Читать книгу Góry z duszą - Monika Witkowska - Страница 13
ОглавлениеPolski cmentarz, deszczowy las
29 września
pierwszy dzień w górach
Autobusem z Aruszy via Moszi do Marangu Gate (1970 m), dojście do obozu I (Mandara Hut – 2700 m)
Uwielbiam Kilimandżaro. Była to pierwsza moja wyższa góra. Nie powiem, dała mi w kość, tym bardziej że aby było taniej (włóczyłam się wtedy po Afryce samotnie, z bardzo skromnym budżetem), zdobywałam ją w porze deszczowej, na dodatek wybierając trasę namiotową. Przez sześć dni pobytu na górze widziałam ją wtedy tylko raz, zaledwie przez kilka minut – cały czas tonęła w chmurach, a ja nawet nie wyciągałam aparatu fotograficznego, bo w zależności od wysokości ciągle albo lało, albo sypało śniegiem.
Stojąca przy bramie Parku Narodowego Kilimandżaro tablica z informacjami dotyczącymi poszczególnych obozów.
Tablica przy wejściu na znajdujący się na obrzeżach Aruszy cmentarz.
Od tamtej pory minęło jednak trochę czasu, a mnie znowu przygnało na Kili. Znowu, bo jest rok 2013 i jestem tu już któryś raz, po raz kolejny z grupą, którą prowadzę jako przewodnik, na szczęście teraz już w porze suchej.
Nasza górska przygoda rozpoczyna się w Aruszy (pisownia międzynarodowa: Arusha). Z liczbą ok. 420 tys. mieszkańców jest to trzecie co do wielkości miasto Tanzanii, w Afryce znane przede wszystkim jako siedziba Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy, zajmującego się sądzeniem zbrodniarzy odpowiedzialnych za ludobójstwo w tym kraju.
GWIAZDY BLIŻEJ GWIAZD
W gronie tych, których skusiła chęć zdobywania Kilimandżaro, bywają też osoby znane z gazet czy szklanego ekranu. Oto kilka ciekawostek na ich temat.
Do jednych z najbardziej pamiętnych wejść na najwyższą górę Afryki zalicza się to, którego w 1994 r. dokonał nieżyjący już znany angielski satyryk i pisarz Douglas Adams. Otóż wspinał się on… przebrany za nosorożca! Tak na poważnie to było to związane z zaangażowaniem Adamsa w ochronę zagrożonych gatunków, w tym właśnie nosorożców.
Z grona znanych światowych celebrytów na szczycie Kilimandżaro stanęli m.in.: słynny piłkarz argentyński (chociaż znany głównie jako napastnik Barcelony) Lionel Messi, amerykański aktor Emile Hirsch czy hollywoodzka gwiazda Jessica Biel, która przyznała potem, że było to jedno z najtrudniejszych wyzwań jej życia.
Z polskich gwiazd satysfakcję ze zdobycia Dachu Afryki ma aktorka Małgorzata Foremniak.
O tym, że można mieć superkondycję, a jednak na Kilimandżaro nie wejść, przekonała się Martina Navrátilová, amerykańska tenisistka czeskiego pochodzenia, zwyciężczyni najbardziej prestiżowych turniejów. Przeszkodą nie do pokonania stała się choroba wysokościowa i infekcja żołądka.
Wbrew temu, co niektórzy myślą, sukcesu w górach za pieniądze kupić nie można. Roman Abramowicz, rosyjski multimilioner i właściciel słynnego klubu piłkarskiego Chelsea, ma ich pod dostatkiem, a mimo to jego próba zdobycia Kili zakończyła się niepomyślnie.
Z punktu widzenia turystów Arusza nie jest ani ładna, ani specjalnie ciekawa. Jest jednak ważna, bo to baza wypadowa zarówno na safari w słynnym Serengeti, Ngorongoro i w kilku innych okolicznych parkach narodowych, jak i na wyprawy na Kilimandżaro.
Poranek zajmuje nam ostatnie pakowanie, dokupywanie prowiantu, no i wreszcie ruszamy. Po drodze zaliczamy jeszcze wizytę na polskim cmentarzu w wiosce Tangeru, potem robimy krótki stop na zakup wody na pierwszy dzień podejścia (wyżej będziemy dostawać gotowaną), a kolejne godziny spędzamy w rozklekotanym busie. Wczesnym popołudniem meldujemy się przy bramie parku.
Przy starcie szlaku na Kilimandżaro. Do cywilizacji wrócimy za 6 dni.
