Читать книгу Zła mowa - Michał Głowiński - Страница 5

Оглавление

1967

MAŁŻEŃSTWO ROZWOJOWE

Sytuacja społeczna powołuje do życia nowe formuły. Przez „małżeństwo rozwojowe” określa się młode małżeństwa, które mogą mieć jeszcze dzieci. Nazwa ta powstała wówczas, gdy postanowiono, że pary takie powinny otrzymywać mieszkania większe od tych, jakie przysługują dwóm osobom. Wyraża się w niej ten kompleks spraw, który zużywa wiele nerwów i wiele energii współczesnego Polaka, spraw związanych z mieszkaniem. „Małżeństwo rozwojowe” zrobiło karierę zadziwiająco szybko, weszło w język potoczny, a także wywołało formuły pochodne w rodzaju „my jeszcze jesteśmy rozwojowi”. Było ono z całą pewnością wymysłem biurokratów, ale dzisiaj nie odczuwa się nawet jego sztuczności, tak bardzo się spopularyzowało. Nasuwa się refleksja: już Adam i Ewa byli małżeństwem rozwojowym, ale ludzkość musiała czekać aż do dwudziestego roku Polski Ludowej, by się o tej prawdzie dowiedzieć.

1 IV 1967

DAĆ ODPÓR

Stereotyp pochodzący z języka, którym mówią tylko przywódcy partyjni w wypowiedziach publicznych. Nie wiem, czy na co dzień, bo ich nie znam. Ten język także kiedyś da o nich świadectwo. Jest on (on również) jedną z form ich szkodliwości społecznej, bo przenika do prasy, do radia, do podręczników szkolnych. W konsekwencji polszczyzna marnieje na naszych oczach. Odpór daje się imperialistom, wrogom klasowym, rewizjonistom, każdemu, kto się nie podoba. Poza tym zlepkiem słowo „odpór” chyba w ogóle nie istnieje, w każdym razie w potocznej polszczyźnie, jest więc stylistycznie nacechowane. Nie wyobrażam sobie, by ktoś się dzisiaj nim posłużył, jeśli jest mu obcy żargon partyjny. Synonimem „dać odpór” jest „dać odprawę”. Odprawa brzmi jednak lepiej, jest mimo wszystko normalnym słowem, i to o pięknych tradycjach.

„Dawanie odporu” przypomniało mi się właśnie dzisiaj, dlatego że przejrzałem w „Życiu Warszawy” streszczenie, jak zwykle tasiemcowego, referatu Kliszki. Już tylko ten tekst daje wyobrażenie o potworności polszczyzny, jaką posługują się oficjałowie. W swojej tysiącletniej historii nie miała chyba Polska przywódców, którzy tak źle mówili i pisali.

17 V 1967

ŻYD

Z użyciem tego słowa łączą się różne komplikacje. W pewnych sytuacjach stało się ono tabu. Kiedy ktoś przychylnie usposobiony wobec jakiejś osoby chce powiedzieć, że jest ona Żydem, często użyje jakichś wyrażeń zastępczych, peryfraz (nie użyje słowa „izraelita”, bo jest to archaizm, nie powie także „wyznania mojżeszowego”, bo sprawy religijne są w tym wypadku mało istotne). W pewnych okolicznościach może się odwołać do znaczącego przemilczenia. Jest to zjawisko niezmiernie charakterystyczne. Świadczy co najmniej o tym, że o fakcie bycia Żydem w towarzystwie się nie mówi. Ten stan rzeczy przede wszystkim jest pozostałością z okresu okupacji; wtedy publiczne powiedzenie o kimś, że jest Żydem, równało się skazaniu go na śmierć. Pookupacyjny spadek widoczny jest także w czym innym: sami Żydzi na ogół nie afiszują się ze swym pochodzeniem, a niektórzy wkładają wiele wysiłku, by fakt ten ukryć. Nazwanie kogoś Żydem byłoby jawnym zdekonspirowaniem. Na skutki nie trzeba było długo czekać: w przeciętnej świadomości, w tym także – a może przede wszystkim – ludzi młodych, którym nie dane było się zetknąć z Żydami w ich odrębności, utarło się przeświadczenie, że bycie Żydem to fakt wstydliwy, który właśnie należy przemilczeć, jeżeli nie żywi się złych intencji. Przekonanie to znajduje swój wyraz w prasie. Kiedyś czytałem w „Ruchu Muzycznym” artykuł o wybitnym paryskim dyrygencie, teoretyku muzyki i pedagogu Deutschu; było w nim takie mniej więcej zdanie: „jest Żydem, ale wcale się tego nie wstydzi”. Z całego artykułu wynikało, że autora nie można posądzać o złą wolę i przesądy. Dla niego, który znał prawdopodobnie tylko stosunki polskie, to, że Żyd się wstydzi, iż jest Żydem, było czymś oczywistym.

