Читать книгу Ślepy zabójca - Маргарет Этвуд - Страница 9

Оглавление

ŚLEPY ZABÓJCA

Jajko na twardo

Co będzie?, pyta on. Smokingi i romans czy wraki statków na wyschniętym wybrzeżu? Możesz wybierać: dżungle, tropikalne wyspy, góry. Albo inny wymiar – w tym jestem najlepszy.

Inny wymiar? Daj spokój!

Nie kpij sobie, to przydatny adres. Może się tam zdarzyć wszystko, co zechcesz. Statki kosmiczne, obcisłe uniformy, broń laserowa, Marsjanie o ciałach olbrzymich kałamarnic, tego typu rzeczy.

Ty wybierz, mówi ona. Jesteś zawodowcem. Co powiesz na pustynię? Zawsze chciałam tam pojechać. Pustynię z oazą, oczywiście. Przydałoby się kilka palm. Odrywa skórkę od kanapki. Nie lubi skórek.

Na pustyni nie ma zbyt wielu możliwości. Niewiele tam jest, chyba że doda się groby. Wtedy można wprowadzić gromadę nagich kobiet, martwych od trzech tysięcy lat, o gibkich, pięknie zaokrąglonych ciałach, rubinowych ustach, z morzem lazurowych loków na głowie i oczami jak jaskinie pełne węży. Nie sądzę jednak, żebyś dała się zbyć czymś takim. Fantastyka nie jest w twoim stylu.

Kto wie. Mogłyby mi się spodobać.

Wątpię. Są dla mas. Dobrze nadają się na okładki – będą wić się nad facetem i trzeba się przed nimi bronić kolbą strzelby.

Czy mogę dostać inny wymiar, a także groby i martwe kobiety?

To trudne zamówienie, ale zobaczę, co się da zrobić. Mógłbym dorzucić kilka ofiarnych dziewic w metalowych osłonach na piersi, srebrnych bransoletach na kostkach i przezroczystych ornatach. I gromadę krwiożerczych wilków gratis.

Widzę, że nie cofniesz się przed niczym.

Wolisz smokingi? Statki wycieczkowe, białe płótno, całowanie w dłoń i pełne hipokryzji ględzenie?

Nie. Zgoda. Rób, co uważasz za najlepsze.

Papierosa?

Przecząco kręci głową. On bierze swojego, zapalając zapałkę o kciuk.

Podpalisz się kiedyś, mówi ona.

Jeszcze się nie podpaliłem.

Ona patrzy na podwinięty rękaw jego koszuli, białej lub bladoniebieskiej, potem na jego przegub, ciemniejszą skórę ręki. On błyszczy, to musi być odblask słońca. Dlaczego nikt się nie gapi? Mimo to on za bardzo rzuca się w oczy, żeby tu przebywać – tak na widoku. Wokół są inni ludzie, siedzą na trawie albo na niej leżą podparci na łokciu – inni piknikowicze w jasnych letnich ubraniach. Wszystko jest bardzo przyzwoite. Mimo to ona czuje, że są tu sami, jak gdyby jabłoń, pod którą siedzą, nie była drzewem, lecz namiotem, jak gdyby otaczał ich narysowany kredą krąg. W tym kręgu są niewidzialni.

A więc kosmos, mówi on. Z grobami, dziewicami i wilkami, ale na raty. Zgoda?

Na raty?

Wiesz, jak przy kupnie mebli.

Ona się śmieje.

Nie, mówię poważnie. Nie można na tym oszczędzać, to zajmie wiele dni. Będziemy musieli znowu się spotkać.

Ona się waha. Zgoda, mówi. Jeśli będę mogła. Jeśli uda mi się to załatwić.

Dobrze, odpowiada on. Teraz muszę pomyśleć. Mówi to od niechcenia. Zbytni pośpiech mógłby ją zniechęcić.


Na planecie... zastanówmy się. Nie na Saturnie, to zbyt blisko. Na planecie Zykron, znajdującej się w innym wymiarze, rozpościera się płaskoskalne rumowisko. Na północy szumi ocean koloru fiołków. Na zachodzie wznosi się pasmo górskie, podobno odwiedzane po zachodzie słońca przez nienasycone, martwe mieszkanki tamtejszych niszczejących grobów. Widzisz, od razu dodałem groby.

Jesteś bardzo skrupulatny, mówi ona.

Dotrzymuję obietnic. Na południu jest spalone piaszczyste pustkowie, a na wschodzie kilka głębokich dolin, które kiedyś mogły być rzekami.

Rozumiem, że są tam kanały, jak na Marsie?

Och, kanały i rozmaite inne rzeczy. Bogate ślady starożytnej i niegdyś zaawansowanej w rozwoju cywilizacji, choć teraz ten region zamieszkują nieliczne wędrowne grupy prymitywnych nomadów. Pośrodku równiny widać wielki kopiec kamieni. Ziemia wokół jest jałowa, rośnie na niej kilka karłowatych krzewów. To prawie pustynia. Została jakaś kanapka z serem?

Ona szpera w papierowej torbie. Nie, odpowiada, ale jest jajko na twardo. Nigdy dotąd nie czuła się taka szczęśliwa. Wszystko znów jest świeże, wszystko dopiero się wydarzy.

