Читать книгу Ta dziewczyna - Michelle Frances - Страница 12

CZTERY

Оглавление

7 czerwca, sobota

Cherry nigdy wcześniej nie była na trzech randkach z rzędu, w kolejne trzy wieczory. Zagłębili się w Hyde Park, minęli złocisty Albert Memorial i jezioro Serpentine. Daniel niósł plecak z koszem piknikowym, Cherry trzymała koc. Nieprzyjemnie ją grzał i odsuwała go od siebie, by jak najmniej dotykał jej ciała. Skwarny dzień przeszedł w śródziemnomorski wieczór. Nadal było jasno i miało tak pozostać jeszcze co najmniej przez cztery godziny; park roił się od ludzi kipiących wakacyjnym optymizmem. Cherry zaczynała się dobrze bawić. Pierwsze randki mieli za sobą, uporali się już z nieuniknionym skrępowaniem i nadmierną uprzejmością i teraz powoli tworzyły się niewidzialne więzi. Cherry wiedziała, że Daniel pragnie zostać kardiologiem, że lubi jeździć na rowerze i spływać tratwą po górskich rzekach; pisał lewą ręką, ale jadł prawą. On wiedział, że Cherry lubi truskawki, ale nie dżem truskawkowy; jej ojciec zmarł, gdy była dzieckiem; mieszkała z mamą, ale widywała ją rzadko, bo matka dużo pracowała.

Cherry zachowała dla siebie informację, że mieszkanie znajdowało się w obskurnej części Croydon, gdzie na ulicy nieustannie walały się śmieci: puszki po piwie, wyrzucone meble i bliżej niezidentyfikowane łachy, wyglądające tak, jakby nadal coś się w nich kryło. Kiedy Cherry dorastała, w domu się nie przelewało, ale po śmierci ojca przyszła prawdziwa bieda. Ten człowiek okazał się na tyle głupi i samolubny, że nie zadbał o ubezpieczenie. Żeby utrzymać ciasne mieszkanko, matka musiała przedłużyć swoje godziny pracy w supermarkecie na skraju miasta. Cherry widziała, jak jej świat materialny kurczy się od tanich ubrań do rzeczy używanych; zero wakacji, tylko sporadyczne wypady na plażę. W szkole też zdarzały się kłopotliwe sytuacje. Ponieważ nie mogła sobie pozwolić na odbitkę zdjęcia klasowego, stała z boku, wykluczona i skrępowana, gdy jej roześmiane koleżanki pokazywały sobie, kto jest obok kogo na zdjęciu. Cherry nienawidziła biedy.

Wszystko to zachowała dla siebie. Napomknęła jedynie, że pochodzi z Surrey, którego Croydon było częścią, co prawda wiele stuleci temu. Daniel i ona wymieniali się informacjami i wraz z bliskością rodziło się ciepło, aż mogli zacząć sympatycznie sobie docinać, co dodatkowo wzmocniło więź. Mieli już za sobą pierwszy pocałunek, całkiem przyjemny; Cherry musiała przyznać, że Daniel bardzo ją pociąga.

Dotarli do ogrodzonego terenu, gdzie miał się odbyć koncert. Daniel podał bilety, które cudem zdobył w ostatniej chwili, i weszli. W ślad za tłumem ruszyli ku łące, gdzie Cherry pozwoliła Danielowi wybrać miejsce z dobrym widokiem na scenę. Rozłożył koc, a ona usiadła, prostując długie, lekko opalone nogi. Spostrzegła, że niektórzy przynieśli rozkładane krzesła, i była trochę zła, że sami nie wpadli na ten pomysł. Podejrzewała, że po kilku godzinach twarda ziemia da się jej we znaki, ale muzycy Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej właśnie zaczęli stroić instrumenty, więc odpędziła od siebie te przyziemne myśli.

– W dzieciństwie przychodziłem tu co roku – powiedział Daniel. – Przynosiliśmy podwieczorek. W ten sposób mama edukowała mnie w muzyce poważnej.

