Читать книгу Krew na naszych rękach? - Paweł Lisicki - Страница 4

Wstęp

Оглавление

Pewnego dnia, była późna jesień, ranek pochmurny i szary, słuchałem radia. W audycji ktoś komentował opublikowany właśnie przez niemiecki „Die Welt” artykuł Jana Tomasza Grossa, w którym autor dowodził, iż Polacy dlatego nie chcą przyjmować muzułmańskich imigrantów, że od zawsze są ksenofobami, nacjonalistami i antysemitami. Zaproszony do studia gość plótł coś o tym, że trzeba takie głosy z uwagą i pokorą przyjmować, że miast się sprzeciwiać i protestować, należy uderzyć się w piersi. I dodał: „Wszyscy mamy krew na rękach”. Tak, jako żywo, perorował, że my, Polacy, my, Europejczycy, musimy rozumieć inną wrażliwość, musimy przyjąć do wiadomości, że brak reakcji i pomocy dla mordowanych przez nazistów Żydów (tak, tak właśnie powiedział, przez nazistów) czyni nas współodpowiedzialnymi, a jeśli nie chcemy tego uznać, to dlatego, że drzemie w nas ukryty, zawsze gotów się obudzić i skoczyć do gardła demon nacjonalizmu, egoizmu. Dalej lały się słowa potoczyste, gość się nakręcał, zapluwał, coraz głośniej na nas, Polaków (ach, jak chętnie by powiedział: polaczków) pohukiwał, do rachunku sumienia wzywał, do pokuty namawiał.

Rzadko mi się to zdarza, ale nie wytrzymałem, wściekły podszedłem do radia i z całej siły walnąłem w mały odbiornik. Zarzęził i padł. Pomyślałem: ty taki i owaki, będziesz mnie tu pouczał, ty jeden, nie znam cię, nie wiem, skąd jesteś, ale ja żadnej krwi na rękach nie mam. Nie znoszę opowieści martyrologicznych, nie lubię obnosić się z ranami, widzę w tym coś babskiego i niemęskiego, ale skoro tak, skoro ktoś chce mnie szantażować i do muru przyprzeć, krwią innych obciążyć, w buty niemieckie ubrać, to takiemu komuś prędzej w twarz napluję, niż pokornie będę znosił, jak się mnie i bliskich poniewiera. Wujek, brat ojca, zginął w powstaniu, miał trzynaście lat, gówniarz; od kiedy pamiętam, odwiedzam jego grób na Powązkach. Babcia ze strony ojca – dawno już nie żyje – w powstaniu straciła rękę, pamiętam jej dziwną, niekształtną postać, jak toczyła się po nierównych chodnikach Warszawy, była słusznego wzrostu, kikut czynił ją dodatkowo niezdarną i ułomną. Ze strony mamy brat babci został zgładzony w Bergen-Belsen zastrzykiem fenolu, kolejnego w 1947 roku rozstrzelało UB w Częstochowie. Ani to powód do chwały, ani uznania. Ot, typowy, chciałoby się rzec, banalny polski los. Znam wielu stokroć bardziej wojną, śmiercią dotkniętych. Jednak kiedy słuchałem, jak ten radiowy mędrek wzywa mnie do pokuty, ględzi, że na mnie, na wszystkich krew żydowska ciąży, że teraz trzeba się kajać, w piersi bić, winy wyznawać, to taka mnie wściekłość ogarnęła, że szczęście jego, iż nie znalazł się blisko mnie.

Pomyślałem, że my, Polacy, nie potrafimy mówić o swoich cierpieniach i ranach. Ba, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby za te życia przegrane, stracone, przeklęte winić cały świat, kulturę, Europę. Żeby wszystkich wokół oskarżać i ciągle napierać, żeby ich do winy przymusić. A jednak w świecie, w jakim żyjemy, inaczej się nie da. Za zasłoną uścisków i uśmiechniętych twarzy, schowana za frazesami i ukłonami, za wyrazami grzeczności i zrozumienia wzajemnego, kryje się wściekła i bezwzględna walka o pamięć. W tej walce z różnych powodów przegrywamy. Nie rozumiemy bowiem, jak zmienił się świat wokół nas w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Naiwnie myślimy, że wszyscy pamiętają o naszych ranach, o zasługach, o krwi milionów ofiar. Guzik prawda. O krwi pamiętają, ale tej, co to nam ją chcą przypisać, o tej, co chcą na nas wylać.

