Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 13
ОглавлениеZa przeszklonymi drzwiami werandy Willi Argo stały dwie nieruchome postacie kobiece: jedną była rzeźba rybaczki zadumanej nad siecią, drugą – pani Covenant, nareszcie sama. I spokojna.
Jej mąż odwiózł właśnie dzieci do szkoły. Zmyła naczynia po śniadaniu, układając plan na cały dzień.
Potem pootwierała okna na parterze, żeby przewietrzyć dom, weszła na górę i posłała łóżka. W wieżyczce poustawiała miniaturowe modele okrętów i poukładała zeszyty porozrzucane przez dzieci.
Podeszła do okna, by raz jeszcze nacieszyć się zapierającym dech w piersi widokiem morza. Zatoka połyskiwała w świetle słońca, a wiatr rzeźbił delikatne fale.
Ocknęła się, dostrzegając nagle kątem oka postać ogrodnika kuśtykającego po parku.
– Bierzmy się do roboty... – mruknęła sama do siebie i czym prędzej zeszła na parter. Tu zaczęła przeglądać tysiące bibelotów i najrozmaitszych przedmiotów, których w Willi Argo było zatrzęsienie: drewniane maski, figurki zwierząt, dziwne wazy, kandelabry, szkatułki, muszle, buteleczki z perfumami i różnego rodzaju ozdoby.
Zamierzała najpierw usunąć większą część tego składu galanterii i zwinąć dywany do czyszczenia. Postanowiła też zdjąć z okien zasłony, by dać tym pokojom trochę odetchnąć.
Ale nie mogła się zdecydować, od czego zacząć. Dom, choć przepełniony rzeczami, zachowywał wszak doskonałą równowagę estetyczną, tak łatwą do zburzenia.
Albo trzeba by usunąć wszystko, albo nic.
A przecież musiała bezwzględnie znaleźć sposób na pokonanie tej góry rzeczy – jej mąż wraz z panem Homerem, architektem, oczekiwali przyjazdu ciężarówki z meblami z Londynu. Do tego czasu pani Covenant powinna bodaj wymyślić, co ulokować w domu, co usunąć, a co wstawić do garażu.
Musiała się zastanowić, gdzie powinna ustawić meble.
– Mamy tyle miejsca, że kłopot jedynie w tym, gdzie co ma stanąć... – powiedziała wcześniej do męża. Tymczasem okazało się, że to nie takie proste.
Gdzie postawić kanapę z czarnej skóry? W salonie, na miejscu tej żółtej? Ale ta żółta ma taki sam odcień, co obraz na ścianie, który zupełnie nie pasuje do czerni. A jeśli zdjąć obraz, to trzeba by też usunąć dywan.
I tak bez końca... aż usunie się wszystko.
Miała wrażenie, że każda rzecz w Willi Argo stanęła na swoim miejscu raz na zawsze.
– Ale ja muszę coś z tym zrobić! – wykrzyknęła pani Covenant, rozglądając się bezradnie po werandzie.
Stanęła w otwartych przeszklonych drzwiach, by odetchnąć pełną piersią. Morskie powietrze pozwoliło jej zapomnieć choć przez chwilę o kłopotach z meblami.
Kosmyk włosów połaskotał ją w nos. Odrzuciła go i, westchnąwszy ciężko, wróciła do pokoju.
– Co ja mam zrobić? – rzuciła pytanie w stronę posągu rybaczki, która jak gdyby nigdy nic ze stoickim spokojem zajmowała się swoją siecią, w pełni panując nad sytuacją.
Zaskrzypiał żwir. Pani Covenant odwróciła się i ponownie wyszła na werandę.
– Dzień dobry! – pozdrowił ją Nestor.
– Dzień dobry panu.
– Robi pani wielkie porządki?
– Coś w tym rodzaju.
– Dobrze, dobrze... – bąknął ogrodnik. Według pani Covenant – podejrzanie obojętnie.
Już od wczorajszego wieczoru, odkąd znalazła swoje dzieci umorusane od stóp do głów sadzą, miała ochotę rozmówić się z nim.
– Chciałam właśnie porozmawiać... – zaczęła.
Nestor natychmiast przybrał postawę obronną.
– Ja tam nic nie wiem, co oni kombinują. Powiedziałem to pani na początku, pamięta pani? Że dzieci nie będę pilnować. Ale jeżeli ma mi pani coś do powiedzenia na temat roślin, to zamieniam się w słuch.
Pani Covenant się uśmiechnęła.
– Czyta pan w moich myślach... Niech mi pan tylko powie, czy Jason i Julia nie zdenerwowali pana zbytnio?
– Nie.
– To dobrze...
– Ale nie wiem, czy czegoś nie popsuli w domu, bo jak mówiłem, nie pilnowałem ich.
Pani Covenant rzuciła okiem na mieszkanie.
– Myślę, że nie jest tak źle, z wyjątkiem bałaganu w bibliotece i przesuniętych kilku mebli...
– Odkrywali swoje nowe królestwo.
– A znając Jasona, wymyślili przynajmniej ze trzysta historii na temat pochodzenia każdego z tych przedmiotów. To zresztą jest prawdziwy problem w tym domu.
– Historie?
