Читать книгу O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka - Страница 14

Wyprawa Podziomka
V

Оглавление

Dobrze już było z południa283, kiedy nasze Krasnoludki bez tchu prawie na skraj lasu przybieżawszy, rzuciły się na trawę, by wypocząć nieco.

Zwłaszcza Koszałek-Opałek srodze był zmęczony, gdyż ów łańcuszek, do którego Cygan go przykuł, ocierał mu nogę nieznośnie i utrudniał kroki. Jęczał tedy i sykał z bólu uczony kronikarz, póki Podziomek między dwoma kamykami łańcuszka nie rozkuł i świeżą trawą nogi mu nie obwinął. Nie było to tak łatwo. Koszałek-Opałek bronił się z całej siły, utrzymując, że takie prostackie lekarstwo dobre dla chłopstwa, a nie dla uczonych mężów; gdy przecież ulgę poczuł, uciszył się niebawem.

Tymczasem Podziomek, spojrzawszy bacznie dokoła, wykrzyknął z radości:

– A wszak to ta sama polanka, gdzie mnie Cygan pojmał!

– Hola! Jak tak, to tu i krupnik być musi!

Tu puścił się pędem ogniska przyduszonego szukać i wprędce je znalazłszy, popiół rozgrzebał, chrustu przyłożył i dmuchać zaczął co siły. Rozżarzyły się węgle, po chruście iskry polatywać zaczęły, dym zwinął się wierzchem ogniska, aż wreszcie buchnął jasny, żywy płomień. W chwilę potem bulgotał w kociołku smakowity krupnik, którym podjadłszy sobie, obaj towarzysze zakurzyli fajki.

Upłynęło chwil kilka i już się do drogi zbierać trzeba było, kiedy Podziomek trącił coś twardego nogą i schyliwszy się, znalazł upuszczoną przez Cygana drumlę, na której też zaraz grać począł.

Wyszedł z drumli głos cudny, aż rozbrzmiały echa, i zaraz w zaroślach ozwały się drozdy, zięby, sikorki, piegże i inne drobne ptactwo, jakby ukryta kapela, co tylko znaku czeka. Osobliwie szczyglik jeden zaśpiewał tak cudnie, iż drzewina owa, na której siadł, zaraz się kwiatem różowym okryła, a bratki polne, głogi284 i liliowe dzwonki zamieniły się nagle w skrzydlate dzieciątka, szepcące między sobą: „Wiosna… wiosna… wiosna!”.

Słuchał tego z radością Podziomek, drumlę od ust odjąwszy i na kiju się podparłszy, gdy wtem do owej pieśni, złożonej ze śpiewu ptasząt i szeptów kwiecia, zaczęła się mieszać jakaś nuta żałosna, zrazu daleka, potem coraz bliższa.

Zaraz też na skraj lasu wyszła wynędzniała, ubogo odziana kobieta, która, zbierając lebiodę285, ocierała z łez oczy wychudzoną ręką i mniemając, iż jest sama, śpiewała rzewnym głosem:

Oj, wiosna ci to, wiosna,

Oj, dola mi żałosna!

Oj, pusto już w komorze,

Oj, głodno i w oborze, hej!…


Rozległo się echo jękiem szerokim het precz, po cichym lesie, a kobieta znów śpiewać zaczęła:

Na stole próżna miska,

Oj, piszczą jeść dzieciska!

Po łąkach kwitnie kwiecie,

A bieda ludzi gniecie!… hej!


I znów się rozległo echo w leśnej głuszy, a uboga zbieraczka lebiody śpiewała dalej:

Oj, w rosach słonko wstało,

Oj, we łzach mnie widziało,

Oj, w rosach dojdzie zorzy,

Oj, we łzach mnie położy! hej!…


Słuchał tego śpiewania Podziomek, a litość wzbierała w jego poczciwym sercu. Przypomniał sobie ową wiosnę spędzoną niegdyś na wsi, gdy chleba i mąki po chatach ubogich brakło, gdy matki zielskiem dzieci swe żywić musiały, gdy dobytek marniał bez paszy286, a kto z otręb287 podpłomyk288 miał, ten się za szczęśliwego liczył. Więc kiedy echo pieśni też ucichło, westchnął i rzekł:

– Teraz wiem, że wiosna jest! Ptaki śpiewają, kwiat zakwita, a głodni ludzie płaczą.