2 VI 1967

DOKŁADAĆ

Obywatel Polski Ludowej nieustannie się dowiaduje, że państwo do niego dokłada (synonim: dopłaca). W pewnych sytuacjach często się o tym przypomina, wtedy mianowicie, gdy w jakiejś dziedzinie podnosi się ceny, tak jak w tej chwili – komunikacji miejskiej. Mówi się wówczas, że już nie można dokładać, bo... (tu następuje mniej lub bardziej wykrętne wyliczenie przyczyn). Jest to w istocie wysoce upokarzające, gdy władze wypominają obywatelowi, że do niego dokładają. Kiedy to robią, stawiają państwo ponad nim, czyniąc z siebie pana feudalnego. W tym użyciu państwo jest czymś oderwanym od pracy ludzi, którzy je tworzą, jest siłą nadrzędną, niepoczuwającą się wobec obywatela do żadnych zobowiązań, wszystko bowiem, co ono czyni, jest aktem łaski. Jeszcze jedno: owe tak częste wypominania, że „państwo dokłada”, świadczą, jaki ma ono ideał obywatela. Ideałem byłby człowiek, który nie sprawia żadnych kłopotów, a więc nie uczy się, nie korzysta z kultury, nie jeździ tramwajami, nie chce wyjeżdżać za granicę, nie pije mleka itp. Innymi słowy: ideałem jest człowiek, który nie żyje. Czysty absurd: ideał Państwa (koniecznie z majuskuły) bez ludzi.

4 VI 1967

PRL

Skrót ten wszedł do języka potocznego, tak jak do niego weszły skróty nazw obydwu państw niemieckich (mówi się o NRF[1] i NRD; USA i ZSRR spotyka się raczej w tekstach pisanych). Pojawia się on najczęściej w komunikatach oficjalnych, zwykle w takich uschematyzowanych formułach, jak: „władze PRL nie dopuszczą”, „rząd PRL postanowił” itp. Polak myśli o sobie jako o Polaku, a nie jako o obywatelu PRL. A jeśli użyje tego skrótu, to przede wszystkim w intencji ironicznej, i w tej ironii wyraża się dystans wobec władz, których nie wybierał. W intencji wyłącznie ironicznej posługuje się tym skrótem Wolna Europa. Konsekwentnie dokonuje ona zróżnicowania: PRL – Polska. O Polsce mówi wtedy, gdy informuje o sprawach narodu, o tym, co wiąże się z jego rzeczywistymi postawami i problemami. O PRL zaś wówczas, gdy rzecz dotyczy władz, ich polityki, zarządzeń itp.

