Читать книгу Życie stewardesy, czyli o tym, jak mierzyć wysoko i przekraczać granice - Olga Kuczyńska - Страница 9

Entuzjastka

Оглавление

Pozwól, że przeniosę się jeszcze do lat szkolnych. Miałam w tym czasie wiele pomysłów. Można choćby sugerować się gamą moich zainteresowań. Chciałam być kiedyś wokalistką, bo scena była moim miejscem. Czułam się na niej pewnie i akademie szkolne czy inne występy, festiwale w domach kultury, w teatrze Studio Buffo dodawały mi skrzydeł.

Plany się zmieniły, ale z muzyką nie skończyłam i dalej jest ona czymś obowiązkowym w moim życiu. Mój nieżyjący już dziadek miał z nią dużo wspólnego. Grał na perkusji, pisał wiersze, za młodu śpiewał w zespole.

Pewnie zadajesz sobie pytanie, jak się uczyłam. Najgorzej nie było. Był ze mnie raczej przeciętniak – trójki, czwórki, czasem wpadła dwójka na świadectwie. Miałam swój świat poza szkołą. Próbowałam wielu rzeczy. Trenowałam pływanie, potem akrobatykę, tańczyłam, próbowałam też zapasów. Sprawdzałam się po to, żeby nigdy niczego nie żałować. Musiałam czuć, że żyję. To był mój czas, w którym mogłam się poznawać i znaleźć swój parkiet.

W drugiej klasie gimnazjum, po najlepszych wakacjach życia, wszystko się zmieniło. Poleciałam wtedy pierwszy raz samolotem i odkryłam w sobie miłość do latania, której jestem wierna do dziś. Od tamtego czasu przynajmniej raz w roku musiałam odbyć lot. To stało się nałogiem, mimo że latałam tylko podczas wakacji. Ja jednak wiedziałam, że niebo nie ma ograniczeń, a to, że ja je miałam – to nic. Czułam, że pewnego dnia ulegnie to zmianie. Mówiłam mojemu chłopakowi, że będę chciała latać i raczej wyprowadzę się z Polski. Mieliśmy wtedy naście lat. Arek miał siedemnaście, a ja czternaście z kawałkiem. Nie był zachwycony moimi planami, ale potem zrozumiał, że ja tym żyję.


Z biegiem lat coraz częściej żyłam z głową w chmurach. Na lekcjach rysowałam stewardesy w zeszycie. Ćwiczenie pokazu bezpieczeństwa przed lustrem było dla mnie formą rozrywki. To nic, że mój angielski wciąż był kaleki.

Zaczęłam się go uczyć, bo wiedziałam, że to podniebny język.

Już wtedy przetrzepałam Internet, żeby dowiedzieć się, jakie są wymagania i czemu będę musiała stawić czoła jako przyszła kandydatka na stewardesę.

Kursy językowe były dość drogie w tamtym czasie, a zależało mi też na zachowaniu pieniędzy na wakacje, bo przecież były raz w roku! Wybierałam oczywiście lot samolotem i możliwość znalezienia się gdzieś daleko.

Znalazłam dość efektywny sposób, by zdobyć płynność w zakresie języka angielskiego. Utworzyłam na komunikatorze Skype listę osób z zagranicy, które podejmowały się konwersacji ze mną. Była to bardzo dobra forma, bo rozmawiając codziennie, nabywałam odwagi wypowiadania się. Było mi potem znacznie łatwiej porozumiewać się w czasie wyjazdów, a tam potrzeba troszkę śmiałości.

Nigdy nie zapomnę jednej z lekcji angola w moim liceum. Co roku zmieniał nam się nauczyciel. W drugiej klasie mieliśmy taką wojskową babeczkę. Lubiłam ją, ale wkurzyła mnie pewnego dnia. Zapytała nas, kim byśmy chcieli zostać w przyszłości. Każdy po kolei mówił, jaki ma plan na życie. Gdy przyszła moja kolej, zostałam dosłownie wyśmiana. Moja nauczycielka wierzyła w mity (jak większość), że aby być stewardesą, należy znać Bóg wie ile języków. A już angielski to musi być szlifowany nie wiadomo jak długo… Nie chciało mi się dyskutować z całą klasą. Było mi jednak przykro, że pedagog neguje marzenia ucznia i podcina mu skrzydła. Ale jej szyderczy uśmiech stał się tylko motywacją.

