Читать книгу Opowieść Podręcznej - Маргарет Этвуд - Страница 6
Оглавление1
Spałyśmy w pomieszczeniu, które kiedyś musiało być halą sportową. Podłoga z lakierowanych desek, z liniami i kołami stanowiącymi pozostałość po dawnych rozgrywkach; obręcze po nieistniejących już siatkach do koszykówki. Dokoła balkon dla publiczności. Wydawało mi się, że jeszcze ciągle czuję słaby jak powidok, przenikliwy zapach potu, przemieszany ze słodkawym aromatem gumy do żucia i perfum, obserwujących rozgrywki dziewcząt, najpierw w filcowych spódnicach – jak wiedziałam ze zdjęć – potem w spódniczkach mini, potem w spodniach, wreszcie w jednym kolczyku i z postawionymi na sztorc, upstrzonymi zielenią włosami. Musiały tu się też odbywać tańce – w powietrzu wisiała muzyka niczym palimpsest niesłyszanego dźwięku – moda po modzie – pomruk bębnów, smętne zawodzenie, girlandy bibułkowych kwiatów, tekturowe diabły, obrotowa lustrzana kula prósząca na tancerzy śniegiem światła.
Sala zachowała jeszcze atmosferę seksu, samotności i wyczekiwania na coś, co nie miało ani kształtu, ani nazwy. Pamiętam ową tęsknotę za czymś, co już-już miało się stać, a nigdy nie było takie samo, jak ręce, które nas już gdzieś dotykały, z tyłu w talii, tutaj albo na parkingu, albo w pokoju telewizyjnym, przy wyłączonym dźwięku i tylko z obrazem migającym nad unoszącym się ciałem.
Tęskniłyśmy za przyszłością. Jak myśmy się tego nauczyły? Skąd nam się wzięła ta skłonność do nienasycenia? To było w powietrzu; było w powietrzu w dalszym ciągu, jak spóźniona myśl, nawiedzało nas, kiedy próbowałyśmy spać na wojskowych pryczach, ustawionych w rzędach, odsuniętych od siebie tak, żebyśmy nie mogły rozmawiać. Miałyśmy flanelowe prześcieradła, jak dzieci, i wojskowe przydziałowe koce, na których w dalszym ciągu widniały litery U.S. Składałyśmy porządnie ubranie i zostawiałyśmy na stołkach w nogach łóżek. Światła były przyćmione, ale niezgaszone całkowicie. Sypialnię patrolowały Ciotki Sara i Elizabeth; do pasków miały przywieszone na rzemykach elektryczne pręty do popędzania bydła, ale żadnej broni – nawet im nie należało ufać. Pistolety były zarezerwowane dla strażników specjalnie wybranych spośród Aniołów. Strażnikom nie wolno było wchodzić do budynku, chyba że na wezwanie, nas zaś nie wypuszczano na zewnątrz, poza spacerami, które odbywałyśmy dwa razy dziennie, chodząc parami wokół boiska piłki nożnej ogrodzonego teraz siatką z drutem kolczastym. Dokoła tej siatki stali Aniołowie, odwróceni do nas tyłem. Myślałyśmy o nich ze strachem, ale nie tylko. Bo gdyby tak spojrzeli w naszą stronę, gdyby tak z nimi porozmawiać, można by coś wymienić, myślałyśmy, ubić jakiś interes, zahandlować. Miałyśmy przecież jeszcze swoje ciała. Tak sobie fantazjowałyśmy.
Nauczyłyśmy się szeptać, prawie nie wydając dźwięku. W półmroku, kiedy Ciotki nie widziały, mogłyśmy wyciągnąć ręce poprzez dzielącą nas przestrzeń i dotykałyśmy się nawzajem. Nauczyłyśmy się czytać z ruchu warg – leżąc płasko na łóżku, z głowami odwróconymi na bok, obserwowałyśmy swoje usta. W ten sposób, od łóżka do łóżka, wymieniałyśmy imiona:
Alma. Janina. Dolores. Moira. June.