Читать книгу Lista nieobecności - Michał Paweł Urbaniak - Страница 10
Potem
Оглавление(listopad 2009)
Obudziła się w ciemności wyspana, silna. Wyciągnęła rękę do Artura, natrafiła na twarde oparcie kanapy. Trzeba zrobić śniadanie, obiad, kolację, dziewczynki zapędzić do szkoły, do lekcji, do spania, skąd ta kanapa? Artur nie żyje. Jego otwarte szkliste oczy. Płacz dzieci. On miał chore serce. Nadchodzący pogrzeb. Ostry głos Honoraty. „Tak, straszna tragedia, będą państwo, pogrzeb we wtorek, tak”. Artur nie żyje. Zuzanna wtapiała się z powrotem w miękkie obicie.
Widziała kartę zgonu wystawioną przez Andrzeja. Znała ten podpis z recept. Zamaszyste „A”, rozedrgane „M”, pozostałe litery małe, jakby nie zdążyły dorosnąć do swoich poprzedniczek. Zapisywał leki Arturowi, jej, dzieciom, żeby byli zdrowi, żyli. „W aptecznej kasie jest tyle pieniędzy, a ty tak mało zarabiasz”, żartował Artur, choć zarabiała więcej od niego. Tym razem jej własny brat urzędowo uśmiercił Artura. Podpisał się pod jego śmiercią. Przez wiele lat nosiła to samo nazwisko: Mora. Grentel, Hnat, te otrzymała jak jeden z prezentów ślubnych. A to Mora było najbardziej jej.
Nie umiała zaprotestować, kiedy Danka stwierdziła, że Artur się zabił. Nie powiedziała do sanitariuszy ani słowa. Nie krzyczała, gdy Danka dzwoniła do jej brata. „Panie Andrzeju, Danuta Fryc z tej strony, dzwonię od Zuzanny. Artur nie żyje”. Zastanawiała się, gdzie jest wyjście z tego koszmarnego snu. Chciała zapytać Danki. Potem przypominała sobie o Arturze i nie pytała o nic.
Dziś pogrzeb. Grób już czekał całe lata, wcześniej otworzył się dla Janka, teraz miał przyjąć Artura. Ilekroć byli na cmentarzu, Artur wyglądał tak, jakby chciał wejść do środka grobowca, tylko nie znał zaklęcia otwierającego wrota. Jego rodzice, siostry i Janek na niego czekali. Uśmiechali się z porcelany. Teraz tam wejdzie. Zuzanna będzie patrzeć, jak znika na zawsze. Artur nie żyje. Nie będzie go więcej.
Zachciało jej się pić. Artur nie żyje. „Chce mi się pić, dasz mi wody?” Nie dała mu wody, nie sięgnęła po szklankę, po butelkę. „Gdzieś ty był?!” Stali w ciemnej kuchni, młodsi, mroczniejsi. Artur nie żyje. Wstała. Ostrożnie szła przez mieszkanie. Przypomniała sobie, że Honorata śpi w kuchni na dmuchanym materacu. Nie chciała jej budzić.
A jednak Honorata nie spała. Siedziała po ciemku przy stole i piła herbatę. Zuzanna dostrzegła ją, gdy otwierała lodówkę. Światło padło na przysadzistą sylwetkę Honoraty, jej koszulę nocną w kolorze burgunda, poruszające się w oddechu potężne piersi, ciemny warkocz, zwykle upięty na czubku głowy w koronę, teraz spoczywający na ramieniu.
– Człowiek nie ma czasu pomyśleć przy tych dzieciakach. Teraz mam na głowie całą czwórkę. A już z dwójką to wystarczająco dużo roboty. – Otaksowała Zuzannę czujnym spojrzeniem. – Lepiej, żebyś się wyspała. Nie chcesz chyba zasnąć nad grobem.
– Chce mi się pić.
– Pić… – powtórzyła Honorata.
Zuzanna nalała wody do szklanek. Obecność Honoraty uwierała ją jak nerwoból. Powinna spać spokojnie, nie dopuściłaby do siebie bladych zjaw. Kuchnia to było miejsce Artura. Tutaj najczęściej za dnia udawał tego człowieka, którym chciał być. Tutaj często uciekał nocą, kiedy wracał do niego ten Artur, którym był w istocie.
