300 kilometrów.

Ojciec Slavicy był architektem w Zadarze. Budował miasto. Zaczęła się chorwacka niepodległość i usłyszał „won!”. W Krajinie został artylerzystą. Ostrzeliwał Zadar. Bombardował i niszczył domy, które budował. Jego córka była wówczas jeszcze w mieście. Straciła już pracę, sąsiedzi pluli jej pod nogi, ojciec słał pociski. Nie bała się. Cieszył ją każdy wybuch. Jej chłopak, Chorwat, przyszedł któregoś dnia i powiedział, że jest ustaszem. Trzeba wybić wszystkich Serbów, dodał. Slavica uznała, że to już za dużo, że to koniec. Uciekła do Knina.

„Zjechałem wszystkie obce kraje / i w końcu wróciłem do domu / aby mi serce mocniej biło / i abym mógł uścisnąć ręce przyjaciołom / teraz znów słońce mnie rozgrzewa / zapach czereśni budzi mnie każdego ranka / i znowu moje są szalone dni / pełne muzyki, wierszy i romantyzmu / Knin, siostro, Knin, to wszystko, czego mi trzeba / Knin, siostro, Knin, od ziemi aż do nieba”.

26-letnia Tatiana studiowała pedagogikę w Belgradzie. Przez rok mieszkała i dobrze zarabiała w Grecji, włóczyła się po Europie. Kilka miesięcy temu wróciła do swego rodzinnego miasta, do Knina. Mówi o sobie, że jest kosmopolitką i nie obchodzi jej polityka. Ale teraz jest wojna, w której jej naród bije się zupełnie osamotniony. Kraj rodzinny Tani walczy o przetrwanie, musiała wrócić, właśnie dlatego, to proste. Tym bardziej że coraz więcej ludzi ucieka. Nie wytrzymują toczącej się od czterech lat wojny, przypiętej łatki renegatów Europy, zwyczajnej nędzy. Wyjeżdżają, więc Tania wraca. Na przekór. Jak Mindźuszari.

Żyją ludzie prawosławni

– Powiedz mi – pyta – dlaczego wszyscy są przeciwko nam? Dlaczego nikt w Europie nie chce pamiętać, co Chorwaci robili w czasie II wojny? Przecież Serbowie z Krajiny tego właśnie się boją.

Dobre pytanie, no właśnie, dlaczego? Chorwaci, nie krępując się zbytnio, powracają do symboliki Niezależnego Państwa Chorwackiego (NDH), marionetkowego tworu Hitlera, którego NDH było wręcz nadgorliwym sojusznikiem. Oficjalnym pieniądzem jest kuna, którą wprowadzono po raz pierwszy właśnie w NDH. Ambasadorem w Argentynie został mianowany pan Rojnica, były komendant obozu zagłady w rejonie Dubrovnika, w którym chorwaccy ustasze wymordowali 700 tysięcy Serbów, Żydów i Cyganów. W 1945 roku Rojnica, wymieniany na alianckich listach zbrodniarzy wojennych, uciekł do Ameryki Południowej. Dziś mówi, że Chorwaci powinni dokończyć dzieło, które rozpoczęli w 1941 roku.

Poseł, a do niedawna szef wydziału politycznego chorwackiego MSZ, antropolog z zamiłowania, wykazuje, że czaszki Serbów różnią się od tych chorwackich, ma się rozumieć doskonalszych rasowo.

I wszystko jest w porządku.

Kto pamięta, że prezydent Tudjman, odznaczony właśnie dziewięcioma najwyższymi odznaczeniami państwowymi, dochodził do władzy pod hasłami Chorwacji dla Chorwatów? Zaraz po ogłoszeniu niepodległości parlament w Zagrzebiu pozbawił Serbów statusu narodu konstytucyjnego i zepchnął do roli czwartorzędnej mniejszości na ziemiach, które zamieszkiwali od wieków. Wtedy Serbowie postawili pierwsze barykady.

„Dawno temu toczyły się wojny / ale jednak żyją ludzie prawosławni / i wszystkie, wszystkie, wszystkie siły świata / nie mogą nas zwyciężyć / matki rodziły bojowników / i flaga z czterema „S” (Samo sloga Srbina spasava – tylko zgoda ratuje Serbów) / niech zabrzmi ta pieśń / to jest mój kraj / moja świecąca gwiazda / to jest mój kraj, moja Krajina / w tym kraju będziemy mieszkać / i tutaj umrzemy”.

Z Chorwatami – nigdy więcej razem, powtarzają krajińscy Serbowie. Każda rozmowa zaczyna się od przypomnienia Jasenovaca i zbrodni chorwackich sojuszników Hitlera. – 39 osób z mojej rodziny zginęło w czasie II wojny, w czasie tej już dziewięć. Dosyć. Rozdzielmy się raz na zawsze – mówi Milan, dawniej popularny aktor w Zagrzebiu.

