Читать книгу Zła mowa - Michał Głowiński - Страница 6
Оглавление1968
NADMETRAŻ
Słowo – wytwór sytuacji, w której wszystko jest normowane. Nieznane przedwojennej polszczyźnie, szybko weszło w powszechny obieg. Dla osoby, która akurat zmienia mieszkanie jest to słowo klucz. Niektórzy mają prawo do nadmetrażu, inni o nie zabiegają, jeszcze inni tylko o nim marzą. Nie wiem, jak powstał ten wyraz, czy zrodził się przy urzędniczych biurkach, czy ukształtował się żywiołowo w mowie potocznej. Jedno jest pewne: jego znaczenie jest powszechnie zrozumiałe. W istocie bardzo to smutne słowo, jedno z tych, które wyrażają ograniczenia, w jakie człowiek jest wpisany w obecnej Polsce, ograniczenia dotyczące rzeczy tak elementarnych jak wielkość mieszkania. Poetka pisze:
Wyznaczono mi miejsce
obrysowane kredowym kołem
przepisowe metraże
(Anna Zelenay, Nadmetraż)
Nadmetraż używany jest więc metaforycznie. Niekoniecznie musi to być metaforyka poetycka. Ograniczenia mieszkaniowe, usankcjonowane urzędowo, mogą być metaforą ograniczeń we wszystkich dziedzinach.
6 I 1968
CZUJNOŚĆ
„Czujny bądź” – śpiewano w ZMP-owskich piosenkach. Ten nakaz znaczył (i znaczy) wiele. Uczył nieufności wobec wszystkich i wszystkiego i – jakże często – stanowił zaproszenie do delatorstwa. Ideałem człowieka czujnego był przecież ten, który donosił władzom o tym, co jego znajomi, koledzy, przyjaciele mówią i robią. Tak rozumiana czujność stanowić miała jedną z podstawowych właściwości człowieka epoki socjalizmu. Nie trzeba było wielkiej inwencji językowej, by przechrzcić ją na szczujność. Wydawało się, że tak przekształcona, pozostanie w lamusie stalinowskich ideałów. Tak się jednak nie stało, powraca wciąż, jest jednym z głównych elementów partyjnej dydaktyki. Im gorsza – ekonomicznie i politycznie – sytuacja, tym częstsze wołanie o czujność. Ostatnio okazję do niego dał proces Strawy[3], zakończony haniebnym wyrokiem śmierci. Być może zresztą po to ten pokazowy proces zorganizowano, by tworzył okazję do apeli o czujność. Pojawiały się one we wszystkich bodaj komentarzach prasowych dotyczących tej sprawy.
6 I 1968
FREIES EUROPA
W polemikach z tą radiostacją krajowi dziennikarze lubią używać tej niemieckiej nazwy, mimo że nie jest to nazwa oficjalna. Ta bowiem jest polska, a jeśliby już ktoś chciał użyć obcych słów, to mógłby pisać o Free Europe, skoro stacja ta jest finansowana przez Amerykanów, mimo że mieści się w Monachium. Te dwa niemieckie wyrazy mają budzić negatywne reakcje emocjonalne. Są elementem demagogii: po niemiecku nazwana instytucja jest nie tylko obca, ale proniemiecka, a więc antypolska. Ci zawodowi polemiści Wolnej Europy, bo uformowała się już spora grupa dziennikarzy, którzy tym tylko się zajmują, wiedzą, że nazwa angielska nie sprowokuje nigdy takich emocji; słowa niemieckie mają dużo większą szansę.
19 I 1968
TO NIE PRZYPADEK, ŻE...
„To nie przypadek, towarzyszu (obywatelu, kolego, wy...), że postąpiliście w ten sposób. Wasze, znane nam od dawna, błędy sprawiły, że ten wasz wyczyn to tylko konsekwencja waszej linii postępowania”. Nie wiem, czy jakiś partyjny mentor uraczył na zebraniu swojego grzesznego towarzysza takimi dosłownie frazesami, wiem jednak, „iż to nie przypadek, że...” jest częstym gościem w żargonie partyjnym. To charakterystyczne: negatywnie oceniane wydarzenie od razu wprowadza się w aprioryczny system. Nie ma przypadków, jeśli ktoś opanowany został przez Zło; działają tu rygorystyczne determinacje i wszystko z wszystkiego wynika. Myślenie mityczne zgodnie połączyło się z dogmatycznie pojmowaną przyczynowością. Wyraża się w tym tradycyjna postawa marksistowskich działaczy, ideologów, publicystów. Zajmują oni zawsze pozycję człowieka, który wie lepiej, który jest świadom wszystkich utajonych myśli, znaczeń, intencji – i zawsze może je ku chwale dialektycznego rozumu i swojej wspaniałej partii zdemaskować. Jest to więc besserwisserstwo podniesione do rangi zasady. A także jeden z wielu przejawów demagogii: najmniejszy fakt, gdy nie jest tylko przypadkiem, gdy zostaje wprowadzony w aprioryczny system, łatwiej obrócić przeciw atakowanemu. „To nie przypadek, że...” przeniknął także do publicystyki, często spotyka się go w kampanii antyizraelskiej. Mówi się więc, że to nie przypadek, że Izrael napadł na Egipt, bo... – i tu można wymienić różne przyczyny: od momentu powstania państwa prowadził politykę agresywną, Żydzi są zaborczy i agresywni itp.
