Читать книгу Na własną rękę - Martin Cruz Smith - Страница 13

Rozdział 4

Оглавление

Złamanie żeber zmienia ogląd świata. Spacer ulicą nagle jest najeżony potencjalnymi niebezpieczeństwami. Dzieciak na deskorolce przypomina szarżującego byka. Prowadzenie łady z ręczną skrzynią biegów wywołuje potok obelg pod adresem kierowcy. Zadzwoniła komórka. Doktor Korsakowa, neurochirurg i jego znajoma. Kolejna opinia, której nie potrzebował. Renko nie odebrał.

Budynek, w którym mieszkała Tatiana, i otaczający go teren wydawały się jeszcze bardziej wyludnione niż poprzednio; w zasięgu wzroku były jedynie kiwające się z boku na bok stare baby, wlokące za sobą wózki na zakupy. Istny ślepy zaułek.

Arkadij wdusił wszystkie przyciski domofonu, aż wreszcie do drzwi wejściowych podeszła dziewczyna w poncho. Najwyżej dwudziestoletnia i ładna, nosiła się jak ulicznica; miała ślady tuszu do rzęs wokół oczu oraz tlenione włosy, cienkie jak puch pisklęcia.

— Jeszcze jeden śledczy? — prychnęła. — Jeśli w sprawie Tatiany, to się pan spóźnił o tydzień. A jeśli w związku z budynkiem, to włączcie nam odcięty prąd.

— Nie przyszedłem w sprawie budynku.

Dziewczyna wyjaśniła, że deweloper od miesięcy próbował się pozbyć Tatiany Pietrowny.

— Unieruchomili windę, wyłączyli ogrzewanie. Niech pan spojrzy na ten korytarz. Wszędzie tylko śmieci i świńskie napisy. Wyłamane skrzynki na listy. Niedobrze się robi na sam widok. Ale przynajmniej dzięki kotom nie mamy tu szczurów.

— Chcesz powiedzieć, że w całym budynku nikogo już nie ma?

— Po śmierci Tatiany nikogo.

— Nawet dozorcy?

— Nawet.

— A ty na którym piętrze mieszkasz?

— Na piątym. Naprzeciwko niej.

I co dalej? — pomyślał Arkadij.

— Jak ci na imię?

— Swietłana.

— Dzisiaj nie pracujesz?

— Sama jeszcze nie wiem. Się okaże.

Ściany klatki schodowej były upstrzone propozycjami tego, co inni mają sobie zrobić, oraz wymalowanymi czerwoną farbą hasłami: „Spartak pany!” i „Jebać Dynamo!”. Idąc za Swietłaną, Arkadij zwrócił uwagę, że dziewczyna kręci biodrami bardziej niż to konieczne. Daremny trud, pomyślał. Ale miło, że próbujesz.

— A więc we dwie przeciwstawiałyście się całemu światu? — Jak gdyby Tatiana miała mało wrogów, pomyślał. Po oczyszczeniu gruzowiska na dworze można by tu postawić wielkie centrum handlowe albo klub fitness wyłącznie dla członków. Jeśli wierzyć Swietłanie, to razem z Tatianą stanowiły nieznośne zawalidrogi. — Byłaś tu, gdy zginęła?

— Tej nocy, kiedy wypadła z okna? Słyszałam, jak wróciła około północy. Nic niezwykłego, ona często pracowała do późna. Wie pan, była sławna. Wcale nie musiała tu mieszkać. Kiedyś ją o to spytałam, na co powiedziała mi, że lubi pogrywać z systemem.

Żebra Arkadija protestowały przy każdym stopniu i na drugim piętrze był już zlany potem.

— Dobrze się pan czuje? — spytała Swietłana.

— Świetnie. Rozmawiałaś z nią tamtej nocy?

— Nie, ale słyszałam, jak wróciła.

— Była sama?

— Nie jestem pewna, w korytarzu słyszałam tylko ją.

— A później już nikt nie wchodził?

— Nie.

— Przyjaźniłyście się?

