Читать книгу Na własną rękę - Martin Cruz Smith - Страница 12

Rozdział 3

Оглавление

Jako pielęgniarka Ania była do bani. Gdy próbowała gotować, Renko czuł spaleniznę i słyszał, jak dziewczyna wyrzeka pod adresem garnków i patelni. A kiedy pisała u niego, w całym mieszkaniu czuł smród jej papierosów i słyszał, jak miota obelgi na swój laptop. Zaskoczyła go jednak cierpliwością. Spodziewał się, że jak kotka pójdzie swoją drogą. Mimo że stale miała zlecenia — a to fotoreportaż z pokazu mody, a to pokazanie mafii w fotografii — kilka razy dziennie zaglądała do niego, by sprawdzić, jak się miewa.

— Tęskniłbyś za mną, gdybym nie przychodziła — powiedziała. — W głębi duszy jesteś romantykiem.

— Jestem cynikiem. Wierzę w kraksy samochodowe, katastrofy lotnicze, zaginione dzieci, akty samospalenia i duszenie poduszką.

— A w co nie wierzysz?

— Nie wierzę w świętych. Przez nich giną ludzie.

— Też mi coś! — prychnął Wiktor, kiedy wpadł z wizytą. — Na mój gust cackasz się ze sobą z powodu dwóch rozwalonych żeber. A w ogóle to co ci jest?

— Przebite płuco. — Od dwóch dni miał w piersi drenaż ssący, a płuco wciąż nie napełniało się powietrzem o własnych siłach.

— Chętnie odwiedziłbym naszą damę kameliową. Masz coś przeciwko? — Wiktor podsunął mu paczkę papierosów.

Choć raz Renko nie miał ochoty zapalić.

— A więc to samobójstwo.

— Albo morderstwo — sprostował Renko.

— Nie, słyszałem, jak mówili w radiu. Prokurator uznał, że Tatiana Pietrowna sama rzuciła się z okna swojego mieszkania. Podobno miała depresję. Jasne, że miała depresję. Kto jej nie ma? Każdy, kto nie jest całkiem głuchy i ślepy, ma depresję. Depresja ogarnęła całą planetę. Na tym właśnie polega globalne ocieplenie.

Renko żałował, że nie jest tak przenikliwy. Jego umysł skupiał się na szczegółach. Co z tą sąsiadką? Kto słyszał jej krzyki? I co krzyczała?

Czuł, że środki przeciwbólowe wprawiły go w stan stłumionej euforii. Wiedział, że zajrzał do niego Żenia, bo na stoliku nocnym stała wielka figura szachowa z czekolady, przewiązana wstążką z kokardą. Renko miał lekki sen, ale Żenia był nieuchwytny jak pantera śnieżna.

Człowiek, którego życie zamyka się nagle w obrębie kilku pomieszczeń, staje się meteorologiem. Przez okno obserwuje niebo, śledzi dostojnie płynące chmury burzowe, zauważa pierwsze krople deszczu. Ściana sypialni staje się ekranem, na którym wyświetla scenariusze pod tytułem „Co by było, gdyby”. A gdyby tak uratował tę kobietę? Albo sam został uratowany? W takiej sytuacji człowiek z radością wita huk i grzmot nadciągającej burzy. Cokolwiek, byleby przerwać wiwisekcję swojego życia: Arkadij Kiryłowicz Renko, starszy śledczy wydziału najcięższej przestępczości, przedstawiciel pokolenia złotej młodzieży, który zapisał się do Młodych Pionierów i, traf chciał, spec od autodestrukcji. Jego ojciec, wojskowy, palnął sobie w łeb. Matka — dużo lepiej wychowana — obciążyła się kamieniami i utopiła. Arkadij również podjął nieśmiałą próbę w tym kierunku, ale w krytycznym momencie ktoś mu przeszkodził i od tej pory wszelkie myśli o samobójstwie wywietrzały mu z głowy. Mając za sobą takie przejścia i doświadczenie, uważał się jednak za całkiem niezłego specjalistę od samobójstw. Bronił honoru tych, którzy się zabili, stanowczości, jakiej wymaga samobójstwo, izolacji i potu, gotowości pójścia na całość i otwarcia drugiej fiolki proszków nasennych albo głębszego przecięcia nadgarstka. Oni zasłużyli sobie na miano samobójców, więc oburzało go, jeśli ktoś próbował zatuszować morderstwo, fingując coś, do czego nie doszło. Tatiana Pietrowna prędzej by poleciała na Księżyc, niż odebrała sobie życie.

Kiedy z jego piersi usunięto dren, lekarz powiedział mu:

— Codziennie będziemy zmieniali panu bandaże i zaklejali. Dziura sama się zagoi. Żebra też się zrosną, jeśli nie będzie im pan przeszkadzał. Żadnego skręcania ciała, podnoszenia ciężarów, zero papierosów i nagłych ruchów. Niech pan o sobie myśli jak o stłuczonej filiżance.

— Dobrze.

♦ ♦ ♦

Renko poprosił Wiktora, żeby przejrzał policyjne akta i sporządził listę wrogów Tatiany Pietrowny.

