Читать книгу Lista nieobecności - Michał Paweł Urbaniak - Страница 11
Potem
Оглавление(listopad 2009)
Śniła koszmary na jawie, a potem następowały jeszcze gorsze przebudzenia. Więcej w tym było śmierci Artura niż jego istnienia. Śniło jej się, że Artur nie żyje, znowu, jak to dobrze, że to tylko sen. Ale on nie żyje, rozwarte usta, szkliste oczy, płacz Jakuba, sobotnie słońce, sanitariusze wynoszący Artura jak zużyty sprzęt. Jej krzyk, tak samo bezwartościowy jak poprzednie. Głos, co nikogo już nie przywoła.
Chwilami wydawało jej się, że znowu śni. Siedziała w fotelu i patrzyła na zgromadzonych gości. Zastanawiała się, skąd się wzięli w tym miejscu z tak różnych światów. Ciocia Wanda. Irpyndowie. Danka i Mirek. Andrzej. Romek z dziewczyną (jak ona miała na imię?) i małym Fabianem, Zośka Fogas, Krzysztof i Jakub, a nie, Jakuba nie widziała, pewnie gdzieś zniknął w tłumie. Dostrzegła też Bogacką i jej konkubenta. Gdzie Artur? Artur nie żyje. Ma już inny dom, spokojniejszy. Nie ma go. Taki sen. „Miała bardzo zły sen”, powiedział Artur. Nie, to stypa. Artur nie żyje. Więcej go nie będzie.
On nigdy nie zgodziłby się na stypę u siebie w domu. Ta myśl uderzyła ją jak pięść. Oto jeszcze jedna krzywda do całej kolekcji krzywd, jakie Artur od niej wycierpiał. Uważał dom za miejsce tylko dla rodziny i przyjaciół, którzy byli jak rodzina. Nie zaprosiłby nigdy swego szefostwa, kolegów z pracy czy kuzynów Zuzanny, których widzieli ostatnio na ślubie. Może dobrze, że nie widział, jak krążą po jego domu, podziwiają obrazy, oglądają zdjęcia, podnoszą przedmioty i odkładają na miejsce. Artur nienawidził Święta Zmarłych, a ona mu je przygotowała na początek śmierci. Tak to wyglądało.
Ile to było lat temu, tamten koszmarny pierwszy listopada, Brygidka miała się niedługo urodzić, gdy pojechali na cmentarz, bo Zuzanna miała taki kaprys. Powiedziała mu coś o normalnym życiu. Odtąd te wspomnienia będą dźgać jak noże… Jak on się wtedy wściekł! Wściekłby się i teraz.
Nie, nie, ona nie musi czuć się winna. Nie była w stanie zająć się pogrzebem. Jej świat ograniczył się do kanapy, sufitu i tabletek nasennych, pozwalających jej śnić o świecie, w którym jest Artur, a jeśli umiera, to tylko na niby. Gdy się budziła, słyszała ostry głos Honoraty. „Dziewczynki, bez hałasu, mama śpi, tak, proszę pani, to straszna tragedia, serce, nie, nie, żadnej sekcji, co mają go kroić. Ona prawie nie wstaje, jest w szoku, nie? Tak, w czwartek, potem zapraszamy, oczywiście. Nie, to żaden kłopot, Zuzanna się ucieszy”. Czasami Honorata pochylała się nad nią. „Ja ci mówię, to naprawdę taniej wyjdzie w domu niż w knajpie, ta wasza Danka nagotuje barszczu, dwie sałatki zrobi, a kotlety to się zamówi, ja mam taką panią, która takie rzeczy mi robi. Catering taki. Przyjdą ci z muzeum, ci, Ir-coś tam. Wiesz, zaprosić wypada, to zawsze dobrze świadczy, nie? Andrzej podobno zadzwonił do jakiejś waszej ciotki, Weroniki? Wandy? Władzi? Coś na wu. Też będzie”. Choć Zuzanna rozumiała słowa, nie mogła uchwycić ich sensu. „Gdzie Artur? Coś mi się śniło, nie pamiętam”. Honorata kręciła głową. „Zuzanna, ja ci te piguły zabiorę, bo ty półprzytomna jesteś. Artur do Janka się wybrał”.