– Mój ojciec walczył z Chorwatami, ja z nimi walczę; nie chcę, żeby spotkało to Aleksandra – przedsiębiorca Mirko wskazuje na swego sześcioletniego syna, który domaga się kolejnej partii chińczyka. Kwaśno się uśmiechając, dodaje: – Jak Chorwaci zaatakowali zachodnią Slawonię, to NATO ich nie bombardowało; pewnie z braku paliwa?

Serbowie nie zgodzą się nawet na formalną władzę Zagrzebia, Chorwaci nie odpuszczą części terytorium swego państwa. Ile to może trwać? – Choćby i sto lat. Jesteśmy wystarczająco twardzi – mówi śliczna 24-letnia Sandra, która uciekła z chorwackiego Szybeniku. – Kiedy rok temu Jugosławia pod wpływem Zachodu nałożyła na nas embargo i odcięła dostawy, mówiono, że nie przetrwamy miesiąca. Minął rok, a my walczymy.

– Niech przyjdą – mówi Mirko – będziemy walczyć do końca. Mam w domu kałasznikowa, drugiego kupiłem ojcu. Tu każdy mężczyzna ma broń i nic do stracenia.

Któregoś dnia zaszedłem na wsi do starego gospodarza, by kupić flaszkę pędzonej przez niego rakii. Poszliśmy do „magazynu” w stodole, a tam jak żywe działo przeciwlotnicze. – A tak – zaśmiał się bimbrownik – jak ustasze nadlatują, to wytaczam na podwórko. Moja stara i zięć pomagają. – A potraficie jeszcze trafić, dziadku? – spytałem. Tak się obruszył, że aż wylał chochlę śliwowicy na klepisko. – W ustaszy zawsze, synku.

Czarne dni

„Nie ma już zdrajców generałów / nie ma już tych szakali / nie ma już »naprzód«, a potem »stój« / nadchodzą dla was czarne dni / teraz rusza w bój cały naród mój / rusza armia najsilniejsza na świecie / rusza armia by się mścić / raz na zawsze wszystkich was zgniecie / jesteście zbyt biedni i żałośni / będziecie jeszcze bardziej spragnieni i głodni / ciągle lecieć będą na was »orkany« / wasza piękna Chorwacja stanie się cmentarzem”.

W zachodniej Slawonii było jednak na odwrót. 32-godzinny chorwacki blitzkrieg wywołał szok u krajińskich Serbów. Racjonalne skądinąd tłumaczenia o kilkakrotnej przewadze liczebnej Chorwatów nie zmieniły faktu, że oto zachwiała się, jeśli nie runęła, wiara w niezwyciężoną siłę serbskiego oręża. Co gorsza, mimo nieustannego powtarzania zaklęć o jedności wszystkich Serbów, rodacy z Bośni i nowej Jugosławii nie kiwnęli palcem.

Jakiś czas temu chorwacki minister obrony Gojko Šušak powiedział publicznie: – Chorwacja odzyska część Krajiny w dwudniowym blitzkriegu. ONZ i międzynarodowa opinia publiczna poprzestaną na słownej krytyce, a Belgrad ograniczy się do pojedynczego oświadczenia. Minister miał rację, a Serbowie zdruzgotani największą klęską w tej wojnie zaczęli swoim zwyczajem kłócić się i szukać winnych.

– 15 dni minęło od agresji na zachodnią Slawonię, a władze nic nie zrobiły, nie ogłoszono nawet żałoby. To rząd zdrajców, należy go traktować jak zbrodniarzy wojennych! – grzmiał mundurowy mówca na kilkutysięcznym wiecu protestacyjnym, zorganizowanym przez związki zawodowe w Kninie, i pomachał w powietrzu pistoletem, jakby wskazując, co należy zrobić z rządem zdrajców.

Głos z tłumu: – A kiedyś ty mundur założył?!

Mówca przeszedł do piętnowania tych, co uciekli z kraju.

Głos z tłumu: – Szuka cię policja wojskowa za uchylanie się od służby!

Wszyscy zgodnie domagali się zjednoczenia z Republiką Serbską w Bośni i wybrania wspólnego prezydenta: Radovana Karadżicia.

Zebrani pomstowali na dyrektora telewizji, który zaraz po chorwackim ataku wysłał swoją rodzinę do nowej Jugosławii, zaopatrując się uprzednio w 800 litrów praktycznie niedostępnej na legalnym rynku benzyny.

