Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 17

Оглавление

Manfred ocknął się i z krzykiem poderwał z kanapy. Zaskoczony, stwierdził, że znajduje się w jakimś ciemnym pokoju.

– Koń! – krzyknął raz jeszcze.

Był spocony, a czoło mu płonęło. Rozejrzał się wkoło, ale nic nie udało mu się wypatrzyć.

Podparł się na łokciu i ostrożnie zaczął obmacywać bolące miejsca. Z niedowierzaniem zauważył, że ma na sobie jedwabną piżamę.

– Co się stało? Gdzie ja jestem? Czy to... pani Obliwia?

Ale osoba siedząca przy nim nie była Obliwią. Miała o wiele delikatniejszy głos i delikatniejsze dłonie, bez długich, polakierowanych na fioletowo paznokci.

– Spokojnie, spokojnie, wszystko będzie dobrze. Masz rozpalone czoło. To przez wysoką gorączkę – usłyszał.

Usiłował coś odpowiedzieć, ale bez skutku. Poczuł, że coś wilgotnego dotyka jego czoła. To był zimny kompres. Zakręciło mu się w głowie.

– O tak – usłyszał czyjś głos. – Spróbujemy zbić tę paskudną gorączkę.

Poddał się bez dyskusji, niezdolny, by stawić jakikolwiek opór. Poczuł, że zimny okład jest jak łagodna pieszczota, i zapadł na nowo w miękkie oparcie kanapy.

– Ja... spadłem... – wyszeptał, jakby chciał się usprawiedliwić.

– Oczywiście, że spadłeś – posłyszał głos syreny. – Ale na szczęście dopłynąłeś do brzegu.

– Dwa razy... – dodał jeszcze, zanim znowu zapadł w sen.

Gwendalina wstała. Troskliwym spojrzeniem pielęgniarki obrzuciła mężczyznę leżącego na kanapie w jej saloniku. Bez tych obrzydliwych podartych ciuchów, z twarzą pogrążoną we śnie, zarostem buntownika i z tą tajemniczą blizną na szyi wydał jej się jeszcze bardziej pociągający.

I wreszcie sobie przypomniała, gdzie widziała go po raz pierwszy. W domu Obliwii Newton, niedaleko Kilmore Cove. A potem jeszcze minęli się w hotelu, zamieniwszy ze sobą kilka słów.

„Przystojny” – pomyślała.

Zapewne nie z rodzaju tych mężczyzn, którzy mogą podobać się rodzicom... ale na jego twarzy widać ślady jakichś mocnych przeżyć. Tajemniczy mężczyzna z morza, który mógłby rozpalić niejedno serce spragnione przygody. Takie jak jej.

– Tak lepiej, prawda, Blizno? – szepnęła fryzjerka, głaszcząc Manfreda po włosach. – Musisz tu pobyć jeszcze kilka godzin, ponieważ pani Obliwii nie ma w domu. Wiesz może, gdzie mogę ją znaleźć?

– Obliwia... odeszła. Odeszła!

– A dokąd?

– Do Wenecji... – z trudem wyszeptał Manfred, majacząc w gorączce.

– Pojechała do Wenecji?

– Lew... Lustra... lustra...

– Chcesz lusterko? Lustra?

– Tysiąc siedemset...

– Tyle to ja nie mam, Blizno – roześmiała się Gwendalina.

Manfred dalej majaczył.

– Tysiąc siedemset... A kiedy czekałem, mój motor... od luster... cały podziurawiony... przeklęte bachory... po Egipcie... z mapą...

Gwendalina postała chwilę, wsłuchując się uważnie w jego słowa, po czym stwierdziwszy, że nic z tego nie rozumie, jak najciszej wyszła z pokoju. Przysiadła w kuchni, by raz jeszcze zadzwonić do domu panny Newton. Nagrała kolejną wiadomość na automatycznej sekretarce Obliwii, a po chwili, niezadowolona, zadzwoniła do matki.

– Nie zgadniesz, co mi się przydarzyło. Doprawdy nie zgadniesz. Tak! Ale skąd możesz wiedzieć? To mężczyzna, tak. Co znaczy „w końcu”? Ale to nie tak, jak myślisz. Nie! Nie możesz przyjść go poznać. Śpi. Gorzej, majaczy. Ma gorączkę. Opowiada, że spadł z urwiska z powodu konia. Może przegrał jakiś zakład i stracił wszystkie pieniądze? Nie wiem. W każdym razie dopłynął do brzegu i ja go znalazłam. Jasne! Tajemnicze i fascynujące... Co mówisz? Nie, nie zostawiłam go całego upapranego algami! Przebrałam go w piżamę Alfonsa. Może dzięki temu nie porzuci mnie na dzień przed moimi urodzinami... Pasuje na niego idealnie. Całkiem jakby na niego szyta. Widzisz? To znak losu, mówię ci. Nie, nie wiem. Na razie go przezwałam... Blizna.

W pokoju obok Manfred majaczył coraz głośniej.

– Słyszysz? To on. Majaczy, mówiłam ci. Oczywiście, że użyłam lodu... ale on ciągle swoje. Opowiada o lwach, o motorze, o Wenecji... Musi być jakimś podróżnikiem...

Gwendalina przysłoniła dłonią słuchawkę. Głos Manfreda przybierał na sile.

– Wybacz na moment, mamo. Teraz wojuje z ogrodnikiem i parą dzieciaków. Zadzwonię później. Cześć.

Gwendalina wróciła do saloniku. Manfred rzucał się na kanapie, nieustannie ściągając prześcieradło, którym go Gwendalina okryła.

– Wrota Czasu... w willi... willa! Chcę zobaczyć drzwi. Ale są dzieciaki... dzieciaki... trzeba powstrzymać te przeklęte bachory... Trzeba je zatrzymać!

Gwendalina stała się nagle ostrożna.

– Nie sądzisz, że trochę przesadzasz, Blizno?

– Zatrzymać... zamknąć... powstrzymać! Zamknąć Wrota Czasu! W domu! Wszyscy w domu!

W tym momencie zadzwonił telefon.

Fryzjerka podbiegła w podskokach i podniosła słuchawkę.

– Gwendalina Mainoff, Fryzury z klasą. Przykro mi, ale dzisiaj zakład nieczynny. Tylko usługi w domu. – Odczekała kilka sekund i wybuchnęła: – Mamo! Mówiłam ci, żebyś do mnie nie dzwoniła na numer zakładu! Nie, nie jest gorzej, mówi o dzieciach, które zablokowały Wrota Czasu. Tak. Och, komu ty to mówisz! Z tym wszystkim, co mam do zrobienia, mnie też przydałyby się Wrota Czasu!

Ulysses Moore.

Подняться наверх