Zuzanna wsunęła się głębiej w fotel, wygodny, ciepły. Dobrze, że Honorata wszystko zorganizowała. Gdzie Artur? Ach, w grobie, w solidnej trumnie. To jej się śniło, szła w kondukcie, zaraz za trumną, wypatrywała Janka, musiał się tam znaleźć. Dziewczynki biegły alejkami napominane przez Honoratę. Zamknęła oczy. Nie chciała tu być. Czy Artur widział teraz tę samą ciemność? Tylko to?
– No on miał chore to serce, a się nie oszczędzał, przecież jeździł, pracował, za granicą był teraz, w Pradze.
– A to nie było tak, że cała rodzina na serce zeszła? Ktoś tam chyba wpadł pod auto?
– Teraz na tych obrazach to się ona wzbogaci. Mówią, że śmierć to najlepsza reklama dla sztuki!
– Myślisz, że się poświęcił dla reklamy?
– Na pogrzebie to jak kamień stała, ani jednej łzy, ale ludzie tam różnie reagują.
– A ty do której już chodzisz klasy, Aniu? Podoba ci się w szkole?
– Jaka ona już duża!
– Pogrzeb miał piękny, tyle ludzi, każdy chciałby mieć taki pogrzeb!
– Ładna, nie wygląda na swoje lata, tylko trochę dziwna jest, te suknie, kto tak się ubiera?
– Ja właśnie mówiłam, musimy zrobić mu wystawę, bo te obrazy są, no, ja jestem pod wrażeniem, zawsze byłam, kreska kreską, ale te wizje…
– A ciocia Wanda jest?
– Mirek, przynieś jakąś ścierkę, szybko, szkoda obrusa!
– Pyszna sałatka, spróbuj. Ta z ryżem. Kto to robił? Zuzanna?
– Biedna kobieta…
Nie mogła się podnieść. Może śniła o swojej śmierci. Gdy się obudzi, powie Arturowi: śnił mi się niby twój pogrzeb, a potem się okazało, że to ja nie żyję, co za szczęście. Zastawione stoły, zaaferowani ludzie, istny jarmark. Potem przypomniała sobie, co się stało. Sny rozpłynęły się w niej, aby nigdy już nie powrócić. Tak jak Artur.
„Miała bardzo zły sen”. Przypomniała sobie, jak płynęła niesiona prądem konduktu pogrzebowego. Tyle razy przemierzała tę drogę z Arturem, choć najchętniej wymazałaby cmentarz z mapy swego życia.
Szła, Artur był przed nią, zamknięty w trumnie. Słyszała szmer kroków, głosy. Taka tragedia! Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie… Brzydko, jak to na pogrzebie. „Ciociu, kiedy pójdziemy do domu?” „Brygidko, słoneczko, już niedługo. Bądź grzeczna, a później dostaniesz duży kawałek ciasta! Wieczny odpoczynek…” W chwilach gdy docierało do niej, że Artur może nie żyje, wypatrywała Janka, tak jakby naprawdę mógł się zjawić. Musiał przyjść, choćby po to, aby powiedzieć jej coś w rodzaju: nie martw się, zajmę się nim. Wtedy ona, w tym śnie, „miała bardzo zły sen”, uśmiechnęłaby się do niego z wdzięcznością, świadoma, że zaraz się obudzi i powie Arturowi: śnił mi się twój brat. On by się ucieszył, jakby tym bzdurnym snem dopisała Jankowi apendyks do biografii. Artur nie żył. Nie żył. Nie żył. Leżał w trumnie, w grobie, może było w nim jeszcze trochę ciepła.
Kiedy Janek zginął, on też chciał umrzeć. Wił się na podłodze, silny ogromem własnego bólu. Trzymała go za ręce. Leżeli na ziemi. Słuchawka telefonu buczała, kołysząc się na napiętym kablu. Artur uderzał głową o podłogę. Chciał wybić z siebie całe cierpienie, całe życie. „Przynieś poduszkę, szybko!”, krzyknęła do Krzysztofa. To było blisko rok temu.