Po jakichś trzech godzinach jazdy (ach, te tanzańskie drogi) stajemy wreszcie przy parkingu samochodowym, od którego zaczyna się trekking. Zamiast uroczej górskiej ciszy mamy tłum i zgiełk. Oprócz turystów tworzą go natrętni sprzedawcy koszulek, chust czy bransoletek, a do tego lokalesi chętni do pracy w charakterze tragarzy. Większość ekip ma już swoich tragarzy wcześniej domówionych, ale mimo to liczna grupa czarnoskórych chłopców wciąż nie traci nadziei, że może jednak ktoś ich weźmie. Przykry to widok, zwłaszcza że nawet jeśli im się uda, wynajmujące ich agencje robią wszystko, aby płacić poniżej oficjalnie przyjętych, i tak śmiesznie niskich stawek.
POLSKIE GROBY NA AFRYKAŃSKIEJ ZIEMI
Jeśli naszą wyprawę na Kilimandżaro zaczynamy w Aruszy, wypadałoby znaleźć czas, aby odwiedzić znajdujący się kilka kilometrów poza miastem, w wiosce Tangeru „Cmentarz wygnańców polskich” (taki napis widnieje na tablicy przy bramie wejściowej, po polsku, angielsku i w suahili). Stanowi on pozostałość po obozie, w którym w czasie II wojny światowej przebywało nawet i pięć tysięcy ludzi, w dużej mierze kobiet i dzieci. Trzeba przyznać, że obóz działał bardzo prężnie – funkcjonowała w nim polska szkoła, szpital, kościół i spółdzielnia, dzięki której uchodźcy mogli zarabiać na swoje potrzeby. Po zakończeniu wojny rzuceni na Czarny Ląd rodacy rozjechali się po świecie, emigrując głównie do Australii, Kanady, USA i RPA. Na miejscu pozostało jedynie kilka osób, w tym pani Sabina Szeliga, która mieszkała w Aruszy aż do swojej śmierci, to jest do roku 2007 (jej grób również znajduje się na cmentarzu).
Zadbany wygląd cmentarza to zasługa polskiego MSZ, który dotuje jego utrzymanie, a także Tanzańczyka Simona Josepha Baruwungwy – miejscowego opiekuna cmentarza, którego łatwo poznać, bo zazwyczaj otwiera bramę, często mając na sobie koszulkę z polską flagą.
Wśród około 150 grobów, które tworzą cmentarz, większość ma krzyże katolickie, ale są też krzyże prawosławne oraz żydowskie gwiazdy Dawida. Na nagrobkach widnieją typowo polskie imiona i nazwiska: Wiktoria Nowak, Józef Żukowski, Jadwiga Domańska… Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w Afryce, trudno się nie wzruszyć. Każda z tych postaci to jakaś historia, zwykle tragiczna, niewątpliwie ciekawa.
Jeśli będziecie chcieli przyjechać na polski cmentarz, to można albo wsiąść w Aruszy w dala-dala (tak w Tanzanii nazywają się zapchane przeważnie mikrobusy) i końcówkę pokonać na piechotę, albo zainwestować w taksówkę. W każdym razie warto do tego miejsca dotrzeć, bo przecież „Ludzie żyją tak długo, jak długo trwa pamięć o nich”.
Przy wejściu na szlak mijamy tablice ku czci Hansa Meyera, niemieckiego geografa, który w 1889 r. został pierwszym w świecie zdobywcą Kilimandżaro (razem z Austriakiem Ludwigiem Purtschellerem).
Tego dnia trasa liczona jest na 3–5 godzin dość stromego podejścia, przy czym droga prowadzi przez gęsty tropikalny las. Prawdziwa dżungla, z której dobiegają odgłosy syczenia, gwizdania, szurania czy piszczenia.
– Małpy… – tłumaczy dziwny rumor w krzakach nasz przewodnik, a my musimy uwierzyć na słowo, bo i tak w tej gęstwinie nic nie widzimy.
Z około 5 tys. Polaków, którzy w czasie wojny mieszkali w Aruszy, 150 osób zostało tu na zawsze.
W pewnym momencie spotykamy chłopca, który pokazuje kameleona. Oczywiście liczy na pieniądze (chłopiec rzecz jasna, bo kameleonowi wszystko jedno). W lesie są jego siostry (nadal mowa o chłopcu) – zbierają drzewo, które potem znoszą do wioski na opał. Mogą to robić, bo to jeszcze nie teren chroniony. Granicą parku narodowego, w którym już dość ściśle przestrzega się ochrony przyrody, jest poziomica 2700 m n.p.m., czyli de facto dopiero ponad dzisiejszym noclegiem.
Słońce jest już całkiem nisko, kiedy w końcu wyłania nam się obóz – wielka polana, a na niej duży budynek otoczony małymi chatkami. Przy kolacji, na którą wszyscy schodzą się do owego dużego budynku, poznajemy ekipy Japończyków i Skandynawów – to nasze główne towarzystwo na kolejne kilka dni.
Pierwsze kilka godzin droga prowadzi przez gęsty tropikalny las.