Читать книгу Nigdy nie mówię nigdy - Marta W. Staniszewska - Страница 9

Rozdział 5

Оглавление

W sobotę obudziłam się wcześniej niż zwykle. Nie mogłam spać, co rusz budzona jakimiś dziwnymi nocnymi marami. Oczy otworzyły mi się pozornie w naturalnym rytmie ciała, tuż przed siódmą rano, ale czułam się jakby przejechał po mnie walec, tylko po to, aby potem walcowy zeskrobał mnie z asfaltu i napuścił na moje ścierwo sforę wilków, które pogryzły mnie, przeżuły i wypluły z niesmakiem. Nie wiem, czy da się to jakoś jeszcze lepiej i bardziej obrazowo opisać, ale właśnie tak się czułam.

Cały dzień przeleżałam w łóżku, nie mogąc zebrać myśli. Pochłonęłam kilka serii „Przyjaciół” , a telefon odbierałam jedynie pomiędzy odcinkami. Zwykle zajęłabym się pracą, projektem, szukaniem inspiracji lub choćby joggingiem, ale nie dziś. Chyba każdy z nas ma takie dni i nie można mieć po nich wyrzutów sumienia. To dni na reset ciała i umysłu.

Tak więc leżałam i wgapiałam się w laptop. Pierwsza zadzwoniła Megan, żeby zdać mi relację z dalszej części spotkania z Lucy. Wysłuchałam cierpliwie jej zachwytów nad doskonałością przyszłej pani Hayes i po dwudziestu minutach pożegnałam się, ze złością stwierdzając, że przegapiłam ulubiony moment, gdy Ross wyznaje Rachel, że ją kocha. Uwielbiałam Meg, była moją najlepszą przyjaciółką, ale nie mogłam słuchać jej szczebiotu, gdy wpadała po uszy w związek i zaczynała się zakochiwać, a chyba właśnie ten proces odbywał się w jej mózgu.

Około południa odebrałam telefon od Nathana. Normalnie jedynie spojrzałabym na ekran i rozpoznawszy jego numer, parsknęłabym z ironią, ale przyłapał mnie, gdy drzemałam gdzieś w okolicy dnia ślubu Moniki i Chandlera, i wybudzona ze snu nie wyczułam zbliżającego się zagrożenia. Nathan przepraszał mnie, błagał i płaszczył się jak zbity kundel. Zaspanym głosem powiedziałam mu, że teraz to nie jest dobry moment na tego typu rozmowę, i że do niego zadzwonię, jak poukładam sobie wszystkie sprawy…

Kłamstwo to moje drugie imię – pomyślałam. Samantha Kłamczucha Ryder. Nie miałam zamiaru ani do niego zadzwonić, ani tłumaczyć mu się z tego, co wczoraj zaszło. Sama ledwo to rozumiałam.

Zarzekał się, że Mandy nic dla niego nie znaczy, i że jest z nią tylko dlatego, że mają wspólnie dziecko, że liczę się tylko ja i nikt więcej, że zostawi ją dla mnie i będziemy razem szczęśliwi, że nigdy więcej mnie nie okłamie… Od słuchania tych bzdur zrobiło mi się niedobrze.

Ja już wykreśliłam go ze swojego życia i wybaczyłam mu jego błędy. Przyszła pora, żeby i on je sobie wybaczył… Spławiłam go i rozłączyłam się, nie czekając, aż znów wyzna mi, jak to ze mną było mu cudownie i niepowtarzalnie, i jak bardzo uświadomiłam mu swoim wczorajszym zachowaniem, że mnie kocha… Ciekawe jak mocną poczułby miłość, gdybym na jego oczach przeleciała Morrisona w jego klubie… Rozdwojenie jaźni Nathana przybierało dziwny kierunek.

W telewizorze tym razem Joe wyznał Rachel miłość. Dlaczego w tym chorym świecie wszyscy muszą wyznawać sobie miłość lub brać ślub, albo rodzić dzieci i żyć długo i szczęśliwie? Czy nie można być szczęśliwym samemu? Spełniać się i realizować, zamiast szukać na siłę męża lub żony? Cieszyć się wolnością bez zbędnych osób, które prędzej czy później odejdą w siną dal swojego dalszego życia?