Nie, Honorata tutaj nie pasowała. Gruba, rumiana i głośna, wydawała się wręcz nachalna ze swoim istnieniem. Nie płakała. To ona wzięła na siebie organizację pogrzebu, poinformowała dziewczynki o tym, co się stało, tuliła je, gdy płakały, zamówiła klepsydry, przygotowywała posiłki, odbierała telefony. Jej głos był uciążliwy jak dźwięk wiertarki rozpruwającej ścianę.
Zuzanna nie umiała się jej przeciwstawić. „Chciałabym na chwilę zostać sama”, powiedziała w dzień po śmierci Artura. „Nic z tego, moja droga. Spuszczę cię z oka, a tobie jeszcze coś do głowy strzeli! Sama się jeszcze nabędziesz! Na całą resztę życia! A teraz jedz rosół. Jak powiesz jeszcze słowo o braku apetytu, to cię nakarmię jak Brygidkę!” Rosół pachniał wspaniale, a Zuzanna nienawidziła się za to, że jej smakował.
Przyglądała się przywiędłej ze zmęczenia Honoracie i po raz pierwszy od śmierci Artura odczuła wdzięczność. Może nie łączyła ich głęboka sympatia, ale pewien rodzaj niepisanego porozumienia. Nosiły to samo nazwisko. Obie budziły się w nocy w pustych łóżkach i nie spały w oczekiwaniu, aż ich mężowie wrócą ze swoich korytarzowych wędrówek.
– Może przyjdziesz tam do mnie?
– Zaparzę nam melisy. – Honorata podniosła się z krzesła.
Nie zapaliła światła, wystarczył jej wyświetlacz komórki. Nastawiła czajnik, wyjęła kubki, otworzyła szafkę, znalazła opakowanie melisy i po chwili zalała dwie torebki.
Weszły do salonu. Czekały, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. Usiadły na kanapie. Melisa parowała. Zuzanna pomyślała, że pogrążone w ciemności pokoje mają w sobie coś z grobowców.
– To Artur z Jankiem zawsze tu siadali, pamiętasz? – spytała.
– Ja tam wiem, że Artur mnie nie lubił. – Honorata głośno upiła łyk z kubka. – Jak mógł zresztą lubić którąkolwiek dziewczynę Janka, a co dopiero żonę? Jesteś już całkiem trzeźwa – dodała po chwili. – Te twoje magiczne tableteczki nasenne wyparowały. Najlepiej przespać wszystko, nie?
Spać. Tak. Być martwą na katafalku kanapy. Dziś przez sen słyszała „mamusiu”, potem Honoratę: „Daj mamie spać” i protest Ani: „Ale jest dzień, a w dzień się nie śpi”. Zuzanna wiedziała, że nie chce się obudzić, lepiej byłoby, gdyby dalej spała. Nie potrafiła sobie tylko przypomnieć dlaczego. Głosy cichły. Zasnęła.
– To ciągle wraca. Zwariować można od tych powrotów, świadomości, że on nie żyje. Wynieśli stąd Artura jak niepotrzebny mebel.
– A na co byś go teraz potrzebowała? Żeby ci tu gnił? Mało brakowało, a by ci go pokroili jak kurczaka. Wymogłam na twoim bracie, że nie będą Arturowi robić sekcji. Wiedziałaś o tym?
Sekcja zwłok. Noże. Jego piękne ciało obnażone, rozcięte. Płuca, chore, już bezużyteczne serce, żołądek wyjęte z wnętrza Artura, a potem upchnięte byle jak w środku. Zuzannie zrobiło się niedobrze.
– Tak, teraz obie jesteśmy artystowe wdowy – powiedziała Honorata prawie pogodnie. – Pamiętasz, Janek tak mówił, „panie artystowe”. Kobiety, o których historia pamięta tylko dlatego, że kiedyś były żonami artystów.
– Nie przypominam sobie. – Zuzanna pokręciła głową. – Przestań tak mówić. Straciłam męża.
– Ja też straciłam. I zostałam z tym sama. Kiedy Janek zginął, musiałam się wszystkim zająć. Jakoś nikt nie wpadł na to, żeby mi wtedy pomóc. Twój szanowny mężuś nie ruszył dupy, tobie też się nie chciało pofatygować. Co nas obchodzi, że kogoś innego kurewsko boli, nie? – Odstawiła kubek na stół. – Tylko ból Artura się liczył! Cholerny egoistyczny skurwiel!
