Читать книгу O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka - Страница 6
Jak nadworny kronikarz króla Błystka rozpoznawał wiosnę
V
Оглавление– Chcecie wiedzieć co dalej było? – pytał Koszałek po chwili, fajeczkę znów zapaliwszy.
– Chcemy, chcemy! – wołały dziewczęta.
– No to słuchajcie. Po tych czarnych kartach o Popielu, zaraz idą te jasne o Piaście. Ho, ho!.. O Piaście, to mógłbym wam gadać i godzinę całą.
Zaiskrzyły się na to oczy Józikowi.
– A to gadajcie! Moiściewy121!
– Gadajcieże! Powiadajcie het precz, co tylko wiecie! – wołały na wyścigi dzieci.
Zesunął Koszałek-Opałek kaptur z głowy, po łysinie się podrapał i tak mówił:
– Sam ze siebie, to tam niewiele wiem, bom na te czasy jeszcze nie był żyjący. Ale jeden stary Skrzat, co te karty w księdze pisał, znał jeszcze starszego dęba, który całą tę historię dobrze pamiętał i choć już głos słaby miał, to przecież jak o tym Piaście szumieć a powiadać zaczął, to się skroś122 całej puszczy taka cichość czyniła, jakoby właśnie mak siał. To te sosny, te jodły, te graby, te buki, te brzozy, te trawki nawet i mchy, i paprocie, tak pilno słuchały, że żaden listek, żadne źdźbło tchu nie puściło z siebie.
A ów dąb sędziwy szumiał, po lekuchnu123 szumiał, gdzieś od samego serca wiodąc rozhowor124 cichy, a przypominając owe dawne wieki swej młodości.
To ów Skrzat, co wtedy młody był jeszcze, ba, niewiele co od sikorki większy, siadywał sobie pod jednym grzybem, co z nim znajomości miał, i całej tej historii tak się wyuczył, że ją potem do ksiąg naszych zapisał.
To było tak:
Stał sobie ten dąb, wtedy jeszcze młody dębek125, w cichej dąbrowie126, a niedaleko, wśród cieniu lip i brzęku pszczół widać było jasną, modrzewiową chatę. W chacie mieszkało troje ludzi: Piast127, Rzepicha128 i synaczek129 ich, którego wołali Ziemowit130, bo się okrutnie w tych polach kochał, a co wyszedł na próg chaty, to mówił: „Ziemio, witaj!”.
I widział dąb na każdy dzień życie tych trojga pracowite, serca miłościwe i dusze tak białe, jakby każde z nich miało w piersi białego gołębia.
A i Bożęta mieszkały w modrzewiowej chacie, i dobrze im się działo, gdyż i ojciec, i matka, i synaczek – co mogli, to im poddawali: a to miodu złotego, a to przaśnego kołacza, a to co najbielszych twarogów, bo tam przy pracy obfitość była wszelkiego dobra i mienia.
Więc i w królewskim pałacu nie mogło być Krasnoludkom lepiej, jak w tej cichej, jasnej, pachnącej żywicami chacie.
Aż przyszedł czas, że synaczkowi miano pierwszy raz ostrzyc złote włosy131. Zaraz się też sąsiedzi schodzić i zjeżdżać zaczęli, kto pieszo, kto na wozie, kto znów na podjezdku132, aż się w Piastowej zagrodzie uczyniło gwarno.
Krzątał się Piast, krzątała się Rzepicha, żeby gości uczcić i obsłużyć, a i domowe Bożęta pomagały pilnie dzień cały. Aliści133, gdy słońce zapadać zaczęło, rozległo się w powietrzu śpiewanie tak cudne, iż ludzie oczy podnieśli ku niebu, mniemając, że stamtąd głos idzie.
Jedne tylko Bożęta pobladły nagle i zaczęły drżeć w sobie, jakby na nie zimny wiatr powiał, choć pogoda była majowa.
Jak który biegł z posługą, tak stanął, trzęsąc się cały, że aż mu ząb o ząb dzwonił.
Tymczasem od zachodowej134 strony ukazali się w wielkich zorzowych światłach dwaj jaśni wędrowce, którzy właśnie ku chacie Piastowej z onym śpiewaniem szli.
A było to śpiewanie tak mocne a słodkie, jakoby wszystkie słowiki zawiodły135 po topolach w sadzie i jakby wszystkie krople rosy zabrzęczały po ziołach i po kwieciu polnym, i jakby wszystkie lipy w Piastowej pasiece zaszumiały drobnym liściem, a wszystkie zboża i trawy wydały głos srebrny, dźwięczący.
I śpiewali dwaj jaśni wędrowce jako się czas jeden kończy nad tą krainą, a inszy zaczyna. Śpiewali, jako zginą i w proch upadną dawne bogi, których ludzie sobie po świętych gajach czynili, a na ich miejsce przyjdzie Pan wielki, mocny, Pan nieba i ziemi.
I słuchali ludzie śpiewania tego, a na wszystkich twarzach wymalowała się moc i nadzieja.