— Tak, ale nikt by w to nie uwierzył, no nie? Że ja z taką sławą i w ogóle. Zawsze przynosiła mleko dla moich kotów. Ledwie otwierała swoje drzwi, od razu zaczynały miauczeć.

— Mieszkałyście tu same?

— No.

— A jak się poznałyście? — dociekał Arkadij. — Na targu rybnym? Na zebraniu rady mieszkańców?

— Niezupełnie. Na pigalaku.

„Pigalak” to miejsce, gdzie mężczyźni wyrywają prostytutki. Może to być estakada nad jezdnią, przejście podziemne albo plac zabaw dla dzieci.

— Pobiłam się z klientem i byłam w kiepskim stanie. Tatiana zobaczyła mnie i zabrała.

— Tak po prostu?

— Tak po prostu. Do niej należały tu dwa mieszkania, oddała mi do dyspozycji to naprzeciwko swojego.

— Żeby cię ochronić?

— A bo ja wiem?

— Kiedy rozmawiałaś z nią po raz ostatni?

— Tydzień temu, w dniu wypadku.

— I jaka była? Szczęśliwa, normalna, przybita?

— Miała doła. Koty wyczuły, że coś jest nie tak. Miauczały przez cały dzień. No, jesteśmy na miejscu.

Oparł się o ścianę, zastanawiając się, jak długo przyjdzie mu złazić na dół. Zamknięte na klucz drzwi i futrynę zaklejono w poprzek taśmą policyjną. Nic nie wskazywało, że ktoś próbował się włamać do środka.

— A więc policjanci mieli klucz?

— Pewnie tak. Ona nigdy nie zostawiała otwartych drzwi.

— Skąd mogli go wziąć?

— Dlaczego pan mnie tak wypytuje? Wszyscy mówią, że to samobójstwo.

— Czy możemy porozmawiać u pani w mieszkaniu?

Swietłana się wzdrygnęła.

— Bo ja wiem? A nie napytam sobie biedy? Tatiana powiedziała mi, jakie mam prawa. Nie muszę nikogo wpuszczać do środka.

Renko kichnął.

— Dużo masz kotów? — zapytał.

— Sześć. Lubi pan koty? Moim zdaniem, one świetnie znają się na ludziach. Musi pan zaczekać, aż same do pana podejdą.

— Podejdą, spokojna głowa.

Z doświadczenia wiedział, że koty natychmiast wyczuwają alergików i od razu do nich ciągną.

— Wiesz, jestem jak większość ludzi — powiedział. — Czasami gubię klucz albo nie mogę go znaleźć, więc daję zapasowy sąsiadowi. A tutaj oprócz ciebie nikt nie mieszka. To ty wyświadczyłaś Tatianie tę przysługę.

Dziewczyna milczała.

— Według raportu policyjnego sąsiadka słyszała krzyki. Chodzi o ciebie, prawda? — Dał jej czas na odpowiedź, po czym dorzucił: — Czy te krzyki zaczęły się w mieszkaniu, czy na zewnątrz, na balkonie?

Swietłana wytarła nos.

— Wrzeszczała czy wołała? To zasadnicza różnica.

Jej oczy zaszły łzami, ale nie odpowiedziała.

— Czy wykrzykiwała twoje imię? Byłaś jedyną osobą w budynku. Czy ona wiedziała, że jesteś u siebie? — naciskał.

— Dam panu ten klucz — powiedziała Swietłana.

No proszę, pomyślał. Obyło się bez okrucieństwa, poszło tak, jakbym wykroił z niej odpowiedź nożem. Potrzebował tego klucza. A w przypadku śledczego cel uświęca środki. Kiedy otworzyła drzwi, wszedł za nią.

