Читать книгу Wyklęta córka Kubiaków - Marta Konarzewska - Страница 16

Оглавление

Rozmowa 2

DOM NA MOKOTOWIE

*

Trzeba wysiąść z metra przy stacji Racławicka. Warszawa, Mokotów, Dąbrowskiego 73. Lato, jasny dzień. Pachnie rozgrzanym chodnikiem.

Tam po drugiej stronie jest willa Broniewskiego9.

Małga wskazuje na drugą stronę alei Niepodległości.


– Jego muzeum.

Tam mieszkał. Dostał willę. Przyjaźnił się z moim ojcem.

A ten budynek kiedyś uchodził za wieżowiec.


Na rogu Dąbrowskiego i Niepodległości budynek-kolos, mieści się tam szkoła Callana, wielkie szyldy.

Nasze osiedle było trzypiętrowe, a ten miał sześć, siedem pięter. Tu na parterze mieściła się restauracja, nazywała się Patria.Właśnie nie Partia, tylko Patria. Chodziliśmy tam często w niedziele na obiad. Była ogromna. Krzesła za wysokie, macham nogami, on się uśmiecha do mnie. Rozległe białe obrusy, wielu kelnerów. Jadłam niestety sznycel z jajkiem sadzonym.

– Czemu niestety?

Bo teraz nie jem mięsa.

A tu obok się chodziło po zakupy. Danka jeździła specjalnie na Krakowskie Przedmieście, aby kupić tatara dla Tadeusza. Ale po inne rzeczy jak jajka, warzywa pamiętam, jak chodzimy razem na pobliski bazarek, na Puławskiej.

– Wcale nie tak obok. On z wami nie chodził?

Tadeusz zakupów nie robił, ani z nami, ani sam też nie. Jak to nie obok? Chodziłyśmy na piechotę. Chadzałyśmy też w odwiedziny. Tam na Narbutta mieszkali państwo Reńscy. To była żydowska rodzina. W czasie wojny ukrywali się u dziadka Szymańskiego w Ostrowcu. Pamiętam tajemnicę ich żydostwa. I jak się mówi, że ich dzieci, które są w moim wieku, o tym nie wiedzą. I jak ja wiem i im nie mówię. Wiem wszystko, co wiedzą rodzice.

Ulica Dąbrowskiego zachowała dziś resztki klimatu. Skręcamy. Kwadratowe podwórka, kwitną drzewa, cicho.

Wiosną pachniały bzy i akacje. Wpadały do mieszkania, na przestrzał. Wszędzie dookoła mieszkali ludzie pióra – poeci, pisarze, dziennikarze.

– Zaraz mi przychodzą na myśl teksty Hłaski, to białe drzewo10, co jest piękne w brzydkim mieście i pięknie umiera.

No bo to jest ten klimat. Hłasko tu nie mieszkał, ale ciągle przychodził.

Bocheńscy zamieszkali tuż obok nas, naprzeciwko Zalewscy i Bartelscy, i Dygat przychodził do nas z Kalinką11.

Niski blok. Trzy piętra. Małga liczy.

…dwa, trzy – ten balkon. Pamiętam, jak ojciec wybiegł na niego zdyszany, wcześniej z Broniewskim tańczył czardasza.

Unosi rękę do szyi, jakby zrobiło się duszno.


– Jesteś zdenerwowana?

Nie, nie.

– Co czujesz?

Nic nie czuję. Zawsze wszyscy myślą, że będę coś czuła w kontakcie z realnym kawałkiem z kiedyś, ale ja nie czuję.

– Bo?

To już jest zupełnie inne miejsce. Kiedyś jedna dziennikarka z radia dała mi nagrania mojego ojca, bardzo wczesne. Jedna z pierwszych jego audycji, czy może nagranie rozmowy o poezji. Myślała, że się wzruszę. A ja ją zawiodłam, bo powiedziałam tylko „nie poznaję”. To było sprzed mojego urodzenia albo tuż po. Usłyszałam głos – obcy obiekt. A on był zawsze tak bliski, materialny – głos mojego ojca, który znałam i który uwewnętrzniłam.