Czyli to był jego lokalny park. Spora różnica w porównaniu z placem zabaw jej dzieciństwa: posępne drabinki z obłażącą farbą, gdzie nieustannie przesiadywała grupa apatycznych nastolatków, jak pleśń, której nie można do końca usunąć. Cherry nigdy wcześniej nie była na koncercie muzyki poważnej, chociaż od czasu do czasu słuchała stacji Classic FM. Postanowiła ostrożnie sprawdzić, jak on zareaguje na tę informację.

– To mój pierwszy koncert. Przynajmniej jeśli chodzi o muzykę poważną.

– Wierz mi, niczego nie straciłaś – rzucił nonszalancko. – Ja w każdym razie nie doceniałem tej muzyki, kiedy byłem młodszy. Dwadzieścia kilka lat to idealny wiek, by ją polubić, tak mówią święte księgi.

Cherry uśmiechnęła się, rada, że poszło tak gładko. Poczuła lekką ulgę, bo najwyraźniej nie zamierzał osądzać luk w jej wychowaniu. Jeśli kiedykolwiek zdarzy się jej faux pas albo czegoś nie zrozumie, nie powinno to chyba zrazić Daniela.

– To znaczy, że jesteśmy w szczytowym momencie – stwierdziła, przyjmując od niego chablis w obowiązkowym plastikowym kubku.

– Imprezy czekają. Co robisz w pierwszy piątek lipca?

Cherry szybko zastanowiła się, o co może mu chodzić, i przypomniała sobie, co mówili w radiu.

– Będę wymachiwała flagą w Royal Albert Hall?

– Jesteśmy umówieni – odrzekł ze śmiechem i spojrzeli na siebie, szczęśliwi, że mają wspólne plany.

Właśnie wtedy koncert się rozpoczął i Cherry patrzyła, jak wszyscy muzycy jednocześnie pochylili się nad instrumentami, wkładając w swoją grę całe serce. Poczuła na rękach gęsią skórkę i uśmiechnęła się do Daniela tak, że zabrakło mu tchu.

– Chciałabym mieć taki talent – wyszeptała z podziwem i znowu przeniosła wzrok na scenę.

Podczas gdy Cherry obserwowała filharmoników, Daniel ukradkiem zerkał na nią. W jej zachwycie pierwszych doznań było coś odświeżającego. Dawne dziewczyny, siostry jego szkolnych przyjaciół, trudno było czymś zaskoczyć, a czasem jeszcze trudniej zadowolić, i ich obecność często wręcz go męczyła. Cherry, mimo że wcale nie brakowało jej ogłady, nie wychowała się pod kloszem i Daniel stwierdził, że samo towarzystwo tej dziewczyny pozwala mu cieszyć się koncertem muzyki poważnej, choć miał ich już wiele za sobą. Nagle zapragnął dzielić z Cherry także inne rzeczy – zwiedzanie galerii, słuchanie koncertów, wyprawy nad morze czy nawet wakacje za granicą – i nagle lato nabrało rumieńców.

Kiedy symfonia Mozarta porywała ją w górę i na powrót sprowadzała na ziemię, Cherry czuła na sobie wzrok Daniela. Pozwalała mu patrzeć, bo sprawiało jej to przyjemność. Dotychczas tylko raz w życiu wzbudziła zainteresowanie kogoś z klasą. Od ostatniego spotkania z Nicolasem Brandonem upłynęło już ponad sześć miesięcy, ale wciąż widziała go tak wyraźnie, jakby siedział tuż przed nią. Namówiła przyjaciółkę, by wyskoczyły na drinka (pod pretekstem poplotkowania), ale wybrała mały, elegancki bar, dość daleko od domów ich obu. Kiedy weszły, przyjaciółka wydała okrzyk zachwytu na widok wnętrza, a on tam stał, zgodnie z przewidywaniem Cherry. Otworzyła torebkę i wyjęła pieniądze.

– Zamówisz? Idę do toalety.