– On chciał umrzeć – powiedziała. Nie umiała się przebić przez gwar. – On chciał umrzeć!
Rozmowy cichły. Zobaczyła skonsternowane twarze. Próbowała się podnieść, opadła z powrotem na fotel. Dopiero za drugim razem się udało. Zachwiała się, ale zdołała się utrzymać na nogach. Krzysztof podbiegł, gotów usadzić ją z powrotem. Odepchnęła go.
– On chciał umrzeć! On chciał umrzeć! On chciał umrzeć! – Usłyszała rozpacz w swoim głosie.
– Jak to chciał umrzeć, Zuzanna, no przecież nie chce się umierać! – odezwała się ciocia Wanda.
– Serce mu wysiadło, opanuj się! – dodał Andrzej.
Irpyndowa podeszła i próbowała objąć Zuzannę. Na zniszczonej opalenizną twarzy widniał niesmak.
– Powinnaś odpocząć. Każdy tutaj to zrozumie. – Rozległy się aprobujące pomruki. – Panie Mora – zwróciła się do Andrzeja. – Proszę ją zaprowadzić do sypialni.
Andrzej musiał przytrzymywać Zuzannę, ale prowadził ją pewnym krokiem. Żałobnicy rozstępowali się jak czarne morze. Mirek doskoczył do niej z kieliszkiem wódki, wychyliła go, krzywiąc się, jakby łykała truciznę. Rzuciła kieliszek na dywan.
Sypialnię już uprzątnięto. Przez chwilę wydawało się, że to znów ten bezpieczny półmroczny pokój utrzymany w pastelowych kolorach. Gdy tylko Zuzanna zobaczyła łóżko, obrazy wróciły, ale była zbyt zmęczona, żeby je na nowo przeżywać. Położyła się. Poczuła pod głową miękką poduszkę. „Przynieś poduszkę, szybko!”
Odwróciła głowę. Na stoliku nocnym nie było brązowego kubka, w którym co wieczór parzyła Arturowi zioła. Przypomniała sobie. Jak tylko wyniesiono ciało Artura, poszła do sypialni, wzięła kubek i zaczęła nim tłuc o kant zlewu tak długo, aż w palcach zostało jej tylko uszko. Danka wróciła i bez słowa zgarnęła fajansowe skorupki na śmietniczkę.
Andrzej usiadł na brzegu łóżka i obdarzył Zuzannę bezradnym spojrzeniem. Skubał brodę, jak zawsze w chwilach zdenerwowania.
– Ty nie mów, że on chciał umrzeć – odezwał się. – Artur był, jaki był, miał swoje szmergle, tam z tymi siostrami, z tym całym Jankiem, ale tak mówić nie można.
– To nie mów, że jest inaczej. On chciał umrzeć. Od śmierci Janka, a może i dawniej. Przez wszystkie lata tylko na to czekał.
– Nie można czekać na śmierć, żyjąc. To zaprzecza… – Potrząsnął głową. – Nie, to jest niedorzeczne! Jesteś farmaceutką, przypominam ci!
Nabierała sił. Półmrok tworzył atmosferę intymności. W sypialni, z dala od gwaru, łatwiej było odczuć obecność Artura. Być może teraz byli jeszcze bliżej niż za życia. Przez moment miała nadzieję, że go znów zobaczy, sylwetkę, która z latami straciła na smukłości, ciemne kręcone włosy, jego interesującą twarz, serdeczny uśmiech dobrego człowieka, który mimo wszystko lubi świat, choć spotkały go tragedie. Ten uśmiech miał ją dręczyć najbardziej.
– Można, jak się wcześniej umarło, a nadal się żyje – odparła spokojnie. – Nie rozumiesz? To jego pogrzeb, a ja umarłam.
– Odpoczywaj. – Podniósł się i ruszył w stronę drzwi. Nawet się nie odwrócił, tak szybko chciał przejść tam, gdzie jedli, pili, rozmawiali, wchodzili i wychodzili.
Spojrzała w stronę okna. Pod roletą krył się inny świat. Dzień jeszcze trwał. Noc już nadchodziła.