– Tak, słucham?


To z kratki domofonu. Nie jesteśmy umówione, przyszłyśmy, licząc na fart. Młody chłopak. Student. Wynajmuje, nie ma pojęcia, kto tu wcześniej mieszkał.

Tadeusz Kubiak, mówimy, poeta.

Bzyczenie, czyli możemy wejść.

A tu na środku podwórka stał kiedyś trzepak. Uwielbiałam się na nim przewijać jak wąż. Bawiłam się najwięcej z Tomkiem Zalewskim, synem Witolda. Mieszkał najbliżej, na dalsze podwórka nie pozwalali mi się zapuszczać. Nasze mamy się przyjaźniły, panowie byli tak jakby na dopiskę. Ale najbardziej przyjaźniłam się z Felkiem Woroszylskim, synem Wiktora. Felek, biedak, dostał imię po Dzierżyńskim. Strasznie się lubiliśmy, ale mieszkał daleko, na Żoliborzu. Potem został anestezjologiem, usuwał mi martwy płód.

Chłód klatki schodowej.

Biegaliśmy po tych schodach wte i wewte, wtedy ta klatka wydawała się szersza.

– A ty po kim dostałaś imię?

Miałam być Zuzanną. Ale ojciec poszedł do urzędu, wrócił do domu i było Małgorzata. I awantura.

– Mama chciała Zuzannę?

„Nie mogłem nazwać małej Zuzanna, boby się z niej wszyscy śmieli, że Zuzanna w kąpieli z satyrami złapana”.

– Zakochana w satyrze sprośnym i zuchwałym,/ antyczna Małgorzatka wbiegała na skały – tak potem napisał.

No właśnie, czyli mnie wrobił w to samo (śmiech).

– Ale Małgorzaty rozrzucone po wierszach są dwie. Zdaje się, że to ty, ale za chwilę coś nie pasuje.

Miał ukochaną w czasie wojny. Chyba tak miała na imię, Małgorzata.

– W jednym wierszu powojennym bawią się na festynie, ona się kręci konno na karuzeli, będzie pędzić. I pojawiasz się ty – córka, co będzie pędzić w las ciemny.

Las z grzebienia, bałam się tego wiersza…

– Albo o rękawiczkach. Ojciec kupuje ci rękawiczki, żeby od mrozu i krwi ci osłonić ręce. A na tym festynie: Małgorzato, jak chcesz, to dam ci rękawiczki.

Jest też taki romans Aleksandra Wertyńskiego o rękawiczkach, który ojciec często mi śpiewał. Ona chyba nie przetrwała wojny. I potem się jakoś we mnie… umieściła.

– Małgorzato, zostawiłaś rzemyk z jakiegoś sandałka i mi cały czas przypomina twoją stopę.

A moje stopy, języczki słowików, śledzą go w śniegu, idą i idą za nim, cały czas za nim…

A śnieg był taki,

że mogłaby chodzić po nim tylko

Matka Boska

i to ta jedna,

ta od gromnic –

grożąca i błogosławiąca wilkom.


A drabina pod murem leśnej kaplicy

była z lodu –

(…)


A Małgorzata w tym śniegu wielkim

miała stopy drobne12

Miałam pięć lat, może cztery. Bardzo lubię ten wiersz, jest mroczny.

Mieszkanie. Ciasno. Przedpokój wydaje się mniejszy.


To jest banał, zawsze tak jest, powinnam chyba usiąść na podłodze. Żeby znów wszystko widzieć jak dziecko.

„Tu, w tym z balkonem mieszka moja siostra, ale akurat wyjechała – mówi student – ja w tym mniejszym”.


Typowy układ, jak to w bloku. Ciasny przedpokój, łazienka naprzeciw drzwi wejściowych, w głębi mała kuchnia.

Tu stał stół.

– Przy którym pisał?