24 I 1968
SYTUACJA JEST DOBRA, ALE JESZCZE NIE BEZNADZIEJNA
Jest to wspaniałe zdanie, wspaniałe w swojej retorycznej symetrii, której towarzyszy nielogiczność. Nie wiem, kto i z jakiej okazji je wymyślił, utrafia ono jednak w sedno, jest frazą wzorcową. Znakomicie oddaje charakter pewnego typu przemówień i publicystyki, praktykowanej wówczas, gdy nie można powiedzieć po prostu, że jest świetnie, bo rażąco by się to kłóciło z faktami, powszechną świadomością i wiedzą odbiorców, ale nie chce się jednocześnie przyznać, że rzeczy mają się fatalnie. Zdanie to, w pięknej i absurdalnej formie, odtwarza i parodiuje często powoływaną do życia kazuistykę. Bardzo interesującą, bo propagandysta występuje w niej równolegle w dwu przeciwstawnych rolach. W tym samym czasie znajduje się na pozycjach zaczepnych i obronnych. Według zasady, na której zbudowane jest to zdanie, komponuje się często artykuły na tematy gospodarcze, ale nie tylko. Często spotyka się ją w publicystyce dotyczącej wydarzeń międzynarodowych. Tego lata ukazał się w „Polityce” artykuł o położeniu gospodarczym Egiptu po klęsce czerwcowej. Jego sens był mniej więcej taki: jest bardzo dobrze, wszystko świetnie prosperuje i rozwija się, ale nie można jeszcze mówić o całkowitym upadku. Właśnie podczas tej lektury przypomniało mi się to usłyszane przed laty zdanie.
12 II 1968
PATRIOCI
Także temu słowu nadano znaczenie zgoła osobliwe. Określa się nim po prostu tych, którzy popierają komunizm. Tak więc w prasie na miano patriotów wietnamskich zasługują ci jedynie, co są po stronie Ho Szi Mina i Wietkongu. Użycie takie nie tylko ma wykluczać istnienie patriotów wśród tych Wietnamczyków, którzy bronią Południa przed inwazją z północy, ale wręcz sugeruje, że wszyscy oni są zdrajcami, czy – też piękne słowo – sprzedawczykami. Spreparowany w ten sposób wyraz odnosi się także do wydarzeń krajowych, czego pamiętnym dowodem są słynni „księża-patrioci”; zostali oni tak zdyskwalifikowani w opinii publicznej, że ta zbitka słowna nie pojawia się już w wypowiedziach oficjalnych, występuje jednak czasami w mowie potocznej i ma wówczas sens humorystyczno-groteskowy. Słowo to, w tym spreparowanym znaczeniu, ma wmówić społeczeństwu, że ten, kto nie popiera reżimu, jest wrogiem Polski i – być może – działa na rzecz NRF. Jedyna pociecha, że w tej sfałszowanej wersji nie ma ono szans na spopularyzowanie, a w niektórych sytuacjach prowadzi do jawnych absurdów: obecnie „patrioci” winni wyrażać nie tylko poparcie dla zakazu grania Dziadów, ale cieszyć się po prostu z tego faktu.
18 II 1968
MARZEC 1968 A JĘZYK
Język jest czułym instrumentem. Notuje wszelkie drgnienia w życiu społecznym, tym bardziej więc wydarzenia dramatyczne znajdują w nim odzwierciedlenie. Tzw. wydarzenia marcowe od razu – by tak to określić – weszły w język. Ujawniło się to w trzech punktach:
1) w reaktywowaniu formuł z okresu właściwego stalinizmu, tzn. pierwszej połowy lat pięćdziesiątych;
2) we wprowadzeniu w życie tradycyjnego języka prawicy, przede wszystkim w jego postaci z lat trzydziestych;
3) w odwołaniu się do języka prasy brukowej apelującej do najniższych instynktów.