Gdy przyjaciółka ruszyła w stronę baru, Cherry podeszła do Nicolasa. Podniósł wzrok, kiedy znajdowała się parę metrów od niego, a wyraz zaskoczenia i zakłopotania na jego twarzy ugodził ją do żywego. Nicolas był najstarszym synem potentata telekomunikacji i obecnie kończył ekonomię na Oksfordzie, przygotowując się do pracy u boku ojca. Docelowo miał przejąć firmę. Wychował się w Webb Estate, ogrodzonym terenie ekskluzywnych posiadłości wartych miliony funtów, na południowym krańcu Croydon, gdzie stuletnie zasady zakazywały chodzić w szortach czy rozwieszać pranie w ogrodzie.

Cherry zobaczyła, że Nicolas się odwraca, jakby jej nie poznał, ale nie zamierzała pozwolić mu się wymknąć. Podeszła do jego stolika, tak blisko, że nie miał innego wyjścia, jak zauważyć jej obecność.

– Cześć – powiedział, udając zdziwienie.

– Cześć. Nie sądziłam, że cię tu spotkam.

– Przerwa z okazji Świętego Michała. Skończyliśmy w zeszłym tygodniu.

Cherry doskonale o tym wiedziała, ponieważ na stronie uczelni sprawdziła daty świątecznych przerw.

– Czyli, hm… nadal tu przychodzisz? – spytał.

Ten bar był ich miejscem. Nicolas zabrał tu Cherry na pierwszą randkę; pamiętała, jak sięgając przez stół, trzymali się za ręce i planowali, jak będą się spotykać, kiedy on wróci na uniwersytet. Cherry zamierzała ustawić inaczej swoje zmiany w restauracji, by nie pracować już w weekendy i móc odwiedzać go w Oksfordzie. Wtedy nie przyszło jej na myśl, że wszystkie plany układali głównie pod jego kątem.

– To pewnie ostatni raz. Przeprowadzam się – oznajmiła.

– Serio? Dokąd?

– Do Kensington. – Nie była to całkowita prawda, ale wystarczająca.

– Ach tak? – Przez twarz Nicolasa przemknął uśmiech niedowierzania, jak gdyby wątpił, czy Cherry na pewno wie, gdzie leży Kensington.

– Co? Uważasz, że nie jestem dość dobra?

– To nie tak. – Zmarszczył brwi i odwrócił wzrok.

– Nie? Ale pamiętam, jak mówiłeś, że twoi rodzice mają wobec ciebie pewne wymagania. I że te sprawy nie są twoim pomysłem, ale nie masz wyjścia, jeśli chcesz przejąć firmę po ojcu.

Cherry podniosła wzrok, gdy od strony toalet zaczęła się zbliżać piękna blondynka z wyrazem konsternacji na twarzy. Cherry zastygła, serce jej waliło. Nicolas nie marnował czasu. Tę dziewczynę z pewnością zaaprobowaliby jego rodzice, dziewczynę z pieniędzmi, dobrym pochodzeniem i koneksjami.

– Wszystko w porządku? – spytała podejrzliwie blondynka, zerkając to na Nicolasa, to na Cherry.

– Jak najbardziej – zapewnił pospiesznie.

– Trzymaj, jabłkowe martini – powiedziała przyjaciółka Cherry, podchodząc i wręczając jej drinka.

Cherry dostrzegła, że Nicolas spogląda na nią – to on nauczył ją pić jabłkowe martini. Natychmiast pożałowała, że je zamówiła. Gwałtownie odwróciła się i odeszła, słysząc, jak blondynka wypytuje o nią Nicolasa. Gdy dotarła do baru, obejrzała się i zobaczyła, że tamci się przytulają. Nicolas wyraźnie namawiał blondynkę, żeby dopiła swojego drinka, tak by mogli wyjść. Cherry nie chciała być tą porzuconą. Wychyliła martini, złapała przyjaciółkę za rękę i oznajmiła, że wychodzą.

Nie tak to sobie zaplanowała. Chciała go zachwycić, zasiać w nim wątpliwości, czy nie popełnił ogromnego błędu, porzucając Cherry pod koniec lata. Zawsze wierzyła, że Nicolas ją uratuje, wyrwie z restauracji należącej do sieci prowadzonej przez sławnego szefa kuchni. Praca bez żadnych perspektyw, której nigdy nie należało podejmować.

