Читать книгу Teatr złoczyńców - Melanie Rio - Страница 8
SCENA 1
ОглавлениеCzas: wrzesień 1997 roku, mój czwarty i ostatni rok w Dellecher Classical Conservatory. Miejsce: Broadwater w stanie Illinois, małe miasto prawie bez znaczenia. Jak dotąd jesień była ciepła.
Wchodzą aktorzy. Było nas wtedy siedmioro, siedmioro błyskotliwych młodych ludzi z rysującą się przed nami jasną przyszłością, choć widzieliśmy jedynie książki trzymane przed nosem. Zawsze otaczały nas książki, słowa i poezja, wszystkie dzikie namiętności świata zamkniętego w skórze i welinie. (Po części stanowiło to przyczynę późniejszych wydarzeń). Biblioteka w Zamku była przestronnym ośmiokątnym pokojem z półkami pełnymi książek, zastawionym wspaniałymi starymi meblami, ogrzewanym przez ogromny kominek, na którym niemal stale płonął ogień, bez względu na temperaturę na zewnątrz. Zegar na półce nad kominkiem wybił dwunastą i wtedy się poruszyliśmy, jakby nagle ożyło siedem posągów.
– Jest teraz północ – powiedział Richard. Siedział w największym fotelu jak na tronie, z wyciągniętymi nogami i stopami opartymi o palenisko. Trzy lata grania królów i zdobywców nauczyły go siedzieć w ten sposób na każdym krześle, na scenie i poza nią. – A jutro rano o ósmej musimy zdobyć nieśmiertelność. – Zamknął książkę z trzaskiem.
Meredith, skulona jak kot na jednym końcu sofy (ja leżałem wyciągnięty jak pies na drugim), bawiła się pasmem długich rudych włosów.
– Dokąd się wybierasz? – zapytała.
Richard: Znużony mozołami dnia, padam na łoże…
Filippa: Oszczędź nam.
Richard: Wczesnym rankiem i tak dalej.
Alexander: Mówi, jakby go to obchodziło.
Wren siedziała po turecku na poduszce przy kominku i nie zważała na docinki pozostałych.
– Wybraliście już swoje fragmenty? Ja nie mogę się zdecydować – powiedziała.
Ja: A co z Izabelą? Twoja Izabela jest doskonała.
Meredith: Miarka to komedia, głupku. Mamy przesłuchania do Cezara.
– Nie wiem, po co w ogóle zawracamy sobie głowę przesłuchaniami. – Alexander, rozwalony na stole, ukryty w mroku na tyłach pokoju, sięgnął po butelkę szkockiej stojącą przy jego łokciu. Napełnił szklankę, pociągnął duży łyk i skrzywił się, patrząc na nas. – Mógłbym obsadzić całe to dziadostwo teraz, w tej chwili.
– Jakim cudem? – zapytałem. – Nigdy nie wiem, co dostanę.
– Dlatego, że zawsze obsadzają cię na końcu – odparł Richard. – Rzucają ci resztki.
– Tsk, tsk – zacmokała Meredith. – Jesteśmy dziś Richardem czy Dickiem?[1]
– Nie zwracaj na niego uwagi – rzucił James. Siedział sam w najodleglejszym kącie i z bólem serca odrywał wzrok od notatek. Zawsze był najpilniejszym studentem na naszym roku, co (prawdopodobnie) tłumaczyło, dlaczego był też najlepszym aktorem i (z pewnością) dlaczego nikt go z tego powodu nie nienawidził.
– Proszę. – Alexander wyjął z kieszeni zwitek dziesięciodolarówek i przeliczył je na stole. – Tu jest pięćdziesiąt dolców.
– Na co? – zapytała Meredith. – Życzysz sobie tańca na kolanach?
– A co, ćwiczysz na „po dyplomie”?
– Wiesz, co mi możesz?
– Poproś ładnie.
– Pięćdziesiąt dolarów na co? – zapytałem, chcąc im przerwać. Meredith i Alexander mieli najbardziej niewyparzone gęby z nas wszystkich i z perwersyjnym poczuciem dumy zawsze prześcigali się w niewybrednych komentarzach. Gdybyśmy im pozwolili, ciągnęliby to przez całą noc.
Alexander postukał w banknoty palcem.
– Stawiam pięćdziesiąt dolarów, że już teraz potrafię ogłosić właściwą obsadę i się nie pomylę.
Pięcioro z nas wymieniło zaciekawione spojrzenia; Wren ze zmarszczonymi brwiami nadal wpatrywała się w kominek.
– No dobra, posłuchajmy – powiedziała Filippa z lekkim westchnieniem, jakby ciekawość wzięła górę.
Alexander odgarnął z twarzy niesforne czarne loki i powiedział:
– Richard oczywiście będzie Cezarem.
– Bo wszyscy w głębi ducha chcemy go zabić? – zapytał James.
Richard uniósł jedną brew.