W ciągu następnych miesięcy dwa ostatnie elementy zostały nieco stuszowane, choć bynajmniej ich nie wyeliminowano. Stuszowanie to wiąże się prawdopodobnie z przebiegiem walk wewnątrzpartyjnych. W ciągu ostatniego półrocza powołano do życia wiele formuł, słów, określeń. Nowe elementy np. wniosła w tej dziedzinie okupacja Czechosłowacji; można się spodziewać, że dla ukształtowania języka będzie ona faktem o wielkich konsekwencjach.
Wbrew pozorom, uwagi te nie dotyczą wyłącznie języka propagandy. Odnoszą się także do codziennej mowy zwykłych ludzi – są to przecież naczynia połączone. Nie wynika z tego oczywiście, że współcześni Polacy mówią tak jak propagandyści z radia, telewizji czy „Trybuny Ludu”. Ich język przenika jednak do zwykłej mowy, i to w sposób wieloraki. Pewne formuły nasiąkają ironią, inne prowokują ją do kontrformuł. Ruch jest zresztą, w jakiejś przynajmniej mierze, dwustronny. Formuły nieoficjalne przenikają do propagandy choćby przez to, że są przedmiotem polemiki. Dzięki temu zresztą trafiają do powszechnej świadomości (klasyczny przykład: „dyktatura ciemniaków”).
13 IX 1968
FILOZOFOWIE MARCOWI
Nazwą tą określa się tych „filozofów”, którzy zaktywizowali się wiosną tego roku, uczestnicząc w filozoficznym froncie, a więc zwalczając filozofów rzeczywistych: Kołakowskiego, Baczkę, Pomiana. Pod pewnym względem jest to nazwa niezwykła. Od razu nasiąknięta pogardą, pojawiła się w normalnie wychodzącym piśmie, we „Współczesności”. Użył jej Stanisław Dziechciaruk, któremu prawdopodobnie przypada zaszczyt autorstwa. Słowa te szybko się spopularyzowały, w każdym razie w środowisku, które interesuje się losami filozofii. Bo też niezwykle trafnie określają one grupę ludzi dotąd prawie nieznanych, dla których powstała szansa publikowania swoich elaboratów, zwrócenia na siebie uwagi, awansów, zaszczytów i – przede wszystkim – lukratywnych posad. Marcowy filozof demaskuje niecne zamiary Leszka Kołakowskiego i jego kolegów, potępia syjonizm, ujawnia prawdziwe oblicze współczesnego rewizjonizmu; stwierdza, że teraz dopiero powstała przychylna atmosfera dla dyskusji ideologicznych, i że on (Mysłek, Jaroszewski, Szewczyk; są to najbardziej reprezentatywne nazwiska) od dawna zamierzał już wystąpić z krytyką kosmopolityzmu i dyktatury rewizjonistów, ale nie było po temu sprzyjających warunków. Marcowy filozof opanował doskonale jedną formę wypowiedzi: donos.
13 IX 1968
LEWICA INTELEKTUALNA
Także w oficjalnej propagandzie panuje wielkie zamieszanie w używaniu słów: lewica – prawica. Czeski ruch emancypacyjny nazywa się teraz prawicowym, choć sami Czesi – o ile wiem – nazywali prawicowcami konserwatywnych zwolenników Novotnego. Jednakże trzy miesiące wcześniej, w czasie rewolty studenckiej we Francji, pisano z pogardą o lewicy intelektualnej jako wielkiej groźbie dla komunizmu. Wydaje mi się to zrozumiałe; dla niego groźne są wszelkie bunty niezinstytucjonalizowane, nawet w krajach, gdzie nie ma on wielkich wpływów. Tym bardziej zaś, gdy uczestniczą w nich intelektualiści. Same nazwy są sprawą płynnej konwencji językowej. Nie zdziwię się, kiedy przeczytam, że lewica intelektualna jest najgorszą faszystowsko-syjonistyczną prawicą. Konwencje językowe tego typu są arbitralnie ustalane, a więc można je zmieniać zależnie od kaprysu bądź okoliczności.
14 IX 1968
PRAWIDŁOWY – NIEPRAWIDŁOWY
Także ta para przymiotników jest przykładem jawnego normatywizmu, tak powszechnie praktykowanego. Przypomina to czasy stalinowskie: istniał wtedy swojego rodzaju system pozwalający każde zjawisko, fakt, wydarzenie, wypowiedź uzupełnić wartościującym określeniem, które zresztą z góry można było przewidzieć. Świat został schematycznie podzielony na poszczególne elementy. Każdy z nich miał swoją niezmienną etykietkę. Obecnie propaganda usiłuje powrócić do tego stanu rzeczy. Pragnie, by nie było faktów i przedmiotów, ale tylko narzucone przez nią znaki wartości. Kłopot z tym jednak, że znaki owe często się zmieniają, zależnie od aktualnych interesów grupy rządzącej. W istocie to, co dzisiaj może być oznaczone przymiotnikiem „prawidłowe”, jutro może być zakwalifikowane jako „nieprawidłowe”.
