Читать книгу Życie stewardesy, czyli o tym, jak mierzyć wysoko i przekraczać granice - Olga Kuczyńska - Страница 10

Anioły

Оглавление

Czy przyszło ci kiedyś na myśl, że istnieją anioły? Czy pomyślałaś (pomyślałeś) kiedyś, że mają skrzydła? Że wyglądają jak z obrazka?

Teraz dowiesz się o mnie kolejnej rzeczy: uwielbiam anioły! Pod każdą postacią: namalowane, z kamienia, marmurowe, porcelanowe, ubrane, gołe, po prostu wszystkie.

Czy w nie wierzę? Owszem.

Latem 2011 roku napięcie rosło. Zbliżał się początek klasy maturalnej. Po maturze otwierała się możliwość realizacji moich marzeń, które wtedy zaczynały już kipieć. Wertowałam strony linii lotniczych, podziwiałam mundury, oglądałam kolejny raz film Szkoła stewardes. Dniem i nocą myślałam o lotnictwie: w domu, w szkole, wszędzie! Szukałam ludzi z branży. Internet stał się kopalnią wiedzy na ten temat. Wiedziałam już, że niestety od razu po maturze nie będę mogła pracować dla przewoźników na Bliskim Wschodzie, bo jednym z wymogów był wiek: dwadzieścia jeden lat.

Cały poprzedni rok pracowałam przy promocjach i oszczędzałam, by wypocząć (jeszcze wtedy) z moim chłopakiem. Zafundowałam nam tydzień na Cyprze. Byłam bardzo podekscytowana, bo pragnęłam pokazać Arkowi, jakie to uczucie lecieć samolotem. Chyba bardziej przeżywałam jego lot niż on sam. Nie mogłam się doczekać, kiedy odbędzie swój pierwszy start i kiedy będę mogła pokazać mu kawałek tego świata, ale z całkowicie innej perspektywy. Zaczęłam się pakować już na dwa tygodnie przed podróżą.

W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany moment. Z emocji nie mogłam spać na dzień przed wylotem. Gdy weszliśmy do samolotu, patrzyłam, czy złapie go taki strach, jakiego doznaje wielu ludzi.

Arek usiadł wygodnie, zapiął pasy, a ja spoglądałam ukradkiem na jego twarz. Siedzieliśmy w jednym rzędzie, ale nie obok siebie. Mieliśmy sporo miejsca i każde z nas chciało być przy oknie, więc ja zajęłam siedzenie po jednej stronie, natomiast Arek po drugiej. Przymierzaliśmy się do zajęcia pasa startowego.

Mówię:

– Patrz, teraz będzie jazda!

Myślał, że go straszę, ale ja bardziej miałam na myśli to najlepsze pod słońcem uczucie, gdy samolot się rozpędza.

Wystartowaliśmy! Robiłam za naszego przewodnika.

– Arek, zobacz!

– Co, gdzie?

– Zobacz, jak pięknie wygląda Pałac Kultury w oddali! A patrz jeszcze tam. Małe samochody, małe budynki, wszystko takie małe!

Potem zachwycałam się znowu niebieskimi wodami, nad którymi lecieliśmy, i nie dawałam mu spać. Nie chciałam, żeby stracił tyle wspaniałych widoków.

Wylądowaliśmy na Cyprze. Powitał nas upał. Spędziliśmy tam tydzień. Był to nasz pierwszy wspólny pobyt za granicą, a dla mnie kolejna możliwość szlifowania angielskiego. Zaczepiałam Angielki przy basenie i często gawędziłam z nimi wieczorami.

Początkowo Arek był sceptyczny wobec tego wyjazdu i sprzeciwiał się temu, że opłacam nam wycieczkę. Nie chciał lecieć. Po podróży jednak zmienił poglądy i uznał, że to był świetny pomysł. Tak naprawdę chciałam poszerzyć nasze wspólne horyzonty, chciałam, żeby zobaczył, jak jest gdzieś indziej. Wróciliśmy szczęśliwi, wypoczęci, opaleni i gotowi na kolejny rok szkolny.

Mój wakacyjny humor i szczęście nie trwały długo. Pojechałam do dziadków, by pokazać im zdjęcia, by podzielić się wrażeniami. Babcia zawsze podkreślała, że chciałaby zobaczyć mnie w mundurze, bo mówiłam jej, że zaraz po szkole będę składać papiery do linii. Obiecałam, że jak tylko będę latać, przylecę do niej i jej się pokażę. Spędziłyśmy razem dwa dni, gdy dziadek był na kontroli w szpitalu. Oglądałyśmy filmy, nawet trafił się jakiś horror – chyba zapowiedź mojego własnego.

