Читать книгу Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska - Страница 8

Rozdział 4

Оглавление

W nocy nie spałam zbyt dobrze i bynajmniej nie była to wina batatów z kurczakiem Charliego.

Piątek zleciał mi na kilku spotkaniach, o których zapominałam w momencie ich zakończenia i szybkim numerku w mojej łazience z Ethanem zaraz po spotkaniu zarządu – tak dla rozluźnienia. Mając w pamięci roztargnienie z dnia poprzedniego, wolałam nie zaliczać go przed ważnym zebraniem. Na szczęście dziś temat wyjścia na drinka nie powrócił, ale Ethan nie był do końca sobą. Po wszystkim, analizując jego smutne spojrzenie i przystojną, młodą twarz, miałam wrażenie, że błądził myślami gdzieś daleko.

Po powrocie do domu wzięłam długą kąpiel i przebrałam się w zbyt krótką, czarną sukienkę z cekinami. Kończyłam malować paznokcie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. W progu stała wyszykowana od stóp do głów Megan Hayes, a blask jej biżuterii mógłby służyć za sygnalizację miejskiego lotniska. Moja najlepsza przyjaciółka i zarazem powierniczka moich zmartwień i radości. Uściskałam ją najmocniej, jak pozwalał na to rozsadek, aby nie połamać jej żeber. Jej czarne włosy pachniały słodką wanilią. Pocałowała mnie w policzek.

– Wejdź, kochanie – zachęciłam ją i klepnęłam w tyłek, gdy mijała mnie w swojej najobciślejszej, granatowej sukience z milionem frędzli i koralików. – Muszę jeszcze skończyć makijaż i już wychodzimy.

Moja kochana Meg. Moja przyjaciółka. Moja honorowa siostra. Wiedziała o mnie wszystko. Dosłownie. Od ulubionego deseru po lęk przed windami.

Szczególnie interesowało nas jednak nasze życie towarzyskie, bo to ono przysparzało nam całej serii uciech i godzin fascynujących rozmów. Wyjątkowo dobrze poznawała każdy szczegół moich spotkań z Natem i Ethanem i wiedziała, jak wyglądają ciała moich łóżkowych podbojów. Opowiadałam jej nawet o kształcie ich penisów i kolorze włosków łonowych. Ona zresztą również nie szczędziła mi szczegółów z wyglądu genitaliów jej partnerek. Tak, tak, Meg była zwolenniczką muszelek. Miłośniczką poprzecznych szparek, fascynatką kosmatych boberków. Nie przeszkadzało nam to kochać się jak siostry i zachwycać częściami intymnymi naszych kochanków.

Meg zniknęła w kuchni, by po chwili pojawić się znów z piwem w ręku. Drugie postawiła dla mnie na toaletce, tuż obok kosmetyczki. Przesłałam jej bezgłośnego buziaka, nie przerywając malowania powieki. Rozsiadła się z nogą na nodze na fotelu pod oknem i przechyliła butelkę, opróżniając ją do połowy w jednym łyku.

– Co u Viktorii? – spytałam ją i najwyraźniej wywołałam drażliwy temat, bo Meg skrzywiła się, jakby jej Miller smakował zepsutym mlekiem.

– Powiedziałam jej, że to koniec – odparła Meg, a ja spojrzałam na nią ze współczuciem. Wiedziałam, że zaczynała się zakochiwać i to rozstanie musiało ją wiele kosztować.

– Przykro mi, Meg.

Megan zastanowiła się chwilę i dodała:

– Nie ma co płakać nad związkiem, który nigdy nie miał być niczym więcej, oprócz seksu. Viktoria ostrzegała mnie, że nie chce się teraz wiązać. To moja wina, oszukiwałam się – mruknęła. – Wiedziałam, że nikogo nie da się zmusić do miłości.

– To nie jest twoja wina, kochanie, słyszysz? – podeszłam do niej i ukucnęłam przy jej fotelu. – Viktoria nie była dla ciebie.

Meg przytuliła mnie i siorbnęła cicho nosem. Podniosłam się i skierowałam do lustra, żeby dokończyć makijaż.

– To co dziś planujesz? – spytałam, zmieniając temat. – Jakiś szybki seks bez zobowiązań, czy spokojny wieczór w moim towarzystwie.

– To się jeszcze okaże – odparła. – À propos towarzystwa, myślisz, że Nate będzie w Morrison’s?

– Nie jestem pewna, nie odzywał się od tygodnia – rzekłam, po czym z głośnym mlaśnięciem rozprowadziłam szminkę po wargach. – Już od jakiegoś czasu zastanawiam się, co ja właściwie z nim robię, ale dziś mam ochotę się troszeczkę zabawić. Muszę zapomnieć. A jeśli go nie będzie, to po wszystkim zadzwonię do Ethana i zaproszę go do siebie na noc.

Nathan był facetem z którym widywałam się od miesiąca weekendy. Jak się okazało, przy okazji jednej z nielicznych rozmów był jednym z głównych obrońców największego i najbogatszego klubu piłkarskiego w mieście. Nie interesowałam się sportem ani trochę, zatem nie wiedziałam o tym, dopóki mi o tym nie powiedział. Myślę, że właśnie dlatego miał takie fajnie umięśnione i wysportowane ciało. Niestety to, co było w jego głowie nie pociągało już tak bardzo jak bicepsy i sprawne, i zawsze gotowe przyrodzenie.

Meg popatrzyła na mnie z wyraźnym współczuciem.

Każdy przeżywa żałobę na swój wyjątkowy sposób. Ja musiałam czymś zająć myśli, a to coś miało zazwyczaj penisa i fajne mięśnie brzucha.

– Wiesz, że w końcu się doigrasz i zakochasz się w którymś lub co gorsza któryś zakocha się w tobie, a wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów – mruknęła Meg, wysączając resztki Millera. Dołączyłam do niej, kończąc swojego. – Obstawiam młodego architekta – sprecyzowała. – Spotykanie się z więcej niż jednym mężczyzną…

– Mężczyźni to zdobywcy. Myśliwi bez skrupułów – przerwałam jej. – Nie w głowie im miłość, kwiatki i serduszka, kiedy daję im to, czego potrzebują.