15 IX 1968
AROGANCKI
Ten przymiotnik odnosi się przede wszystkim do spraw i poczynań żydowskich. Wiąże się z takimi słowami, jak: bezczelny, haniebny, a bardziej wtajemniczonym ma przypominać znaną przedwojenną formułę: żydowska hucpa. Słowo to tak rozpowszechniło się w propagandzie, że można go użyć w każdej sytuacji, gdy mówi się o Żydach. W istocie używa się go nawet wtedy, gdy jest ewidentnie nieproporcjonalne do relacjonowanego zdarzenia lub wypowiedzi. To jedno z tych słów, które obecna propaganda odziedziczyła po najczarniejszej prawicy. Czytałem ostatnio esej Kennetha Burke’a o retoryce Mein Kampf Hitlera. Dowiedziałem się, że „żydowska arogancja” była tam motywem obsesyjnym. Nic dodać, nic ująć.
15 IX 1968
OTWARTY
Przymiotnik ten ma wiele znaczeń metaforycznych. Jeśli odnosi się do spraw publicznych, znaczy zwykle tyle, co dopuszczający zmiany i innowacje, a więc zdolny do ewolucji, niezakrzepły w raz przyjętej formie. Głoszenie idei „marksizmu otwartego” zostało potraktowane jako wyjątkowo groźna zaraza rewizjonistyczna, choć oficjalni ideologowie nie odważyli się przyznać, że są zwolennikami „marksizmu zamkniętego”. Przeciwstawienie otwarty – zamknięty narzuca się tu jednak samo. W tak jawnie wyrażanej wrogości wobec wszystkiego, co otwarte, dochodzi do głosu konserwatyzm liderów, którzy boją się jakiejkolwiek zmiany. W ogóle język całej obecnej propagandy jest wyrazem konsekwentnego i skrajnego konserwatyzmu.
19 IX 1968
OCZYSZCZANIE SZEREGÓW
Kiedy wiosną rozpoczęto wyrzucanie z partii przede wszystkim Żydów (a także osób szczególnie niedogodnych), określono tę akcję jako oczyszczanie szeregów. Formuła ta ma stare stalinowskie tradycje. Jej potocznym synonimem jest czystka. Jednakże oficjalnie o czystce się nie mówi. Wiąże się ona bowiem z czymś brutalnym i nie budzi dobrych skojarzeń. Oczyszczanie zaś może być nazwą aktu religijnego; partia tak oczyszcza się z syjonistów, jak grzesznik oczyszcza się z występków. Zastanawia mnie, że zawsze mówi się o oczyszczaniu szeregów, a nie o oczyszczaniu kadry, personelu czy rzesz członkowskich (czasami pojawia się „oczyszczanie aparatu”). Zdecydowało o tym umiłowanie słowa „szereg” w jego znaczeniu związanym z wojskowością („musimy zewrzeć szeregi”). Formuła ta została zaprzeczona w mowie potocznej. Równocześnie z oczyszczaniem partia rozpoczęła rekrutację nowych członków, zwłaszcza wśród młodzieży. Znany dowcip mówił o tej akcji: bezpartyjni oczyszczają swoje szeregi.
19 IX 1968
NOSICIEL REWIZJONIZMU
Słowo „rewizjonista”, jak widać, już nie wystarcza nawet wtedy, gdy – co często się zdarza – uzupełnia się je przymiotnikiem („znany rewizjonista”, „zajadły rewizjonista”). Stąd zapewne ta bardziej urzędowo brzmiąca formuła. Wynika ona jednak nie tylko z miłości ideologów partyjnych do tego rodzaju frazeologii, wyraża się w niej pewna koncepcja. Według oficjalnych teorii, rewizjonizm jest chorobą zakaźną, spotkałem nawet metaforę „gruźlica rewizjonistyczna” (w broszurze Wincentego Kraśki o polityce kulturalnej); jego wyznawca nie tylko sam chorobie podlega, także ją roznosi, by tak powiedzieć: ideologicznie prątkuje. Interesująca jako zjawisko jest ta próba nałożenia na siebie pól znaczeniowych choroby i rewizjonizmu.
