Читать книгу Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska - Страница 7
Rozdział 3
ОглавлениеZadzwoniłam do drzwi w kolorze orzecha włoskiego i weszłam do środka, nie czekając aż ktoś mi otworzy. Tak robiłam zawsze i Charlie nie gniewał się na mnie za mój mały zwyczaj, nawet po latach, gdy już dawno nie mieszkaliśmy razem. Usamodzielniłam się w wieku dziewiętnastu lat. Od tamtej pory zarabiałam na siebie i mieszkałam samodzielnie. Od tamtej też pory pracowałam na swoją zawodową opinię.
Gdy szłam korytarzem po domu rodzinnym, zrzuciłam buty i zawiesiłam kurtkę na haczyku. W moje nozdrza uderzył zapach grillowanego kurczaka.
Piętnaście lat. Tyle lat minęło, odkąd wyprowadziłam się z domu i zaczęłam pracę w pracowni architektonicznej znajomego Charliego, Davida Hollfielda. Dave, po namowach mojego ojczyma przyjął mnie na stanowisko posłańca, lecz dzięki bystrości i wyjątkowej zdolności do uczenia się, a przede wszystkim obserwowania i wyciągania wniosków, szybko awansowałam na pozycję młodszej recepcjonistki, aby następnie zająć miejsce asystentki Davida. Nie obchodziły mnie plotki chodzące za mną po całej firmie, że dostałam się na to stanowisko dzięki temu, ze wskoczyłam Davidowi do łóżka. Najważniejsze, że ja wiedziałam, jak wiele pracy włożyłam, aby znaleźć się w tym właśnie miejscu i jak wiele poświęciłam. Łóżko i fantastyczny seks przyszły po wszystkim, po awansach, po przyjaźni, po miłości… i były jedynie
miłym dodatkiem…
Charlie wyciągał naczynia z szafki, słyszałam, jak talerz uderza o talerz.
David nauczył mnie wszystkiego, co wiedział o prowadzeniu firmy, odkrył także moją zdolność do projektowania i niezwykłe wyczucie i oryginalność, czym mogę pochwalić się po latach i z czego słyną moje aranżacje. To także on nauczył mnie czerpać radość z seksu i to on był moją piątką na szynach…
Przyjrzałam się sobie w lustrze wiszącym na ścianie naprzeciw wejścia do kuchni i poprawiłam zmierzwione wieczornym wiatrem włosy.
To David ukształtował mnie taką, jaka jestem. Ulepił Samanthę Ryder z szarej gliny, którą była. Z bezkształtnej masy wyrzeźbił dzieło, które właśnie patrzyło na mnie z odbicia. Dzieło może niedoskonałe, ale doskonale zdające sobie sprawę ze swoich wad i zalet. Dzieło kompletne. Czy spisał się dobrze, czy źle, to osądzi historia. Gdy kończyłam pracę w jego firmie, żeby założyć własną, odchodziłam bez żalu, zostawiając za sobą przeszłość. Tego właśnie dawno temu nauczył mnie David. Radości z życia i czerpania z niego dużą łyżką. Nawet, po tylu latach, gdy już nie byliśmy razem, a widywaliśmy się tylko sporadycznie i w pośpiechu na kawie lub kolacji, wciąż w myślach dziękowałam mu za to, że kiedyś zjawił się w moim życiu i uratował mnie przed samą sobą.
– Jesteś! – zawołał Charlie i przywitał mnie radośnie. – Chodź, pomożesz mi wyciągnąć bataty z piekarnika – powiedział, a ja w jego bursztynowych oczach, tak różnych od moich, dostrzegłam ten sam smutek, który czułam wewnątrz. Mama zawsze przyrządzała bataty z kurczakiem, to było jedno z jej popisowych dań. Patrząc na siwiejące włosy Charliego, mojego najlepszego przyjaciela i ojczyma, choć w pełni i totalnie mojego ukochanego taty, miałam wrażenie, że od pogrzebu mamy znacząco się posunął i dorobił kilku głębszych niż przedtem zmarszczek. Odwzajemniłam jego smutny uśmiech i odziana w rękawice schyliłam się do piekarnika po naczynie żaroodporne. Rozumieliśmy się w tej chwili bez słów. Teraz, kiedy zabrakło mamy, choć nie łączyły nas więzy krwi, czułam się jego córką bardziej niż kiedykolwiek przedtem.