Oni czy ty? – spytało spojrzenie Meg.

– Czyli co takiego? – dodały usta.

Popatrzyłam na nią z ukosa, nie dowierzając, że kwestionuje moje podejście. Wstałam z krzesła i podeszłam do szafy, sięgając po wieszak z marynarką.

– Niezobowiązujący seks, bez konsekwencji i bez problemów, jakie niosą związki. Układ wolny od zmartwień i tłumaczenia się przed kimś z późniejszego powrotu do domu. Miły czas z kobietą nieobciążony pretensjami i żalem. – Wyliczyłam i założyłam czarną marynarkę.

– I myślisz, że to jest właśnie to, czego mężczyźni szukają w kobiecie? – spytała, a w jej tonie wyczułam, że to pytanie kryje w sobie nie tyle ciekawość, co rzucone mi wyzwanie.

– Myślę, że to jest to, czego potrzebują – sparowałam, podnosząc rękawicę. – Mężczyźni chcą tego, czego nie mogą mieć. Każdy z nas ma takiego małego kurwika w sobie. To tyczy się również kobiet. Gdy tylko kurwik zdobędzie to, o co zabiegał, szuka nowego obiektu zainteresowania. Ja tylko staram się nie zaspokoić kurwika w stopniu dążącym do znudzenia i odrzucenia.

– Wiesz, że cię kocham, Sam, ale muszę ci to powiedzieć – zaczęła z powagą. – Oszukujesz. Albo ich albo siebie.

Zebrałyśmy nasze torebki. Zgasiłam światło i wyszłyśmy na korytarz.

– A co jest złego w tym, co robię? – spytałam, zamykając drzwi na klucz.

– Chociażby to, że nie mówisz im, że jest ich dwóch i obaj myślą, że spotykasz się tylko z jednym z nich.

Zawisłam z dłonią na kluczu w zamku.

– Nie obiecywałam im wyłączności – odburknęłam, przekręcając klucz do końca i sprawdziłam, czy dobrze zamknęłam drzwi, napierając na klamkę.

– Ale też nigdy nie zaprzeczasz, kiedy o nią pytają – zjeżyła się Megan.

Nie skomentowałam tej uwagi. Nie było co kłócić się z prawdą. Przeszłyśmy przez korytarz i dotarłyśmy do wejścia na klatkę schodową, przystanęłam przed ladą portiera, żeby poprawić paseczek sandała.

– Dobry wieczór, pani Ryder. – Pan Chabbington przywitał mnie jak zwykle z uprzejmym profesjonalnym uśmiechem, przypominającym skrzywienie po cytrynie, kiwając do mnie siwiuteńką gołębią głową. – Dokąd dziś?

– Jest piątek, więc dziś padło na Morrison’s – odparłam, a pan Chabbington pomarszczonymi palcami wykręcił numer korporacji taksówkowej na telefonie na swojej ladzie. – Taksówka będzie tu za trzy minuty – oznajmił portier.

Puściłam mu dłonią buziaka w podzięce.

Pan Chabbington miał chyba z milion lat, ale swoją dobrocią, kulturą osobistą i elegancją bił na głowę większość młodszych mężczyzn. Zawsze, ale dosłownie zawsze, miał na sobie garnitur i idealnie wyprasowaną koszulę. Nawet jeśli nie był akurat w pracy i tylko spotkałam go na zakupach w supermarkecie. Był miły, ale jednocześnie zdystansowany. Idealny portier.

Zeszłyśmy z Megan w milczeniu po schodach i weszłyśmy na chodnik. Upewniłam się, że pan Chabbington jest na tyle daleko, żeby nie słyszeć tego, co mówię. Na szczęście z racji wieku, już mocno niedomagał na wzroku i słuchu. Nie przeszkadzało mu to jednak sprawnie i z oddaniem pełnić funkcji portiera w naszej kamienicy.

– Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi, Meg – rzuciłam w jej kierunku. – Przecież ja nie zabraniam im pieprzyć się z innymi.

Meg odmruknęła pod nosem jakieś przekleństwo i machnęła dłonią na podjeżdżającą taksówkę, dając jej znać, że to po nas jedzie.

– Złościsz się, bo mam rację – zachichotałam, szturchając ją łokciem. Uśmiechnęła się do mnie smutno.

– Złoszczę się, bo chciałabym żebyś poznała kogoś, kto o ciebie zadba. Kogoś w kim się zakochasz, a nie tylko będzie ci z nim dobrze w łóżku. Kogoś bliskiego na dobre i na złe.

– Sama umiem zadbać o siebie wystarczająco dobrze.

Poza tym mam Charliego.

– Charlie nie będzie żył wiecznie – rzuciła w odpowiedzi Megan.

– Charlie nie ma jeszcze siedemdziesiątki. Nie wysyłaj go na tamten świat, gdy tamten świat go jeszcze nie wzywa.

– Wiesz, że nie o to mi chodzi, Sam, po prostu… – zawahała się. – Rozumiem, że nie chcesz związku, ale może chociaż zdecyduj się na jednego faceta, z którym sypiasz.

– Nie widzę powodu, dla którego mam się ograniczać do tylko jednego.

– Ja za to widzę – odparła Meg. – Z takich związków mogą być tylko kłopoty. Poza tym krzywdzisz ich. A już na pewno tego młodego. Jak on ma na imię…

– Ethan – podpowiedziałam jej. Wiedziałam, do czego zmierza, ale nie podobała mi się konkluzja, jaką miała zaraz wygłosić.

– Tak, Ethan, on kocha się w tobie po uszy. Nie widziałaś, jak na ciebie patrzy?

– On wie, że nie mogę mu dać tego, czego oczekuje – powiedziałam. Taksówka podjechała pod krawężnik.

– To daj mu odejść! Zakończ to i pozwól mu znaleźć sobie kogoś, kto odwzajemni jego uczucia. Powiedz mu prawdę o was i tym, co cię z nim łączy.

Otworzyłam drzwi taksówki.

