Читать книгу Na własną rękę - Martin Cruz Smith - Страница 10
Rozdział 1
ОглавлениеNa cmentarzu Wagańkowskim czas nie stanął w miejscu, lecz zwolnił. Opadające z topoli liście oraz popiół rozsiewały poczucie ulgi i swobody, ale też zwracały uwagę na opłakany stan cmentarza. Przeważały skromne kamienne groby z ławkami, otoczone zardzewiałymi płotkami z kutego żelaza. Kwiaty w słoiku albo paczka papierosów świadczyły o tym, że ktoś dba o duchy, które przecież miały prawo sobie dogadzać.
Można by powiedzieć, że Grisza Grigorienko dogadzał sobie zawsze i wszędzie. Prowadził wystawne życie w domu i równie wielkopańsko bawił się na mieście. Starszy śledczy Arkadij Renko i detektyw sierżant Wiktor Orłow przez kilka dni jeździli śladem zmarłego po całej Moskwie. Zaczęli od oględzin wypatroszonego Griszy w kostnicy, skąd zwłoki pojechały do centrum odnowy biologicznej na kąpiel w ziołach i makijaż. W końcu ubrane i pachnące ciało wystawiono na widok publiczny w pozłacanej trumnie na wyścielonym różami katafalku w soborze katedralnym Chrystusa Zbawiciela. Powszechnie przyznawano, że zważywszy na dziurę z tyłu głowy, Grisza prezentował się całkiem, całkiem.
Funkcjonariusze tacy jak starszy śledczy Renko i detektyw sierżant Orłow uważali tego typu obserwację za coś poniżającego — zadanie, z którym poradziłby sobie byle bileter w teatrze. Prokurator kazał im „notować i robić zdjęcia. Trzymać się z dala od orszaku pogrzebowego i tylko się przyglądać. Zachowywać dyskrecję i nie nawiązywać kontaktu”.
Pracowali w parze. Arkadij, szczupły mężczyzna o prostych ciemnych włosach, bez papierosa w ręku wydawał się niekompletny. Wiktor, wrak człowieka o przekrwionych oczach, przerzucił się z wódki na fantę. A raczej próbował. Chlał tak, że pomijając Arkadija, nikt nie chciał z nim pracować. Ale w trakcie śledztwa pozostawał trzeźwy i był świetnym detektywem. Zupełnie jak obręcz hula-hoop, która trzyma się prosto, dopóki się kręci, a po zatrzymaniu pada.
— „Nie nawiązywać kontaktu” — zacytował Wiktor. — Przecież to pogrzeb. Czego on się spodziewa, siłowania się na ręce? Hej, to ta pogodynka z telewizji!
Z maserati wysunęła się blondynka w czerni.
— Jeśli jej pomachasz, zastrzelę cię — zagroził Renko.
— Widzisz, nawet ciebie to wkurza. „Zachowywać dyskrecję”. Bo chodzi o Griszę? Może i był miliarderem, ale też bandziorem spod ciemnej gwiazdy.
Grisza miał dwa oblicza. Darczyńcy na cele publiczne, organizatora akcji charytatywnych i mecenasa sztuki, a także wybitnego przedstawiciela moskiewskiej Izby Handlu. A jednocześnie ten sam Grisza maczał palce w narkotykach, w handlu bronią i prostytucji.
Goście na pogrzebie tworzyli podobną mieszankę. Arkadij zauważył miliarderów, którzy położyli łapę na krajowych zasobach drewna i złożach gazu ziemnego; ustawodawców wysysających z państwowej kasy ostatni grosz; bokserów, którzy zostali bandziorami; spasionych jak żuki popów; chwiejące się na szpilkach modelki oraz aktorów grywających wyłącznie zabójców, bo na co dzień zajmowali się tym w prawdziwym życiu. Przed pierwszym rzędem rozłożono zielony dywan ze sztucznej trawy, bo tam właśnie zasiedli szefowie moskiewskiego półświatka w całej swojej różnorodności — od starej wiary jak Małpa Bieledon, karzeł w płaszczu i czapce z karakułów, w towarzystwie swoich dwóch nabitych mięśniami synów; przez Izaaka i Walentinę Szagelmanów, speców od niewypłacalnych banków; aż po Abdula, który z czeczeńskiego buntownika wyrósł na przemytnika samochodów oraz, drastycznie zmieniając bieg swojej kariery, na hip-hopowego piosenkarza. Kiedy Wiktor uniósł aparat fotograficzny, jeden z synów Bieledona zasłonił mu widok.
— To jest do chuja niepodobne. — Wiktor odwołał się do ulubionego porównania. Według niego mecz piłkarski był chujowy, w karty zagrał jak chuj, chujowo smakowała sałatka… Stale ktoś robił go w chuja. — Wiesz, co mnie wkurza?
— Co takiego?