Pokój od frontu bez większego sukcesu próbowano przerobić na seraj. Na ścianach i nad wąskim łóżkiem wisiały udrapowane tanie hinduskie kapy. Na nocnym stoliku stała lampa lawowa, ustawiona odwrotnie, cieczą w dół. Poza tym Arkadij nie zauważył niczego, czego w razie konieczności ucieczki nie dałoby się szybko wrzucić do walizki. No i koty. Przyplątały się całą chmarą i ocierały się o jego nogi, miaucząc żałośnie. Stał więc unieruchomiony, a tymczasem Swietłana weszła do sąsiedniego pokoju i wróciła z błyszczącym, świeżo dorobionym kluczem.

— Nowy? — zapytał.

— Jestem strasznie roztrzepana. Ciągle je gubię.

Poza jednym kotem pręgowanym i jednym białym reszta była szara.

— Zarabiają na utrzymanie. Co wieczór wyganiam je, żeby wyłapywały szczury, wszystkie oprócz Śnieżynki. — Podniosła białego kota. — Śnieżynka lubi się chować i trzymać na uboczu.

— To ty znalazłaś zwłoki?

— Tak. Nikt inny nie mógł usłyszeć jej krzyku.

— Co dokładnie usłyszałaś?

Swietłana postawiła kota na podłodze.

— Hałas.

— Jakiego rodzaju?

— Bo ja wiem? Przesuwanych mebli.

— Przyjaźniłyście się. Nie zapukałaś do niej, żeby zapytać, dlaczego przesuwa meble w środku nocy?

— Nie.

— Czy sprowadzała czasem do siebie mężczyzn?

— Oczywiście. Była bardzo zapracowana, wciąż pisała. Właśnie to nas łączyło, mnie i taką pisarkę jak ona… Każda z nas w swoim fachu poznawała najrozmaitsze typy.

— Najrozmaitsze typy?

— Ona pisała na bardzo różne tematy.

— Na przykład o kim?

— O Czeczenach, przestępcach, kombatantach.

— Brutale, tak?

— Jeszcze jak.

— A wobec niej też bywali brutalni?

— Nie. Zresztą policja orzekła, że popełniła samobójstwo.

— A przedtem przesuwała meble?

— Policja twierdzi, że drzwi były zamknięte na klucz. Była w mieszkaniu sama.

— Zapamiętałaś nazwiska tych funkcjonariuszy?

— Policjanci jak policjanci. Spisali moje nazwisko, na wypadek gdyby mieli dodatkowe pytania.

— A mieli?

— Nie.

— Ale potwierdziłaś tożsamość zwłok.

— Ehe. Masakra.

— Współczuję, że musiałaś na to patrzeć.

— Dziękuję. Pan pierwszy mi to powiedział.

Zasypywał ją pytaniami, tak że miała mętlik w głowie. Zupełnie jakby krążył wokół konia, którego chce kupić. Ile czasu minęło, odkąd usłyszała krzyki, do chwili, kiedy znalazła zwłoki? Pięć minut? Dziesięć?

— Raczej pięć.

— Zareagowałaś dopiero po pięciu minutach?

— Tak mi się zdaje.

Czyżby zdrowa młoda kobieta aż tak długo zbiegała z piątego piętra? Albo Swietłana nie była wiarygodnym świadkiem, albo jej opowieść była dziurawa jak sito.

— I z całą pewnością nikogo wtedy u ciebie nie było?

— Tak. Już mówiłam.

— Rzeczywiście. Jak długo tu zostaniesz?

— Nie wiem. Żyję z dnia na dzień.

Raczej z minuty na minutę, pomyślał Arkadij. Wziął od niej numer komórki i dał jej swoją wizytówkę.

— Gdyby coś ci się przypomniało, zadzwoń.

— Jak pan myśli, czy przez te pięć minut ona żyła? — spytała Swietłana.

— Po upadku z takiej wysokości? Moim zdaniem, zginęła natychmiast. I raczej niczego nie poczuła.

— Kto mógłby jej to zrobić?

— Nie wiem. Tatiana Pietrowna miała tylu wrogów, że tłoczyli się do niej w kolejce.

— Dlaczego pan się nią interesuje?

— Czy ja wiem? Chyba z ciekawości. — Nagle coś mu przyszło do głowy. — Jak twoje koty radziły sobie z jej psem? Widziałem na zdjęciach, że miała psa.