– A tobie co tak nagle na nim zależy? – Wyprostowałam się i złożyłam ramiona na piersi.

Na twarzy Meg widziałam jedynie troskę.

– Zależy mi na tobie, Samantho Mimmi Ryder. Chcę, żebyś znalazła szczęście. Czy ty nie chcesz być szczęśliwa?

– Czy nie bardziej fascynujące jest poszukiwanie szczęścia? – odrzuciłam jej pytanie, choć wiedziałam, że nie poprze mojego stanowiska.

– Dla mnie najbardziej fascynujące jest dążenie do niego we dwoje – powiedziała.

– Romantyczka jak zawsze – mruknęłam i wyszczerzyłam się do niej szczerze i serdecznie.

– Wsiada pani? – spytał taksówkarz, gdy przetrzymywałam otwarte drzwi zbyt długo.

– Wsiada pani, ble ble – sparodiowałam go, wykrzywiając śmiesznie usta. Chciałam zrobić cokolwiek, co zmieni atmosferę i humor Megan, i chyba mi się udało, bo moja przyjaciółka zachichotała radośnie i usiadła z tyłu.

Przesunęła się na siedzeniu, a ja dołączyłam do niej. Podczas drogi do baru nie poruszyłyśmy już tematu Ethana. Omijanie tematów i kłamstwa. Tak, w tym byłam ostatnio mistrzynią.

Meg wiedziała, że zasiała ziarno, które pękło i zaczęło kiełkować. Wkurzało mnie to jak cholera. Może rzeczywiście powinnam powiedzieć Ethanowi, że to, co nas łączy nigdy nie będzie związkiem. Ostatnio zaczął angażować się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Może powinnam dać mu odejść? Tyle że Ethan, był dużo milszym i bardziej opiekuńczym chłopakiem od Nate’a. Dobra, był ode mnie o dziesięć lat młodszy, ale gdy się kochaliśmy, jedyne, o czym myślał, to moja przyjemność, a po wszystkim przytulałby i całował mnie godzinami, gdybym mu na to pozwoliła. Tylko że ani on, ani Nathan nie mogli zostać nikim więcej niż moimi kochankami. Może zatem zamiast zrezygnować z Ethana, jak radziła Meg, powinnam na razie wyrzucić z mojego łóżka Nate’a? Czułam, że przez moralniaki prawione przez Megan ten wieczór nie będzie taki miły, jak zaplanowałam.

Morrison’s było największym i najpopularniejszym pubem w centrum miasta, choć otworzono go dopiero niecały rok temu. Pieprzyku miejscu przysparzał fakt, iż klub ten nie był dostępny dla wszystkich. Wejście do niego mieli tylko co bogatsi biznesmeni, bananowe dzieciaki na utrzymaniu rodziców, celebryci i ludzie znani z telewizji. Cena za roczny karnet wejścia wynosiła bowiem dwadzieścia tysięcy dolarów, a jeszcze więcej płacąc w miesięcznych transzach. Nie bez powodu klub znany był także jako miejsce, gdzie poznawało się szastających kasą mężczyzn. Pamiętam, jak próbowałyśmy wejść do tego klubu zaraz po jego otwarciu i okazało się, że już wyprzedano wszystkie roczne i miesięczne wejściówki. Jakimś cudem, choć już myślałam, że nie uda nam się dostać do środka, ochrona wpuściła nas i przydzieliła status VIP, co oznaczało bezkolejkowe wejście, zawsze wolny stolik i drinka na przywitanie. Obstawiałam, że to zasługa Megan. Bo ona, jako jedyna z nas dwóch, była znana z ekranu telewizora.

Tajemnicą poliszynela było, iż kobiety, oraz rzecz jasna mężczyźni, potrafili wydawać ostanie oszczędności na miesięczny bilecik do Morrison’s, który miał dać im przepustkę do bogatego sponsora.

Wysiadłyśmy z taksówki na ulicy przed wejściem, gdzie kłębił się niewielki tłum pięknie ubranych przyszłych utrzymanek i eleganckich, młodych żigolaków. Wiem, wiem, byłam okropna, oczywiście nie wszyscy ci ludzie przychodzili tu po to, ale można było z całą pewnością powiedzieć, że co druga persona stojąca w kolejce do wejścia zjawiła się tylko w jasnym celu upolowania bogatego kochanka. Ustawiłyśmy się z Megan na początku kolejki, co spotkało się z kilkoma komentarzami i mruknięciami, ale zignorowałyśmy je jak zwykle. Ochroniarz, Frank, gdy tylko wychwycił nas swoim czujnym okiem, przywołał nas machnięciem dłoni, a tłum za nami zawrzał w proteście. Krótkie spojrzenie Franka wystarczyło, aby w kolejce na nowo zapanował błogi spokój. Z jakiegoś niewytłumaczalnego dla nas powodu, no może poza rozpoznawaną twarzą Megan – choć nie sądziłam, żeby to mogła być jedyna przyczyna – od samego otwarcia traktowano nas tu priorytetowo i wpuszczano do klubu, gdy tylko się przed nim pojawiałyśmy. Nie drążyłam tego fenomenu specjalnie, gdyż nie przeszkadzał mi status paravipowski, który nam nadano.

Okej, stać nas było na roczny pakiet wejściowy. Ja byłam znaną w mieście właścicielką firmy aranżacyjnej i wykończeniowej, Megan była prezenterką pogody w krajowej stacji, ale i tak byłyśmy tylko drobnymi płotkami w oceanie wielorybów, które odwiedzały Morrison’s. Z pewnością nawet Nathan był bardziej znany od nas. Kilka razy po rozmowie z Megan postanawiałyśmy zbadać to zjawisko, ale po paru miesiącach przyzwyczaiłyśmy się do standardu i jednogłośnie go zaakceptowałyśmy. Wygodnie było mieć zawsze wolny stolik i nie czekać w kolejce do wejścia, więc nie widziałam powodu, by się nad tym zastanawiać.