A wtem przypomniał sobie, iż śmieci w Grocie Kryształowej zebrane zamieniają się na ziemi w pieniądze, i z cicha podszedłszy w to miejsce, gdzie kobiecina lebiodę zbierała, wywrócił obie kieszenie i pilnie je wytrząsać zaczął. Przytaiło się istotnie w nich nieco prochów, z których, gdy na ziemię padły, blask żywy się rozszedł.

– Skarb! skarb! – zakrzyknęła kobieta, ujrzawszy srebrne pieniążki.

– Jezu miłosierny! Skarb! Toć nie pomrzem z głodu! Toć się obratujem z tej biedy! Jezu miłosierny!…

Zebrała garstkę pieniążków i padłszy na kolana, modlić się zaczęła rzewnym głosem:

– Nie opuściłeś Ty sierot! Nie zapomniałeś nędzy ubogiego! Nie ostawiłeś w głodzie łaknącego! Żywicielu! Pocieszycielu! Ojcze nasz!

Tu zamilkła, a tylko łzy jasne, lecące z wzniesionych w niebo oczu, przemawiały za nią. Czego słuchając i na co patrząc, Podziomek też oczy pięścią wycierać zaczął i do płaczu się wykrzywił.

Aż kiedy kobieta, ucałowawszy pokornie ziemię, wstała i w las poszła, rzecze Podziomek.

– Nie mamy tu co dłużej popasać289. Wiosna jak wół! Trzeba nam prędko z wieścią do króla wracać!

Jeszcze to mówił, kiedy usłyszy, dudni coś po drodze. Spojrzy, a to ów Cygan, co ich na jarmark wodził, po kociołek i drumlę wraca.

Więc zaraz kija sękatego z ziemi podniósł, żeby się Cyganowi obronić, gdyby tu wrócił przypadkiem.

Zerwie się i Koszałek-Opałek i już uciekać chce, kiedy go Podziomek za rękaw chwyci i rzecze:

– Nie bój się, uczony mężu! Wodził on nas, powiedziem my jego! Toć w księdze twojej stało, że w nagłej trwodze małe Krasnoludki w wielkich Krasnoludów zamienić się mogą! Jakże to uczynić?

Ale Koszałek-Opałek tak zębami szczękał ze strachu, że i słowa przemówić nie mógł.

– Prędzej, prędzej! – wołał Podziomek. A już Cygan do polanki dobiegał.

– Trze… trze… trzeba… – bełkotał Koszałek, dygocąc jak w febrze – trzeba na… naz… nazwać… rzecz wielką! Jak największą…

A wtem ich Cygan spostrzegł i zakrzyknął:

– A tuście mi, ptaszki! Czekajcie, odpłacę ja wam teraz!

– Góra! – zawołał Podziomek drżącym trochę głosem. Ale się nawet na pół cala nie podniósł.

– Mą… mą… mądrość! – wybełkotał Koszałek-Opałek. Ale i to nic nie pomogło.

– Siła! – zakrzyknął Podziomek w najwyższej trwodze, bo już Cygan rękę na nim kładł. Ale jak był, tak pozostał małym.

A wtem rozległ się w powietrzu głos cichy, jakby wiatr między drzewami zagadał:

…Miłosierdzie!

Echo to było, od słów ubogiej kobiety odbite, która szła lasem, wielbiąc Boże miłosierdzie.

Lecz kiedy się ten głos rozległ, zbladł Cygan i stanął jak wryty.

Małe krasnoludki zaczęły mu w oczach rość290, rość, a Cygan cofał się… cofał, szepcąc zbielałymi ze strachu ustami:

– Zgiń, przepadnij, maro!… Zgiń, przepadnij…

Tymczasem Krasnoludki przerosły go o głowę, przerosły o dwie, o trzy, aż zrównawszy się z borowymi sosnami, stały przed nim groźne, potężne, olbrzymie, tak że ów Cygan wydawał się przy nich jak karzeł.