Tak, zawsze nad ranem, szybko, na dwie ręce. Budziłam się, skradałam, stawałam przy framudze, potem bliżej, czepiałam się jego nogawki. Spodnie były od garnituru, dużo rzadziej od piżamy w paski. Za oknem ledwo wstawało słońce, albo było ciemnoszaro. Dym na całą kuchnię. Palił cały czas, dławiło mnie. Włosy błyszczały, smarował je brylantyną. Wtedy właśnie bardzo przypominał Serge’a Gainsbourga. Kiedy jeszcze był piękny, Serge. Jak mnie zauważył, to brał mnie na kolana i czytał mi nowe linijki.

Pewnego dnia pobiegnę z Małgorzatą nad Wisłę

Tu poznamy sekrety puszyste i srebrzyste

Bardzo rzadko były dla dzieci, albo nigdy. Brał mnie na ręce, kładł mnie do łóżeczka, sam kładł się obok Danki i spaliśmy długo i szczęśliwie. Spał tak jak ja, na boku, z nogą zgiętą i wystającą spod kołdry, bo to pozwala dłużej spać, ulatniając gorąco.

Jak wstawaliśmy, słońce było wysoko, i śniadanie. Danka była z nami albo na ASP. Studiowała. Tadeusz mało jadł i smażył głównie dla psa, Kajtek dostawał szynkę, a my wyjadaliśmy cebulę.

– Długo mieliście psa?

Strasznie go kochałam, wpadł pod samochód. Nie powiedzieli mi, skłamali, że został w Ostrowcu.

– Czyli?

U dziadka ze strony mamy. Że mu tam lepiej.

Raz pamiętam, byłam bardzo mała, Tadeusz z Markiem…

– Hłaską.

Przynieśli mi kota. Zawsze robili takie kawały. Oczywiście „pod gazem”. Była głęboka noc. Spałam akurat na plecach z kolanami ku górze i nagle coś na kolana skacze. Obudziłam się: „Kot!”. Ojciec zwariował z radości, jaka mądra jestem.

– Mądra?

Niby genialna, bo jak zasypiałam, to przecież nie było kota. I skąd ja wiem? Zdało mu się w tym jego stanie, że jestem genialnym dzieckiem. Hłasko się śmiał.

– Byłaś?

Może byłam, ale kota mi zabrali. Obudziłam się, już go nie było. Pewnie poszli zaraz dalej, w miasto.

Po pokoju goni

kasztanowy konik

w snach, w snach…13

To okno było większe. Parapet wyżej. Lodówki oczywiście nie było, w tych czasach nikt o niej nawet nie marzył. Ale obiad zawsze był, nie że bohema, farby, maszynopisy i jedno jajko.

To ja nie chciałam jeść.

– Dlaczego?

Bo ojciec też nie lubił. Chodziliśmy do restauracji, zamawiał kieliszek i przystawkę. Przystawkę zostawiał.

Danka mówiła, jak nie będziesz jadła, to umrzesz, umrzesz. A ja mówiłam: no to umrę. Przyprowadziła lekarza, zalecił dietę z tartych jabłek. Jakieś kilogramy tych jabłek miałam jeść. Siedziała przede mną z łyżeczką i czekała, aż otworzę usta, potem czekała, aż połknę. Jak mi się udało, to wypluwałam i chowałam do kieszeni albo w stołku.

– Jak to w stołku?


Śmieje się.

Miałam taki specjalny.

– Ten, co na niego weszłaś: możesz się ze mną ożenić?

Danka dbała o moje zdrowie nawet z przesadą, w każdą niedzielę piłam kakao z pianką i koglem-moglem. Pamiętam, jak potem leżę przy otwartym oknie, powstrzymując się od wymiotów.


Małga wchodzi do łazienki. Chwilę stoi. Patrzy.


– Coś nie tak?

Z tą wanną, wanna stała jakoś inaczej.


Student: Od kiedy znam to mieszkanie, stała właśnie tak.

Ale ja wtedy… kąt mi się nie zgadza. (pauza) Tu w drzwiach był haczyk, najczęściej wyrwany.

Przez uchylone drzwi często patrzyłam, jak się goli, to zawsze było magiczne, piana, rytuał, śpiewał. Byłam mała, więc widziałam go z dołu, plecy, tył głowy, podawałam ręcznik. On siebie miał w lustrze, które było wysoko. Nucił coś, tworzył. Wymyślał piosenki, wiersze. Zawsze pisał z życia. Za wierszem zawsze stoi żywy człowiek. To jest akurat rzecz, którą wiem od dzieciństwa. Potem w szkole musiałam słuchać bzdur…

– Strukturalistycznych.