Wieczorem tuż pod koniec dziesiątej serii serialu na ekranie telefonu wyświetliło mi się codzienne przypomnienie o tym, żeby zadzwonić do Charliego. Porozmawialiśmy dosłownie kilka minut, ponieważ spieszył się na wieczorną mszę za mamę i właśnie wychodził z domu. Zaproponował, żebym mu towarzyszyła, ale grzecznie odmówiłam, a on nie naciskał. Po całodziennym maratonie z „Przyjaciółmi” byłam tak rozleniwiona i zaspana, że jedyne o czym marzyłam to kolejna dawka snu. Poza tym nie miałam siły jechać ponad trzydzieści mil za miasto, tylko po to, ażeby wysłuchać, jak to pastor Johnson nakaże mi modlić się za moich bliskich, w intencji wejścia ich duszy do nieba. Nawet jeśli Bóg istniał, w co szczerze wątpiłam, z pewnością ja byłam ostatnią, od której chciałby usłyszeć rekomendację dla kogokolwiek w jakiejkolwiek sprawie…

Niedzielnym porankiem obudził mnie dźwięk domofonu. Z przerażeniem stwierdziłam, że na zegarze kuchennym dochodzi jedenasta i przespałam ciurkiem dwanaście godzin. Zebrałam się z łóżka i poczłapałam do drzwi.

– Dzień dobry, pani Ryder – usłyszałam w głośniku głos młodszego Chabbingtona. Syn portiera pomagał mu weekendami i czasem zastępował go na jego warcie, za kontuarem. – Pan Shepard chciałby się z panią widzieć – oznajmił, a ja zmarszczyłam czoło ze zdziwienia. – Czy mam go wpuścić na górę?

Myślałam dłuższą chwilę, co zrobić z natrętnym mężczyzną czekającym na mnie w holu na parterze. Czy nie wystarczająco dosadnie poinformowałam go, że to ja skontaktuję się z nim?

– Dziękuję, niech poczeka na dole – odparłam.

Na tyłek założyłam szare dresy, białą bokserkę wciągnęłam przez głowę, nie troszcząc się o fryzurę i zbiegłam po schodach na parter.

– Co ty tu robisz? – syknęłam, gdy zobaczyłam Nathana w holu.

W jednej ręce trzymał różę, w drugiej czekoladę. Nos miał wciąż opuchnięty po kontakcie z pięścią Henry’ego

Morrisona. À propos, ciekawe, co u kuszących ust Henry’ego…

– Pięknie wyglądasz – mruknął Nathan, a ja parsknęłam śmiechem. Młodszy portier wgapiał się we mnie niezręcznie intensywnie, ale chwilowo miałam inny problem na głowie.

– Przyszedłem cię przeprosić – wydukał Nathan. – Zachowałem się jak dupek.

Spojrzałam na niego jak na wariata.

– Przeprosiny przyjęte, temat skończony – odwróciłam się na pięcie i ruszyłam po schodach z powrotem do mieszkania. Musiałam ulotnić się jak najszybciej z tego miejsca, bo zorientowałam się, że sutki mi stanęły na baczność od porannego chłodu, a że nie założyłam stanika, to prześwitywały spod podkoszulki jak dwie wiśnie na białym torcie.

– Zaczekaj – krzyknął za mną Nathan. Zatrzymałam się na trzecim stopniu i zerknęłam na niego przez ramię.

Podszedł do mnie i wyciągnął dłonie. Rozbierający mnie wzrok portiera sprawiał, że czułam się coraz bardziej naga.

– Weź to, proszę. – Podał mi kwiat i tabliczkę czekolady.

Popatrzyłam na czerwoną różę, potem na Nathana, potem na portiera, znów na Nathana. Ciekawa byłam, czy moje policzki są równie czerwone jak płatki kwiatu, który mi wręczył. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Serio. Zmierzyłam czekoladę wypełnioną po brzegi całymi orzechami laskowymi i skrzywiłam się.

– Dwie sprawy – zaczęłam spokojnie, hamując rozdrażnienie w głosie. – Pierwsza: jestem uczulona na orzechy… – oddałam czekoladę Nathanowi. Schował ją do kieszeni z zakłopotaniem.

– A druga? – spytał nagle portier, wtrącając się w naszą rozmowę.

Odwróciłam głowę w jego kierunku, nie dowierzając temu, co słyszę.

– A drugą jest prośba, abyście obydwaj przestali się wgapiać w mój biust, bo oczy mam wyżej – odburknęłam i pobiegłam w górę, celowo gubiąc różę Nathana na schodach.

Nigdy nie mówię nigdy

Подняться наверх