Читать книгу Andrés Iniesta. Artysta futbolu - Marcos López - Страница 6

Przedmowa

Оглавление

Przeszkody, na które natrafiamy po drodze, pomagają nam spojrzeć na życie z innej perspektywy i znów się podnieść, jeszcze silniejszymi.

Marek Aureliusz, cesarz Rzymu

Jeśli wyszukacie w Google’u Andrésa Iniestę, może zaczniecie sądzić, że wiecie o mnie wszystko. Tyle że prawda jest oczywiście gdzie indziej. Wiele rzeczy nie ujrzało światła dziennego. Inne chciałbym umieścić w odpowiednim kontekście. Wierzę w stare porzekadło, że każdy powinien założyć rodzinę, zasadzić drzewo, a potem napisać książkę. Syna i córkę szczęśliwie już mam, moja kariera piłkarska zawsze będzie związana z drzewem, które rosło na boisku we Fuentealbilli, gdzie grywałem, będąc dzieckiem. Zostaje więc ta książka. Artysta.

Podchodzę do życia bardzo poważnie. Jeśli postanowię coś zrobić, to dlatego, że naprawdę czuję, że należy to zrobić, a nie po to, by to po prostu zrobić, albo dlatego, że będzie to dobrze o mnie świadczyć. Opowiadam więc tę historię z takim samym przekonaniem, z taką ochotą i determinacją, jakie odczuwam, grając w piłkę albo zajmując się rodziną. Pragnąłem, by tekst był „uszyty na miarę”. Chciałem, by wyszedł dokładnie taki, jakim go sobie wyobraziłem. Chciałem, by opowieść miała formę i przesłanie i żeby nie była jedynie strumieniem wspomnień i odczuć. Dlatego też potrzebowałem pomocy tych, którzy mnie znają i którzy byliby w stanie objaśnić moje uczucia, ludzi, którzy znają przebieg mojej kariery i są w stanie wyrazić myśli, które spisywałem, od kiedy w maju 2012 roku zaczęliśmy pracę.

Zajęło nam to tak długo, ponieważ nie chciałem stawiać sobie ostatecznych terminów ani wiązać publikacji z żadnym konkretnym momentem kariery w barwach Barcelony i reprezentacji Hiszpanii. Decyzję tę podjąłem z powodów osobistych, nie komercyjnych.

Ci, którzy mieli pomóc w pisaniu tej książki, musieli właściwie zrozumieć przeżycia, które chciałem wyjawić. Wiedziałem, że Marcos López i Ramón Besa to dziennikarze, którzy znają moją karierę, zarówno barcelońską, jak i tę reprezentacyjną, i znają się na piłce. To nie kopiści ani pisarze na zlecenie, lecz zaufani profesjonaliści, którym mogłem śmiało wyznać to, co zamierzyłem, i mieć pewność, że wykorzystają to w odpowiedni sposób, a przy tym ludzie, których zaangażowanie w tę pracę zaakceptują wszyscy, którzy przyczynili się do powstania tej książki.

Marcos López, wspaniały, ciężko pracujący dziennikarz i dobry człowiek, doskonale uzupełnia się z Ramónem Besą, który zawsze stara się nadać znaczenie faktom, odnaleźć właściwą dla opowieści tonację i styl odpowiadający rozmówcy.

Postanowiliśmy, że napiszemy tę książkę bez pośredników i nie dostarczymy jej wydawcy, dopóki nie będzie ukończona. Negocjacje z wydawcami spoczęły na barkach Pere Guardioli i Joela Borrása. I tak pozostało niemal do końca, gdy Hachette i Malpaso kupiły prawa do publikacji. Mieliśmy również szczęście do tłumaczy z hiszpańskiego na angielski, którymi byli dwaj dobrzy znajomi, Sid Lowe i Pete Jenson. Duży wkład mają także Malcolm i Julián, redaktorzy w językach hiszpańskim i katalońskim, którzy zdecydowanie udoskonalili nasze dzieło.