Minęło kilka dni. Był dwudziesty sierpnia. To kolejna data, którą niestety pamiętam bardzo dobrze. Był piękny dzień. Poprzedniej nocy rozmawiałam z rodzicami o moich planach i lataniu. Rodzice, pomimo że nie są razem, mają dobre relacje. Tata był z nami i czułam się, jakbym znowu miała pełną rodzinę. Byłam szczęśliwa, że możemy być razem we trójkę – jak dawniej. Gadaliśmy do późna.

Rano po tym, jak zarwaliśmy wszyscy noc, zadzwonił telefon. Najpierw odezwała się komórka taty, ale spał i jej nie odebrał. Za chwilę zadzwoniła moja.

Podświadomie czułam, że coś się dzieje.

Odebrałam bez wahania. I to był najgorszy telefon w moim życiu.

Słyszę w słuchawce: „Olusia! Babcia ma zawał!”.

W tle jeden wielki zamęt. Słyszałam moją babcię i krzyk, jaki nie sposób opisać. Zesztywniałam, a dreszcz przeszył całe moje ciało. Rodzice przebudzili się i zobaczyli mój zaniepokojony wyraz twarzy. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie się odezwać, ale musiałam zachować zimną krew, bo toczyła się walka o życie bliskiej mi osoby.

– Dziadku, wezwałeś pogotowie?

– Tak.

– Kiedy?

– Dwadzieścia minut temu.

Kazałam mu poczekać, by samodzielnie zadzwonić po ambulans. Wybrałam 112. Usłyszałam tylko: „Już jedziemy”. Byłam zdziwiona i zdenerwowana, że na Woli, gdzie jest mnóstwo szpitali, ktoś czeka tyle czasu na udzielenie pomocy. Wyjaśniłam rodzicom, co się stało, i zadecydowałam, że to ja pojadę do dziadków i będę im asystować. Nie chciałam, by tata to widział, bo to była jego mama.

Założyłam spodenki, zostawiłam bluzkę od piżamy i wybiegłam z domu, by złapać autobus. Nie mieszkali daleko. Cały czas rozmawiałam z dziadkiem. Już nie słyszałam babci. Zemdlała z bólu. Ratownicy byli już na miejscu. Pytałam o ich reakcję, chciałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale dziadek był niepewny. Sam był w szoku. Raz mówił, że ona żyje, raz, że nie, a za chwilę znowu, że tak i że ma pojechać do szpitala.

Rozłączyłam się. Po chwili zadzwoniłam ponownie. Tym razem rozmawiałam z ratownikiem, który oznajmił, że babcia zmarła. Mój świat stanął w miejscu. Siedziałam na końcu autobusu linii 157, kierującego się na warszawski Muranów. Wybuchnęłam płaczem. Wpadłam w stan, w jakim nigdy wcześniej nie byłam. Obok nie było ludzi, jechałam sama i po prostu wyłam. Nie mogłam się uspokoić. Nie widziałam na oczy.

Chciałam, by to był tylko sen. Zły sen. Pojazd się zatrzymał, wysiadłam na Smoczej i starałam się ogarnąć. Nie chciałam, by dziadek jeszcze bardziej się denerwował. Nie wsiadłam do windy, szłam po schodach na piąte piętro. Zanim pociągnęłam za klamkę i weszłam do mieszkania, zawahałam się. Potrzebowałam chwili. Wzięłam głęboki oddech.

Pamiętam jedno wielkie zamieszanie. Widziałam te czerwone kurtki ratowników nad jej łóżkiem i w końcu najgorsze – babcię martwą. Podeszłam. Zespół ratowniczy odsunął się, bym mogła się do niej przybliżyć.

Wręczono mi do ręki protokół zgonu, powiedziano, by wezwać zakład pogrzebowy. Nie zapytano mnie o wiek (ale miałam skończone osiemnaście lat). Oni po prostu opuścili mieszkanie. Wiem, że karetka nie zabiera zwłok, ale nie zapytano nas nawet, czy potrzebujemy jakiejś pomocy.


Miałam żal, czułam rozgoryczenie i zastanawiałam się, jak ja mam powiedzieć tacie, że zmarła jego matka. Ostatecznie wykonałam telefon. Moja mama wybrała jeden z zakładów i tam zadzwoniła.

