Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 9

Оглавление

Od wielu, wielu lat żaden mieszkaniec Kilmore Cove nie widział wieloryba na pełnym morzu. Jednak nazwa zatoki, większej od miasteczka, pozostała niezmieniona – na pamiątkę dawnych czasów: Whales Call – Zew Wielorybów. Zatoka brała początek na wschód od małego portu, gdzie długa piaszczysta plaża gubiła się pośród skał chropawego i surowego urwiska Salton Cliff. Tam, na najwyższym cyplu, znajdowała się ukryta wśród drzew Willa Argo i tam sterczała wieżyczka najstarszej części domu z jej ciemnymi oknami. Poniżej huczało groźnie morze, wzbijając wysoko grzywy fal.

Był wieczór i jak każdego wieczoru w nieparzyste dni Gwendalina Mainoff, miejscowa fryzjerka, biegła wzdłuż plaży, bo dbała o kondycję.

Powietrze było czyste, a niebo bezchmurne. Słońce zaszło już z pół godziny temu, ale niebo wciąż jeszcze nieco jaśniało, jakby chciało dać szansę obejrzenia ostatnich wydarzeń dnia.

Ze słuchawkami na uszach, zatopiona w muzyce symfonicznej i swoich myślach, Gwendalina nie od razu zauważyła dziwną postać leżącą na piasku. Przebiegła obok, zasłuchana w muzyce.

Dobiegła aż do końca plaży, do pierwszych skał pnących się w górę, i dotknęła swojego głazu – mety. Odwróciła się i ruszyła z powrotem w stronę Kilmore Cove. Dopiero teraz zatrzymała się. Zmarszczyła lekko czoło i zsunęła słuchawki z uszu.

– A co to takiego? – wykrzyknęła. – Wieloryb na mieliźnie?

Wyłączyła walkmana i przeszła kilka kroków po wilgotnym piasku. Z każdym krokiem czuła coraz większy niepokój.

Na piasku leżał mężczyzna w dziwacznej marynarce i wytartych dżinsach przylegających do ciała. Wyglądał jak trup wyrzucony przez fale. Ułożenie ramion i nóg wskazywało, że padł wyczerpany.

Gwendalina spojrzała na morze, szukając jakiegoś wyjaśnienia, ale ujrzała jedynie płaską ciemną linię horyzontu, która stapiała się z otaczającym mrokiem.

Kilmore Cove spokojnie oczekiwało nadejścia nocy. Ci, którzy niedawno zgromadzili się w jedynej tutejszej gospodzie, powrócili już do domów, a wokół pod ciemnymi dachami rozbłysły pierwsze światła. Wkrótce zapłonęły nieliczne latarnie nabrzeża.

Gwendalina odczekała kilka minut, zanim ośmieliła się zbliżyć do tej postaci. Nie podeszła wprost, lecz zbliżyła się wielkim łukiem, jakby chciała zyskać na czasie.

I wtedy zdarzyły się dwie rzeczy: najpierw po drugiej stronie zatoki z głuchym trzaskiem zapłonęła latarnia morska Leonarda Minaxo. Ten dźwięk przypominał trzask, jaki wydają stare aparaty fotograficzne. Latarnia zapłonęła i zaczęła rzucać wokół promienie białawego światła.

Chwilę potem leżący na piasku mężczyzna zakaszlał.

– Więc żyje... – szepnęła fryzjerka, poprawiając sobie odruchowo słuchawki na szyi.

Spojrzała raz jeszcze w stronę oświetlonej latarni morskiej i przebiegła ostatnie metry dzielące ją od mężczyzny.

Człowiek zakaszlał ponownie i wykonał dziwny ruch, jakby sądził, że nadal znajduje się w wodzie i musi machać ramionami, by dopłynąć do brzegu.

– Jak się pan czuje? – zapytała Gwendalina, gdy znalazła się tuż obok. Był kompletnie przemoczony i pokryty algami, a jego skóra miała kolor zepsutych jaj. Nogi uderzały w powietrzu, jakby nadal płynął.

– Przepraszam pana – powtórzyła Gwendalina. – Jak się pan czuje?

Mężczyzna znieruchomiał. A kiedy po kolejnym ataku kaszlu obrócił się w jej stronę, zdała sobie sprawę, że gdzieś go już widziała. Miał zamknięte oczy. Długa blizna na szyi ginęła gdzieś pod ubraniem.

– Potrzebna panu pomoc? – spytała, kładąc mu rękę na ramieniu.

Mężczyzna skinął lekko głową, otworzył usta i wydusił cichą prośbę.

– Sądzę, że... z pewnością... tak...

– Czy da pan radę iść? Śmiało, ja panu pomogę... – I Gwendalina spróbowała go podnieść, ciągnąc za mokrą odzież.

A on, ciągle z zamkniętymi oczami, posłuszny poleceniom, pozwolił jej się dźwigać. Niepewnie stanął na nogi, mocno ją obejmując.

– Chodźmy, tędy... – powiedziała Gwendalina, prowadząc go w stronę miasteczka.

– Tak... – szeptał Manfred, rozpaczliwie usiłując utrzymać równowagę.

Otworzył oczy i, mrużąc je przed światłem, poparzył na kobietę, po czym natychmiast je zamknął.

„To syrena... – przemknęło mu przez myśl. – Ocaliła mnie syrena”.

Ulysses Moore.

Подняться наверх