Ku niezadowoleniu niektórych czytelników w mojej opowieści mogłem niechcący nie uwzględnić pewnych osób. Inni czytający tę książkę poskarżą się być może na brak w niej krytycznych uwag. Pragnę jednak, by było jasne: książka ta jest zgodna z moimi oczekiwaniami. Jej ostateczny układ jest moim dziełem, nie zaś realizacją wyobrażeń moich współpracowników, którzy – jestem pewien – w niektórych miejscach by ją zmodyfikowali bądź położyli nacisk na inne sprawy. Chciałem wyjaśnić, jak spoglądam na różne kwestie albo – jeśli wolicie – jak je odbieram i jak postrzegają mnie ludzie, którzy – w moim przekonaniu – dobrze mnie znają. By ułatwić czytelnikowi podążanie za przedstawianą historią, rozebrałem swoje życie na części, czyli rozdziały. Moja opowieść nie miała być w żadnej mierze powieścią, ale rzetelną i interesującą dziennikarską relacją.

Choć niektórych pewnie by to ciekawiło, nie mam za wiele do powiedzenia o moim codziennym życiu i przyzwyczajeniach, czyli o tym, co moim zdaniem jest to już dobrze znane i opisane. Dla nikogo nie jest przecież tajemnicą, że uwielbiam przebywać w gronie rodzinnym, z Anną, Valerią i Paolo Andreą, a także z rodzicami i siostrą Maribel. Uwielbiam odprowadzać Valerię do szkoły i stamtąd ją odbierać, widząc jej zaraźliwy uśmiech. Uwielbiam być z moim małym diabłem wcielonym Paolo Andreą. Uwielbiam chwile spędzone z Anną. Kiedy możemy, staramy się raz w tygodniu robić coś wspólnie: idziemy na obiad, sprawdzamy różne restauracje, spacerujemy. Czasem chodzimy do kina. Muzyka? Moim ulubionym zespołem nadal jest Estopa. Lubię ich piosenki i lubię ich jako ludzi. Jestem poza tym dłużnikiem Alexa de Guiriora, który przygotowuje dla mnie muzyczny kogel-mogel z reggaetonu, house’u i hiszpańskiego popu, dzięki czemu mam do dyspozycji eklektyczną mieszankę. Jako sportowiec, który stara się o siebie troszczyć, lubię też naturalnie uciąć sobie drzemkę, żeby być wypoczętym.

Zamiast pisać o tych codziennych sprawach, chciałem opowiedzieć o mojej pasji do piłki nożnej, którą żywię od najmłodszych lat. Marcos i Ramón mówią czasem, że byłem chłopcem pozbawionym dzieciństwa. Pragnąłem więc przywrócić tamten czas, próbując w toku opowieści pokazać, jak jestem dumny z tamtego malucha. Pewne zdarzenia nie były przyjemne, z innymi trudno było się uporać. Dotyczy to zarówno mojej wczesnej młodości, jak i czasów późniejszych, choćby miesięcy poprzedzających mistrzostwa świata w Republice Południowej Afryki. Starałem się opisać to tak szczerze, jak to możliwe, nie myśląc za dużo o tym, jak należy je przedstawić.

Potrzebowałem roku, aby zadomowić się w La Masii, dokąd przeniosłem się z mojego rodzinnego miasteczka. Miałem tu własny pokój, garderobę, swój kąt w bibliotece, swoje rzeczy i słodycze. Uwielbiałem ciasta, które przywozili mi rodzice, biszkopty babci Jordiego Mesallesa oraz mleczko czekoladowe, po które sięgaliśmy każdego wieczoru tuż przed snem. Z tamtego okresu zachowałem w pamięci wiele cudownych wspomnień. Jedno z nich, szczególnie drogie mojej rodzinie, dotyczy sytuacji, gdy Joan César Farrés, dyrektor La Masii, wybrał mnie, bym reprezentował klub podczas audiencji, której z okazji stulecia FC Barcelony udzielił klubowym przedstawicielom Jan Paweł II. Matka kupiła mi nowy garnitur, jakby to była pierwsza komunia.