Urwała, ale nie przeprosiła. Mierzyły się wzrokiem, przestraszone. Podniesiony głos nie pasował do tego miejsca, do nocy, do śmierci.
– Myślałaś, że tylko Artur się rozsypał, nie? – ciągnęła już spokojniej. – Mięczak, prawie wpadł do grobu. Historia by się powtórzyła! Jak z tymi małymi. Jak im tam było, nie mam pamięci do imion.
– Justyna i Alicja – odparła Zuzanna takim tonem, jakby podawała datę bitwy podczas odpytywania z historii.
– Wtedy musiał minąć chyba tydzień. Teraz niecały rok.
Wpatrywały się w przestrzeń, jakby siłą wspomnień mogły zmaterializować Artura i Janka w tym pokoju. Spędzili tu wspólnie wiele spokojnych popołudni. To były dobre dni. Ta epoka odeszła wraz ze śmiercią Janka.
– Znów są razem – odezwała się Zuzanna. – Zwyciężyli.
– Umarli.
– I może to było ich zwycięstwo.
Przypatrywały się sobie pełne niepokoju. Taka retoryka była im obca. Zupełnie jakby ktoś inny wkładał im kwestie w usta. One przecież trzymały się życia, nienapuszonych słów. Ktoś musiał.
– Te ciemności – mruknęła Zuzanna.
Przypomniała sobie jedną z gorszych nocy Artura, niedługo po przeprowadzce, gdy jeszcze łudziła się, że nie zaproszą demonów do nowego miejsca. Gdy się obudziła, Artura przy niej nie było. Znalazła go w ciemnym salonie. Siedział na kanapie. „Artur?” Nauczyła się nie pytać z tym mieszczańskim zdziwieniem w głosie, co on robi. Zauważył ją. Posunął się, aby mogła przy nim usiąść.
„Moja matka stawiała pasjanse. Lubiłem się przyglądać kartom. Chciałem jej pomagać. Mówiła, że pasjans wszystko powie, wystarczy zadać pytanie. Jakoś o śmierć dzieci nie zapytała…” Westchnęła. Nauczyła się też z nim nie kłócić, gdy mówił o swoich zmarłych. Lepiej było podjąć z nim tę grę. „Myślisz, że chciałaby znać odpowiedź?”, spytała, ale on nie potrzebował jej pytań. „Ja dzisiaj gram w tysiąca. Nie stawiam pasjansów. Czasem, kiedy karty plaskają o stół, to przypomina mi się… Ten dźwięk jest zawsze taki sam”. Siedzieli w ciszy. „Artur, chodźmy już spać”. Posłuchał jej, wyszli.
– Janek mówił ci o tym, że ich matka stawiała pasjanse?
– Mówił. Potem spaliła karty. – Ostry głos Honoraty zdawał się przebijać mrok.
– Wiem, znam tę historię.
Honorata wstała.
– Idę spać. I tobie też radzę się położyć.
Zuzanna została sama. Przypomniała sobie karciane wieczory z Frycami. Tasowanie. Wachlarze. Bezwartościowa dziewiątka. As. Dama karo. Stówka. Po stówce. „Ach! No, nie ugram”. „Bierz”. „Pyszna ta pasta, Danka, to anchois?” „A wiesz, że mi w musiku przyszły dwie dziewiątki, do bani taki interes”. „To co, drugie piwo?” „Ej, rozbiłeś mi meldunek!” Łagodnie płynący czas.
Patrzyła w mrok. Teraz będzie tasować przeszłość i przyszłość. Taka stanie się jej teraźniejszość. Wspomnienia, własne i cudze, wracające, bolesne, przetwarzane, nadzieje, które już się nie spełnią, nigdy nie miały się zdarzyć. Fałszywa radość, dawne szczęście, te wszystkie winy. Artur nie odejdzie, zostanie z nią. Jego życie, ich życie odbędzie się raz jeszcze. I znowu, znowu, znowu. Ona nie wypuści kart z rąk.
Położyła się. Może zaśnie. Może przyśni sobie Artura. Jednego była pewna, będzie miała tę chwilę z Arturem, gdy tylko otworzy oczy. Nadal nienawidziła tych pierwszych sekund tuż po przebudzeniu. Może kiedyś nauczy się je kochać. Tylko wtedy mogła być żoną Artura, a nie wdową po nim. Jeszcze tkwiąc na granicy jawy i snu, szukała znajomego ciała obok, ciała, którego już nigdy nie miała przy sobie znaleźć.