Читать книгу Krew na naszych rękach? - Paweł Lisicki - Страница 15
ОглавлениеCzy to zmora „terroryzm nazwiska” wypełzła znów i nęka nasze życie? Jestże to posłuch wzorowy, czy oszołomiony bezmyślnie? Bo co innego jest zaufanie pełne do człowieka, a co innego stawianie go na ołtarzu. Pierwsze cechuje godność – drugie niewolnictwo i małość ducha.
Stanisław Długosz,
poeta i żołnierz I Brygady Legionów, w liście do rodziny
Nie jest to biografia Józefa Piłsudskiego. Takich biografii jest już na rynku księgarskim wiele (najsolidniejsza bibliografia, z jaką się zetknąłem, liczyła grubo ponad dwa tysiące tytułów), niektóre tak szczegółowe, że długie okresy życia Komendanta są w nich rekonstruowane z dokumentów i pamiętników dzień po dniu, jeśli nie godzina po godzinie. Co prawda nie są te prace pozbawione wad – z których główną stanowi niezdolność większości biografów do pisania o Piłsudskim inaczej niż na kolanach – ale moim zamiarem nie jest tych wad korygowanie ani równoważenie książek hagiograficznych jakąś „biografią odbrązawiającą”. Zresztą takie też już na rynku są, choć z racji powszechnego odurzenia legendą Piłsudskiego mają nieporównanie trudniejszą drogę do czytelnika. I również one nie są pozbawione błędów, których poprawianiem zajmować się nie będę, ponad to, co niezbędne dla przedstawienia i niezbitego udowodnienia tezy, że temu właśnie odurzeniu zawdzięczamy do dziś marność naszej niepodległości i to wszystko, co do cna nam ją obrzydza. Niesprawność państwa, bezkarność i wszechwładzę politycznych sitw, chroniczny stan niemożności, „imposybilizmu”, a nade wszystko plemienność życia politycznego, sprowadzonego do podjudzania Polaków przeciwko sobie. Wszystko to jest dziedzictwem przywódcy, w którym Polacy zgodzili się czcić „wskrzesiciela ojczyzny”, geniusza i niedościgniony wzór patriotycznych cnót.
Jest to zatem książka poświęcona nie tyle samemu Józefowi Piłsudskiemu, co kultowi „twórcy naszej niepodległości”. Kultowi, który budowano jeszcze za jego życia, a w ciągu kilkuletnich rządów następców uczyniono wyznaniem państwowym, ale który prawdziwą legendą narodową uczyniony został przez antykomunistyczną opozycję lat osiemdziesiątych. Pamiętam, jak to się stało, bo sam znajdowałem się wtedy w kręgu oddziaływania tego kultu. Jako nastolatek z wielką dumą powiesiłem nad swym biurkiem konterfekt Marszałka, własnoręcznie, z niemałym trudem, wykonany przez odfotografowanie portretu odkrytego u jednego ze znajomych. Mój Tato skomentował to krótkim: „Dziadek się przewraca w grobie”. Nie „Dziadek” Piłsudski się przewracał, oczywiście, ale mój dziadek, Stanisław Ziemkiewicz, wójt Czerwińska nad Wisłą i zapalony działacz Stronnictwa Narodowego w powiecie płockim.
Ale o Piłsudskim pisano w komunistycznych podręcznikach historii, że był faszystą, prześladował komunistów, no i przede wszystkim (podręcznik tego oczywiście tak nie nazywał, ale myśmy tak czytali) sprał ruskich i pogonił ich z Polski precz. Jakże było nie wielbić Marszałka, wiedząc o nim tylko tyle? Pamiętam ten wybuch oburzenia, gdy jakiś starszy pan zareagował na noszone przeze mnie i moich kolegów znaczki i wznoszone hasła pytaniem, czy wiemy, że Piłsudski też był socjalistą. Tylko czcigodny wiek uratował go przed brutalną karą za znieważanie wielkiego polskiego bohatera.
Dziś, jako człowiek dojrzały i mający polskość jako tako przemyślaną, reaguję na przejawy kultu Piłsudskiego odruchem niechęci. I nie o to chodzi, że peany na cześć Marszałka roją się od przekłamań, fałszów, nadużyć, nawet historycznych nonsensów. Nie o to też, że przypisuje mu się zasługi, które tak naprawdę położyli dla Polski inni, często potraktowani przez Piłsudskiego i jego sitwę nikczemnie. To oczywiście irytuje, domaga się sprostowań, ale mogę zrozumieć, że na poziomie spajających wspólnotę mitów nie da się uniknąć faktograficznych uchybień i niesprawiedliwości w oddawaniu przedstawicielom poprzednich pokoleń tego, co im należne. Mogę się nawet zgodzić, że dla wyższych celów czasem trzeba niesforne fakty ponaginać tak, by można było upchnąć je w jedną, dającą się prosto wyłożyć i zrozumiałą dla opornych umysłów narrację.
Tym, co zmusiło mnie do napisania tej książki, jest fakt, że kult Piłsudskiego nie tylko zaszkodził nam w przeszłości, przyczyniając się walnie do szybkiej utraty wywalczonej niepodległości i obłędu maksymalizowania wojennych strat aż do granicy biologicznej zagłady, ale szkodzi nam także i dziś. Cofa nas w rozwoju. Niszczy to, co stanowi naszą cywilizacyjną odrębność, co decyduje o naszej wyjątkowości, co nam pozwoliło odnieść największy sukces w dziejach, jakim było odzyskanie i obronienie niepodległości po I wojnie światowej – i co powinno pozostać, jak za dawnych czasów, podstawą polskości.
Polski republikanizm.