29 IX 1968
POLITYKIERZY Z TYTUŁAMI NAUKOWYMI
Zadziwiająca jest ta miłość do peryfraz; używa się ich zarówno w celach panegirycznych (Stalin – chorąży pokoju), jak wówczas, gdy chodzi o walkę polityczną (Liu Szao-ci – chiński Chruszczow, Ameryka – tygrys z papieru). Peryfrazy te nie są jedynie wyrazem orientalnej mentalności. Mają nie tylko nazywać daną rzecz czy osobę, ale przynosić także jej ocenę, oczywiście jedynie słuszną. Od razu mają orientować, jaką należy zająć postawę. Im twardszy reżim, tym więcej tego rodzaju peryfraz. Stalinizm był nimi nasycony po brzegi. Od jakiegoś czasu obserwuje się jednak ich renesans. „Politykierzy z tytułami naukowymi” to profesorowie wyrzuceni tego roku z uniwersytetu. Takie ich nazwanie ma budzić niechęć – nie tylko przez użycie pejoratywnego „politykiera”, ale jeszcze bardziej przez kontrast, jaki istnieje między tym słowem a „tytułami naukowymi”, mającymi w społeczeństwie dużą estymę. Jeśli wiążą się one z „politykierami”, to muszą być fałszywe i niegodne zaufania.
29 IX 1968
UKORONOWANIE
W okresie uroczystości milenijnych wypisywano na plakatach i transparentach hasło: „PRL – ukoronowaniem tysiącletnich dziejów naszej ojczyzny” (nie jestem pewien, czy cytuję dokładnie; jeśli nawet nie, to i tak nie naruszam w niczym meritum). Dziwnie to brzmi, jako zawołanie reżimu, który pozbawił państwowego orła właśnie korony. Nie o to jednak chodzi. Ta monarchistyczna symbolika powraca niezmiennie we wszystkich przemówieniach o charakterze uroczystym. Wyraża się w tym – być może – jakiś heglizm dla ubogich, każący widzieć w aktualnej postaci państwa syntezę i najdoskonalszy przejaw jego dziejów. Najprawdopodobniej chodzi jednak o zwykły efekt propagandowy; cóż bowiem może być dla patrioty przyjemniejszego jak stwierdzenie, że żyje w okresie, który jest najpiękniejszym w dziejach jego narodu.
2 X 1968
ANTYRADZIECKI
Jeśli o czymś mówi się, że jest antyradzieckie, ma to budzić grozę, przerażenie, powodować najwyższe potępienie. Oskarżenia o antyradzieckość przypominają średniowieczne oskarżenia o bluźnierstwa i – tak jak one – nie mogą nie pociągnąć odpowiedniej kary. Z jednej strony towarzyszy im tzw. święte oburzenie, nieuchronne wówczas, gdy mówi się o nieszanowaniu wartości sakralnych. Posądzenie o antyradzieckość ma człowieka „ulegającego antyradzieckim nastrojom” dyskwalifikować moralnie. Z drugiej strony oskarżenia te są jednym z wielu elementów służących szantażowaniu społeczeństwa i niezbyt się różnią od tzw. straszaka niemieckiego, przywoływanego do znudzenia przy każdej okazji. Nieco paradoksalnie szantaż ten jest mniejszy po 21 sierpnia, tzn. od momentu, w którym władze PRL całkowicie zidentyfikowały interesy Polski z imperialnymi interesami Rosji, przyjmując, że tworzą one jedność, a więc wszelka antyradzieckość jest po prostu bezprzedmiotowa. Oskarżenia o postawy antyradzieckie jako czynnik szantażu wystąpiły szczególnie wyraźnie w przemówieniu Gomułki z 19 marca br. Tok rozumowania był mniej więcej taki: jeśli będziemy niegrzeczni, radzieccy przyjaciele szybko zaprowadzą u nas porządek. Jeszcze jeden charakterystyczny przykład: Jędrychowski w przemówieniu na ostatnim plenum partii: „z wszelkiego nacjonalizmu wychodzą antyradzieckie pazury”.
3 X 1968
PARTIA
Zajmę się tu tylko jednym problemem, wynikającym z użycia tego słowa w oficjalnych wypowiedziach. Stało się ono słowem sakralnym, otacza się je najwyższym kultem; ten, kto jest „przeciw partii”, popełnia bluźnierstwo. Nieustannie pojawiają się takie określenia partii, jak: „przodująca siła narodu”, „sumienie narodu”. Czyni się z niej istotę nieomylną i wyrocznię. Ma być substancją mityczną. Uległa daleko posuniętej personifikacji. Wypowiedzi o niej mają charakter kultowy, co przypomina czasy stalinowskie (zacytować można nieustannie powtarzaną wówczas formułę: „mądrość partii”). Jej słowa – jak słowa Boga – mają wymiar ostateczny, nie ma od nich odwołania.
