Читать книгу Moja onkomisja - Natalia Kustosz - Страница 8
Rozdział 1 JAK TO SIĘ ZACZĘŁO…
ОглавлениеW poniedziałek, 28 grudnia 2015 roku, jeszcze wszystko było OK. To miał być przecież zwyczajny dzień… ale taki nie był. Mieliśmy trochę posprzątać, a wieczorem zamówić pizzę. Mama była w pracy, a tata ze mną i moją młodszą o 4 lata siostrą Zosią siedział w domu. Od rana byłam dziwnie osłabiona. Najlepiej czułam się, gdy leżałam. Nie miałam za bardzo ochoty na sprzątanie. I tak cały dzień. Później zjedliśmy pizzę, a ja postanowiłam się po niej zdrzemnąć. Spałam trochę na kanapie, a kiedy się obudziłam, miałam gorące czoło. Przestraszona postanowiłam zmierzyć temperaturę. Jak się okazało miałam 39 stopni Celsjusza! Za chwilę przyjechała mama, dała mi leki i gorączka spadła. Poczułam się trochę lepiej i poszłam spać.
We wtorek rano mieliśmy jechać na pogrzeb, który zaskoczył naszą rodzinę na koniec roku. Jednak znowu miałam gorączkę, więc mama została ze mną, a tata z Zosią pojechali. Na śniadanie prawie nic nie zjadłam, bo nie miałam apetytu. Znowu zwalczaliśmy gorączkę lekami, ale to dawało znikome efekty. Normalnie temperatura powinna spaść po mniej więcej 15 minutach, a u mnie trwało to około dwóch godzin. Kiedy lek działał, byłam bardziej ożywiona – rozmawiałam trochę z mamą, siedziałam na łóżku, ale później wszystko zaczynało się od nowa. Pamiętam, że wtedy, gdy termometr pokazywał 39 stopni Celsjusza, bardzo się spociłam. I to jak nigdy dotąd. Byłam tak mokra, jakbym wyszła spod prysznica i bez wycierania się położyła do łóżka. Kiedy mama pomagała mi się przebrać w czystą piżamę, tylko wytarła mnie ręcznikiem (na kąpiel nie miałam zupełnie siły). Mokre było prześcieradło i pierzyna, a nie tylko poszewka. Nawet łóżko. Zmieniłyśmy pościel i dalej musiałyśmy mierzyć się z gorączką.
Kiedy wrócił tata, pojechaliśmy do lekarza. Gdy schodziłam po schodach, byłam tak słaba, że bałam się, czy nie zemdleję. W przychodni przyjęła mnie młoda lekarka. Zbadała mnie bardzo dokładnie i powiedziała do mamy: ,,Proszę pani! Ja tu nie mam, co leczyć. Dziecko wygląda na zdrowe i tylko ta gorączka jest problemem”. Miała rację. Nie bolało mnie gardło, głowa ani nic. Nie miałam kataru ani nudności. Tylko ta gorączka. Zalecono mi rozszerzone badania krwi.
I to była bardzo dobra decyzja! Bo gdyby nie te właśnie badania, to byśmy dalej nic nie wiedzieli i nie wiadomo, jak ta moja przygoda ostatecznie by się zakończyła. Ta decyzja, jak się potem okazało, była dla mnie zbawienna. Wróciliśmy do domu. Doktor Ania była moim pierwszym aniołem stróżem i nigdy jej tego nie zapomnę.
Następnego dnia rano poszliśmy pobrać krew. Znowu byłam ogromnie osłabiona. Chyba jeszcze nigdy tak się nie czułam. W dodatku musiałam być na czczo. Po powrocie znowu walczyliśmy z gorączką. Niestety nieskutecznie. Mama zdecydowała, że znowu pojedziemy do lekarza. Nie chciała czekać. Na początku protestowałam, bo byłam za słaba, ale w końcu chodziło o moje zdrowie, a następnego dnia miał być sylwester. Tym razem na dyżurze była inna, tym razem starsza lekarka. Ona też mnie zbadała i stwierdziła, że może to początki anginy. Odczułam ulgę. W październiku miałam anginę i szybko minęła. Dostałam antybiotyk i ustaliliśmy, że przyjdziemy po nowym roku.
Nadszedł sylwester. Nic się nie zmieniło. Gorączka wzrosła już do 40 stopni Celsjusza! Około południa, kiedy mama była jeszcze w pracy, zadzwoniła do niej doktor Ania – ta, co zaleciła badania krwi. Oznajmiła, że wyniki są bardzo złe i mamy natychmiast jechać do szpitala. Kiedy to usłyszałam, byłam przerażona. No, ale pojechaliśmy, jak się okazało do szpitala na Spornej. Spodziewałam się ponurego oddziału, białych ścian, ale okazało się zupełnie inaczej. Oddział był piękny. Już to opisałam wcześniej we wstępie, dlatego nie będę się nad tym rozwodzić.
Kiedy jednak zobaczyłam napis na drzwiach: VI ODDZIAŁ ONKOLOGIA I HEMATOLOGIA, zmroziło mnie.
,,Na pewno mam raka”, pomyślałam w pierwszej chwili, ale zachowałam to dla siebie. Po co na starcie robić z siebie histeryczkę? Na dyżurze była wtedy pielęgniarka Karolina. Oprowadziła nas po oddziale, pokazała, gdzie jest kuchnia, bawialnia oraz nasza izolatka. Nie wspomniałam wcześniej, że miałam spadek wyników morfologii krwi niemal do zera. Choć nie wszystkich, jak się okazało prawie rok później.
Trafiłyśmy do Australii. Jak już wcześniej wspominałam, w szpitalu sale mają nazwy krajów. Tam zrobili mi jeszcze różne badania, na przykład prześwietlenie płuc. Niezbędne okazało się też przetoczenie krwi. Na początek takie atrakcje, to aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Więc nie myślałam. Jednak nie mogłam uwolnić się od poczucia, że na pewno mam raka i to jest koniec. Miałam o tym blade pojęcie. Wiedziałam, że taka na przykład białaczka to ciężka choroba i można na nią umrzeć. Nikomu jednak wciąż o tym nie mówiłam. Mama pewnie by powiedziała, żebym się na zapas nie martwiła. Transmisję z imprezy sylwestrowej we Wrocławiu oglądałyśmy w telewizji. Wcale się nie cieszyłam, że inni się bawią, a ja być może jestem nieuleczalnie chora.
O północy przyszła do nas pielęgniarka Joasia, żeby zaprosić mamę na szampana. Ale mama nie miała ochoty. Jedno jest pewne: to był najgorszy sylwester w moim życiu!