Читать книгу Sekrety La Roja - Miguel Angel Diaz - Страница 6

EKUMENIZM W PIŁKARSKIEJ
POSTACI

Оглавление

Zapewne wielu z nas, kibiców piłki nożnej, wraca od czasu do czasu do chwil, kiedy w futbolu mniejszą rolę odgrywały pieniądze, więcej w nim było czystej sportowej walki aniżeli rozbuchanej medialnej otoczki. Także i ja często przywołuję w myślach tamtą romantyczną epokę. Któż nie chciałby cofnąć się do czasów, gdy piłkarze nie mieli własnych logo czy też marek, dotarcie do gwiazdy nawet średniego formatu nie oznaczało przedarcia się przez zastępy menedżerów i PR-owców, a i sami zawodnicy mogli sobie pozwolić na więcej swobody, gdyż nie musieli obawiać się niespodziewanego błysku flesza aparatu tabloidowego fotografa.

I w takich właśnie kategoriach, kategoriach romantycznej wersji futbolu, chciałbym rozstrzygać rzekomy rozłam, do którego miało dojść pomiędzy piłkarzami Realu Madryt i Barcelony, którzy są powoływani do reprezentacji Hiszpanii. Powodem miała być seria Gran Derbi, do której doszło u schyłku sezonu 2010/11 i na progu kolejnej kampanii. Oczywiście tego, co konkretnie działo się podczas zgrupowania reprezentacji Hiszpanii na początku września 2011 r. w miasteczku piłkarskim w podmadryckim Las Rozas, kiedy to nastąpiło apogeum „konfliktu”, zapewne nigdy do końca się nie dowiemy. Można jednak odnieść wrażenie, że w głównej mierze ów „konflikt” rozgrywał się na stronach piłkarskich gazet. Wierzę też w słowa Ikera Casillasa, który w swojej przedmowie napisał, że ta reprezentacja jest większa poza boiskiem niż na nim.

Trudno nie przytaknąć deklaracji kapitana Realu, wszak obecni kadrowicze to piłkarze, którzy w głównej mierze znają się od wielu lat, razem wznosili mistrzowskie puchary podczas turniejów w młodszych kategoriach wiekowych, w trakcie licznych zgrupowań dzielili szatnie i pokoje, a wieczory spędzali na rozmowach o swoich piłkarskich marzeniach. Oczywiście w życiu człowieka zdarzają się i takie sytuacje, że w jednej chwili perspektywa zmienia się o 180 stopni, ale mimo wszystko ciężko jest przekreślić długie lata znajomości z powodu kilku meczów. Jakkolwiek ważne by one nie były.

Co prawda Bill Shankly powiedział kiedyś, że futbol jest ważniejszy od życia i śmierci, ale nie ma zgody co do jednoznacznej interpretacji tych słów. Mimo że legendarny menedżer Liverpoolu miał wyjątkową obsesję na punkcie futbolu (skąd my to znamy), to skłaniałbym się ku temu, że miał na myśli te niespełna dwie godziny, podczas których decydują się losy piłkarskiego meczu. I to niezależnie od rangi rozgrywek, stopnia wypełnienia trybun czy mocy stadionowych jupiterów. Ale gdy już mija trochę czasu po końcowym gwizdku, opada meczowa gorączka, a w głowach kibiców powoli przestaje szumieć, to na piedestał ludzkich wartości wracają przyjaźń i zaufanie drugiej osoby. I w tym właśnie kierunku rozwinęła się sytuacja po maratonie El Clásico w 2011 r.

Wielka w tym zasługa selekcjonera Vicente del Bosque, nieprzypadkowo nazywanego Sfinksem, który już swoim niewzruszonym obliczem zyskuje sympatię postronnych osób. Mimo że przed objęciem posady w Królewskim Hiszpańskim Związku Piłki Nożnej kojarzony był głównie jako znakomity były piłkarz i trener Realu, to jako opiekun kadry narodowej jest wysoce sprawiedliwy, nie daje pożywki hiszpańskim mediom do rozprawiania na temat faworyzowania piłkarzy swojego ukochanego klubu. Na te ciężkie czasy reprezentacji Hiszpanii, gdy liczba Gran Derbi w jednym sezonie nie spada i nie będzie spadać poniżej czterech, potrzeba było właśnie kogoś takiego. Kogoś bardziej anemicznego, niż cholerycznego. Kogoś, kto dystansuje się od medialnych spekulacji, wręcz stroni od dziennikarzy, a gdy już otwiera usta, to po to, by powiedzieć coś niepodważalnego. To również wielki skarb obecnej La Furia Roja.

Być może mój tok rozumowania odnośnie aktualnej sytuacji w reprezentacji Hiszpanii nie jest do końca popularny. Musicie jednak wiedzieć, drodzy Czytelnicy, że wynika także z tego, że – pozwólcie na odrobinę prywaty – od ładnych kilku lat staramy się ze swoimi dobrymi znajomymi kibicującymi zarówno Realowi, jak i Barcelonie krzewić ideę bezspornych stosunków pomiędzy fanami obu klubów. Szczerze mówiąc, kompletnie nie rozumiem antagonizmów pomiędzy polskimi kibicami Realu i Barcelony, które wynikają często niejako „z urzędu” – na zasadzie, że skoro dana osoba kibicuje największemu rywalowi, to mam jej nie lubić, za wszelką cenę nie zgadzać się z jej zdaniem, czy wręcz ją obrażać.

W tym momencie przypominają mi się słowa, które usłyszałem kiedyś z ust Jerzego Dudka. Były golkiper Królewskich powiedział, że Real i Barcelona to bracia po innych matkach. I choć wielu kibiców Barcelony ma zapewne „Dudiemu” za złe to, że zawsze broni José Mourinho, jest swoistym apostołem Portugalczyka na polskiej ziemi, to nie mogą się oni nie zgodzić z teorią, że bez tak mocnego Realu nie byłoby tak silnej Barcelony. I vice versa.

Dlatego doceniajmy swojego największego rywala, miejmy też przeświadczenie o własnej wielkości, a zarazem zachowujmy zdrowe relacje. Tak jak reprezentanci Hiszpanii, którzy gdy stają w szranki między sobą podczas zmagań klubowych, walczą na całego w imię swojej drużyny, ale po zakończeniu spotkania na powrót stają się starymi, dobrymi kumplami. Zupełnie tak jak my, fani Realu, ze swoimi kolegami, którzy kibicują Barcelonie. Może to dość naiwna wersja futbolu, ale staram się w nią wierzyć. A Ty?

DAREK DOBEK

Prezes Polskiej Peñi Realu Madryt – Águila Blanca

Sekrety La Roja

Подняться наверх