Od połowy ubiegłego wieku w powszechnej świadomości świata jedyną ofiarą wojny stali się Żydzi. Przeciętny Amerykanin, Francuz czy Niemiec mniema, że druga wojna to był Holocaust i tyle. Byli jeszcze jacyś ludzie, którzy Żydów ratowali, reszta jednak, cała wielomilionowa rzesza, przyglądała się biernie albo wręcz w mordzie uczestniczyła. Otoczeni przez mrowie chrześcijańskiej tłuszczy, która czyhała na ich życie i majątek, Żydzi ginęli samotnie. W tej opowieści Hitler przekształca się z Niemca, z niemieckiego nazisty w wyraziciela ukrytych pragnień i dążeń zdeptanych przez niego ludów. Wyrasta niemal na zbawiciela, na kogoś, kto nie tyle podbił i prześladował, co zrealizował ukryte i podświadome pragnienie zbrodni wszystkich na Żydach.

Ta chora, obsesyjna opowieść coraz szybciej opanowuje umysły. Staje się religią, mitem, dogmatem bezwzględnym i nieznoszącym sprzeciwu. Wszystko w niej staje się wykoślawione i odwrócone. Hitler to nie zbrodniarz i morderca ludów, ale wyłącznie zabójca Żydów; podbite narody, Polacy, Serbowie, Rosjanie czy Białorusini, to nie osobne ofiary, ale nieistotny nawóz historii, przypis do wielkiej tragedii Holocaustu. A chrześcijaństwo? Przestaje ono być religią, która dodawała ducha, krzewiła miłość bliźniego, wzywała do poświęceń, skłaniała do ofiar za innych, obcych, często uznawanych za wrogów, ale staje się narzędziem opresji, narzędziem, za pomocą którego zbrodniarze mogli swobodnie zadawać śmierć. Gorzej jeszcze. Staje się ono wehikułem, dzięki któremu wiele środowisk żydowskich bez oporów i żenady może przypisywać innym winę i opowiadać, że wszyscy goje mają krew na rękach. Bo byli ochrzczeni, bo wyrośli w cieniu kościołów i krzyża. Religia, która kiedyś niosła wyzwolenie, stała się z dnia na dzień znakiem niewoli. Za pośrednictwem chrześcijaństwa, twierdzi się, zło i niegodziwość, nienawiść i antysemityzm wlały się w krwiobieg narodów.

Tę zmianę mało kto w Polsce rozumie. Od czasu do czasu, kiedy znany mędrek z Ameryki lub Francji czy też innego oświeconego państwa powie to, co mówią wszyscy, podnoszą się głosy sprzeciwu i oburzenia. A potem gasną. Złość umiera równie szybko, jak się narodziła. Wypala się, wyładowuje. Niektórym może się zdawać, że protesty poskutkowały, że inni wreszcie nas zrozumieli, że przecież nasze polskie cierpienie jest tak oczywiste i tak niepodważalne, iż jedynie ignorancja mogła sprawić, że je przeoczono. Nieprawda. Owszem, niewiedza ma znaczenie, ale zła wola również.