Piłsudski w oczach i w rękach swych przybocznych, podwładnych i entuzjastów przestał być przywódcą ludzi wolnych, „pierwszym spośród równych”. Stał się nietzscheańskim „nadczłowiekiem”, któremu trzeba się bezwolnie poddać, który wie lepiej i dalej sięga wzrokiem, z którym nie wolno dyskutować, trzeba go tylko czcić. Stał się późną realizacją absolutum dominium, przed którym Sarmacja, póki była wolna i potężna, broniła się i obroniła, a bezbronnymi uczyniła nas wobec niego dopiero niewola.
Jeśli wybitny, być może najwybitniejszy żyjący współcześnie polski poeta przyznaje się dziś publicznie do rojeń o tym, by Piłsudski zmartwychwstał, by „stanął tu pośród nas w swym szarym mundurze”, a wtedy jego wolą, jego natchnieniem, powróciłaby polska duma, odwaga, fantazja i wszystkie inne utracone przez nasz naród cnoty – to dla mnie horrendalne.
Zgodzę się, że wymaganie od poetów twardego stąpania po ziemi to nonsens. Ale wobec dziennikarzy, zwłaszcza politycznych, z takiego wymogu nie zrezygnuję. Zobaczcie Państwo, oto jeden z głównych tygodników opinii związanych z Prawem i Sprawiedliwością, w chwili, którą wspominam, będącym w wiecznej opozycji, ale już z dużymi nadziejami na powrót do władzy. W rocznicę wymarszu Pierwszej Kadrowej, który to epizod zresztą podniósł w sposób absurdalny do rangi „powstania piłsudczykowskiego” (zostawmy to na razie, będę o tym wymarszu i „powstaniu” pisać dalej) – tygodnik ten dodaje do numeru plakat z wielkim portretem Piłsudskiego i cytatem z Jego myśli. Istnieje cała kolekcja rocznicowych cytatów z Komendanta na takie okazje, ale wspomniany tygodnik nie skorzystał z żadnej z tych opatrzonych, dostojnych uwag w rodzaju „być zwyciężonym i nie ulec, oto zwycięstwo” czy „kraj, który nie szanuje swej przeszłości, traci teraźniejszość i nie zasługuje na przyszłość”. Nie, Marszałka Piłsudskiego z plakatu reklamowały przypisywane mu słowa: „Bić kurwy i złodziei, oto cały program!”.
Co ciekawe, obłęd piłsudczykowski w prącym do władzy obozie politycznym zaszedł tak daleko, że ludzie nim tknięci nie potrafili zrozumieć, co widzę w tym plakacie niestosownego. Taki właśnie jest Piłsudski z dzisiejszej legendy: nie tylko większy od wszystkich Polaków, współczesnych mu, wcześniejszych i późniejszych, ale też tej przewagi doskonale świadom i uprawniony przez nią do wyrażania pogardy dla narodu, który zbawia. „Polska naród wspaniały, tylko ludzie kurwy”, „konstytuta – prostytuta”, „partyjny burdel, serdel i pierdel” i podobne koszarowe mądrości, zapisane w licznych relacjach ze spotkań i rozmów z Piłsudskim, w oczach wyznawców przydają mu uroku i świętości. Do wszystkich elementów wyznaczonych przez urzędowy kult Piłsudskiego w czasach sanacji, z czasem dodany został jeszcze jeden: Piłsudski stał się ikoną pogardy Polaków dla siebie samych. To znaczy tych dobrych Polaków, dziedziców I Brygady, dla całej reszty – tych gorszych, którzy Polski nie kochają, i tych najgorszych, którzy co prawda twierdzą, że kochają, lecz czynią to na sposób odmienny, niewłaściwy. W przedziwny sposób sprzęga się to w kulcie Piłsudskiego ze swoistym męczeństwem, jakiemu ów najbardziej zasłużony z Polaków miał być poddany ze strony części rodaków, owych – jak on sam nazwał – „zaplutych karłów” czy, jak na jednym oddechu powiada późny epigon piłsudczyzny, „komunistów i endeków”, którzy Jemu, samemu Wielkiemu Marszałkowi, odmawiają wielkości, podziwu i zasług!
Dla mnie osobiście to szczególnie zabawne, że ci sami wyznawcy reagują histeryczną agresją, gdy się Polakom wytknie nie rzekome bycie „kurwami”, ale konkretne, biorące się z określonych uwarunkowań przywary – na przykład te pańszczyźniane zachowania, które przed laty opisałem w „Polactwie” jako skutki wieloletniego zniewolenia. Ślepa pogarda naszego nadczłowieka dla ludzkiego, polskiego robactwa, które winno go bezmyślnie czcić i słuchać – to słuszne, bo On był wielki i wszyscy powinniśmy do dziś Go „w d... całować”. Ale rozbieranie polskiej słabości na szczegóły, wskazywanie konkretnych przyczyn i skutków chronicznej niedojrzałości, „chciejstwa”, naiwności, zatraty postawy obywatelskiej, czyli tego wszystkiego, co z Polaków uczyniło polactwo, co zdegradowało Naród Polski do rangi li tylko żywiołu polskiego, nieradzącego sobie z państwowością, nieumiejącego rozumnie korzystać z wolności i marnującego kolejne szanse – co to, to nie, „już krew nam oczy zalewa, już dłoń rycerska na kordzie”, bo to „plucie na wszystko, co polskie” i „rozkładanie polskiego ducha”, któremu patriotyzm postpiłsudczyków każe się z całą emocjonalną furią przeciwstawiać. Pluć na Polaków miał prawo tylko On – ale „co wolno wojewodzie...”