W tamtym okresie dorabiałam sobie jako hostessa. Nadszedł piątek i wybiegałam ze szkoły, by zdążyć na tramwaj. Pracowałam przy różnych promocjach: od czekoladek dla dzieci, przez żelazka, do butów sportowych. Koordynatorzy z agencji organizującej promocje wysyłali nam różne lokalizacje pracy do wyboru. Gdy widziałam, że pojawił się duży market przy Okęciu czy jakiś inny obiekt obok warszawskiego lotniska, nie miałam najmniejszych wątpliwości, przy jakiej promocji chcę pracować. I gdzie.

Pewien duży market miał nieciekawy background. Wśród hostess był znienawidzonym sklepem, bo portiernia robiła nam wiecznie problemy. „Ta ruda na wejściu znowu dała dziewczynom czadu” – słyszałam. Łatwo było dostać tę lokalizację, bo nikt jej nie lubił. Ale przerwy spędzało się w najlepszym punkcie widokowym marketu. Akurat tam, gdzie była pracownicza stołówka, mogłam oglądać startujące samoloty. Ja więc ten market kochałam i niestraszna mi była żadna ruda. Czasem przedłużałam sobie odpoczynek i zamiast piętnastu minut, byłam w kantynie trzydzieści, bo wyczekiwałam kolejnego lotowskiego dreamlinera albo innej maszyny. Moim zachwytom nie było końca.

Nawet zaraziłam swoim entuzjazmem inne dziewczyny i zostawały ze mną, by dłużej podziwiać. Co prawda one nie rozumiały, co ja w tym wszystkim widzę, ale cierpliwie czekały, aż skończę.

Samoloty towarzyszyły mi coraz częściej. Nie mogłam się doczekać, kiedy nadejdzie ten dzień i będę mogła złożyć swoje CV do linii lotniczych. Od zawsze byłam uparciuchem i jeśli czegoś chciałam, robiłam wszystko, by mi się udało.

Moi znajomi patrzyli na to wszystko z dystansem, chyba nie sądzili, że ja tak na poważnie…

Na długo zanim zostałam zatrudniona, znalazłam nawet linie, które uznałam za wymarzone. Byłam fanką przewoźników arabskich, bo cieszyli się dobrą opinią. Egzotyka, palmy, różne kierunki świata – marzenie! Pewnego popołudnia szukałam ludzi, którzy w takich liniach pracowali. Na stronie przewoźnika ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich były filmiki, z których można było dowiedzieć się wiele o pracy na pokładzie czy życiu w Dubaju. Zapisałam sobie imię i nazwisko jednej ze stewardes, która była w tamtym czasie ambasadorką i twarzą firmy. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej. Jeszcze kilka lat temu nie było tak wielkiego zainteresowania lotnictwem, nie było tylu dostępnych blogów, więc próbowałam zdobywać informacje z różnych źródeł. Udało mi się znaleźć i poznać Nadine na portalu społecznościowym. Jej zdjęcie profilowe było piękne! Rozmaite fotografie z różnych zakątków świata.

Napisałam do niej i niedługo potem dostałam od niej wiadomość. Mój język angielski był dalej „w remoncie”. Czasem musiała zapytać dwa razy, o co chodzi. Robiłam błędy, musiałam się wspomagać słownikiem. Opowiedziałam jej o swoich zamiarach, marzeniach. Od tamtego czasu byłyśmy w stałym kontakcie. Rozmawiałyśmy na wiele tematów. Opowiedziała mi, jakie są wymagania, standardy, jak wygląda praca w tamtym zakątku globu. Byłam szczęśliwa i czułam się dumna, że miałam pierwszą koleżankę stewardesę. Bardzo ją podziwiałam. Zdarzało się, że wracała zmęczona po locie, a ja zawsze znalazłam jakieś kolejne pytanie i byłam ciekawa jej doświadczeń.

Nie zawsze odpowiadała. Nie rozumiałam jeszcze wtedy, co ją tak może męczyć. Podróże?! Praca w przestworzach kojarzyła mi się z pracą marzeń.

Życie stewardesy, czyli o tym, jak mierzyć wysoko i przekraczać granice

Подняться наверх