– Et tu, Brute?
– Sic semper tyrannis – odparł James i przesunął po gardle końcem długopisu jak sztyletem. – Tak kończą tyrani.
Alexander powiódł ręką od jednego do drugiego.
– No właśnie – powiedział. – James będzie Brutusem, bo zawsze jest tym dobrym, a ja Kasjuszem, bo zawsze jestem tym złym. Richard i Wren nie mogą być małżeństwem, bo to byłoby obrzydliwe, więc ona będzie Porcją, Meredith Kalpurnią, a ty, Pip, znów skończysz w przebraniu.
Filippa, którą trudniej było obsadzić niż Meredith (femme fatale) czy Wren (pierwsza naiwna), musiała zmieniać płeć, kiedy kończyły nam się dobre partie żeńskie – co zresztą często miało miejsce w czasach Shakespeare’a.
– Zabij mnie – rzuciła.
– Chwileczkę – wtrąciłem, potwierdzając hipotezę Richarda, że w procesie obsadzania zawsze trafiały mi się resztki. – A co ze mną?
Alexander przyglądał mi się, mrużąc oczy i przesuwając językiem po zębach.
– Pewnie będziesz Oktawiuszem – postanowił. – Nie zrobią cię Antoniuszem, bez urazy, ale nie jesteś dość wyrazisty. Będzie nim ten nieznośny trzecioroczniak, jak on się nazywa?
Filippa: Ryszard Drugi?
Richard: Zabawne. Nie, Colin Hyland.
– Spektakularne. – Spuściłem wzrok na tekst Peryklesa, który przerzucałem chyba setny raz. Jedynie w połowie tak utalentowany jak reszta, wydawałem się skazany na granie drugoplanowych ról w historiach innych ludzi. Zbyt wiele razy zadawałem sobie pytanie, czy to sztuka naśladuje życie, czy odwrotnie.
Alexander: Pięćdziesiąt dolców na dokładną obsadę. Ktoś wchodzi?
Meredith: Nie.
Alexander: Czemu nie?
Filippa: Bo tak dokładnie będzie.
Richard zachichotał i podniósł się z fotela.
– Można tylko mieć taką nadzieję. – Ruszył w stronę drzwi i nachylił się, by po drodze uszczypnąć Jamesa w policzek. – Dobranoc, słodki książę…
James odepchnął jego rękę notesem, a potem demonstracyjnie znów się za nim schował. Meredith jak echo powtórzyła śmiech Richarda i powiedziała:
– Kiedy masz coś na wątrobie, równie zapalczywego zabijaki nie ma w całych Włoszech!
– Niech diabeł porwie wasze obydwa domy! – mruknął James.
Meredith przeciągnęła się z cichym, sugestywnym jękiem i wstała z kanapy.
– Idziesz spać? – zapytał Richard.
– Tak. Dzięki Alexandrowi ta cała robota wydaje się bez sensu. – Zostawiła książki rozrzucone na niskim stoliku przed kominkiem razem z kieliszkiem po winie, na którym pozostał odciśnięty półksiężyc szminki. – Dobranoc – powiedziała w stronę pokoju. – Z Bogiem! – Zniknęli razem w korytarzu.
Potarłem oczy, które zaczynały mnie piec po całych godzinach czytania. Wren cisnęła książkę za głowę i patrzyłem, jak ląduje obok mnie na sofie.
Wren: Do diabła z tym.
Alexander: To mi się podoba.
Wren: Powiem partię Izabeli i tyle.
Filippa: Idź spać.
Wren wstała powoli, mrugając powiekami, by przepędzić z oczu resztki blasku ognia.
– Pewnie będę leżeć przez całą noc i recytować moje kwestie – powiedziała.
– Chcesz wyjść na dymka? – Alexander dopił whiskey (kolejną) i zwijał na stole skręta. – Pomoże ci się zrelaksować.
– Nie, dziękuję – odparła, ruszając w stronę korytarza. – Dobranoc.
– Jak chcesz. – Alexander odsunął krzesło, trzymając skręta w kąciku ust. – Oliver?
– Jeśli pomogę ci to wypalić, jutro obudzę się bez głosu.
– Pip?
Wsunęła okulary na włosy i zakaszlała cicho, sprawdzając gardło.
– Boże, wywierasz na mnie okropny wpływ – powiedziała. – Dobra.
Skinął głową już w połowie drogi do drzwi, z rękami w kieszeniach. Z lekką zazdrością patrzyłem, jak wychodzą, a potem rozwaliłem się na oparciu kanapy. Walczyłem, by skupić się na tekście, który był tak mocno pokreślony, że z trudem dało się go odczytać.
PERYKLES: Żegnaj mi, królu! Bo mądrość mnie uczy,
Że kto popełnia czarne jak noc czyny,
Gotów na wszystko, by ukryć swe winy;
Grzech płodzi grzechy: śladem rozpustnika
Jak dym za ogniem rozbój się pomyka.