Przeszłyśmy przez podwójne mahoniowe wrota i skierowałyśmy nasze kroki prosto do zarezerwowanej loży, którą wskazała nam kelnerka przy wejściu. Po drodze w korytarzu rozpoznałam kilka znanych z ekranu telewizora twarzy. Bardziej lub mniej, ale jednak. Nagle czyjaś dłoń chwyciła mnie za ramię, a potem druga przytuliła do męskiego ciała i miękkie wargi spoczęły na moich. Ciepły język zaanektował wnętrze moich ust i poczułam znajomy smak Nathana Sheparda.

– Już myślałem, że się nie zjawisz – mruknął i ścisnął moje pośladki oburącz, po czym znów pocałował mnie namiętnie, wsuwając mi język głęboko, po same migdałki.

Przyciągnął mnie mocniej w cień filara, tak aby zapewnić nam pozorną intymność.

Oderwałam usta od jego warg.

– Ostatni raz nie odzywasz się przez tydzień, zrozumiałeś? – warknęłam poirytowana jego zachowaniem.

Odmruczał posłuszne tak, proszę pani i przycisnął biodra do moich bioder, aż poczułam, że tężeje w okolicy rozporka.

– Mmmm, widzę, że cieszysz się na mój widok – złagodniałam na moment.

– Który mężczyzna nie cieszyłby się na widok tak seksownej dupki jak twoja – odparł Nate.

Romantyk, westchnęłam do siebie w myślach.

– Zostań tu – wyrwałam się z jego objęć – i pociesz wzrok jeszcze przez chwilę, a potem zorganizuj nam po drinku, byle szybko – mruknęłam, odchodząc. Dobrze wiedziałam, że patrzy, więc zakręciłam mocniej tyłkiem, żeby dać mu trochę więcej wrażeń.

Nathan był miłym gościem, ale poza niezłym ciałem, i akceptowalnym talentem na arenie łóżkowych igraszek, nie widziałam w nim specjalnych zalet. Nie w przypadku, gdy sobie samemu poświęcał więcej uwagi niż mnie, a tego znieść nie umiałam. Poza tym miałam wrażenie, jakby cały czas coś przede mną ukrywał. Nie obchodziłoby mnie specjalnie, jeśli chodziło o stan konta, którym notabene pochwalił się już pierwszego dnia, lub nawet o to, że spotyka się z innymi, gdy nie jest ze mną. Podejrzewałam jednak, że miał kogoś na stałe. Mogła to być narzeczona lub żona siedząca grzecznie w domu i czekająca na swojego ukochanego mężulka. Ja nie bawiłam się w takie historie. Zgadzałam się widywać z facetem dla fizycznych przyjemności, nawet z dwoma jednocześnie, bo każdy z nich zaspokajał inną moją potrzebę, ale nie rozbijałam związków. Pomimo moich podejrzeń Nate wciąż spotykał się ze mną weekendami w Morrison’s, czasem spędzaliśmy noc w hotelu, nie wychodząc z łóżka, i wciąż namawiał, żebym została jego żoną. Tak, kilkukrotnie po seksie prosił mnie o to, abym wyszła za niego, ale odpowiadałam mu jedynie zanoszącym śmiechem, rechocząc aż do łez. On jednak nie odpuszczał i czasem wkurzał mnie do granic wytrzymałości.

Po drugiej stronie niewielkiego parkietu zobaczyłam czubek fryzury Megan rozmawiającej z jakąś dziewczyną przy schodach na piętro, gdzie znajdowały się przytulne loże dla VIP-ów. Już wypatrzyła sobie jakąś fajną kompankę na ten wieczór.

Dość szybko poszło – pomyślałam. – A Viktoria niech się wali – dodałam do siebie z uśmiechem.

Przedostałam się przez tłum par poruszający się do rytmu Careless Whispers w dyskotekowym wydaniu. Po drodze zastanawiałam się, czy to dziś był ten dzień, gdy stracę cierpliwość i powiem Nate’owi, że to koniec naszych spotkań.

Nathan czy Ethan, Ethan czy Nathan… rozśmieszyła mnie moja rymowanka.

– Sam, poznaj Lucy, moją koleżankę ze studiów – Megan przekrzyczała muzykę. – Nie widziałyśmy się z pięć lat – zawołała Meg, a Lucy przytaknęła z entuzjazmem, gładząc przy tym przelotnie ramię Megan.

Stara miłość nie rdzewieje – pomyślałam, przyglądając się smukłej, długonogiej blondynce o urodzie Cameron Diaz. Jej krótkie do szyi, proste włosy zatańczyły radośnie, gdy pochyliła się do Megan, by szepnąć jej coś na ucho.

– Lucy, poznasz mnie z koleżankami? – usłyszałam niski pomruk przedzierający się przez szum dźwięków muzyki, zmieniającej się na „One Night In Bangkok” w wersji stworzonej przez Global Djs.

Odwróciłam głowę w kierunku męskiego głosu, a ogniste spojrzenie faceta wmurowało mnie w posadzkę. To był najpiękniejszy mężczyzna, jakiego widziałam w życiu. Żaden samiec nie powinien być tak piękny. Silna, zarośnięta szczęka, mocne kości policzkowe, duże oczy. Ciekawiło mnie, ile czasu spędzał na układaniu tej niesamowitej fryzury. Jego włosy błyszczały zdrowiem w świetle klubowych reflektorów. Kurczę, miał lepsze włosy od moich! Szybka analiza sytuacji i już wiedziałam z kim mam do czynienia. Lucy, Megan i on – gej jak stąd do tamtąd. Choć nie można było mu odmówić seksowności i uroku… Jak większości homoseksualnych, bogatych mężczyzn – pomyślałam.

Lucy przedstawiła najpierw Megan, a później mnie swojemu znajomemu. Przez szeroki uśmiech, jakim mnie obdarzył, zapomniałam jego imię w momencie, gdy je przekazał. Boże, był tak przystojny, że to było aż nieuprzejme z jego strony. Przedstawiłam się i podałam mu rękę. Mężczyzna zawiesił spojrzenie na mojej twarzy i uśmiechnął się ponownie, jakby właśnie ubawił go jakiś wewnętrzny żart, po czym uniósł moją dłoń do ust i złożył na niej krótki pocałunek, ale przez całą czynność nie spuścił ze mnie wzroku. Przyjrzałam się kolorowi jego źrenic, choć nie było to łatwe w przytłumionym świetle klubu. Wydawało mi się, że jego oczy miały odcień błękitu wpadającego w granat. Odnosiłam nieodparte wrażenie, że nicują mnie na wylot i było to niekomfortowe uczucie. Żaden mężczyzna nie patrzył na mnie w ten sposób. Jakby mnie znał, jakby widział moje lęki.