Moim domem, który co jakiś czas po prostu muszę odwiedzić, na zawsze pozostanie Fuentealbilla. Mieszka tam duża część mojej rodziny. Jest tam także winiarnia i ludzie, którzy przeżyli w tamtym miejscu całe swoje życie i widzieli, jak dorastałem. Lubię wspominać, skąd pochodzę, tak samo jak lubię powtarzać, że jestem również stąd, z Barcelony. Człowiek nie może wyzbyć się swojej tożsamości i ma obowiązek troszczyć się o tych, którzy są dla niego najważniejsi. Dla mnie najbardziej liczą się Anna, dzieci, rodzice i Maribel, moja siostra. To dzięki nim nie jestem samotny. Jeśli już o samotności mowa, niekiedy uciekam w nią z własnego wyboru, ale nie na długo.

Nie jestem tak małomówny, jak się zwykle ludziom wydaje. To nieprawda, że nigdy nie zdarzyła mi się kłótnia ani że nigdy nie wdałem się w pyskówkę. Ci, którzy mnie znają, oskarżali mnie nawet o to, że zdarza mi się ich przytłaczać i próbuję urządzić im życie. Jest mi natomiast bardzo miło, gdy ktoś mówi, że wiem, jak scalać rodzinę, i potrafię znaleźć odpowiednich ludzi do odpowiedniej roboty. Jestem realistą i z natury buntuję się przeciwko tym, którzy mówią, że nie mogę mieć tego, czego chcę.

Jestem też osobą pełną wdzięczności i pragnę, by dało się to z tej książki jasno odczytać. Darzę wdzięcznością zwłaszcza moją rodzinę i mój klub, Barçę. Nie chcę nikogo wyróżniać. Wolę wyrazić wdzięczność całemu klubowi, a więc wszystkim, którzy nim rządzili, odkąd mam zaszczyt tu grać. Swoje uczucia wobec FC Barcelony najlepiej okażę, honorując klubowe barwy, będąc dobrym kolegą z drużyny, dając z siebie za każdym razem wszystko na boisku i zawsze lojalnie oraz godnie go reprezentując. Sądzę, że robiłem to od pierwszego dnia w Barcelonie, nawet wtedy, gdy byłem chłopcem do podawania piłek skrytych za reklamowymi planszami, które były większe ode mnie i uniemożliwiały mi oglądanie moich idoli na murawie. Nic nie motywuje mnie bardziej niż chęć sprawienia, by mój klub i moja ojczyzna odniosły tyle sukcesów, ile to tylko możliwe.

Głęboko szanuję Barçę i swój zawód. Cenię także moich kolegów z boiska (zarówno z mojej drużyny, jak i rywali), a także ludzi, którzy oglądają piłkę. Zawsze gram z absolutnym poświęceniem. Uwielbiam być oklaskiwany, ale nie z grzeczności, lecz wtedy, gdy ludzie rzeczywiście czują w sobie taką potrzebę. Nie ma nic lepszego dla piłkarza niż świadomość, że dał z siebie wszystko i nikogo nie zawiódł.

Ta książka jest ponadto dowodem na to, że potrzebuję wyrażać siebie, że potrzebuję utwierdzać się w swoich wyborach i uświadamiać samemu sobie niezbywalną prawdę zawartą w słowach zapisanych w gablocie przy wejściu do naszego domu: „Przeszkody, na które natrafiamy po drodze, pomagają nam spojrzeć na życie z innej perspektywy i znów się podnieść, jeszcze silniejszymi”. Czasem musimy się odblokować, ale to możliwe jest tylko wtedy, gdy zdamy sobie sprawę z istnienia blokady.

Piłkarska pasja zawsze pchała mnie naprzód. Dziś, kiedy mam szczęście być kapitanem drużyny i mogę wysłuchać świadectwa ludzi, którzy pomogli mi cieszyć się życiem i stawali na głowie, żebym mógł poświęcić się temu, co kocham, i być tym, kim chcę być, odczuwam to bardziej niż kiedykolwiek. To dla mnie zaszczyt. Nie ma nic lepszego, niż robić swoje i doczekać się dzięki temu uznania. To coś bezcennego. Zdobyłem z Barçą wiele trofeów, w ciągu sześciu lat udało nam się sięgnąć po dwie potrójne korony, chcemy jednak osiągnąć jeszcze więcej. To być może niewiarygodne, ale pragnienie sukcesu jest we mnie w dalszym ciągu tak samo silne.

