Читать книгу Moja onkomisja - Natalia Kustosz - Страница 7
KILKA SŁÓW O MNIE I SZPITALU
ОглавлениеJak się nazywam, już wiecie :) Kiedy zaczęłam pisać tę książkę, kończyłam gimnazjum. Teraz uczę się w pierwszej klasie liceum. W przyszłości zamierzam być dietetykiem, dlatego wybrałam klasę o profilu biologiczno-chemicznym. Podczas choroby miałam tyle doświadczeń z różnymi dietami, że wiem, jak ważne jest dobranie odpowiedniej.
Jestem osobą optymistyczną, więc we wszystkich sytuacjach i u prawie każdego jestem w stanie znaleźć jakieś plusy. Do moich największych wad należy to, że łatwo się rozpraszam i zbyt czę sto bujam w obłokach, choć walczę z tym jak mogę. Ponadto jestem wielkim leniem. Najbardziej nienawidzę u siebie nawyku ciągłego skubania wszystkiego, czego się da. A co lubię robić? Kocham grać w badmintona i to właściwie jedyny sport, który nigdy mnie nie nudzi. Czytanie książek i słuchanie muzyki są czymś, bez czego nie umiem żyć. Te dwie czynności są dla mnie jak dla roślin światło i woda. Lubię mówić innym miłe rzeczy i patrzeć, jak się uśmiechają, choć jak każdy miewam dołki i dni, kiedy wstaję lewą nogą. Telewizję oglądam rzadko, a jeśli już, to od czasu do czasu kilka kanałów. Moimi ulubionymi programami są: „Twoja twarz brzmi znajomo”, „Wiem, co jem”, czasem oglądam jeszcze coś innego. Z seriali najbardziej lubię: „Ranczo” i „Rodzinka.pl”, a z filmów (tu rozbieżność ogromna) przygody panny Bridget Jones, „Gwiazd naszych wina” i „Bogowie”. Moja ulubiona książka? Nie mam chyba takiej, jednak najbardziej lubię książki polskich autorów i raczej obyczajowe. Przykładem jest seria Miętowa Ewy Nowak. Jeśli chodzi o muzykę, to preferuję szeroko pojęty pop i raczej wykonawców polskich. Moim ulubionym zespołem jest Sound’n’Grace – daje mi niesamowicie pozytywną energię. Poza tym słucham wszystkiego, co tylko wpadnie mi w ucho, a takie moje „perełki” zapisuję na liście ulubionych piosenek. Wiele osób mówi mi, że jestem dojrzała i dla niektórych jestem autorytetem. To dzięki tej chorobie. Z jednej strony, chorowanie uczy życia, oswaja stres, ale z drugiej – wyłącza funkcjonowanie w społeczeństwie i kradnie samodzielność. Dodam, że jestem osobą głęboko wierzącą i czuję, że moja siła do walki brała się także stąd. Na drugiego człowieka patrzę przede wszystkim nie pod kątem tego, czy jest wierzący, tylko czy jest dobry.
Może teraz napiszę trochę o samym szpitalu. Leczyłam się w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym nr 4 im. Marii Konopnickiej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Dla dobra tej książki będę używała krótszej nazwy, czyli szpital na Spornej.
Klinika składa się z trzech oddziałów: V – diabetologia, VII – onkologia maluchów i mój VI, czyli onkologia i hematologia dzieci starszych. Dodatkowo od czasu do czasu odwiedzałam Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, w skrócie ICZMP. Lokalnie wszyscy na ten szpital mówią po prostu Matka Polka i ja też będę używała tej nazwy.
Nowotwory są różne. U mnie w szpitalu leczone są przede wszystkim białaczki, a guzy zdarzają się (podobno) rzadziej niż w innych szpitalach onkologicznych, na przykład w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Leczenie białaczek i chłoniaków jest dużo prostsze niż guzów mózgu i neuroblastomy, chociaż lekarze wciąż próbują nowych skuteczniejszych metod leczenia.
Mój oddział onkologiczny jest ładnie urządzony, zupełnie jak hotel – są ściany w ciepłych kolorach, sale nazwane nazwami krajów i w każdej jest łazienka, a także rozkładany fotel dla rodziców do spania. Krótko mówiąc, przez tak długi okres naprawdę da się tam mieszkać. Bo taka choroba jak nowotwór wymaga dłuższego leczenia niż chociażby zwykłe zapalenie oskrzeli czy angina. Rodzic z chorym dzieckiem ,,przeprowadza się” do szpitala. Na szczęście, kiedy stan pacjenta trochę się poprawia, wypuszczają go do domu, choć czasami tylko na jeden dzień. W domu podobno zdrowieje się szybciej. Zgadzam się z tym w 100 procentach.
Atmosfera na oddziale też jest fajna. Lekarze przychodzą na obchód uśmiechnięci, a z pielęgniarkami można czasem pożartować. Poza tym odwiedzają nas wolontariusze i psycholodzy z Fundacji Krwinka i Gajusz. To są wspaniali ludzie. Przyjdą, porozmawiają, pocieszą, kiedy trzeba i przyniosą fajne gry. Dodatkowo są organizowane zajęcia plastyczne, muzyczne, pokazy filmowe i różne inne atrakcje. Nie można narzekać na nudę. Ludzi dobrej woli jest dużo.
Poza tym zdarza się, że przychodzą nie tylko polscy studenci, ale też czasami z bardzo egzotycznych krajów. Można z nimi porozmawiać, czasem pożartować. Dla mnie zawsze była to duża atrakcja. Przy okazji pozdrawiam wszystkich pracowników szpitala, wolontariuszy i psychologów z obu fundacji oraz wszystkich, którzy w jakimś stopniu mi pomogli, czy to dobrym słowem, modlitwą, czy poprzez oddanie krwi.
Chcę pokazać, że onkologia dziecięca może być miejscem, gdzie dzieją się rzeczy nie tylko smutne, ale też przyjemne. Są zajęcia w świetlicy, telewizor w każdej sali, a prawie każde dziecko ma drogę centralną (cewnik dożylny, później napiszę o nim więcej) i nie musi być kłute cały czas. Kiedy pojawiają się powikłania po chemii, to wszyscy się martwią, ale potem poprawia się i w końcu pojawia się remisja. Niestety nie wszystkim moim znajomym leczenie szło albo idzie tak dobrze. Bo ja nie chcę pokazać też tego oddziału jako miejsca wiecznej radości, bo przecież sam fakt zachorowania jest czymś okropnym, a leczenie również nie należy do przyjemnych.
Mam nadzieję, że moja książka spodoba się Wam i że trochę Was wciągnie. Jednocześnie bardziej wrażliwych przepraszam za słowa, które według definicji są wulgaryzmami. Po prostu uważam, że silnych emocji nie da się wyrazić za pomocą eufemizmów. Oczywiście mocnych przekleństw tu nie będzie, szanujmy się. Po prostu chciałam, żeby ta książka była również pewnego rodzaju terapią psychologiczną dla mnie.
A zatem nie przedłużajmy i zaczynajmy!