– Megan, chodźmy już do stolika – zaproponowałam, zabierając dłoń.

Chciałam uciec spod tego niecodziennego męskiego spojrzenia. Miało w sobie nutkę szaleństwa.

– Właśnie! Może dołączycie do nas? – rzuciła ochoczo Megan, łapiąc Lucy za łokieć. Skierowała na mnie błagalny wzrok, robiąc minę kota ze Shreka. Zrugałam ją w myślach, znajdując na nią najgorsze z możliwych epitetów. – Samantha nie ma nic przeciwko, prawda? – spytała ufnie, a ja wiedziałam, jaką odpowiedź chciała usłyszeć, choć wcale nie miałam chęci jej udzielić.

– Pewnie, że nie mam nic przeciwko – skłamałam.

Ach ta moja biegłość w omijaniu prawdy.

– To niezwykle miło z waszej strony – odrzekł mężczyzna, którego imienia nie pamiętałam. – Zapowiada się ciekawy wieczór – dodał.

Wciąż czułam jego wzrok na sobie.

Ten jego uśmiech. Ta pochłaniająca aparycja. Nie wiedziałam dlaczego, ale cały on działał na mnie jak płachta na byka. Był piękny, a jednocześnie zaskakująco niezręczny. Jakbym podskórnie czuła, że nic z tego piękna nie powinno być przeznaczone dla mnie. Może właśnie dlatego drażnił mnie jak mało co.

Megan ruszyła przodem, zgarniając ramieniem Lucy i prowadząc ją w stronę loży. Poczułam, jak mężczyzna chwyta mnie za dłoń i pociąga w ślad za dziewczynami.

Początkowo miałam zamiar się wyrwać, oburzona jego śmiałością. Odyn mi świadkiem, że chciałam! Jego uścisk był kojący i niepokojący zarazem, jakby więź, którą stworzył swym dotykiem, parzyła moją skórę. Jego dłoń była taka wypielęgnowana, miękka, a zarazem silna, ciepła, ale nie spocona. Gdy obejrzał się za plecy, prowadząc mnie i torując mi drogę na zatłoczonych schodach, zapomniałam gdzie jestem i dlaczego. Wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi. Bo niby co się takiego działo? To tylko homoseksualny kolega mojej homoseksualnej przyjaciółki i jej byłej kochanki trzyma mnie za rękę… Moje serce przyspieszyło znienacka. Od wielu lat żaden facet nie spowodował u mnie takiej reakcji. Umiałam opierać się ich czarowi. Umiałam kontrolować sytuację, ale nie tym razem. Jego dłoń, w mojej, taka ciepła.

Pomógł mi przejść, a ludzie na jego widok mimowolnie rozstępowali się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Poprawił moją rękę w swojej, a gdy to robił, prawie niezauważalnie pogładził kciukiem jej wnętrze. Pomyślałam, że to nawet nie było nieprzyjemne doznanie i na pewno zrobił to całkiem niecelowo…

Kiedy dotarliśmy do szczytu schodów zwolnił uchwyt, a mięśnie mojego organizmu rozluźniły się, ale w tej samej sekundzie skóra zatęskniła za jego dotykiem. Przepuścił mnie przodem i położył dłoń w dole moich pleców, wypełniając tęsknotę. Nakierował mnie delikatnie w stronę stolika, zsuwając palce coraz niżej wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie miałam pojęcia, skąd wiedział, w którą stronę się udać. Dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Byłam świadoma każdego celowego muśnięcia, każdego spojrzenia. Moje zmysły znienacka nastroiły się na odbieranie tego mężczyzny wszystkimi komórkami. Część z tej świadomości nie dawała mi spokoju.

To jak on miał na imię?

– Jesteśmy tutaj! – zawołała Meg, machając do nas i wskazując nam kierunek, ale on i tak wiedział na długo przedtem. Meg zorientowała się, że widzimy, dokąd iść i znów zatonęła w spojrzeniu Lucy. Ocknęłam się ze snu na jawie i ruszyłam szybciej przed siebie, aby uwolnić plecy od męskiej dłoni. Czułam, że facet zorientował się, że uciekam i uśmiechnął się półgębkiem. Gdy dotarliśmy do loży, wskazał mi miejsce w środku, nalegałam, że usiądę po drugiej stronie, obok Megan, ale nie dał mi zmienić już wcześniej podjętej przez siebie decyzji. Pomógł mi ściągnąć marynarkę i usiadł tuż obok mnie od zewnątrz, blokując mi drogę ucieczki przed sobą, a kiedy siadał jego udo otarło się o moje. Znów ten sam dreszcz na plecach.

Zastanawiałam się tylko, czy przyjemny, czy wręcz przeciwnie… Jego zapach przypominał mi coś znajomego. Jakby wspomnienie zakopane gdzieś głęboko próbowało się wydostać na zewnątrz i dać o sobie znać.

