Читать книгу Jak pokochać centra handlowe - Natalia Fiedorczuk - Страница 4
ОглавлениеT.
Jest otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dotyczy to części głównej, która mieści sklep wielkopowierzchniowy. Asortyment jest szeroki. Można tam nabyć lodówkę, kartofle, plastikowe pojemniki do mikrofalówki oraz zabawki dla dziecka.
Część butikowa zamyka się po dwudziestej drugiej. Drobne stoiska: ze sztuczną biżuterią, wiejskim chlebem i torebkami ze skaju, uplasowane wdzięcznie pośrodku przestronnych alejek, teraz przykryte są płachtami materiału. Po dwudziestej drugiej kawę można kupić tylko w automacie z napisem COFFEE. Kawa ta w smaku jest kwaśno-słodka i cuchnie bakelitem.
Wciąż jednak, o każdej porze, na terenie hali sklepowej można zaopatrzyć się w:
– ołówki,
– spódnicę z dżinsu,
– mleko w kartonie,
– małą ciężarówkę z kolorowego tworzywa.
Przekroczyłam właśnie automatycznie otwierającą się bramkę, pcham przed sobą duży sklepowy wózek. Jest jesień, okolice drugiej w nocy. Ten model wózka ma tendencję do uciekania w bok. W lewy bok.
W alejce z zabawkami dla dzieci powyżej lat trzech stoi mężczyzna w szarej kurtce typu bałwan. Twarz ma równocześnie bladą i czerwoną, w skupieniu ogląda, przebiera wśród aut, klocków oraz robotów.
Przypatruję mu się dłuższą chwilę i chowam za najbliższy róg. Biorę kilka głębszych oddechów. Próbuję powstrzymać rosnącą w ustach kwaśną kulę mdłości, zwiastujących nadciągający atak płaczu. Jestem w ciąży, moja depresyjna wyobraźnia przekracza znane mi do tej pory standardy. Nie sypiam w nocy. Na leżąco mam silne nudności, które nie kończą się ulgą w postaci wymiotów. Ciągle chce mi się siku i mam kompulsywny przymus sprawdzania, czy na majtkach nie pojawia się krew.
Przyjmuję tabletki na podtrzymanie ciąży, bo w pierwszych tygodniach odczuwam dokuczliwe bóle podbrzusza. Lekarz wypisuje hormony beztrosko: „Może brać pani dwa albo cztery, jak mocno boli”. Są drogie i mają dużo efektów ubocznych. Zatrzymują wodę i puchnę od nich, w pierwszym trymestrze przybierając na wadze sześć kilogramów. Przezornie pakuję do toreb ubrania z poprzedniego, przedciążowego życia, szybko zastępując je spodniami na gumce i sukienkami z miejscem na rosnący brzuch. Bóle ustępują pod koniec czwartego miesiąca. Wtedy już nie wypatruję nieistniejących małych kropelek krwi, nie ściskam w panice słuchawki telefonu: dzwonić, nie dzwonić do niego, przecież pewnie ronię, tracę, chociaż nawet nie wiem jeszcze co. Lub kogo.
Kiedy tylko zaczynam czuć się trochę lepiej, a widmo utraty ciąży traci prawdopodobieństwo, zaczynam gorączkowo zajmować się pracą zawodową. Jestem przedstawicielką pokolenia umów śmieciowych, stąd gorączkowe poszukiwanie zleceń i obkładanie się pilnymi dedlajnami.
Na grupie terapeutycznej, na którą uczęszczam od ponad roku, boję się powiedzieć o swoim stanie. Ludzie jednak zauważają zaokrąglające się uda, ramiona i dziwną, bezkształtną masę w okolicach pępka. Mężczyźni robią niedyskretne uwagi na temat rosnących piersi, rechocąc przy tym radośnie. W końcu na jednym ze spotkań przyznaję się. Słyszę z ust dziewczyny pracującej jako pomoc przedszkolna pełne wyrzutu pytanie: co zamierzam zrobić bez pracy na etacie, a tym samym prawa do zasiłku macierzyńskiego? Nie jestem w stanie jej odpowiedzieć, milczę zakłopotana. Inna, dużo starsza ode mnie kobieta z terapii zaczyna rzucać w moim kierunku złośliwe i okrutne uwagi na temat aborcji. Kobieta przyszła na grupę, bo jest w ciągłym konflikcie z dorosłymi dziećmi. Terapeutka zwraca jej uwagę, pacjentka wybiega z sesji. Nie wraca.
Stwierdzam, że i dla mnie te terapeutyczne spotkania zaczynają być zbyt stresujące. Decyduję, że nie mam ani czasu, ani ochoty na kontynuowanie terapii w ośrodku. I tak miałam kończyć już niedługo. Przychodzę jeszcze kilka razy i zawieszam udział w grupie.
Kiedy spotykam mężczyznę na dziale dziecięcym, w centrum handlowym T., mój brzuch jest już na tyle widoczny, że nie da się go pomylić z niefrasobliwie nabytą nadwagą.
Stoję przy regale z wodą destylowaną. Kwaśny ślinotok, preludium szlochu, przybiera na sile. Jestem zażenowana historią, która wgrała mi się natychmiast po tym, jak zobaczyłam ów żywy obraz nie-ojca. Białe rozproszone światło podkreśla fioletowe halo, bijące z jego popękanych naczynek krwionośnych.
(Rozstał się z jego matką jeszcze przed urodzeniem. Był w więzieniu, w pracy za granicą. Szuka zabawki dla syna, którego wieku, a w sumie nawet płci nie jest do końca pewien.
Wyobrażam sobie ten moment, kiedy w końcu staje, speszony i niepewny przed własnym dzieckiem. Być może zupełnie irracjonalnie obraża się o to, że dziecko go nie poznaje i chowa się za nogę matki czy babci. On wyciąga do niego rękę z ciężarówką, a dzieciak w końcu zbliża się do niego, nieufnie i na chwiejnych nogach).