Cherry była stworzona do większych rzeczy. Niewiarygodnie zdolna w szkole, nie miała szczęścia do nauczycieli. Nieustannie przepracowani, zadawali jej tylko coraz więcej i zostawiali samej sobie. Kończąc szkołę z najwyższymi ocenami z pięciu przedmiotów, była spłukana. Uniwersytet nie wchodził w grę. Nie mogła sobie pozwolić na studia, nie tylko z powodu kosztów i długów. Pragnęła wyrwać się z nędzy. Marzyła o najprostszych rzeczach: nauczyć się prowadzić samochód, wynieść się od matki, zacząć tworzyć własne życie, jednak jej pokolenie wkraczało w przyszłość mającą bardzo niewiele do zaoferowania. Bezrobocie w grupie wiekowej poniżej dwudziestu pięciu lat biło rekordy; młodzi ludzie nie mogli marzyć o kupnie domu. Nałożone na nich długoterminowe brzemię finansowe miało spłacać dług publiczny.

Zdesperowana, za skąpe oszczędności z sobotniej pracy wyjechała do Australii. Liczyła, że zacznie się imać różnych zajęć, aż ktoś dostrzeże jej inteligencję i potencjał, ale wkrótce przekonała się, że jest to kierat zbierania owoców i kelnerowania. Co gorsza, czuła się uboga. Nie była stworzona do życia z plecakiem. Wróciła do Anglii, gdzie czekała na nią jedynie praca osoby witającej gości w restauracji. O oczko lepiej niż kelnerka. Tymczasowe zajęcie przeciągnęło się na kolejny rok i Cherry patrzyła rozdrażniona, jak absolwenci uczelni szybko zajmują kierownicze stanowiska i dostają większe pensje. Ludzie mniej inteligentni od niej, ale mogący sobie pozwolić na studia, co najwyraźniej automatycznie dawało im przewagę.

Kiedy znalazła się na dnie, pojawił się Nicolas i znów wszystko rozkwitło. W jego towarzystwie czuła się dobra i wyjątkowa, czuła, że przynależy do tego świata. Jej umysł ożywał, gdy dyskutowali o sposobach uzdrowienia gospodarki i o bezrobociu młodych. Nicolas dał jej przedsmak życia z pieniędzmi. Bez kompleksów siedziała w ekskluzywnych restauracjach i odkryła w sobie naturalny talent do wybierania dobrego wina. Wszystko to skończyło się nagle w pewien sobotni wieczór, kiedy – zamiast przyjechać po nią, tak jak się umówili – Nicolas zadzwonił i powiedział, że jego rodzice życzą sobie, by skupił się na uniwersytecie, i uważają, że Cherry go „rozprasza”. Zmuszali go, żeby wybrał między nią a miejscem w rodzinnej firmie. Dodał, że nie może jej narażać na niepewną przyszłość, jaka pewnie go czeka, jeśli nie dostanie pracy u ojca. Rozstanie zdruzgotało Cherry. Zawsze była z Nicolasem szczera w kwestii swego skromnego pochodzenia, marnej szkoły, rodziny z klasy pracującej: poważny błąd. Teraz zrozumiała, że pozostając sobą, nie ma żadnych szans. Dlatego postanowiła wymyślić siebie na nowo. Zanurzy się w świecie, do którego aspirowała. Ale tym razem nikomu nie powie, skąd pochodzi.

W latach szkolnych Cherry miała jednego lojalnego sojusznika, który wspierał ją w walce o lepsze miejsce: książki, a szerzej rzecz ujmując, internet. Zadziwiające, czego człowiek mógł się nauczyć. Cherry czytała łapczywie, jeden link prowadził ją do drugiego, aż nagle uzmysłowiła sobie, że uplotła misterną sieć wiedzy samouka. Wzbogacała ją codzienną lekturą „Guardiana”; opanowała język erudycyjnych dziennikarzy i pieczołowicie wypleniła ze swego akcentu resztki Croydon. Na rozmowę o pracę w agencji nieruchomości Highsmith & Brown poszła należycie uzbrojona, a dzięki kilku retuszom CV, zmyślonej tożsamości rodowitej mieszkanki Chelsea oraz skrzętnie uplecionej sieci wiedzy została przyjęta.