Na potrzeby książki Marcos i Ramón często prosili mnie, bym wyjaśnił im, jak to możliwe, że wychodzę zwycięsko z sytuacji, gdy otacza mnie sześciu czy siedmiu piłkarzy rywala. Pytali też, czy ja także uważam, że mój styl gry przypomina styl Rogera Federera – jego szybkość i synchronię ruchów. Dostawałem rumieńców, kiedy mówili, że w ledwie jednym moim zagraniu lub poruszeniu można odnaleźć tak wiele cech piłkarza kompletnego: szybkość podejmowania decyzji, jakość podań, umiejętność zahamowania gry czy też jej przyspieszenia, wykorzystanie pierwszego kontaktu z piłką tak, by uwolnić się od przeciwników czy zdolność zmiany kierunku. Nie wiem, co powiedzieć. Wolę, gdy takie rzeczy mówi się o innych.

Oczywiście, trzeba dysponować dobrą techniką i intuicją, by wiedzieć, jak znaleźć na boisku luki, i podczas ataku być w stanie poprowadzić całą drużynę – to czytelny sygnał, że koledzy ci ufają, a przeciwnik jest w odwrocie. Niektórzy twierdzą, że mój sekret leży w pierwszych dziesięciu metrach, które pokonuję, gdy zaczynam się przemieszczać. Inni zaś utrzymują, że poświęciłem ciąg na bramkę, który miałem w juniorskich latach, na rzecz nieustannego bycia pod grą.

Gdybym urodził się po raz drugi, grałbym w ten sam sposób. Kiedy wychodzę na murawę, z grubsza wiem, jak wkomponuję się w boiskowe wydarzenia, z miejsca wyczuwam tempo meczu i to, jak będzie się toczył. Czasem przeczuwam, co wydarzy się na boisku, nawet dzień przed spotkaniem. Wyobrażam je sobie i potem tak właśnie ono przebiega. Bywa, że robię rzeczy całkiem intuicyjnie, wcześniej o nich nie pomyślawszy. Głowa pracuje mi bardzo szybko. Matka mawia, że czasem tak szybko, że w końcu wybuchnie – to cecha charakterystyczna Lujánów. Iniestowie-Lujánowie to ludzie nieustępliwi i poważni. Jesteśmy proletariuszami. Sport wszakże przypomina życie: chodzi o to, żeby nigdy się nie poddawać i każdego dnia walczyć o swoje, będąc wiernym swym zasadom.

W tej książce chciałem sobie o tym przypomnieć. Spojrzeć na lata dojrzewania jako człowiek i zawodowy piłkarz z perspektywy tych, którzy mi pomagali, i tych, którzy – tak jak Marco i Ramón – oceniali moje życie i moją pracę na co dzień.

Z całego serca pragnę podziękować wszystkim, którzy w ciągu czterech lat, jakie zajęło poskładanie tej książki w całość, poświęcili nam swój czas. Nigdy nie twierdziłem, że należę do „światowego dziedzictwa UNESCO”, jak swego czasu powiedział Luis Enrique (nie będę nigdy w stanie należycie mu się odwdzięczyć za tak pochlebną opinię). Nie potrzeba mi żadnych indywidualnych wyróżnień, których nie mam w dorobku, nie chcę też należeć do żadnego stowarzyszenia czy forum, do którego nie należę. Nie odczuwam potrzeby zaznaczania swojego autorytetu. To, co już mam, w zupełności mi wystarcza. We Fuentealbilli, w barwach Barçy i reprezentacji Hiszpanii, w Katalonii, La Manchy, Hiszpanii – wszędzie. Zdobyłem sobie sympatię ludzi z całego świata, a to wielkie szczęście. I to tym właśnie ludziom chciałbym zaprezentować tę historię. Historię, która nie pojawia się w wyszukiwarce Google’a. Opowiadam ją własnymi słowami. Byłbym szczęśliwy, gdyby ta opowieść spodobała się kibicom tak jak moja gra. W jej napisanie włożyłem tyle samo determinacji i uwagi, ile wkładam w występy w pięknej koszulce Barçy czy reprezentacji Hiszpanii. Taki był mój cel.

Dziękuję

Andrés

Andrés Iniesta. Artysta futbolu

Подняться наверх