Jest dobrze

„Stoisz tu na ulicy, z twarzy nie schodzi ci uśmiech / zapraszam cię do siebie / tej nocy już nie będę sam / nie chcę znać twojego znaku, imienia ani adresu / teraz milcz i całuj mnie, świat się kręci powolutku / dobrze jest, moja mała, dobrze jest, gdy leżysz obok mnie / zbliża się świt, patrzę, jak cienie tańczą na twojej twarzy / i czuję, że życie jest piękne / zapomnij o brzydkim świecie / i mówię hej! muszę poznać twój znak, twoje imię i twój adres”.

W sobotni wieczór główna ulica Knina wypełnia się tłumem młodych ludzi. Zewsząd dobiega muzyka, śmiechy, krzyki. Można by na chwilę zapomnieć o wojnie, gdyby nie to, że większość mężczyzn jest w mundurach, często z przewieszoną bronią. No i strzały, ot tak, w powietrze, z radości, smutku, dla zabawy albo dlatego, że jakiś dzieciak wybłagał u starszego brata malutką seryjkę na wiwat. Prawie nikt nie ma pieniędzy, więc trudno mówić o rozpasanej konsumpcji. Najwięcej chyba piją młode dziewczyny, których narzeczeni są na froncie. Czasem ktoś wrzuci granat do lokalu, o którego właścicielu wiadomo, że uchyla się od wojska, robiąc interesy na wojnie.

Siedziałem z Bibą, do niedawna piłkarzem miejscowego klubu, a dziś właścicielem modnej kawiarenki, pociągałem rakiję w jego miłej knajpce, kiedy zabił się ten dwudziestoletni chłopak. Telewizor nastawiony był na program chorwacki, ale bez dźwięku, bo z magnetofonu leciało Mindźuszari. Kiedy ludzie się rozeszli od samobójcy, my z Bibą wróciliśmy do jego kawiarni. Patrzył smętnie na stłuczone szkło. Naprawa będzie drogo kosztować. Ten chłopak, który zbił szybę, pewnie przyjdzie następnego dnia i przeprosi. I co? I nic. Siedzimy znów nad rakiją w pustej salce, obok zaśmiewa się miejscowy Głupi Jasio, którego Biba żywi w zamian za sprzątanie. – Jeszcze kilka lat tej wojny i wszyscy będziemy tacy jak on – rzuca Biba.

Z Bogiem, Serbio

Chorwaci pogonili Serbów, Serbowie Chorwatów. Opuszczone domostwa metodycznie wysadzano w powietrze. Tak na wszelki wypadek. Gdyby nawet odwróciło się koło fortuny, to wypędzeni i tak nie będą mieli do czego wrócić. Czasem dom oszczędzono, ale założono w nim pułapki: na przykład granat umocowany na klamce. Człowiek otworzy takie drzwi i już po człowieku. Jeśli nie ma granatu, to może się okazać, że pozornie porzucona zabawka jest paskudną miną. Nigdy nie wiadomo.

W Krajinie są całe wsie-widma. Kiedyś mieszkali tu Chorwaci. Zostały ruiny i położone nie wiadomo gdzie miny. Nie zapomnę chwil, kiedy Serbowie, z którymi jechałem samochodem, zgubili drogę w takiej okolicy. Ciche przekleństwa sączyły się z ust kierowcy, wgapialiśmy się w drogę i parliśmy do przodu. Polny trakt był za wąski na zawrócenie, a manewry na porośniętym trawą poboczu mogły się okazać ostatnią czynnością, jaką przyszło nam w życiu wykonać.

Trafiają się i pokaźne wille, z których nawet nie wszystko rozszabrowano. W jednej z nich, jak mnie zapewniono – „bezpiecznej” – znalazłem w ogólnej perzynie „złote myśli” chorwackiej dziewczyny imieniem Zdravka. To było bardzo dziwne uczucie. Pamiętam doskonale, jak moją podstawówkę ogarnęło to szaleństwo: trzeba było wpisywać do opasłych zeszytów: imię, nazwisko, datę urodzenia, ulubiony kolor, kraj, hobby, itd. itd., ale najważniejsze były „inicjały sympatii”. Ileż nerwów człowiek zjadł, zanim dopadł czyjeś „złote myśli”, do których właśnie wpisała się Ta jedyna lub Ten jedyny.

Zdravka jest (była? czy żyje?) moją rówieśniczką, rocznik 1968. Wpisy pochodzą z 1984 roku. Jej sympatią był Vladimir, poznany na zabawie w Slunju, rocznik 1962. Kierowany niezdrową ciekawością i czując się po trosze, jakbym odkrywał zatopioną Atlantydę, zacząłem przetrząsać stosy nadpalonych pozostałości w willi.

1987! Vladimir pisze do Zdravki z Niemiec. Romantyczna papeteria w różyczki. „Kocham Cię jedyna moja, i będę Cię kochał do końca świata. I love you!!!”. Kolejne poszukiwania, i bingo! Książeczka czekowa banku lublańskiego z 1989 roku, wystawiona na małżeństwo Vladimira i Zdravki. Ostatnie gazety z sierpnia 1991 roku.