— Wrócimy z aparatem cyfrowym i dwustoma zdjęciami wszystkich, którzy stali nad tą chujową dziurą w ziemi, a naczelnik komisariatu podziękuje nam serdecznie, po czym na naszych oczach to skasuje.
— Zrzuć najpierw te zdjęcia do laptopa.
— Nie o to chodzi. Sęk w tym, że nie da się wygrać. My tylko udajemy, że coś robimy. A mogłem spokojnie urżnąć się w trupa i uwalić się nieprzytomny do wyra.
— I ja ci w tym przeszkodziłem?
— Żebyś wiedział. Ale chciałeś dobrze.
— Szczęśliwi, których droga nieskalana, którzy postępują według Prawa Pańskiego1 — zaintonował śpiewnie pop. Na wysokości brzucha dyndał mu złoty krucyfiks, na nadgarstku błyszczał złoty rolex.
Arkadij potrzebował chwili wytchnienia. Przeszedł się po cmentarzu, lawirując między nagrobkami. Można by rzec, że była to jego ulubiona kolekcja rzeźb. Zadumany arcymistrz z czarnego marmuru siedział nad szachownicą. Balerina z białego marmuru szybowała w powietrzu. Niektórych zdecydowanie ponosiła fantazja. Oto z grobu pisarza wylatywał leśny duszek. Odlany z brązu komik wręczał świeży goździk. Na skromnych spłachetkach trawy żywi mogli przysiąść na ławce, by pomówić z tymi, co już dawno odeszli.
Nagle drogę zagrodził mu Aleksiej Grigorienko.
— Czy mój ojciec nie ma prawa spocząć w pokoju? Będziecie go szczuć aż po grób? — warknął.
— Moje kondolencje — powiedział Arkadij.
— Zakłócacie przebieg ceremonii pogrzebowej.
— Aleksieju, to jest cmentarz — przypomniał mu Arkadij. — Tu nie potrzeba zaproszenia, wszyscy są mile widziani.
— To jest, kurwa, nękanie i świętokradztwo!
— Czy tak się wyrażają studenci amerykańskich szkół biznesu?
— Nie byliście zaproszeni — upierał się Aleksiej.
Z modnym kilkudniowym zarostem i ułożonymi na żel włosami stanowił bardziej elegancką wersję swojego ojca. Należał do nowego pokolenia, które uczestniczyło w forach gospodarczych w Aspen i śmigało na nartach w Chamonix, i nie ukrywał, że ma zamiar wynieść rodzinne interesy na kolejny szczebel legalności.
Tymczasem prawdziwe zamieszanie wybuchło przy bramie cmentarza, gdzie grabarze powstrzymywali grupę ludzi wznoszących tablice ze sloganami. Arkadij nie dosłyszał, o co chodzi, ale dostrzegł znajomą dziennikarkę. Z Anią Rudienko mieszkali drzwi w drzwi, a czasami dzieliła z nim łóżko. Nie mógł się nadziwić, co taka młoda i pełna życia dziewczyna w nim widziała. Nie miał pojęcia, co robiła na cmentarzu, w każdym razie posłała mu ostrzegawcze spojrzenie na znak, żeby się nie zbliżał. Nie otaczali jej celebryci z klasą ani eleganciki z mafii. Znajomi Ani, sami pisarze i intelektualiści, porywali się wprawdzie czasami na rozmaite głupoty, ale nie byli przestępcami, więc po krótkiej przepychance zawrócili i odeszli ulicą, a ona wraz z nimi.
Pop odchrząknął i wtrącił swoje trzy grosze.
— Czy nie powinien pan wygłosić mowy pogrzebowej, zanim… no wie pan… przeszkodzi nam coś innego? — podsunął Aleksiejowi.
Tu chodzi o dużo więcej niż tylko o mowę pogrzebową, pomyślał sobie Arkadij. W przemówieniu Aleksiej miał się zaprezentować wielu żałobnikom, a byli to trudni słuchacze. Z ich punktu widzenia równie dobrze mógł stracić głowę, jak włożyć na nią koronę.
— Jeśli ma za grosz rozumu i pragnie żyć, to właśnie nadeszła pora, żeby się pożegnał i dał w długą — odezwał się Wiktor.
— Mój ojciec, Grisza Iwanowicz Grigorienko, był człowiekiem uczciwym i sprawiedliwym, wizjonerem w interesach i mecenasem sztuki — zagaił powoli Aleksiej. — Wśród kobiet uchodził za dżentelmena. Ale nie był bawidamkiem, wolał męskie towarzystwo. Nigdy nie zawiódł przyjaciela ani nie unikał walki, nie bacząc na to, że próbowano mu zszargać opinię i splamić reputację. Był orędownikiem zmian. Rozumiał, że weszliśmy w nową epokę. Doradzał nowej generacji przedsiębiorców, każdego w potrzebie traktował jak ojciec. Religijny, z głębokim poczuciem więzi społecznych, postawił sobie za cel poprawę jakości życia zarówno w Kaliningradzie, jak i w rodzinnej Moskwie. Ja zaś obiecałem mu, że dopilnuję, by to marzenie się spełniło. I wiem, że uda mi się je ziścić przy pomocy jego prawdziwych przyjaciół, którzy pójdą za mną.