Dopiero teraz, kiedy spokojnie usiadłam na skórzanej kanapie w zacienionej loży, zdołałam się dokładniej przyjrzeć mojemu wymuszonemu towarzyszowi. Kasztanowe włosy, wystrzyżone po bokach i dłuższe na czubku głowy, miał modnie ułożone i zaczesane do góry. Broda, mniej więcej tygodniowa, przycięta i zadbana. Usta – miał naprawdę ładne, pełne usta, które lekko rozchylał, gdy słuchał, kiedy ktoś do niego mówi. Ponad błękitnymi, jak ocean nocą, oczami, wyrastały krzaczaste, proste, schludnie ułożone brwi. Gdy patrzył na mnie, lekko je unosił, a wtedy jego wargi wyginał niewielki uśmiech. Czarną, skórzaną kurtkę, z podciągniętymi do łokci rękawami zarzucił pozornie niedbale na potężne ciało. Pod kurtką miał błękitną koszulę podkreślającą kolor jego oczu. Rozpiął ją z trzech górnych guzików tak, że było widać jego dobrze zbudowaną klatkę piersiową. Machnął dłonią na kelnerkę, a ona przytaknęła i zniknęła za zakrętem korytarza. Znienacka zerknął na mnie i odetchnął głębiej, a poły kurtki uniosły się pod masą mięśni, które skrywały. Szybko odwróciłam wzrok, ale i tak zauważył, że bezczelnie się na niego gapię. Co ja mogłam poradzić? Był pięknym mężczyzną. Takim… chciałam powiedzieć pociągającym, ale dodałam w myślach już pewniej: proporcjonalnym! Tak, był proporcjonalnym, schludnym kolegą gejem koleżanki mojej przyjaciółki. Nikim więcej.

Megan w końcu oderwała wzrok od Lucy i zmierzyła mężczyznę siedzącego obok mnie bacznym spojrzeniem. – Czy… – przerwała, zastanawiając się wnikliwie. Przechyliła głowę na bok, po czym rozpromieniła się jak dziecko. – To ty! Przystojniak ze sto drugiego pokoju w akademiku! Poznaję cię! – zawołała. – Byłeś na piątym roku, gdy ja zaczynałam. Widywaliśmy się w stołówce. Od razu wiedziałam, że skądś cię kojarzę, tylko zupełnie nie wiedziałam skąd.

Lucy uśmiechnęła się, jakby wiedziała więcej niż inni.

– Właśnie zastanawialiśmy się z Henrym, czy w ogóle go poznasz – powiedziała z wesołością w głosie.

Henry! Ma na imię Henry! – krzyknęłam do siebie w myślach, uradowana tym odkryciem, po czym upomniałam się za swoje zachowanie.

– Ale jak to się stało? Jak doszło do tego, że ty i Lucy?

Że tu razem jesteście – dziwiła się Meg.

Pokiwał głową i przerwał Lucy, która już miała odpowiedzieć.

– Znamy się z pracy. Lucy jest recepcjonistką w hotelu, w którym… – Zerknął na Lucy prawie niezauważalnie. – Rok temu przyjęła się do pracy w hotelu, w którym pracuję.

– Niezły zbieg okoliczności, spotkać się w jednej pracy po tylu latach – podsumowałam, odzywając się w końcu, a Lucy zerknęła na mnie przelotnie i przytaknęła. Śledziłam jej ruchy, gdy oparła dłoń na udzie Megan, po czym znów zanurzyły się w jakąś rozmowę, co chwilę przerywaną śmiechami i ukradkowym dotykiem. Gadały jakby mnie w ogóle tu nie było, a Megan nawet przez moment nie spojrzała na mnie, wgapiona w twarz Lucy jak cielę w malowane wrota.

Kelnerka w tej samej chwili, ku mojemu zaskoczeniu pojawiła się przy stoliku, niosąc tacę z czterema szklankami, każda była inna. Dla mnie przyniosła manhattana w kieliszku na nóżce, dla Megan jej ulubione kamikadze w jednym shocie, Lucy dostała prawdopodobnie sok jabłkowy z jakimś alkoholem, a przed Henrym postawiła whisky z dwiema kostkami lodu. Nie miałam pojęcia skąd wiedziała, co przynieść i dlaczego zjawiła się z drinkami tak szybko. Zwykle czekaliśmy co najmniej kwadrans…

– To się nazywa Apple Jack – powiedziała Lucy, pochylając się do Megan. – Musisz spróbować – dodała i podsunęła jej do ust słomkę swojego drinka. Megan była chyba równie zszokowana obrotem sprawy co ja, ale rozpłynęła się pod spojrzeniem Lucy i nie zadała żadnych pytań. Za to ja nie mogłam zostawić tego tak bez komentarza.

– Są dwie opcje – zaczęłam. – Albo musisz tu często przesiadywać, albo wpadłeś kelnerce w oko, bo nigdy nie dostałyśmy drinka tak szybko.

Henry uśmiechnął się do mnie białym, równym uśmiechem tak szeroko, że zobaczyłam jego ósemki. Pomyślałam, że ma naprawdę piękny uśmiech. Jak na geja oczywiście, chociaż pomału sama przestawałam wierzyć w tę swoją zmyśloną teorię. Jego grymas był na tyle zaraźliwy, że nie mogłam nie unieść kącików ust, choć walczyłam z sobą, jak umiałam.

– Powiedzmy, że każdego po trochu – odparł enigmatycznie.

– Jesteś gejem? – wypaliłam jak z armaty.

Henry zakrztusił się drinkiem.

– Nie, Samantho, wolę kobiety – odparł z powagą, choć rozbawienie tańczyło w jego źrenicach.

– Nie widziałam cię tu wcześniej – drążyłam. – Czym zajmujesz się na co dzień?

– Zawsze zadajesz tyle pytań?

– To zależy, czy coś mnie interesuje, czy jest mi obojętne – odpowiedziałam, a on nachylił się do mnie i odsunął kosmyk włosów z mojego policzka. Oblizał usta tak seksownie, że miałam ochotę spróbować ich smak. Pochylił się jeszcze bliżej.

– Jak już mówiłem, pracuję w hotelu – mruknął, wciąż patrząc w moje oczy. Jego oddech owiał moją szyję.

– W którym hotelu? – nie odpuszczałam.

Zastanowił się przez ułamek sekundy, a gdy otworzył usta, by odpowiedzieć, przy stoliku, niczym dżin z lampy, zmaterializował się wściekły Nate… z dwoma drinkami w dłoni i miną jakby miał zaraz rozbić je komuś na głowie.

Boże, totalnie zapomniałam o Nathanie! Poczułam, jak zaczynam się lekko pocić. Uniosłam się, aby przesunąć się i ustąpić mu miejsca, ale Henry powstrzymał mnie delikatnie, chwytając mnie za dłoń i przyciągając z powrotem do siebie.