3 X 1968
ODDANI PARTII, GŁĘBOKO ZWIĄZANI Z NARODEM
Tego rodzaju frazy pojawiają się coraz częściej. Wybrałem akurat tę, bo wydaje mi się dobrym przykładem. Zdumiewa ich ubóstwo, a także – w tym konkretnym przypadku – dziwne gwałty dokonywane na słowie „naród”. Występuje tendencja, by frazy takie były dwuczłonowe. Może wyraża się w tym jakiś specyficzny rytm mowy-trawy. Człony te są paralelne względem siebie, mają ściśle sobie odpowiadać. U ich podstaw znajduje się swojego rodzaju równanie, tak jak w omawianym przykładzie: kto jest oddany partii, jest tym samym związany – i to głęboko – z narodem. Charakterystyczny jest brak przysłówka w pierwszej części tego zestawienia. Jak można być oddanym partii?
3 X 1968
SYJONISTA
Jeszcze przed dwoma laty przeciętny człowiek mógł nie słyszeć tego słowa, a jeśli nawet słyszał, to z pewnością nie zdawał sobie dokładnie sprawy z jego znaczenia, wiedział tylko, że to coś, co wiąże się ze sprawami żydowskimi. Świadczy o tym fakt, że w marcu br., a więc w kulminacyjnym momencie antysyjonistycznej histerii, „Trybuna Ludu” ogłosiła artykuł informujący, co to jest syjonizm (nadchodziły do redakcji liczne listy z pytaniami). Inny przykład braku orientacji to słynne transparenty, podobno pokazywane nawet w telewizji: „Syjoniści do Syjamu”. Za sprawą ofensywy ideologicznej naszej marksistowsko-leninowskiej partii słowo to weszło do języka potocznego. Oznacza ono jednak nie zwolennika określonej doktryny politycznej, jest po prostu synonimem Żyda. W tym znaczeniu używane jest ono przez propagandę, mimo podziału na dobrych i złych Żydów, jaki lansował Gomułka w przemówieniu z 19 marca. Bycie syjonistą jest stopniowalne, toteż czytać można np. o znanym syjoniście; w atakach na Aleksandra Forda pisano, że współpracował z zagorzałym syjonistą zachodnioniemieckim.
4 X 1968
BEZPRZYKŁADNY
Przymiotnik ten zrobił w tym roku błyskotliwą karierę. Nieustannie można czytać o „bezprzykładnych atakach antypolskich” czy „bezprzykładnej arogancji ministra Ebana”. Ma on – jak się zdaje – wyrażać oburzenie, podnosić je do maksymalnie wysokiego stopnia. Mimo że znany klasycznej polszczyźnie (występuje w Panu Tadeuszu), dzisiaj wiedzie żywot tylko w tego rodzaju wypowiedziach. Interesujące, lubi go także używać Wolna Europa, gdy mówi o różnych kwiatkach z ojczystej niwy. W ogóle byłoby ciekawe porównanie języka propagandy PRL z językiem audycji Wolnej Europy.
4 X 1968
NARÓD
Słowo to występuje w uwikłaniach dwojakiego rodzaju; zróżnicowania w jego użyciu odpowiadają – jak się zdaje – dwóm grupom walczącym w partii o władzę. W wersji pierwszej naród oznacza bliżej nieokreśloną całość społeczeństwa, która posłuszna i zgodna jak chór w operze, ma przykładnie odpowiadać na zadane kwestie. W tej roli jest składnikiem niezliczonej liczby frazesów – w rodzaju „naród potępia” (ta zbitka pojawia się najczęściej). Naród w wersji drugiej to przede wszystkim więź plemienna, mitologia krwi i gleby, a także swoiście preparowana przeszłość. Tutaj powraca więc skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne, a czasem wręcz faszystowskie rozumienie narodu. W obrębie tego rozumienia podstawową rolę gra przeciwstawienie: Polak – Żyd. Pochodną jest zamiłowanie do przymiotnika „narodowy”, który często zastępuje bardziej neutralne słowo „polski”, a także skłonność do demagogicznie nadużywanego określenia „antynarodowy”. Obie te wersje mają jedną cechę wspólną: zmierzają do zidentyfikowania spraw narodu z aktualnymi w danym momencie interesami partii. Słowo to jest używane w toku dyskursu propagandowego w ten sposób, by przekonać czytelnika, że jeśli coś jest przeciw niej, jest tym samym przeciw narodowi. Tak np. – z pozoru nie wiadomo dlaczego – przeciw narodowi (oczywiście polskiemu; naród jest tu zawsze ekwiwalentem Polaków) są Żydzi, którzy wyrazili radość ze zwycięstwa izraelskiego podczas wojny sześciodniowej.
