Читать книгу Każdy umiera sam - Mari Jungstedt - Страница 10

3

Оглавление

Eva postawiła rower na tyłach salonu i pomogła Vilmie zsiąść z bagażnika. Włączyła ekspres do kawy i przygotowała się do pracy. Pierwsza tego dnia klientka była umówiona na godzinę dziewiątą. Miała jeszcze kwadrans dla siebie, usiadła więc na zewnątrz salonu, przy stoliku naprzeciwko wejścia i zapaliła papierosa, mrużąc oczy przed słońcem. Po tygodniu deszczu i silnej wichury wiatr zelżał i powróciła piękna pogoda.

Gdy tak siedziała w słońcu, poczuła, że jest jej za ciepło, zdjęła więc sweter, po czym wypiła łyk mocnej kawy. Zauważyła, że Vilma czuje się już lepiej, była bowiem bardziej energiczna. Bawiła się plastikowymi konikami na trawie po drugiej stronie ulicy, niedaleko baszty Kajsartornet, jednej z wielu w murach obronnych. Dziewczynka, nucąc coś pod nosem, pozwalała konikom skakać po ziemi i zderzać się ze sobą. Eva, uśmiechając się, przyglądała jej się zza okularów przeciwsłonecznych. Vilma była przesłodka. Eva poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, bo podczas weekendu denerwowała się na córkę. Ciężko pracowała przez cały tydzień, a w sobotnie wieczory pozwalała sobie chodzić na tańce. Była to dla niej odskocznia. Lubiła się wystroić, trochę wypić, poczuć się atrakcyjnie. Jednak tego sobotniego wieczoru nie mogła wyjść z domu, nikt nie chciał bowiem popilnować mającej katar i gorączkę Vilmy.

Rozmyślania Evy przerwała pierwsza klientka, jej przyjaciółka z dzieciństwa Katja, która podeszła, machając radośnie do Vilmy. Eva zgasiła papierosa i uścisnęła szybko przyjaciółkę.

– Cześć, masz ochotę na kawę?

– Chętnie. Mam ci dużo do opowiedzenia.

Eva zebrała rozrzucone w trawie koniki Vilmy i wzięła córkę za rękę.

– Chodź, Vilmo, napijesz się soku. Teraz pobawisz się w salonie.

Słońce wciąż mocno świeciło, więc zostawiła drzwi otwarte.

Każdy umiera sam

Подняться наверх