Przeważająca część zachodnich elit intelektualnych została zainfekowana czymś, co można by nazwać religią Holocaustu. Opiera się ona na czterech dogmatach. Po pierwsze Holocaust był zbrodnią nieporównywalną z żadną inną w dziejach świata: bardziej okrutną, bardziej straszną, bardziej ohydną, niż cokolwiek i kiedykolwiek miało miejsce. Żydzi byli ofiarą bardziej niewinną niż wszyscy pozostali ludzie. Po drugie uczestniczyła w tej zbrodni cała ludzkość: nawet jeśli organizatorami zabójstw byli niemieccy naziści, to zrealizowali oni ukryte marzenie milionów zwykłych ludzi, utajone i podświadome pragnienie usunięcia Żydów. Po trzecie źródłem tego krwiożerczego, ohydnego pragnienia było chrześcijaństwo, która to religia od początku zaraziła ludy wrogością do Żydów. Adolf Hitler był zatem dziedzicem wiekowej tradycji nienawiści. Dzieje Kościoła to dzieje rosnącej przemocy i wrogości. Po czwarte wreszcie, co jest konsekwencją trzech pierwszych dogmatów, wszyscy ludzie, także ci, którzy cierpieli pod niemiecką okupacją, także Polacy, mają krew na rękach. Ci są podwójnie napiętnowani: raz jako katolicy, dwa – bo na ich ziemi doszło do mordu. Oparta na tych czterech dogmatach religia jest coraz powszechniej wyznawana przez elity uniwersyteckie, intelektualne i polityczne Zachodu. Wyznają ją profesorowie teologii, historii i innych nauk humanistycznych na wielu renomowanych uczelniach USA, Kanady, Wielkiej Brytanii czy Francji, w dużym stopniu opanowała ona także umysły przedstawicieli Kościoła.

Niestety, jej sukces ma dla Polaków, dla polskiej pamięci skutki dramatyczne. Polacy mogą być albo sprawiedliwymi ratującymi Żydów (to jednak tylko przywilej nielicznych), albo współsprawcami, biernymi lub czynnymi, zbrodni (to przeznaczenie ogółu, który mógł zabijać, przyglądać się biernie zabijaniu, udawać, że nie widzi, wreszcie korzystać z zabijania). Dla polskiej osobnej pamięci, dla polskich ofiar, które ginęły niezależnie od Żydów, w ogóle w takim ujęciu nie ma miejsca.

W niniejszej książce próbuję powiedzieć, jak do tego doszło. Próbuję pokazać, w jaki sposób zbrodnie na jednym narodzie, na Żydach, nagle stały się jedynym symbolem uniwersalnego mordu. Dlaczego współczesny Kościół pogodził się z rolą, jaką narzuciła mu religia Holocaustu: praktycznie uznał swoją winę za doprowadzenie do zbrodni, nawet jeśli przed taką deklaracją wciąż się wzdraga, i ogłosił, że będzie zwalczał antysemityzm, do którego propagowania w dziejach w znacznym stopniu się przyznał. To jeden z najważniejszych fragmentów tej opowieści: zmiana stosunku Kościoła otworzyła bowiem drzwi do powszechnego oskarżenia. Jeśli wszyscy Europejczycy byli i są w jakimś stopniu związani z kulturą chrześcijańską, nawet jeśli od dawna już nie wyznają religii Chrystusa, to i tak zostali zainfekowani trucizną.

Wreszcie postaram się pokazać, dlaczego Polacy przegrywają starcie o pamięć. Tak, książka to tylko słowa. To tylko próba przekazania wiedzy i obudzenia świadomości. Nie zmienia to biegu historii, nie pozwala wierzyć, że krzyk polskich ofiar okrutnych reżimów – tych, co ginęli w operacji NKWD, podczas niemieckich mordów w ramach akcji AB, w Katyniu, w Ponarach czy w Auschwitz, na Wołyniu czy w Palmirach, czy na Zamojszczyźnie, czy na Woli – nie zostanie przykryty i stłumiony innym krzykiem innych niewinnych ofiar. Że stanie się osobną, ważną i autonomiczną częścią solidarnej opowieści wszystkich ofiar, bez względu na narodowość, o zbrodniczym szaleństwie rozpętanym przez bolszewików i nazistów. Że to naiwne? Oczywiście. Jednak taka naiwność jest lepsza niż gniew wyładowywany na odbiorniku radiowym. Może dzięki niej czyjeś sumienie się poruszy. Może.

Krew na naszych rękach?

Подняться наверх