5 X 1968
TOWARZYSZ WIESŁAW
Etykieta partyjna pozwala stosować pseudonim poprzedzony wytwornym „towarzyszem” tylko osobom znajdującym się na szczytach hierarchii. W tym przypadku jest to równoważnik „pierwszego sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, towarzysza Władysława Gomułki” (koniecznie w pełnym brzmieniu). Towarzyszem Wiesławem nazywa się go w momentach, które mają być uroczyste, w listach wiernopoddańczych itp. Okres, który rozpoczął się parę tygodni po 8 marca, był okresem swoistej jego deifikacji, pisano do niego listy, przysięgano na jego imię, przesyłano mu deklaracje lojalności i poparcia. Nazywano go wtedy konsekwentnie we wszystkich środkach masowego przekazu „towarzyszem Wiesławem”. W ten sposób chciano przenieść go w sferę mitu; pseudonim zazwyczaj bywa bliższy mitu niż imię i nazwisko. W sposób charakterystyczny dla propagandy od kilku lat aktywizowano tu fakt, że „towarzysz Wiesław” był pseudonimem okupacyjnym, co miało sugerować, że jego właściciel ma na swym koncie czyny bohaterskie z tamtych czasów. Wiosną tego roku szerzono tak intensywnie kult tej osoby, że warszawski dowcip mówił o powstaniu nowej religii – prowiesławiu.
5 X 1968
STALINIZM (1)
Historia tego słowa byłaby historią Polski ostatnich lat dwunastu. Pojawiło się ono wczesną wiosną 1956 roku, zaraz po XX Zjeździe (za życia Iosifa Wissarionowicza nie było używane nawet w rozmowach potocznych) i momentalnie się spopularyzowało, stało się – by tak powiedzieć – własnością ogólnonarodową. Jego sukces chyba niezbyt spodobał się radzieckim towarzyszom, toteż usiłowano je zastąpić takimi eufemizmami, jak: „okres kultu jednostki”, „okres błędów i wypaczeń”, „miniony okres”. Po roku 1956 „stalinizm” znikł z łamów prasy niemal całkowicie, w mowie potocznej jednak żaden eufemizm nie zdołał zająć jego miejsca. Na początku lat sześćdziesiątych „stalinizm” można było spotkać od czasu do czasu w druku, ale bardzo rzadko. Powrócił on dopiero wiosną tego roku – i to w sytuacji zgoła niezwykłej. Przestał być jednoznaczny. Szybko dostrzeżono identyczność tego, co się dzieje z „minionym okresem”, a więc mówiło się o recydywie stalinizmu (i mówi się nadal). „Stalinizm” stał się jednak także składnikiem jakiejś części propagandy partyjnej. Gdy pozbawiono stanowisk pewnych dygnitarzy i profesorów, ogłoszono wszem i wobec, że są to staliniści. Powstała tendencja (vide słynny artykuł Werblana w „Miesięczniku Literackim”[4]), by stalinizm przedstawiać jako spisek żydowski przeciwko Polsce. Oskarża się o stalinizm przeciwników politycznych, w tym tych, którzy dawno się z nim już rozstali (stąd teza dodatkowa: byli staliniści, których dobrzy partyjni odsunęli od wpływów, stali się rewizjonistami), a więc tylko wybrane osoby. Po to, by zohydzić źle widzianych ludzi, ich także oskarża się o stalinizm, choć w rzeczywistości nie mieli z nim nic wspólnego. Według obecnych kryteriów, stalinistami nie są jednak byli ubecy, jeśli płynie w nich aryjska krew. I to słowo zostało sfałszowane, i tu działa ponura tragifarsa.
5 X 1968
ODNOWA
Jedno z głównych haseł 1956 roku, które było wówczas w powszechnym użyciu – w prasie i w mowie potocznej. Tak nazwano założone wówczas pismo studenckie; rzecz charakterystyczna, tytuł ten po jakimś czasie zastąpiono innym. W okresie, w którym ideałem stała się mała stabilizacja, czyli – mówiąc bez eufemizmów – stagnacja, słowo to poszło w zapomnienie. Sferom rządzącym przestało na zmianach zależeć, społeczeństwo utraciło wiarę w ich możliwość. Przypomniano sobie o odnowie w czasie wydarzeń marcowych. Całkowicie to zrozumiałe, że była ona jednym z haseł studenckich. Jednakże nie oni, ale ich prześladowcy używali jej z upodobaniem, obdarzając ponownym rozgłosem. O odnowie krzyczeli ci, którzy zaostrzali terror, wprowadzali w ruch pałki, wsadzali do więzień, potęgowali akcje antysemickie i antyinteligenckie. Była to więc jedna z wielu kradzieży słów (i w języku istnieje fenomen złodziejstwa). To, co mogło tylko budzić grozę, przedstawiano jako walkę ze stalinizmem i powrót do polskiego Października.
