Читать книгу Życie stewardesy, czyli o tym, jak mierzyć wysoko i przekraczać granice - Olga Kuczyńska - Страница 7
Miłość od pierwszych turbulencji
ОглавлениеPamiętam ten dzień i ten moment, gdy pojawiłam się po raz pierwszy na lotnisku. Rok 2007. Tłum, zamęt, każdy pędzi w swoją stronę, a ja w tym wszystkim jestem tylko jednostką, która właśnie poznaje coś, co dziś jest dla mnie codziennością, częścią mojego życia.
Pierwsza odprawa, bilet w ręku, paszport w kieszeni plecaka.
Sama bez rodziców, podekscytowana kroczyłam w stronę bramek.
Strefa bezcłowa miała dla mnie większe znaczenie. Oddzielała ten zwykły świat od tego pięknego. To jak próg Hogwartu dla Harry’ego Pottera, po którego przekroczeniu często unosił się wysoko na swojej miotle. Strefa, gdzie wszystko się zaczyna już w chwili, gdy zdejmiesz z taśmy swój prześwietlony bagaż podręczny.
Po przejściu przez kontrolę bagażu przed moimi oczami ukazała się hala odlotów. Ogromne szyby, przez które widać było odlatujące i przylatujące maszyny. Widok powodujący u mnie specyficzny stan. Każdemu odlatującemu samolotowi towarzyszyły moje marzenia. Dreszcze od stóp do głów. Jego szybkość, kształt, a potem sam samolot szybujący w powietrzu. Zadawałam sobie pytanie, jak to się właściwie dzieje, że to coś lata. Że ten metalowy ptak jest w stanie zabrać nas, ludzi, wszędzie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Wiem, że czekałam bardzo długo na tamte wakacje. Nie czułam żadnego strachu. Główną atrakcją tego lata miał być sam lot, możliwość doświadczenia startu, bo to w końcu start jest początkiem.
Co chwila mijały mnie załogi. Szli dumnie w mundurach, dość żwawym krokiem. Byli piękni i stąpali nienagannie.
Oglądałam maszyny różnych linii lotniczych stojące na płycie lotniska. Podziwiałam wszystko. Byłam bacznym obserwatorem. Odliczałam czas przed wejściem na pokład. Niecierpliwiłam się! Z wrażenia się pomyliłam i podeszłam do złej bramki.
W końcu nadszedł ten moment i weszłam do samolotu.
Bycie pasażerem tego lotu i tej załogi było dla mnie zaszczytem. Pamiętam ich czerwone, śliczne mundury. Pamiętam uśmiech, z jakim witały mnie te miłe panie. Wykrztusiłam swoje: „Haj! Hał ar ju?”, i choć nigdy nie byłam nieśmiała, teraz trochę się zarumieniłam. Gdy szłam przez kabinę samolotu, czułam się jak u siebie. W głowie zaczęły się rodzić nowe myśli, analizowałam marzenia, które rozkręcały się wraz z uruchamianiem silników. Siedziałam gdzieś w tyle samolotu, zapięłam pas i czekałam, aż się rozpędzimy. Ten start był moim ważnym startem, który nadał mi pewien kierunek, nadał początek czemuś nowemu.
Unosiłam się coraz wyżej i wyżej. Wszystko wokół było coraz mniejsze. Pamiętam szarość nad Warszawą. Był wtedy lipiec, ale stolicę pokrywały chmury. Po chwili nie widziałam już nic. W ciągu paru minut z widoku polskiej zieleni, żółtych pasm pól pozostał już tylko biały jak mleko tunel. To trwało dobrych kilka chwil. Po jakimś czasie wystąpiły nawet turbulencje, które… bardzo mi się spodobały! Chciałam, by jeszcze potrzęsło! Potem ujrzałam jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu. Ten poprzedni był tylko namiastką tego, co miałam zobaczyć za chwilę.
Z tych chmurnych szarości wlecieliśmy w jasność, a do kabiny pasażerskiej wpadło słońce. Blask, jakiego brakowało mi na ziemi. I to jest właśnie magia. To był moment, w którym zaczęłam sobie uświadamiać, że niebo to zaszczyt – nie jest dla każdego. I że jest ono miejscem, w jakim chciałabym bywać częściej.
Miłość od pierwszego wrażenia.
Bycie pasażerem wywołało u mnie niedosyt. Wylądowałam w Tunezji, ale zaraz w głębi serca czekałam na następny lot, bo te cztery godziny to było za mało.
Jestem wdzięczna rodzicom, że wysłali mnie wtedy na ten obóz młodzieżowy i że mogłam poznać świat z lotu ptaka. Od tej chwili wiedziałam, że jeśli na wakacje, to zawsze samolotem.
I nie chodziło tu o komfort szybkiego przemieszczania się, a bardziej o to, że będę mogła znowu przeżyć to wszystko, co stało się dla mnie czymś więcej niż tylko podróżą. Było w tym coś pięknego. Jako trzynastolatka odkrywałam swoją przyszłość.
Co prawda nastolatce trudno definitywnie obrać ścieżkę zawodową, ale czułam taką chemię, czułam chęć, by powracać, by powtarzać ten rytuał, jakim jest lot. Ten cały magiczny proces od pakowania, przez prześwietlanie bagażu, aż w końcu trafienie na pokład i przeniesienie się w nieznane.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak rozróżniać maszyny, nieistotna była dla mnie ich wielkość. Dziś widzę na zdjęciu, że leciałam airbusem A320 (chyba).
Kiedy trzeba już było wracać z wakacji do domu, cieszyłam się, chociaż tunezyjski Nabul był świetnym miastem. Nie był to mój pierwszy raz za granicą, ale na pewno był to mój pierwszy raz na innym kontynencie. No i byłam w kraju, do którego dotarłam po raz pierwszy samolotem.
Drugi start, drugie lądowanie utwierdziły mnie tylko w tym, że ja po prostu pragnę takich wrażeń więcej.
Od tego momentu mój wzrok szybował po niebie wraz z samolotami.
Da Vinci miał rację! Jeśli choć raz wzbiłeś się w powietrze, to już zawsze będziesz kroczył po ziemi z oczami skierowanymi w niebo, z myślami krążącymi w górze i pragnieniem powrotu w przestworza.
Zaczął się rok szkolny, a ja już odliczałam miesiące do następnych wakacji, do następnego lotu. Marzyłam o lataniu, mimo że do możliwości podjęcia pracy była jeszcze długa droga i wiele lat.