— Z jej mopsem? Małym Polo? To straszny tchórz. Nie ośmielał się tutaj wchodzić.

♦ ♦ ♦

Renko zatrzymał się, by przed otwarciem drzwi włożyć lateksowe rękawiczki. Był pełen nadziei. Liczył na to, że w mieszkaniu będzie panował taki sam porządek jak w głowie jego właścicielki, bo z czystych powierzchni zdejmuje się wyraźne odciski palców.

Zaciągnięte zasłony od balkonu wpuszczały jedynie wąskie smugi światła. Pstryknął włącznik na ścianie — bez skutku. Przypomniał sobie, że odcięto dopływ prądu do budynku. Skierował latarkę kieszonkową na sufit, aż trafił na dyndające kable górnego oświetlenia. Poświecił w dół i przekonał się, że nie da rady zrobić kroku, nie depcząc otwartych książek albo odłamków szkła. Powoli omiótł światłem latarki pokój i ujrzał przewróconą, wybebeszoną kanapę, z której wychodziła pianka. Obok stało biurko z wyciągniętymi szufladami. Na podłodze walały się wyjęte z szafek teczki oraz kasety audio w pudełkach po butach; sądząc z nalepek, najstarsze z nich nagrano przed dwudziestu laty. Ot, szpargały zawodowej reporterki.

Ostrożnie, długimi krokami, przeszedł do kuchni. Wszystko, co kiedyś znajdowało się w szafkach bądź szufladach, teraz leżało na podłodze. Pośród brei z jogurtu, roztopionych lodów i płatków śniadaniowych błyszczały noże. Lodówka i kuchenka były odsunięte od ściany. Dwie psie miski, w tym jedna przewrócona. Całą zawartość szafki na lekarstwa w łazience wyrzucono do umywalki. Materac z sypialni wypatroszono, garderoba Tatiany walała się na podłodze.

Podszedł do balkonu i otworzył drzwi. Nie spodziewał się, że ostatni widok w życiu Tatiany był aż tak ponury — lata świetlne od szklanych wież milionerów. Na balkonie nawet przy odchylonych drzwiach wystarczało miejsca raptem dla dwóch osób. Na balustradzie wisiała tabliczka o treści: PROSZĘ NIE KŁAŚĆ NICZEGO NA PARAPECIE. Całkiem słusznie, pomyślał. W kącie balkonu stała popielniczka oraz doniczka z uschniętą pelargonią.

Wrócił do salonu, rozdeptał leżące na podłodze pudełko z taśmami i wziął magnetofon. Spodziewał się, że baterie już padły. Tymczasem usłyszał terkot strzałów z broni maszynowej i głos kobiety: „Obie strony dysponują tym samym uzbrojeniem. A to dlatego, że nasi radzieccy żołnierze sprzedają swoją broń za wódkę. Tutaj, w Afganistanie, wódka jest największą pukawką”. Wziął inną taśmę. „Syreny, które słyszycie, to karetki wiozące dzieci do szpitala, choć i tak już pęka w szwach. Na razie zwieziono tam ponad dwustu rannych. Jest oczywiste, że nie istniał żaden plan operacji ratunkowej. Premier, jak dotąd, nie przyjechał na miejsce tragedii”. I trzecia taśma: „Bomba wybuchła w metrze w porze największego ruchu. Wszędzie leżą zwłoki i fragmenty ciał. Próbujemy podejść bliżej, ale niektóre tunele są tak pełne czarnego dymu, że nie da się w nich oddychać, a zresztą nic nie widać”. Szybka powtórka z historii.

Włożył nową kasetę. W pierwszej chwili pomyślał, że jest czysta, lecz po chwili usłyszał cichy, stłumiony głos Tatiany: „Ludzie pytają mnie, czy to warto”.

Zamilkła, ale wiedział, że ona tam jest, po drugiej stronie taśmy. Słyszał, jak oddycha.

Na własną rękę

Подняться наверх