Ale Bożęta, ochłonąwszy z pierwszego przestrachu, zebrały się w najciemniejszym zakątku Piastowej komory i drżały skulone, właśnie jak drżą liście jesienne, gdy już im opadać pora. Bo z dziada pradziada miały one przepowiedzianą taką pieśń, która przyjdzie od zachodowej strony, a będzie mówiła o wielkim i mocnym Panu, o Panu nieba i ziemi, a gdy ją usłyszą, znak to będzie, że muszą z chaty we świat iść i miejsca jasnym skrzydlatym duchom ustąpić.
Na próżno Rzepicha posypała im maku, nakruszyła słodkiego kołacza. Bożęta, choć głodne, nie wyszły z kąta w komorze, nie spożyły tego daru. Jeden tylko co najstarszy Skrzat uchylił na moment drzwi komory i do świetlicy136 przez szparę zajrzał. Ale wnet obu rękami oczy zakrył, gdyż od szat wędrowców onych taki blask bił, jakoby samo słońce w świetlicy wzeszło.
Wiele dni, wiele nocy przesiedziały Bożęta w komorze o chłodzie i głodzie, póki ta wielka jasność nie wygasła i póki nie ucichła pieśń dzwoniąca w powietrzu nad chatą.
Gdy wreszcie odważyły się wyjść na zaproże137 i chciały gospodarzom po dawnemu służyć, ujrzały Piasta, jako w złocistym płaszczu na powierzch138 onej lnianej siermięgi139 wdzianym, i w jasnej koronie, na tron, na króla królować szedł, gdzie mu już nie Bożęta, ale rycerze i dworzanie służyć mieli.
Z Rzepichy też się królowa zrobiła, a z Ziemowita małego królewicz. A tak skończył się żywot kmiecy w chacie, a zaczęło się królowanie w zamku.
Bożęta wszakże pilnowały po dawnemu przędzy140, dobytku, pola i pasieki141, nie chcąc opuścić miłej zagrody, gdzie tyle lat szczęśliwie i spokojnie żyły.
Ale nie było już w nich dawnej sprawności i mocy. Stawiał im Piastów szafarz142 to mleka, to miodu na brzegu ławy, jako Rzepicha czyniła, ale Bożęta nie śmiały do tego jadła iść, bo czuły, że praca ich już nie ta co dawniej, i pomoc z nich marna. Więc tylko po ziemi zbierały co ze stołu spadło, a tak wychudły, tak sczerniały, że zamiast „Bożęta” zaczęli na nie ludzie wołać „Ubożęta”.
Tymczasem po całej krainie rozeszły się echa owej cudnej pieśni, a gdy wieczorowe143 zorze zapaliły się na zachodniej stronie, w powietrzu zaczynało coś grać i śpiewać jakby liry144 srebrne, a byli tacy, co i słowa tej pieśni słyszeli.
…Idzie Pan mocny, a wielki…
…Idzie Pan nieba i ziemi…
Ale żeby to słyszeć, trzeba było mieć serce tak czyste jak poranna zorza.
Tak to szumiał, tak to powiadał ów dąb przedwiekowy, a puszcza uciszona słuchała.
121
moiściewy – okrzyk wyrażający zdziwienie, zachwyt. [przypis edytorski]
122
skroś (daw.) – wskroś. [przypis edytorski]
123
po lekuchnu – leciutko; por. konstrukcję: po trochu. [przypis edytorski]
124
rozhowor – rozmowa, opowieść. [przypis edytorski]
125
dębek – dziś popr.: dąbek. [przypis edytorski]
126
dąbrowa – dębowy las. [przypis edytorski]
127
Piast – legendarny założyciel dynastii Piastów. [przypis edytorski]
128
Rzepicha – żona Piasta i matka Ziemowita (Siemowita). [przypis edytorski]
129
synaczek – dziś: syneczek. [przypis edytorski]
130
Ziemowit – popr.: Siemowit; syn Piasta i Rzepichy, domniemany następca króla Popiela i pradziad Mieszka I. [przypis edytorski]
131
pierwszy raz ostrzyc złote włosy – tzw. postrzyżyny; rodzaj inicjacji; wejście młodego chłopca w dorosłość i uwolnienie się spod opieki matki, często mające charakter uroczystego obrzędu. [przypis edytorski]
132
podjezdek – określenie młodego, nieujeżdżonego całkowicie, konia. [przypis edytorski]
133
aliści – jednak, mimo to. [przypis edytorski]
134
zachodowa – dziś popr.: zachodnia. [przypis edytorski]
135
zawieść – zaśpiewać; por. zawodzić. [przypis edytorski]
136
świetlica – tu: pomieszczenie, pokój jasno oświetlony i służący do spotkań towarzyskich. [przypis edytorski]
137
wyjść na zaproże – wyjść za próg. [przypis edytorski]
138
na powierzch – na wierzch. [przypis edytorski]
139
siermięga – rodzaj płaszcza noszonego dawniej przez ubogich chłopów. [przypis edytorski]
140
przędza – nitka służąca do wyrobu m.in. tkanin. [przypis edytorski]
141
pasieka – ule wraz z pszczołami. [przypis edytorski]
142
szafarz – osoba zarządzająca gospodarstwem, spiżarnią. [przypis edytorski]
143
wieczorowy – dziś w tym znaczeniu: wieczorny. [przypis edytorski]
144
lira – strunowy instrument muzyczny. [przypis edytorski]