– Siedź w miejscu, proszę, i nic nie mów – mruknął do mojego ucha tak, że ledwie rozróżniłam dźwięki. – Obiecuję, że zaraz zrozumiesz dlaczego…

Splótł palce z moimi i położył nasze dłonie na swoim udzie. Chciałam się jakoś niezauważalnie wyplątać, ale nie pozwolił mi zabrać ręki. Co on kombinował?

– Henry… – wykrztusił Nate i zmierzył sytuację dokładnie. – Dawno cię tu nie widziałem – warknął nieprzyjemnie, zerkając na nasze połączone w wielu miejscach ciała.

Henry w odpowiedzi przełożył ramię ponad moją głową i położył je na oparciu za moimi plecami, zwiększając tylko liczbę punktów stycznych.

Podniosłam wolną ręką manhattana za cienką nóżkę i zaczęłam sączyć go małymi łykami, udając, że zainteresowała mnie wisienka na dnie kieliszka i próbując z całych sił zapanować nad drżeniem obu dłoni. Znów ponowiłam chęć wyrwania ręki, ale Henry przytrzymał mnie silniej, rugając mnie krótkim spojrzeniem. Alkohol ukoił ucisk w gardle. Sytuacja stała się zaskakująco niezręczna. Całość trwała może pięć sekund, ale dla mnie ciągnęła się jak wieczność.

– Cześć, Shepard. Kopę lat – odmruknął jedynie Henry niewzruszony tonem Nathana. – Co słychać u Mandy? Ostatnio, gdy was razem widziałem, planowaliście drugie dziecko.

– Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, Morrison. Zająłeś moje miejsce, i chyba naprzykrzasz się mojej kobiecie.

Nathan odstawił na stolik drinki, które niósł w dłoniach, a ja niemal udławiłam się na jego słowa. No i doigrałam się! Otworzyłam szeroko oczy na Meg, a ona tylko uśmiechnęła się, wyszczerzając zęby w złośliwym: a nie mówiłam?

– Mojej kobiecie? – syknęłam. – Co ja jestem? Trofeum w igrzyskach?

Nathan, zapatrzony w Henry’ego, chyba nawet nie usłyszał, co powiedziałam.

I nagle do mnie dotarło. Henry wiedział, że Nathan był tu ze mną i wiedział, kim jest. Choć nadal nie umiałam połączyć faktów i przebiegu zdarzeń, nie wiedziałam, czy bardziej jestem wdzięczna Henry’emu za to, co zrobił, zaskoczona, skąd wiedział, czy może jednak wściekła, że o wszystkim dowiaduję się ostatnia.

A wiec ona istniała i miała na imię Mandy… Jedno imię, które przesądziło sprawę. A do tego dzieci? Siedziałam i bez słowa patrzyłam na dalszy rozwój wydarzeń. Już nie próbowałam wyrwać dłoni. Oparłam się o podłokietnik kanapy, a Henry przysunął się do mnie i objął ramieniem. Wtuliłam się w nie bez protestu. Muzyka w mojej głowie ucichła i mogłam słyszeć już tylko bicie własnego serca i głos Henry’ego, który patrząc pewnie w oczy Nate’a, z bezczelnym uśmiechem podsunął nasze dłonie bliżej swojego rozporka, ale na tyle daleko, żeby nie wprawić mnie w zbędne zakłopotanie. Ja jednak nie miałam zamiaru zwracać najmniejszej uwagi na Nathana i podjęłam grę Henry’ego. Położyłam rękę na jego jeansach, masując jego udo wolno w górę i dół, sącząc przy tym frywolnie drinka. Kącik ust Henry’ego drgał mimowolnie, ale nie zająknął się, gdy gładząc mój bark delikatnym muśnięciem powiedział:

– Nie wiedziałem, że Samantha to twoja kobieta. – Popatrzył teraz na mnie pytająco i uśmiechnął się leciutko, gdy położył palce na mój kark, a potem wsunął je w moje włosy i zaczął bawić się kosmykiem. Włoski na całym ciele stanęły mi na baczność. – Czy Nate to twój mężczyzna, Samantho? – spytał, a jego przeszywający wzrok powiedział mi, że dobrze znał odpowiedź na swoje pytanie. Był w tym niesłychanie bezczelny, ale i zabawny w pewnym sensie.

– Nie. Znamy się od paru tygodni, ale nie jesteśmy razem – odpowiedziałam, nie mogąc oderwać oczu od jego idealnych ust, które znów oblizał wolno.

Henry nie czekał, aż powiem coś więcej, tylko pochylił się do mnie i pocałował mnie tymi swoimi pięknymi wargami tak, że zabrakło mi powietrza w płucach i mało nie upuściłam drinka. Klub zawirował. To zdecydowanie nie był pocałunek geja. Zatonęłam w tym pocałunku, w jego ciele, w jego zapachu, chciałam więcej, mocniej, dalej.

Nagle oderwał swoje usta, pociągnięty przez Nathana za poły kurtki i leniwie wstał z miejsca.

Meg patrzyła na nas jak na dziwadła cyrkowe, a Lucy uśmiechała się do siebie.

– Widzisz, Shepard… – skierował teraz uwagę na zaskoczonego Nathana, który spiął się i skrzywił, jakby wiedział, co Henry zaraz powie. – Samantha jest tu dziś ze mną, tak więc spadaj – rzucił sucho.

Nie zaprzeczyłam. Nie umiałam. Chciałam, żeby Nate spadał! Wciąż czułam wilgoć warg Henry’ego, słodki smak jego pocałunku zmieszanego z whisky. Pocałunku, który odebrał mi zmysły, poza tymi, którymi odbierałam jego całego. Chciałam, żeby pocałował mnie ponownie.

Ludzie wokół zaczęli szeptać i odwracać głowy w naszym kierunku. Dwóch ochroniarzy stojących daleko pod ścianą ruszyło w tę stronę.

Nate popatrzył na Henry’ego, następnie na mnie i zmarszczył czoło.