— I może rozpłatają go, jakby rozpinali zamek błyskawiczny — szepnął Wiktor.
— A przechodząc do przyjemniejszych spraw, chcę zaprosić wszystkich, by zakosztowali gościnności rodziny Grigorienko na jachcie mojego ojca, stojącym na cumach przy Nabrzeżu Kremlowskim — dodał Aleksiej.
Żałobnicy przeszli gęsiego przed otwartym grobem, rzucając na trumnę czerwone róże. Nikt się nie ociągał. Perspektywie bankietu na światowej klasy jachcie nikt nie potrafił się oprzeć, więc po kilku minutach przy grobie zostali tylko Arkadij, Wiktor oraz sypiący ziemię grabarze. Grisza Grigorienko znikł wraz ze swoimi różami.
— Widziałeś to? — zapytał Wiktor.
Arkadij przyjrzał się nagrobkowi. Gotowy kamień najwidoczniej czekał tylko na datę, bo na wypolerowanym granicie widniała już naturalnej wielkości postać Griszy, wykonana techniką fotochemigrafii. Gangster miał kapitańską czapkę i rozpiętą pod szyją koszulę, spod której wystawał krucyfiks i łańcuchy. Stał z nogą opartą na zderzaku jeepa cherokee, trzymając prawdziwy kluczyk do samochodu.
— Ten nagrobek kosztował więcej, niż wyciągam przez rok — mruknął Wiktor.
— Ale za to ktoś mu odstrzelił łeb. Lepiej ci z tą świadomością?
— Trochę.
— Tylko dlaczego go zastrzelili? — spytał Arkadij.
— A czemu nie? Średnia długość życia gangsterów nie jest zbyt wysoka. Jak wieść niesie, po usunięciu Griszy Kaliningrad stoi otworem. Ludzie nie wierzą, że Aleksiej ma to coś, czego potrzeba, żeby tam rządzić. To nie jest szkółka. Jeśli ma za grosz rozumu, powinien wrócić na uczelnię i nadal studiować interesy, ale trzymać się od nich z daleka. Wybierasz się na ten jacht?
— Nie. Już nie potrafię ukrywać zazdrości.
Wiktor się rozejrzał.
— Spokój, powaga, sielska atmosfera. To coś dla ciebie — powiedział. — A ja idę, odnajdę ten jacht i naszczam do rzeki.
Gdy tylko odszedł, Arkadij zwrócił się do grabarzy, którzy wciąż się denerwowali starciem ze znajomymi Ani.
— To była demonstracja — tłumaczyli mu. — A nie wolno demonstrować bez zezwolenia.
Arkadij postanowił nie mieszać się do spraw Ani, ale nie mógł się powstrzymać, by nie zapytać:
— Przeciwko czemu demonstrowali?
— Tłumaczyliśmy im, że samobójstwo to samobójstwo, więc choćby ktoś był nie wiem jak sławny, nie można go pochować w poświęconej ziemi.
— Samobójstwo?
— Sam pan ich spytaj. Idą całą bandą na stację Taganskaja. Spokojnie pan ich dogonisz.
— A kto popełnił samobójstwo?
— Tatiana.
— Tatiana Pietrowna — uściślił drugi. — Wichrzycielka do samego końca.
♦ ♦ ♦
Na zewnątrz cmentarza, przed bramą, dwaj synowie Małpy Bieledona palili wspólnie skręta.
— Stary każe nam czekać na naszą kolej, jakby był jebaną królową Anglii, a my księciem Walii. Kiedy przekaże nam kierownictwo? Powiem ci. Nigdy.
— Prawdziwą władzę.
— Prawdziwa władza nie przechodzi z ojca na syna.
— Trzeba po nią sięgnąć samemu. A potem nie wypuszczać jej z rąk.
— I ją okazywać, no wiesz, na przykład: „Zadzierasz ze mną, zadzierasz z najlepszym!”.
— Tony Montana z Człowieka z blizną. Według ciebie to ma być kubański akcent?
— „Ze mną zadzieracie?! Idziecie na całość? Czemu nie. Przywitajcie się z moim małym przyjacielem!”. A potem kosi ich jednym strzałem.
— Widziałem to na DVD pewnie ze sto razy.
Kaszlnięcie.
— Uważaj, żeby Małpa nie przyłapał cię na paleniu tego świństwa.
— Jest jak jakiś pieprzony harcerzyk.
— Małpa? Niech się goni.
— Aleksiej też niech spada. Urodzony w pierdolonym czepku mięczak.