…i się nudzić.

Danka często malowała, wszędzie stały sztalugi. Pamiętam, długo stał obraz chłopca z wiewiórką. Tadeusz szedł się golić, patrzył na tego chłopca, identyfikował się z nim…

Wiem, o co chodzi. Chodzi o ten wiersz:


Moja twarz w lustrze. Autoportret zmienny (…)

Chłopiec z wiewiórką (…)

Na drugim planie poszarpany szlafrok14.

Pewnie w lustrze było widać wiszący szlafrok.

– Może to dlatego, że miał żonę malarkę, tak często pisał z obrazów. Breughel, Chagall15, albo na przykład czuł się chłopcem na kuli z Picassa. Chociaż to jest dziewczyna16.

Pamiętam, jak stoję przed lustrem, wiążę krawat, Tadeusz stoi za mną, mnie uczy. Tu wisiało to lustro. Zawsze golił się dwa razy dziennie, zarost bardzo szybko mu odrastał, Danka mówiła, że drapie. Mnie nie drapało.


Pauza.

To jest taka rzecz… Jak ktoś jest poetą, wytwarza się wokół niego taka aura. To się na ciebie przenosi, wchodzisz z tym w kontakt. Ale to nie chodzi o jakiś czar albo magię – to jest namacalne. Jak to powiedzieć?

– Nie tylko szlafrok wchodzi w wiersz, ale wiersz wchodzi w szlafrok?

Od dziecka nie znałam różnicy między wnętrzem i zewnętrzem. Żyłam jednocześnie w środku i na zewnątrz siebie, to się myliło.

Ty mówisz „pamięć jest jak fikcja”, ale to nie musi być praca pamięci, życie też może takie być. Zawsze mnie opisywał, zawsze byłam bohaterką literacką – jego, a potem jego kolegów. Zawsze widziałam się z boku, jakbym stała przed kamerą.

– To ułatwia ci teraz robienie filmów?

Może ułatwia? Ale jednocześnie Federico García Lorca, Pier Paolo Pasolini, każdy poeta, o którym robię film, w jakiejś części jest zawsze moim ojcem.


Student chowa się w małym pokoju – musi się uczyć do sesji. Możemy zostać, jak długo potrzebujemy. Puszek skacze po łóżkach, ale to nie szkodzi.

O. Tam w małym pokoju czasem też pisał, wtedy ja i gosposia spałyśmy w kuchni.

– Jak tam było? Gabinet? Na biurko i proces pisania mówił w wywiadach „pracownia”.

Jego brat Zygmunt miał gabinet, książki po sufit, biurko profesora, notatki. A on…

– „Cygan”, mówili.

…pisał wszędzie, po knajpach, po mankietach koszuli. Jednej koleżance kiedyś zrobił wpis w szafie: cud dziewczyna się rozpina, jak jest szczera, się rozbiera.

– I tak na tym zarabiał, że mieliście gosposię?

To było bardzo popularne wtedy. Zawsze mieszkała z nami jakaś młoda dziewczyna ze wsi. Dopiero po latach dowiedziałam się, że on z tymi dziewczynami romansował. Najczęściej ja i gosposia mieszkałyśmy w małym pokoju, wtedy on pisał w dużym albo w kuchni. Ale czasem, zupełnie nagle, było na odwrót. Rodzice przemeblowywali się co kilka dni, zawsze w nocy. Pamiętam szuranie mebli i sąsiadów, którzy przychodzili wkurwieni, że spać się nie da. Wtedy ojciec wpadał w szał i tłukł szkło, niszczył meble i wyrzucał je tędy…

– Przez balkon.

Przez balkon.


Wychodzimy na balkon, przyklejony do dużego pokoju, wąski. Wychylam się przez barierkę.


