Читать книгу Tatiana i Aleksander - Paullina Simons - Страница 14

Rozdział drugi

Оглавление

Przyjazd na wyspę Ellis, 1943

Tatiana ciężko podniosła się z łóżka i podeszła do okna. Był już ranek, niebawem pielęgniarka przyniesie dziecko do karmienia. Rozsunęła białe zasłony. Odciągnęła zasuwkę i próbowała podnieść okno, ale świeża biała farba przykleiła ramę do ściany. Pchnęła mocniej. Rama drgnęła, Tatiana podniosła okno i wysunęła głowę na zewnątrz. Ciepły ranek pachniał słoną wodą.

Słona woda. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się. Lubiła ten zapach. Nie przypominał żadnego spośród tych, z jakimi zetknęła się wcześniej.

Za to mewy przecinające powietrzem z ostrym krzykiem były jak najbardziej znajome. Ale nie widok z okna.

W blasku poranka nowojorski port był lśniącą taflą zielonkawej wody, w oddali Tatiana dostrzegła wysokie budynki. Po prawej stronie we mgle wznosiła się potężna statua trzymająca w uniesionej dłoni zapaloną pochodnię.

Tatiana, zauroczona, siedziała przy oknie i patrzyła na budynki po drugiej stronie wielkiej wody. Ależ były wysokie! I takie piękne. Wzbijały się w niebo, ze swoimi iglicami i płaskimi dachami głosiły chwałę śmiertelnego człowieka dla nieśmiertelnych niebios. Obserwowała szybujące w powietrzu ptaki, spokojną powierzchnię wody, potęgę budynków i port otwierający swe podwoje na Atlantyk. Nagle słońce zaświeciło jej prosto w oczy i musiała odwrócić wzrok. W porcie zaczął się ruch, powierzchnia wody nie przypominała już szklanej tafli. W zatoce pojawiły się promy, holowniki, statki i frachtowce, a nawet kilka jachtów. Ich gwizdki i syreny tworzyły tak wielką kakofonię dźwięków, że Tatiana przez chwilę miała chęć zamknąć okna. Ale nie zamknęła.

Zawsze chciała zobaczyć ocean. Widziała już Morze Czarne i Bałtyk, oglądała wiele jezior – o jedno jezioro Ładoga za dużo – lecz nigdy nie widziała oceanu. A Atlantyk był oceanem, przez który przepłynął kiedyś mały Aleksander, oglądając sztuczne ognie w święto Czwartego Lipca. To przecież już niedługo. Może i jej uda się zobaczyć fajerwerki. Będzie musiała zapytać o to Brendę, swoją pielęgniarkę. Brenda nie była, niestety, nastawiona do niej zbyt życzliwie. Wszystkie informacje przekazywała stłumionym głosem, gdyż dolną część jej twarzy – a chyba i serce – zakrywała maska, chroniąca ją przed Tatianą.

– Tak – poinformowała zimno. – Będą fajerwerki. Czwarty Lipca jest już za dwa dni. Wprawdzie to nie tak wielki pokaz jak przed wojną, ale na pewno będzie na co popatrzeć. Nie zawracaj sobie jednak tym głowy. Jesteś w Ameryce zaledwie od tygodnia i myślisz tylko o fajerwerkach? Masz dziecko, które musisz obronić przed zakaźną chorobą i sama musisz się wyleczyć. Byłaś dziś na spacerze? Wiesz, że doktor kazał ci spacerować na świeżym powietrzu. Musisz też zakrywać usta, żeby nie kaszleć na dziecko, i nie wolno ci go podnosić, bo zanadto się zmęczysz. Byłaś w końcu na tym spacerze? A co ze śniadaniem? – Brenda zawsze mówiła bardzo szybko. Tatiana pomyślała, że robi to celowo, by nie mogła jej zrozumieć.

Ale nawet Brenda nie mogła zepsuć jej smaku śniadania składającego się z jajek, szynki, pomidorów i kawy z mlekiem. Zjadła je, siedząc na łóżku. Musiała przyznać, że pościel, miękki materac, poduszki i gruby wełniany koc, podobnie jak chleb były dla niej źródłem nieustającej radości.

– Czy mogę teraz zobaczyć synka? Muszę go nakarmić. – Jej piersi były ciężkie od mleka.

Brenda z trzaskiem zamknęła okno.

– Nie otwieraj więcej okna – powiedziała. – Dziecko może się zaziębić.

Tatiana roześmiała się radośnie.

– Zaziębi się w takim ciepłym powietrzu?

– Tak, w takim wilgotnym na pewno.

– Ale dopiero co kazałaś mi wyjść na spacer...

– Powietrze na zewnątrz a powietrze w pokoju to zupełnie inna sprawa – rzuciła ostro Brenda.

– Ale nie zaraził się ode mnie gruźlicą – powiedziała Tatiana, kaszląc głośno dla większego efektu. – Proszę, przynieś mi moje dziecko.

Kiedy już nakarmiła synka, znów otworzyła okno i z synkiem w ramionach usiadła na parapecie.

– Spójrz, Anthony – szepnęła po rosyjsku. – Widzisz? Widzisz wodę? Ładna, prawda? A tam za portem rozciąga się wielkie miasto, pełne ludzi, ulic i parków. Kiedy tylko dojdę do siebie, popłyniemy tam jednym z tych wielkich promów i pospacerujemy ulicami Nowego Jorku. Masz ochotę? – Gładząc buzię synka, spojrzała przez zieloną wodę na miasto. – Twój tato na pewno by miał – szepnęła.

Tatiana i Aleksander

Подняться наверх