W agencji zatrudniła się niemal dokładnie przed pięcioma miesiącami. Wiedziała to, bo zakreśliła w terminarzu tę datę czerwonym kółkiem: ni to cel, ni to przestroga. Dotychczas jedynym mężczyzną, który zwrócił na nią uwagę, był facet myjący okna.

– Wszystko gra, złotko? – zapytał, kiedy Cherry zmieniała ogłoszenia w oknie.

Zastygła i rozejrzała się, sprawdzając, czy ktoś to zauważył. Facet nadal na nią łypał, zataczając gąbką kręgi po szybie, a Cherry skręcała się z upokorzenia. Czemu nie zagadywał innych dziewczyn? Abigail albo Emily. Poczuła, że facet przejrzał ją na wylot i zwęszył bratnią duszę z klasy pracującej. Z przerażeniem pomyślała, że jego umizgi mogą ją zdemaskować.

– Odezwij się do mnie raz jeszcze, a wylecisz z roboty za podryw – syknęła i odwróciła się do niego plecami.

Poza tym byli mężczyźni żonaci albo geje, przychodzili z dziewczynami albo zadzierali nosa tak bardzo, że jej nie dostrzegali.

Ale to wszystko było już za nią. Los w końcu się do niej uśmiechnął. Kiedy orkiestra symfoniczna udała się na przerwę, Daniel zwrócił się do Cherry:

– I co sądzisz?

Ogarnęło ją nagle poczucie najwyższego szczęścia. W cudowny letni wieczór słuchała koncertu muzyki poważnej w towarzystwie mężczyzny, któremu zależało, by dobrze się bawiła.

– Jest fantastycznie.

Powiodła wzrokiem po parku, przekonana, że potrafi namierzyć ludzi z forsą. Wśród dziewcząt dało się dostrzec nieproporcjonalnie dużo blondynek. Odrzucały na bok swoje długie falujące włosy, wiedząc, że one znów kokieteryjnie opadną im na oczy. Chłopcy byli opaleni, w drogich koszulach wypuszczonych nonszalancko na krótkie spodenki, zsuwające się z pośladków. Tak samo jak chłopcy z dzielnicy, gdzie mieszkała jej matka (nigdy nie mówiła „w domu”), z tą różnicą, że ci tutaj nosili znacznie droższe majtki niż tamci w Croydon. Poczuła dumę, że może przebywać w tym towarzystwie bez kompleksów. Nie różniła się od tych ludzi – w istocie pewnie przewyższała ich inteligencją – a fakt, że zdołała dotrzeć tak daleko, potwierdzał, że sobie radziła. Oto był dowód, co człowiek może osiągnąć, jeśli się trochę przyłoży. Po raz pierwszy od długiego czasu Cherry poczuła, że wreszcie oddala się od swych mizernych początków.

– Potrafisz coś zagrać? – spytała.

– Do piętnastego roku życia zmuszano mnie do nauki gry na pianinie.

– Zmuszano?

– Cóż, właściwie nie było tak źle. – Daniel spojrzał na Cherry i uznał, że może jej to powiedzieć. – Córka mojej nauczycielki, trzy lata starsza ode mnie, opalała się w ogrodzie. Z pokoju muzycznego widziałem ją w całej krasie przez duże przeszklone drzwi.

Cherry roześmiała się i pomyślała: dobrze, że jest na tyle rozluźniony, że mówi mi takie rzeczy. Nie sprawiały jej przykrości. Doskonale wiedziała, że mężczyźni nie cierpią humorzastych kobiet. Wybuchy zazdrości zachowa na okazje, gdy będą czemuś służyły: pokazaniu mu, że naprawdę jej na nim zależy. Tę kartę warto było odłożyć na później.

– A ty?