Pode mną na balkonie,

piętro niżej pode mną (…)

jeden rondel, drugi rondel, trzeci

(…)

Piętro niżej – pod mięsem (…)

w złotej galarecie pogrzebana ryba –

A na samym dnie,

Pijany na trzy nogi (…)

Ho, to nie był anioł17 .


Tamten śmietnik był kiedyś mniejszy i bliżej. Ojciec potrafił w nim pogubić a to spinki od mankietów, a to krawat, zegarek.

– ?

Wyrzucał. Rano znajdowałam.

Stąd był widok na małą towarową uliczkę. Tam niedaleko był postój taksówek i przystanek autobusowy linii 125. Ale my zawsze jeździliśmy taksówkami. Tadeusz wyciągał zmięte pieniądze prosto z kieszeni i płacił. I tu właśnie było to czekanie, i te kałuże z benzyny, kolorowe jak tęcza. Są bliżej, kiedy jesteś dzieckiem. Wciągasz te chemikalia, nabawiasz się uzależnienia.


Patrzymy w stronę, gdzie był ten postój, zastygamy. Na Mokotowie pachnie smogiem jak wszędzie, ale przebija się nuta starego osiedla, drzewa, drzewa, tuż przed balkonem – topola.

– Wciągałam pastę do podłóg w przedszkolu.

Ja nie chodziłam do przedszkola, ale stosowałam fruktowit, wchodził do nosa i robił zawrót głowy. Albo na przykład była oranżada w proszku, brałam na język, bulgotała i piekła, tak fajnie. Albo pamiętam okulary mojej niani z Ostrowca, zakładałam i wszystko robiło się jak po LSD, tak się chodziło po deskach podłogi jak po górach.

O, właśnie tu, piętro niżej Magda, córka Dygata… wychodziła na balkon i się darła: „ludzie, dajcie chleba”. Darła się jak diabli. Nie mam pojęcia, o co tam chodziło. Może była głodna, a może robiła taki performens.

A tam dalej było widać mały podjazd dla samochodów i dwie topole.


Tej drugiej nie ma – na jej miejsce postawili większy śmietnik.

Pauza.

To jest właśnie ta cielesność słowa. Tadeusz umarł w miejscowości Topola pod Belgradem. Umarł na rękach swojego przyjaciela poety Branko Ćirlicia, a Danka dawno temu namalowała taki dziwny obraz.

Księżyc, topole, dwóch grajków z gitarami na plecach.

– Tych dwóch grajków to jest twój ojciec i…

Hłasko. Jakby z przyjacielem daleko odchodził… jakby to przeczuła.

– Przyjaźnili się z Hłaską, taka różnica wieku.

Krótko, bo Hłasko szybko wyjechał z kraju, w 1958. Broniewski za to był o pokolenie starszy i też razem pili. Broniewski bardzo kochał mojego ojca i na odwrót. Wtedy ta „czułostkowość” między mężczyznami była inna.

9 Obecnie Muzeum Władysława Broniewskiego, oddział Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.

10 Stali w milczeniu przy oknie patrząc na drzewo oświetlone uliczną latarnią; białe, piękne i umierające (M. Hłasko, Palcie ryż każdego dnia). Jest to jego ostatnia powieść, wydana już pośmiertnie w 1968.

11 Chodzi oczywiście o Stanisława Dygata i Kalinę Jędrusik. Witold Zalewski, Lesław Marian Bartelski i Tadeusz Kubiak nie tylko mieszkali obok siebie, także tworzyli razem (Kubiak od 1946 roku) dwutygodnik „Pokolenie”.

12 Cytowane fragmenty pochodzą z wierszy: Małgorzatka; Monolog na festynie; Kołysanka śpiewana w burzliwą noc; Rękawiczki, Krzyk; *** (A śnieg był taki…).

13 Oba cytaty pochodzą z wierszyków Tadeusza Kubiaka dla dzieci.

14 Tadeusz Kubiak, Autoportret w lustrze.

15 Pod pewnym obrazem Breughela; Odczytanie Boscha; Murilla chłopcy jedzący owoce i inne.

16 Obraz znany również jako Akrobatka na piłce.

17 T. Kubiak, Liryk wiosenny.

Wyklęta córka Kubiaków

Подняться наверх