Rzucił się tedy przed nimi na ziemię i złożywszy ręce, wołać zaczął:

– Darujcie, jasne pany! Darujcie wielkomożne pany! Ja myślał, że wy małpy, a wy czarodzieje! Darujcie Cyganowi, jasne wielkoludy!

Nasrożył brwi na to w olbrzyma zmieniony Podziomek i grubym głosem rzecze:

– No, może to być, bom dziś łaskaw! Ale nas przez bór i przez rzekę do Groty naszej nieś! A niech się który co najmniej utrzęsie, albo o gałąź drapnie, albo buty zamoczy, to cię w szkapę żydowską zamienię! O wikcie291 też pamiętać masz! Dużo ma być jadła na każdy czas i dobrego! A co to ci tam z torby sterczy?

Okazało się, że z torby sterczał placek ze straganu porwany, pasek słoniny wędzonej i serek.

– Mało! Bardzo mało!… Zupełnie mało!… – burczał, dobywając zapasy te Podziomek.

Ale Cygan, z ziemi nie wstając, wołał:

– Niechże już lepiej od razu zostanę żydowską szkapą, jak mam takich dwóch drabów, jak jasne pany, dźwigać i jeszcze ich dobrym jadłem paść. Czy tak, czy siak, jedna zguba moja!

Tu zaczął jęczeć i szlochać.

Ale echo, odbijając się od drzewa do drzewa w boru292, ucichało i rozpływało się z wolna, a jednocześnie oba wielkoludy maleć i zniżać się zaczęły.

Wtedy Podziomek rzekł:

– No, nie bój się, Cyganie! Wstań! Widziałeś moc i siłę naszą, to dość! Teraz znów oto zamieniamy się w drobnych Krasnoludków, a tak poniesiesz nas łatwo. Tylko jedzenia fasuj293 dużo! Jak najwięcej! Tyle, co dla dużych!

Podniósł głowę Cygan, patrzy, a przed nim karliki małe. Więc ich zacznie całować po rękach, śmiejąc się i płacząc razem, po czym ich sobie na ramionach posadził, a gdy podjedli i zakurzyli fajki, w drogę z nimi ruszył.

Niósł ich tak do wieczora, niósł przez noc, iż jasna od pełni księżycowej była, a choć mu nogi zemdlały, poskarżyć się nie śmiał, żeby się czarodzieje owe mocne, za jakich Krasnoludków miał, znów nie zamieniły w olbrzymów.

Co gorsza, i z owego chleba i sera mało co mu się dostało, bo Podziomek raz wraz do torby sięgał, a jadł tak, że cały napęczniał jak bania. Ciężył też nieznośnie Cyganowi, tak że go ów raz wraz z ramienia na ramię przesadzając, z Koszałkiem mieniał294, żadną miarą nie mogąc owego cierpnięcia w karku wytrzymać, jakie mu Podziomek sprawiał.

283

było z południa – dziś: było po południu. [przypis edytorski]

284

głóg – dzika róża. [przypis edytorski]

285

lebioda – pospolity chwast, dawniej liście były wykorzystywane jako jarzyna, głównie przez biedotę, a z nasion robiono mąkę do wypieku chleba. [przypis edytorski]

286

dobytek marniał bez paszy – brakowało pożywienia dla bydła; dobytek: bydło a. inne zwierzęta domowe. [przypis edytorski]

287

otręby – pozostałości po zmieleniu ziarna. [przypis edytorski]

288

podpłomyk – placek z mąki i wody. [przypis edytorski]

289

popasać – odpoczywać, robić postój. [przypis edytorski]

290

rość – dziś: rosnąć. [przypis edytorski]

291

wikt (daw.) – pożywienie. [przypis edytorski]

292

w boru – dziś popr. forma: Ms. lp.: w borze. [przypis edytorski]

293

fasować – wydawać żywność. [przypis edytorski]

294

mieniać (daw.) – zmieniać, zamieniać. [przypis edytorski]

O krasnoludkach i sierotce Marysi

Подняться наверх