Obowiązkową rubryką „złotych myśli” było pytanie o ulubiony zespół muzyczny. Numerem jeden Zdravki była Riblja Čorba i jej lider Bora Djordjević, nie tylko świetny muzyk i barwna, niepokorna osobowość, ale również człowiek o dużej odwadze cywilnej. Jeszcze za życia Josipa Broz Tito Riblja Čorba nagrała piosenkę Al Capone. Jakoś tak się złożyło, że nikt z ówczesnych słuchaczy tekstu nie odnosił utworu do amerykańskiego gangstera.

Jeżeli ta dziewczyna żyje, ciekawe, co by powiedziała dzisiaj o Djordjeviciu? „Ta nacjonalistyczna świnia! Brudny spragniony krwi czetnik! Wstydzę się, że w liceum był moim ulubionym piosenkarzem”. Djordjević pomógł na starcie Mindźuszari, bardzo często przyjeżdża do Krajiny, ale jego największym „grzechem” są teksty piosenek, które teraz pisze, a które krajińscy Serbowie znają niczym pacierz.

„Zostałem sam na górze, patrzę na Sawę / ciskam do wody duszę i młodość / zwycięzca patrzy z Kalemegdanu (wzgórza w Belgradzie, na którym znajduje się grób nieznanego żołnierza z czasów II wojny światowej) / a ja jestem żołnierzem i mięsem armatnim / z Bogiem Serbio, z Bogiem... / pojęcia nie mam, czy uda mi się wrócić / czy może głową przyjdzie mi zapłacić / wyrównam wszystkie swoje rachunki / kiedy tylko dostanę się na nowy sremski front (w 1945 roku, w ciągu trzech miesięcy walk z hitlerowcami, zginęło tam 13 tysięcy partyzantów, głównie Serbów) / z Bogiem Serbio, z Bogiem... / odchodzę, żeby strzelać i ginąć / by cudze głowy ścinać, o Serbio, Serbio! / odchodzę, więc z Bogiem i cześć! / a Tobie mogę powiedzieć Serbio / z Bogiem, z Bogiem...”.

Tuż przed wybuchem wojny Franjo Tudjman prowadził tajne rozmowy z duchowym przywódcą krajińskich Serbów, nieżyjącym już dziś Jovanem Raškoviciem. Chorwaci złamali umowę i opublikowali stenogram negocjacji. Chodziło o skompromitowanie Raškovicia, który powiedział, że Serbowie są narodem szalonym, zwariowanym. Po części zamysł Tudjmana się powiódł. Superpatrioci serbscy oburzyli się okrutnie, pozycja Raškovicia uległa osłabieniu (co akurat w dłuższej perspektywie okazało się dla Chorwatów katastrofą, gdyż człowiek, którego starali się skompromitować, był o niebo bardziej umiarkowany od swych następców).

Gdy pytam Petara Popovicia, czołowego dziennikarza radia Knin, jacy są Serbowie, ten patrzy na mnie zdziwiony: – Jak to jacy? Szaleni. Święte słowa świętej pamięci Raškovicia. Jak ten dziadek w Bośni, który oczekując kolejnego bombardowania NATO, wymalował białą farbą na dachu swego domu gigantyczne Fuck you!

– Najodważniejsi ludzie, jakich znam, i najgorsi dyplomaci na świecie – mówi wyższy urzędnik Sił Ochronnych Organizacji Narodów Zjednoczonych (UNPROFOR) w Kninie, zastrzegając sobie anonimowość, zważywszy, że jego poglądy odbiegają od tych głoszonych przez szefów w Zagrzebiu i Nowym Jorku. – Przecież gdyby rozgrywali swą partię subtelniej, to mogliby dogadać się z Francuzami i Anglikami, którzy doskonale widzą, jak Niemcy prowadzą kolejną ekspansję na Bałkanach, tylko że tym razem nie wysyłając własnych dywizji, a jedynie pomagając swym przyjaciołom Chorwatom i pośrednio Muzułmanom. Serbowie nie potrafią nauczyć się od Chorwatów i Muzułmanów, że polityka polega na bezustannym zapewnianiu o swoim przywiązaniu do pokoju i robieniu w praktyce czegoś zupełnie przeciwnego. Nie, oni muszą walić między oczy, że będą walczyć z całym światem.

– Jasne – mówi Petar. – Pieprzyć cały świat. I tak wygramy.

PS. Kilka miesięcy później wojska chorwackie w wyniku kolejnej błyskawicznej ofensywy, zajęły całą Krajinę, wypędzając setki tysięcy jej serbskich mieszkańców z domu i z kraju.

Tekst po raz pierwszy ukazał się w „Polityce” 1995/23.

Między wariatami

Подняться наверх