Tylko to, co zalecił lekarz, mówi on. Butelka lemoniady, jajko na twardo i ty. Obraca jajko w dłoniach, tłucze skorupkę, ale potem obiera jajko. Ona obserwuje jego usta, szczękę, zęby.

A oprócz mnie śpiewanie w publicznym parku, mówi. Masz tu sól.

Dzięki. O wszystkim pamiętasz.


Nikt nie rości sobie praw do jałowej równiny, ciągnie on. Czy też raczej rości sobie do niej prawo pięć plemion, ale żadne z nich nie jest na tyle potężne, by unicestwić pozostałe. Wszystkie od czasu do czasu wędrują obok tej sterty kamieni, wypasając thulki – niebieskie, podobne do owiec, narowiste stworzenia – albo transportując towary niskiej wartości na zwierzętach pociągowych, trochę przypominających wielbłądy o trzech oczach.

W zależności od języka stertę kamieni nazywają Legowiskiem Latającego Węża, Stosem Gruzu, Siedzibą Lamentującej Matki, Drzwiami Zapomnienia lub Dołem Ogryzionych Kości. Każde plemię opowiada o nim podobną historię. Mówią, że pod kamieniami leży król bez imienia i pozostałości wspaniałego miasta, którym kiedyś rządził. Miasto zniszczono w bitwie, króla schwytano i na znak triumfu powieszono na palmie daktylowej. Po wschodzie księżyca odcięto go i pochowano, a kamienie ułożono po to, by zaznaczyć to miejsce. Co do mieszkańców miasta, wszystkich zabito. Zaszlachtowano mężczyzn, kobiety, dzieci, niemowlęta, nawet zwierzęta. Poszli pod miecz, posiekano ich na kawałki. Nie oszczędzono nikogo.

To okropne.

Wbij łopatę w ziemię, a niemal w każdym miejscu jakaś okropna historia ujrzy światło dzienne. Dzięki temu interes się kręci. Kości nam służą; bez nich nie byłoby żadnych historii. Jest jeszcze lemoniada?

Nie, odpowiada ona. Wszystko wypiliśmy. Mów dalej.

Za sprawą zdobywców prawdziwa nazwa miasta zniknęła z ludzkiej pamięci i właśnie dlatego – jak mówią gawędziarze – to miejsce znane jest tylko pod nazwą własnego zniszczenia. Tak więc sterta kamieni to zarówno miejsce świadomej pamięci, jak i świadomego zapomnienia. W tamtych stronach lubią paradoksy. Każde z pięciu plemion twierdzi, że to ono było zwycięskim najeźdźcą. Każde z czcią wspomina masakrę. Każde wierzy, że zażądali jej bogowie jako sprawiedliwej zemsty za bezbożne praktyki odprawiane w mieście. Mawia się, że zło trzeba zmyć krwią. Tamtego dnia krew płynęła jak woda, więc potem musiało być bardzo czysto.

Każdy przechodzący pasterz lub kupiec dokłada kamień do stosu. To dawny zwyczaj – robi się tak ku czci zmarłych, swoich zmarłych, skoro nikt nie wie, kim naprawdę byli zmarli leżący pod kopcem, wszyscy na wszelki wypadek zostawiają kamienie. Omijają ten temat, opowiadają, że to, co się tutaj wydarzyło, musiało nastąpić z woli ich boga, więc zostawiając kamienie, czczą jego wolę.

Według innej legendy miasto wcale nie uległo zniszczeniu, lecz dzięki zaklęciu znanemu jedynie królowi zniknęło z tego miejsca wraz z mieszkańcami. Wszystko zastąpiono widmowymi odpowiednikami, które następnie zarżnięto i spalono. Prawdziwe miasto bardzo się skurczyło i znalazło się w jaskini pod wielkim stosem kamieni. Wszystko, co kiedyś istniało, nadal istnieje, łącznie z pałacami i ogrodami pełnymi drzew i kwiatów, łącznie z ludźmi, nie większymi od mrówek, ale żyjącymi tak jak wcześniej – noszącymi maleńkie ubrania, wyprawiającymi maleńkie przyjęcia. Opowiadającymi maleńkie historie, śpiewającymi maleńkie pieśni.

Król wie, co się stało, i śnią mu się przez to koszmary, ale cała reszta nie wie. Nie wiedzą, że tak się skurczyli. Nie wiedzą, że uważa się ich za martwych. Nie wiedzą nawet, że ocaleli. Dla nich sklepienie ze skał wygląda jak niebo. Światło wpada przez szczelinę między kamieniami, a oni myślą, że to słońce.


Liście na jabłoni szeleszczą. Ona patrzy na niebo, potem na zegarek.

Zimno mi, mówi. Mógłbyś pozbyć się dowodów? Zbiera skorupki po jajku, mnie papier śniadaniowy.

Przecież nie ma pośpiechu? Tu nie jest zimno.

Wieje od wody, mówi ona. Chyba wiatr się zmienił. Pochyla się, zamierzając wstać.

Nie idź jeszcze, mówi on, zbyt szybko.

Muszę. Będą mnie szukać. Jeśli się spóźnię, zapytają, gdzie byłam.

Wygładza spódnicę, obejmuje się rękami, odwraca, a małe zielone jabłka obserwują ją jak oczy.

Ślepy zabójca

Подняться наверх