Usiadłam na łóżku, gdzie spał mój anioł. Moja kochana babcia, której z dnia na dzień mi zabrakło. Zamknęłam jej usta po tej reanimacji. Widać było, że cierpiała. Dotknęłam ręki, była jeszcze ciepła. W zasadzie wtedy już wyglądała inaczej. Była sina i taka zmęczona. Czekałam na przyjazd pracowników zakładu pogrzebowego.

Dziadek poprosił, bym zaparzyła mu kawy. Oburzyło mnie to. Babcia leży martwa, a dziadek prosi o kawę. Wiem, że dali mu wcześniej jakieś środki uspokajające.

Nie wierzyłam, że to się dzieje. Siedziałam przy niej, nie miałam nawet siły, by płakać. Trzymałam ją dalej za rękę, żegnałam się z nią. Czułam okropną bezradność. Nigdy wcześniej nie straciłam nikogo tak bliskiego. Ona w zasadzie stała się moim pierwszym aniołem.

Jak to możliwe, że jeszcze kilka dni temu rozmawiałyśmy o mojej przyszłości, o tym, że przyjdę w tym mundurze, a tego feralnego dnia to stało się już tylko wspomnieniem? W końcu tyle jeszcze było przed nią, tak wiele miała jeszcze do zrobienia. Miała zobaczyć, jak się spełniam, jak się rozwijam. Sześćdziesiąt pięć lat to jeszcze za wcześnie…

Przyszli panowie, by ją zabrać. Zapytano mnie, czy życzę sobie, by babcia była ubrana przy mnie, czy jednak wolę, aby dokonano tego w zakładzie. Zdecydowałam, żeby ją ubrano w zakładzie. Sama nie wiem dlaczego. Pamiętam, że wybrałam jej odzież, w której miała być pochowana.

I wtedy zaczęło się najgorsze. Do dziadka zaczęło chyba docierać, co się stało. Gdy ją zabierano, ukląkł i z płaczem pocałował ją ten ostatni raz. Nie życzę nikomu, by doświadczył widoku, jak dwojgu ludziom przychodzi się żegnać po tylu latach małżeństwa i bycia ze sobą.

Tego dnia moje życie się zmieniło. Zaczęłam patrzeć na wszystko inaczej. Śmierć stała się bliżej znana i odwoływałam się częściej do nieba. Poczułam większy sens istnienia. Już nie tylko wyczekiwałam, aż pojawi się na niebie kolejny samolot, ja wypatrywałam swojego anioła.

Nie mogłam się pozbierać, minęły prawie dwa tygodnie od śmierci, a tydzień od pogrzebu. Musiałam wracać do codzienności – książki, zeszyty, przybory, nowy rok szkolny… To ten najważniejszy rok, bo matura. Co z tego, że wypoczęłam? Co z tego, że byłam z ukochanym na pięknej wyspie? Wszystko to już nie miało znaczenia. Nie wiedziałam, jak ja mam się odnaleźć. Momentami mieliśmy nawet kryzys w związku, byłam rozbita psychicznie. Miewałam różne stany emocjonalne. Oddaliłam się od ludzi, nawet od najbliższych. Arek próbował mnie wspierać na najróżniejsze sposoby. Nie wiedział, jak ma mi pomóc. Czas leciał, a ja jakbym stała w miejscu. Nie miałam chęci do nauki, do niczego, choć wiedziałam, że musi się to zmienić. Wrzesień, październik, listopad. Miesiąc upływał za miesiącem. Leczyłam rany, chociaż czasem znowu krwawiły.

Wspólnie z wychowawczynią i innymi uczniami przygotowywaliśmy występ na nasze szkolne jasełka. Miałam wybrać jedną z kolęd i w te święta wiedziałam doskonale, którą wykonam: Kolęda dla nieobecnych Beaty Rybotyckiej. W tym tekście, w słowach Szymona Muchy, znalazłam wszystko, co chciałam wtedy wyrazić. W każdym słowie, zwrotce i refrenie odnalazłam siebie samą. Próby szły jak trzeba, a ja znalazłam w sobie odwagę, by zadedykować utwór babci.

Dzień jasełek. Grono nauczycieli zajęło swoje miejsca. Ja zaczynałam naszą akademię tą kolędą.

Pianino, pierwsze dźwięki. Zastygłam i czułam się, jakby mnie tam nie było.

A nadzieja znów wstąpi w nas,

nieobecnych pojawią się cienie.

Uwierzymy kolejny raz

w jeszcze jedno Boże Narodzenie.

I choć przygasł świąteczny gwar,

bo zabrakło znów czyjegoś głosu…

Życie stewardesy, czyli o tym, jak mierzyć wysoko i przekraczać granice

Подняться наверх