— A tak w ogóle to wyglądasz jak kupa nieszczęścia — zauważył Wiktor.

— Serdeczne dzięki.

Kiedy już wymienili uprzejmości, Wiktor usiadł przy łóżku i rozłożył w wachlarz talię kart z kartoteki.

— Wybierz kartę, obojętne którą.

— To jakaś gra? — zapytał Arkadij.

— A jak ci się zdaje? Siedem osób, z których każda miała doskonały powód, żeby zabić Tatianę. — Odwrócił kartę z przypiętym do niej kolorowym zdjęciem opalonego mężczyzny o długich rozjaśnionych włosach, który unikał patrzenia w obiektyw aparatu. — Igor Mułowicz jawnie groził Tatianie podczas rozprawy w sądzie. Wyszukiwał młode kobiety, obiecywał im pracę jako modelki, a potem sprzedawał je jak mięso do Emiratów.

— Pamiętam go — rzekł Arkadij.

— Nic dziwnego. Aresztowaliśmy go, ale na jego trop naprowadziły nas artykuły Tatiany. Odsiedział rok w obozie pracy. Przed rozprawą apelacyjną przekupił sędziego, wyszedł z pierdla, ale zaraz potem wpadł pod ciężarówkę, więc sprawiedliwości stało się zadość.

Wiktor odwrócił kolejną kartę, z następną znajomą twarzą. Aza Baron, wcześniej Baranowski, był maklerem, który zwabiał klientów fenomenalną stopą zysku, dopóki Tatiana Pietrowna nie obnażyła schematu jego piramidy finansowej.

— Baron zwiał do Izraela, broni się przed ekstradycją — oznajmił Wiktor.

Odwrócił trzecią kartę.

— Tomski — powiedział Renko. — Nareszcie gruba ryba.

— Gruba, i to jak — przytaknął Wiktor.

Kazimir Tomski, wiceminister obrony. Zaledwie objął to stanowisko, do portu na Malcie z trudem zawinął rosyjski frachtowiec. Podczas sztormu przemieścił się jego ładunek i należało go umocować na nowo. W trakcie tej operacji przewrócił się dźwig portowy i na ziemię spadła skrzynia opisana jako „Urządzenia AGD”. Tyle że wysypały się z niej granaty o napędzie rakietowym. Wszyscy wiedzieli, że tę broń nielegalnie opchnęli urzędnicy różnego szczebla z Ministerstwa Obrony. Tatiana ich zdemaskowała.

Tomski trafił do więzienia. Wyszedł na wolność dziesięć dni przed jej śmiercią.

— Murowany kandydat — ocenił Renko.

— Tyle że wyjechał do Brighton Beach, gdzie zamieszkał u matki. Szkoda, byłby z niego kandydat pierwsza klasa.

— Kto jeszcze został?

— Szagelmanowie.

— Mąż i żona — uściślił Renko.

— Podobno to rewelacyjna kucharka, jeśli nie przeszkadza ci, że trafisz w gulaszu na czyjeś palce — powiedział Wiktor. — Urocza starsza pani, która pragnie przerobić dzielnicę Tatiany na centrum handlowe i ośrodek odnowy biologicznej. Tatiana ciągała ją po sądach, zmuszając do wydania majątku na łapówki, kredyty i prawników. Ta kobieta naprawdę miała prawo w małym palcu. A Szagelmanowie za wszelką cenę chcą zrównać z ziemią i oczyścić teren przed nadejściem zimy. Dla nich to decyzja biznesowa, nic osobistego. No i jest jeszcze joker. — Na czubkach palców Wiktora pojawiła się czysta karta.

— Kto to? — spytał Renko.

— Nie wiem. Ktoś, komu otworzyła drzwi mieszkania. Zaufany przyjaciel.

— A co z Griszą? Rok temu napisała o nim taki artykuł, że omal nie wyskoczył ze skóry.

— Kiedy umarła, Grisza już nie żył — odparł Wiktor.

— A nie zastanawia cię, że oboje zginęli w odstępie jednego dnia? To ci dopiero zbieg okoliczności.

— Zbieg okoliczności to rzecz względna. Kiedy ja idę do baru, to jest zrządzenie losu. A jeśli cię tam spotykam, to się nazywa zbieg okoliczności. — Wiktor wrócił do swoich kart. — Robi się coraz ciekawiej. Oto Małpa Bieledon i Abdul, czeczeński supergwiazdor. Powęszę tu i tam.

— Daj mi jeszcze dzień, zajmiemy się tym razem.

— Na przykład jak wytrzeźwieję? Trochę zaufania.

— Ufam ci jak nikomu na świecie.

Renko zdawał sobie sprawę, że powinien odejść z prokuratury. Na dobrą sprawę powinien był to zrobić wiele lat temu, zawsze jednak wynajdywał jakiś powód, by zostać i zachować pozory, że panuje nad własnym życiem, jak gdyby można było powiedzieć, że ktoś upadający z kowadłem w ręku panuje nad sytuacją.

Na własną rękę

Подняться наверх