17 VIII 1967

PROWOKACYJNY

Tym epitetem określa się każde posunięcie Izraelczyków niezależnie od tego, czego dotyczy i jaki ma charakter. „Prowokacyjne wystąpienie ministra Ebana[2]” to już taki niemal zlepek słów jak „szybkonogi Achilles”. Słowo to jest tak nadużywane, że zaczyna wynikać z niego, iż samo istnienie Izraela jest prowokacją, tylko nie wiadomo wobec czego. W istocie takie użycie wyrazu jest eufemiczną redakcją arabskiej tezy, że „samo istnienie państwa Izrael jest agresją”. Prowokacyjne są bowiem zaproszenia Arabów do stołu konferencyjnego, prowokacyjne są zarządzenia administracyjne i deklaracje polityczne, prowokacyjne są oczywiście zakłócenia na granicy, za co jednostronnie odpowiedzialność przypisuje się Izraelowi. W tych kontekstach przymiotnik ten utracił swoje właściwe znaczenie, funkcjonuje przez to, że w propagandowej mowie systemu stał się jednym z określeń tego wszystkiego, co najgorsze. Nie chodzi więc o nazwanie zjawiska, ale o sugestie budzące negatywne reakcje uczuciowe. W tej roli „prowokacyjny” mógłby być zastąpiony przez jakikolwiek inny przymiotnik. Nie wiem, skąd się to wzięło, że on akurat występuje w tej roli. Prawdopodobnie używano go w stalinowskiej Rosji, tam przecież ukształtował się ten straszny język.

17 VIII 1967

AGRESJA IZRAELSKA

Określenie już nie tylko oficjalne, po prostu zrytualizowane, a więc jedyne, jakie się uznaje. Słyszałem, że jakąś dziennikarkę pozbawiono pracy za to, że zamiast „agresja izraelska” powiedziała w dzienniku telewizyjnym: „konflikt na Bliskim Wschodzie”. Wiadomo, że cenzura innych nazw nie toleruje i zastępuje je tą jedną uświęconą. Jest to jeden z objawów zjawiska, które nazwać można fetyszyzmem słownym. Przyjęta nazwa ma narzucać interpretację, wobec której wszystkie inne są herezją. Sytuacja dobrze znana historykom religii: nieraz herezje zaczynały się od sporów o słowa. Ten, który mówi „agresja izraelska”, ma wiedzieć, która strona jest winna, po której stronie jest racja i sprawiedliwość. Nazwa ta nie przyjęła się jednak w języku potocznym, stała się jednym z liczmanów stylu dziennikarskiego, czymś w rodzaju „imperialistów amerykańskich” czy „piratów powietrznych”. Jeśli się więc jej używa w mowie codziennej, to z zaznaczeniem dystansu.

7 XI 1967

MINIONY OKRES

Jedna z nazw czasów stalinowskich, ukształtowana w roku 1956 i oficjalnie tolerowana. Nazwa optymistyczna, zakładała, że to, co się wówczas działo, należy do przeszłości, a więc nie ma wpływu na życie bieżące. Ten właśnie walor usiłowała niekiedy wykorzystywać gomułkowska propaganda, gdy czasy po roku 1956 przedstawiała jako realizację ideału i przeciwstawiała je ponurym latom poprzednim; czyniła to zresztą tylko wtedy, kiedy chciała przypodobać się społeczeństwu. „Miniony okres” funkcjonował i funkcjonuje w mowie potocznej – wiąże się z przekonaniem, że pewne zmiany jednak dokonały się. Ale bynajmniej nie zawsze ma zabarwienie optymistyczne. Wyraża się to w charakterystycznych perypetiach tych słów. Po takiej czy innej decyzji władz przypominającej posunięcia z okresu stalinowskiego mówi się w rozmowie, że wkraczamy w okres miniony czy też, że rozpoczyna się okres neominiony. Jako określenie systemu te słowa w jakiejś przynajmniej mierze utraciły to, co je charakteryzuje w innych kontekstach: odniesienia czasowe mogą w nich ulec całkowitemu zatarciu. Miniony okres może więc być teraz.

29 XI 1967

[1] Pierwotnie w Polsce obowiązywała nazwa Niemiecka Republika Federalna. Po wizycie kanclerza Willy‘ego Brandta w Warszawie w roku 1970 zmieniono ją na Republika Federalna Niemiec (RFN).

[2] Abba Eban (1915–2002), izraelski minister spraw zagranicznych.

Zła mowa

Подняться наверх