Cherry już wcześniej postanowiła nie okłamywać Daniela w sprawie swego pochodzenia, jeśli nie będzie to konieczne. Kłamstwo zazwyczaj ma krótkie nogi. Jednak ich znajomość dopiero kiełkowała i nie było potrzeby zdradzać ponurej prawdy o tym, że nawet gdyby znalazłyby się pieniądze na pianino, w ciasnym mieszkaniu brakowało na nie miejsca. Z trudem zmieściła się sofa w mdlącym kremowym kolorze, na którą matka oszczędzała całymi miesiącami, wypatrzywszy ją w sklepie DFS. Odchylane siedzenia Cherry uważała za szczyt bezguścia.

– Nie byłam typem muzycznym. Lubiłam za to języki. Zwłaszcza francuski.

– Francuski?

Oui.

– Jeszcze jakiś?

– Hiszpański.

– No, no.

– I włoski.

– Serio?

– Wszystkie one są bardzo podobne. – Cherry skromnie wzruszyła ramionami. – Trzeba się tylko zastanowić.

– Musiałaś być bardzo dobra w szkole.

– Owszem. Ale tam był tylko francuski.

– Więc jak…?

– Sama się uczyłam. Ściągałam kursy z internetu.

– Kurczę. – Daniel popatrzył na Cherry z jeszcze większym podziwem. – Kurczę! Przydałabyś mi się podczas mojej podróży po Europie.

– Podróżowałeś po Europie?

– To był pomysł matki. Zresztą wspaniały. Najdalej jak się dało, pojechaliśmy Orient Expressem, a potem jeździliśmy po Europie różnymi pociągami. Widziałem wiele fantastycznych miejsc.

Pomysł długiej podróży po najsłynniejszych miastach europejskich zachwycił Cherry, która tylko raz wybrała się za granicę, do Australii. Nie mogli jednak dłużej rozmawiać, bo muzycy znowu stroili instrumenty, więc oboje odwrócili się do sceny. Cherry objęła rękami kolana i wpatrywała się w orkiestrę, rozmyślając, jak długo trzeba się uczyć, by grać na tym poziomie, i czy mogłaby zacząć. Pewnie dałoby się znaleźć lekcje w internecie. Po jakimś czasie Daniel swobodnie położył rękę na jej prawym udzie i ten władczy gest, pierwszy tego rodzaju, przejął Cherry dreszczem podniecenia. Oparła się o Daniela i co jakiś czas spoglądali na siebie z czułością.

– Jest dość wcześnie – stwierdził Daniel, gdy po koncercie wracali przez park.

Wciąż było jasno, wieczór wydawał się długi i obiecujący; oboje zastanawiali się, co się teraz wydarzy.

– Masz ochotę na drinka? – spytała Cherry, patrząc z powątpiewaniem na zatłoczone modne bary i ludzi wylewających się na chodnik.

– Mamy sporo prowiantu. – Daniel wskazał na kosz piknikowy.

– Chcesz to zabrać z powrotem?

– Żeby mama nalegała, że chce cię poznać? – spytał z uśmiechem. – Chociaż bardzo tego pragnę, będzie musiała poczekać.

Cherry nie posiadała się z zachwytu. Daniel myślał o tym, by przedstawić ją matce. Uznała, że następna randka już się kroi, a gdyby obudzili się obok siebie, istniało duże prawdopodobieństwo, że cały jutrzejszy dzień również spędzą razem. Cherry mogła kazać mu czekać, aż wprowadzi się do mieszkania, które wybrał, ale miało to nastąpić dopiero za kilka tygodni.

– Mam w lodówce butelkę dobrego sancerre.

– Dzięki Bogu, że przynajmniej jedno z nas ma własne mieszkanie – rzucił z uśmiechem Daniel.

W jego ustach zabrzmiało to tak, jakby Cherry była w lepszej sytuacji, a przecież mieszkał w domu wartym wiele milionów funtów. Wcześniej, gdy powiedział jej, gdzie mieszka, od razu domyśliła się, ile warta jest ta posiadłość. W Google Earth sprawdziła jak najwięcej szczegółów, zanim obraz się zamazał.

Oboje uśmiechnęli się do siebie, świadomi, jaką drogę wybrali. Daniel ujął rękę Cherry i trzymał przez cały czas, gdy szli do metra. Zupełnie jak para.

Ta dziewczyna

Подняться наверх