Читать книгу Opowieść Podręcznej - Маргарет Этвуд - Страница 12

Оглавление

6

Kilka przecznic za sklepem „Wszelkie Ciało” Glena przystaje, jakby nie wiedziała, dokąd iść. Mamy wybór: możemy wracać najprostszą drogą albo dłuższą, okrężną. Wiemy już, którą drogę wybierzemy, zawsze wracamy tą samą.

– Chciałabym wracać koło kościoła – mówi Glena, udając pobożność.

– Dobrze – zgadzam się, chociaż doskonale wiem, o co jej naprawdę chodzi.

Idziemy powoli. Słońce jest wysoko na niebie, białe, puszyste obłoki przypominają owce bez głów. Z tymi naszymi skrzydłami – końskimi okularami – trudno patrzeć, trudno o pełny widok – nieba, czegokolwiek. Ale jakoś patrzymy, po troszeczku, szybki ruch głowy w górę, w dół i na boki. Nauczyłyśmy się oglądać świat, jakbyśmy gwałtownie łapały powietrze.

Na prawo, gdyby tak iść dalej, jest ulica prowadząca do rzeki. Znajduje się tam hangar, w którym kiedyś trzymano łodzie, i różne mostki, drzewa, zielone brzegi, gdzie można było sobie siedzieć i patrzeć na wodę i na młodych mężczyzn z gołymi ramionami, jak ścigając się, unoszą wiosła do słońca. Po drodze nad rzekę są dawne domy studenckie, teraz używane do innych celów, ze swoimi bajkowymi wieżyczkami, pomalowanymi na biało-złoto-niebiesko. Kiedy myślimy o przeszłości, wyławiamy z pamięci to, co piękne.

Jest tam też stadion, gdzie się obecnie odbywają męskie Wybawienia. I rozgrywki futbolowe. Bo dalej grywa się w futbol.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Opowieść Podręcznej

Подняться наверх