– Nie, przedmioty. Nie wiem wręcz, od czego zacząć. Niedługo nadjedzie transport z meblami i... jak będę tak marudzić, to trzeba będzie wyładować je w ogrodzie.
– Doskonały pomysł – zawołał Nestor. – Albo może je pani sprzedać. Raz w miesiącu jest mały targ staroci. O właśnie, jeśli o tym mowa, to przydałby mi się fotelik do mego domku.
Pani Covenant poczuła się urażona taką impertynencją.
– Pomysł z targiem staroci wcale nie jest zły – powiedziała. – Tylko musiałabym zacząć od tych tutaj...
Po czym przeprosiła i weszła do pokoju.
Nestor gwałtownym ruchem otrzepał swoje welwetowe spodnie i odszedł, kulejąc, do swego domku.
Przeszedł przez drewniane patio, pchnął drzwi i wszedł do środka, natykając się na swój roboczy stół zawalony gratami. Wygrzebał spod nich telefon z czarnego bakelitu, sprawdził numer zapisany na tabliczce zaczepionej na ścianie i gniewnie go wykręcił.
Leonard Minaxo podniósł słuchawkę po piątym sygnale.
– To ja – powiedział Nestor.
– Cześć, stary. Co się dzieje? Po latach milczenia teraz jesteśmy jak dwa gołąbeczki?
– Chce wyrzucić meble.
– Zaraz, zaraz. Kto chce wyrzucić meble?
– Pani Covenant. Do miasta przyjechał architekt z firmy Homer & Homer. Zapłaciłem mu mnóstwo pieniędzy, żeby przeprowadzka trwała możliwie jak najdłużej, ale jak widać dałem za mało.
– Zapłaciłeś mu, żeby pracował jak najwolniej?
– Właśnie.
– Zgłupiałeś chyba...
– Nazwij to, jak chcesz, w każdym razie państwo Covenant oczekują transportu dziś po południu.
– I co z tego...?
– Należałoby... – Zapadła długa cisza, a potem ogrodnik dokończył: – Należałoby jakoś przeszkodzić im w drodze.
Leonard Minaxo zaśmiał się ironicznie.
– Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz powiedzieć, że niby ja miałbym to zrobić?
– Właśnie.
– Jakbyśmy znowu byli dobrymi przyjaciółmi?
– Nigdy nie byliśmy wrogami.
– To kwestia punktu widzenia.
– Mówiliśmy już o tym. To sprawa życia i śmierci.
– Nie zaczynaj.
– Albo ocalenia... życia, gdyby rekin zaatakował.
– Masz moją dozgonną wdzięczność.
– I złamaną nogę.
– Jak dalej tak będziesz gadać, nie licz na moją pomoc.
– Czy to znaczy, że udzieliłbyś mi jej?
– To zależy.
– Od czego?
– Dzieci mi się spodobały – powiedział Leonard, zmieniając raptownie temat.
– Nie mówimy o dzieciach.
– Ale powinniśmy, nie sądzisz?
– Dwa dni temu zszedłeś z urwiska, żeby mi powiedzieć, że niepotrzebnie się łudzę...
– I dziś ci to samo powtórzę. Ale, na szczęście, może istotnie trafiła ci się niezwykła para dzieciaków.
– Trójka. Zapomniałeś o Bannerze.
– Bannera wynalazłem ja.
– Może nie masz się czym tak szczycić?
– Ale też i wstydzić. Zawiniło morze, nie ja.
– Leonardzie, posłuchaj. Ty masz swoje poglądy, ja swoje.
– Byliśmy bardzo bliscy odkrycia sekretu konstrukcji drzwi. Bardzo bliscy.
– Sprawa zamknięta.
– Musimy tylko odbyć jeszcze jedną podróż.
– Sprawa zamknięta.
– A Penelopa się ze mną zgodziła!
– Powiedziałem, że sprawa zamknięta! – krzyknął Nestor. – Chcesz mnie wysłuchać czy nie? Chciałbym zatrzymać ten transport, żeby nie mogli wjechać z meblami do miasteczka. I o to cię proszę. Możesz to zrobić? Masz jeszcze klucze od Cyklopa? Pamiętasz, gdzie je ukryliśmy?
– Jasne.
– Oni jadą z Londynu. Jest zatem tylko jedna droga, którą trzeba zablokować.
– Ej, stary!
– Co takiego?
– Zatrzymam ten transport, ale wieczorem przyjdę do ciebie i raz na zawsze rozstrzygniemy, co zrobić z Wrotami Czasu.
– Dobrze. Dziś wieczorem.
– I jeszcze jedno. Wczoraj w Wenecji zajrzałem do Zafona.
Nestor długo nie odpowiadał, po czym westchnął:
– I...?
– Nadal tam jest, pomarszczony, zasuszony jak nigdy. Ale od razu mnie rozpoznał.
– Nawet z tym okaleczonym okiem?
– Kiedy Ulisses powrócił do domu, przebrany za obcokrajowca, wierny pies Argo go rozpoznał.
– Chcesz powiedzieć, że tylko starzy się rozpoznają?
– Chcę powiedzieć, że trzeba mieć pewien rodzaj węchu, żeby rozpoznać, jak naprawdę mają się sprawy.