– Dziwka – wykrztusił z siebie i chwilę później leżał na posadzce klubu, krwawiąc z nosa, a dwie chwile potem był wynoszony przez ochronę za ręce i nogi. Ledwo zarejestrowałam fakt, kiedy to Henry trafił pięścią prosto w szczękę Sheparda, a drugim ciosem w nos powalił go ostatecznie. Następnie usiadł obok mnie z gracją i wychylił swoje whisky.

– Zabierzcie te zwłoki – polecił ochronie, która pojawiła się przy stoliku maksymalnie w sekundę od uderzenia.

Siedziałam z rozdziawioną buzią, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy nikt oprócz mnie nie zauważył, że Henry właśnie rozkwasił kolesiowi nos w środku lokalu i że to nie on został wyniesiony bezwładny jak wór z kartoflami, a jego ofiara? Co prawda Nathan Shepard i jego nos w tej chwili obchodzili mnie mniej niż dalsze losy mojej zeszłorocznej choinki, co nie zmieniało faktu, że w tym obrazku coś było nie do końca w porządku.

Henry wyprostował poły swojej kurtki. Przeczesał palcami włosy i kiwnął na kelnerkę, a ta posłusznie przydreptała z kolejną porcją whisky.

– Czy ty przypadkiem właśnie nie zrobiłeś Nate’owi z nosa marmolady? – zdziwiłam się.

– Nazwał cię dziwką. Nie mogłem tego tak zostawić – stwierdził beznamiętnie Henry. – Nikt nie będzie nazywał kobiety w moim towarzystwie w taki sposób.

– Uderzyłeś go, i tak po prostu nakazałeś ochronie go wynieść, po czym usiadłeś i pijesz spokojnie whisky…

– Tak – przyznał z rozbrajającą szczerością. – Miałem coś do dokończenia.

– Co takiego?

– To – odparł i przyciągnął mnie do siebie jak marionetkę, po czym pocałował namiętnie i głęboko. Nie umiałam go powstrzymać i nie chciałam. Moje usta ustąpiły bez protestu, a ciało dostosowało się do rytmu, który narzucił. Wsunął język w moje usta i delikatnie zakręcił, jakby badał mój smak i upewniał się, czy mu odpowiada. On smakował za to jak cukierek z alkoholowym wkładem. Nie mogłam się nasycić tym smakiem, więc kiedy przerwał, poczułam dojmujący brak jego ust na swoich. – Zacznijmy od nowa… – szepnął, ale zorientowałam się, że i jego oddech również się pogłębił – …bo poprzednio jakiś gnojek przeszkodził mi w udanym podrywie – mrugnął do mnie powieką, a jego oczy zabłysły szelmowsko. Zaśmiałam się w głos.

– To był podryw? – zdziwiłam się z aktorską biegłością. – Wyglądało mi bardziej jak zapasy jaskiniowców.

– Flintstone – przedstawił się wyciągając do mnie dłoń.

– Fred Flintstone. – Uniósł kącik ust w rozbawieniu.

– Samantha Ryder.

– Wiem, kim jesteś – stwierdził z przekonaniem. – Nie wiem jednak, co taka piękna kobieta jak ty, robi sama w takim miejscu jak to?

Z jego ust nie schodził uśmiech, bo oboje wiedzieliśmy, że to tani chwyt.

– Gdybym dostawała dolara za każde takie pytanie, mogłabym spokojnie kupować sobie takich facetów jak ty…

Nie umiałam powstrzymać cichego chichotu, a Henry uśmiechnął się szerzej.

– No więc? – drążył, niewzruszony moją wcześniejszą odpowiedzią.

– Jeszcze dwie minuty temu nie byłam tu sama – przypomniałam mu, unosząc znacząco brew.

– Shepard nie był dla ciebie. Mówię o mężczyźnie, a nie cipie – sprecyzował dosadnie.

– Nie potrzebuję mężczyzny, żeby dobrze bawić się w klubie.

– A ten frajer? – spytał. – To znaczy, ten przyjemniaczek Nate? – poprawił się. – Co on tu robił z tobą?

– Poznaliśmy się jakiś miesiąc temu. Czasem się widywaliśmy – odparłam zgodnie z prawdą. – Myślałam, że jest wolny. Gdybym wiedziała, co wiem teraz, nawet bym na niego nie spojrzała.

– Szukasz bogatego męża? – zapytał z pełną powagą.

– Co to za pytanie? – zdziwiłam się.

– Takie jak twoje o to, czy jestem gejem – stwierdził. – À propos, mam nadzieję, że już nie masz wątpliwości.

– Sędziowie wciąż ferują – skłamałam i siorbnęłam swojego manhattana, ukrywając za nim rozbawienie.

– Wiesz, że masz niewyparzony język… – stwierdził.

– Wiem.

– Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie, gdzie jest pan Ryder.

Zaśmiałam się na to określenie.

– W moim życiu nie ma żadnego stałego pana Rydera – odpowiedziałam spokojnie, zakładając nogę na nogę. – Jest mi dobrze samej. Mężczyzna przydaje się tylko, gdy mam ochotę na seks. Poza tym jest mi totalnie zbędny.

– Gdyby nie fakt, że nie wierzę w żadne twoje słowo, czułbym się urażony – mruknął i podniósł się z miejsca. – Dziś drinki na mój koszt. Lucy wszystkiego dopilnuje. – Lucy przytaknęła posłusznie. – Bawcie się dobrze.

– Puścił do mnie oczko i odszedł.

Odszedł! Narobił zamieszania, w klubie i mojej głowie, powalił mojego ekskochanka na ziemię, kazał go wynieść i odszedł! I w tej właśnie chwili dotarło do mnie nazwisko, jakim nazwał go Nate. Morrison! To był jego klub? Nim ocknęłam się z szoku, jego już nie było. Tego wieczoru każdy mężczyzna wydawał mi się jakby mniej atrakcyjny. Zwaliłam to na karb braku Nathana i jego sześciopaku, ale to nie tego, tak naprawdę, mi brakowało. Wypiłam jeszcze dwa manhattany, przeprosiłam Meg i Lucy, i zamówiłam taksówkę do domu.

Nigdy nie mówię nigdy

Подняться наверх