5 X 1968
JĘZYK I TABU
Pewnych słów wypowiadać nie wolno, nie dlatego że wiązać się z nimi może obraza majestatu (choć ten wzgląd też jest ważny); przede wszystkim z tej racji, że kryją się za nimi tzw. wrogie idee, kontrrewolucja, więcej: spotęgowane siły zła. Wszystko w istocie zmierza do ustalenia repertuaru słów i formuł, których używać należy, które nie są naznaczone piętnem herezji. Te, co się w nim nie znalazły, skazane zostały na niebyt; użycie ich musi się wiązać z karą. To właśnie zjawisko nazywam tabu językowym. Jego istnienie ujawniło się szczególnie dobitnie po interwencji w Czechosłowacji. Jeden z nakazów głosi, że nie wolno używać słów „okupacja” i „wojska okupacyjne”; kto ich używa, narusza przepis rytualny, jest heretykiem, kontrrewolucjonistą. Złagodzone „cudze wojska” też nie zadowoliły stróżów rytuału. Trzeba mówić „wojska Układu Warszawskiego” albo – jest to najbardziej pożądane – „wojska, które przyszły, by udzielić bratniej pomocy”. Tzw. normalizacja ma polegać m.in. na wprowadzeniu pewnego języka obowiązującego, konkretnie – języka radzieckiej propagandy. Bunt przeciw temu językowi jest w istocie buntem przeciwko całemu systemowi. Język ten jest nie tylko jego ekspresją, także – ogromnie ważnym komponentem. Reguła jest taka: im surowszy reżim, tym sfera działania tabu jest większa, tym więcej słów niedozwolonych.
8 X 1968
POMOC
Świat propagandy jest światem na opak. Antysemityzm nie jest dla niej antysemityzmem, serwilizm nazywa się racją stanu, a okupowanie kraju, który chciał reform – pomocą. Pewnego dnia dowiemy się może, że śmierć jest życiem, a wolność posłuszeństwem wobec dyktatora. Świat na opak ma nie tylko bezpośrednie uzasadnienia w bieżących interesach politycznych, motywuje go także marksistowska dialektyka, a więc metoda, za pomocą której – jeśli się chce – można dowieść wszystkiego. W tym sfałszowanym święcie „pomoc” jest szczególnie irytująca, budzi wyjątkową wprost odrazę. Przed 21 sierpnia nawet nie można było przypuszczać, że to piękne słowo stanie się nazwą akcji tak haniebnej.
8 X 1968
ZIEMIA, GLEBA
Słowa te – w tym wypadku synonimy – powróciły do publicystyki i literatury wraz z nawrotem do mitologii narodowej w jej klasycznie prawicowym wydaniu. Są to, oczywiście, symbole, symbole swojskości, identyczności narodowej itp. Wiąże się z nimi słowo „zakorzenienie”, co ma z kolei pośredni związek z propagandą antysemicką. Ujawniło się to już w artykule Chałasińskiego opublikowanym przed dwoma bodaj laty w „Tygodniku Kulturalnym”. Żydzi dlatego stali się teoretykami alienacji, gdyż nigdzie nie są zakorzenieni. Symbolika ziemi (i gleby) współistnieje zwykle z ideą ludowości czy raczej swoiście pojmowanej chłopskości, w której główną rolę gra zafascynowanie krzepą i irracjonalnymi sentymentami.
9 X 1968
INSTYNKT
Słowo to wiąże się z dwoma kręgami. Do tradycyjnego języka marksistowskiego należy formuła „instynkt klasowy”, szczególnie często spotykana w życiorysach działaczy komunistycznych. Mówi się niekiedy także o instynkcie klasy robotniczej. Temu użyciu „instynktu” nie przypisywałbym zbyt wielkiej wagi, jest to po prostu jedna z wielu konwencjonalnych, uświęconych formuł. Ale instynkt wiąże się także z tradycją najskrajniejszej prawicy, z jej prymitywnie irracjonalnym widzeniem człowieka. Także w tej postaci „instynkt” pojawia się w prasie polskiej. Przykład najjaskrawszy: słynny artykuł Bolesława Piaseckiego Instynkt państwowy z października 1956 r. Dwanaście lat później o instynkcie (państwowym, narodowym itp.) piszą znowu publicyści PAX-u, ale nie tylko oni; u pewnego typu propagandystów słowo to cieszy się wielkim powodzeniem.
9 X 1968
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[3] Proces Jerzego Strawy, oskarżonego o działalność szpiegowską na rzecz wywiadu amerykańskiego odbył się w roku 1967. Zakończył się wyrokiem śmierci.
[4] „Miesięcznik Literacki” 1968, nr 6.