Dwie ostatnie linijki wymruczałem pod nosem. Znałem je na pamięć od miesięcy, ale i tak dopadał mnie strach, że zapomnę słowo lub frazę podczas przesłuchania. Spojrzałem przez pokój na Jamesa i powiedziałem:
– Zastanawiałeś się kiedyś, czy Shakespeare znał te monologi w połowie tak dobrze jak my?
Przerwał czytanie i podniósł wzrok.
– Stale się zastanawiam – odparł.
Uśmiechnąłem się lekko, utwierdzony w swojej słuszności.
– Poddaję się. I tak nic nie robię.
Spojrzał na zegarek.
– Ja chyba też nie.
Zwlokłem się z sofy i ruszyłem za Jamesem krętymi schodami do sypialni, którą dzieliliśmy – znajdowała się bezpośrednio nad biblioteką i była najwyżej położonym z trzech pokoi w małej kamiennej kolumnie nazywanej powszechnie Wieżą. Kiedyś był tam tylko strych, ale pod koniec lat siedemdziesiątych usunięto pajęczyny i rupiecie, by zrobić miejsce dla studentów. Dwadzieścia lat później mieszkałem tam z Jamesem; mieliśmy do dyspozycji dwa łóżka z niebieskimi narzutami w kolorze Dellecher, dwie ogromne stare szafy i dwie niepasujące do siebie biblioteczki, zbyt paskudne, by mogły stać na dole.
– Myślisz, że obsadzą nas tak, jak przepowiedział Alexander? – zapytałem.
James zdjął koszulę, mierzwiąc włosy.
– Jeśli chcesz wiedzieć, dla mnie to zbyt przewidywalne.
– A czy kiedyś nas zaskoczyli?
– Frederick cały czas mnie zaskakuje – odparł. – Ale to Gwendolyn będzie miała ostatnie słowo, jak zawsze.
– Gdyby to od niej zależało, Richard grałby wszystkie role męskie i połowę żeńskich.
– A Meredith drugą. – Przycisnął nadgarstki do oczu. – Który jesteś jutro?
– Tuż po Richardzie. Po mnie jest Filippa.
– A ja po niej. Boże, tak mi jej żal.
– Tak. To cud, że jeszcze nie zrezygnowała.
James zmarszczył brwi w zamyśleniu, próbując wyswobodzić się z dżinsów.
– Jest trochę bardziej odporna od nas. Może dlatego Gwendolyn tak ją dręczy.
– Tylko dlatego, że może to znieść? – zapytałem, rzucając ubranie na podłogę. – To okrutne.
Wzruszył ramionami.
– Cała Gwendolyn.
– Gdyby to zależało ode mnie – powiedziałem – wywróciłbym wszystko do góry nogami. Alexander byłby Cezarem, a Richard grałby Kasjusza.
Odrzucił kołdrę i zapytał:
– A ja nadal byłbym Brutusem?
– Nie. – Cisnąłem w niego skarpetką. – Byłbyś Antoniuszem. Choć raz ja dostałbym główną rolę.
– W końcu zagrasz tragicznego bohatera. Poczekaj tylko do wiosny.
Podniosłem wzrok znad szuflady, w której szperałem.
– Frederick znów zdradził ci jakieś sekrety?
Położył się i wsunął ręce pod głowę.
– Może wspomniał coś o Troilusie i Kresydzie. Wpadł na fantastyczny pomysł, żeby przedstawić to jako walkę płci. Wszyscy Trojanie będą mężczyznami, a Grecy kobietami.
– To szaleństwo.
– Czemu? Ta sztuka opowiada o seksie w równym stopniu co o wojnie. Gwendolyn będzie oczywiście chciała, żeby Richard był Hektorem, ale ty będziesz Troilusem.
– A czemu ty nie miałbyś być Troilusem?
Poruszył się i wygiął plecy.
– Może już wspominałem, że chciałbym mieć bardziej zróżnicowany repertuar.
Wpatrywałem się w niego, niepewny, czym mam się poczuć urażony.
– Nie patrz tak na mnie – odparł z nutą wyrzutu w głosie. – Przyznał, że wszyscy musimy się wyrwać z naszych szufladek. Mam już dość grania zakochanych głupków takich jak Troilus i jestem pewny, że ty masz dość grania pomagierów.
Rzuciłem się plecami na łóżko.
– Chyba masz rację. – Przez chwilę błądziłem myślami, a potem zaśmiałem się cicho.
– Co jest takie zabawne? – zapytał James, wyciągając rękę, by zgasić światło.
– Będziesz musiał grać Kresydę – powiedziałem. – Jesteś z nas najładniejszy.
Leżeliśmy, śmiejąc się w ciemności, aż w końcu zapadliśmy w głęboki sen, nie mając pojęcia, że kiedy podniesie się kurtyna, odsłoni dramat naszego autorstwa.