Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 13
ОглавлениеZłowrogie mgły unosiły się nad kanałami i tańczyły po mieście, na przemian zasłaniając i odsłaniając zaspane domy. Gondolierzy odpoczywali w łupinach swych łodzi, opatuleni w naciągnięte po nos, wełniane koce. Doświadczenie nauczyło ich nie zwracać uwagi na żaden hałas.
Nocą po Wenecji krążyły tylko maski.
Jedna z nich, fioletowa, chuda niczym widmo, podążała ostrożnie wzdłuż kanału starego getta. Bardzo wysokie obcasy wymuszały niezdarny krok, więc poruszała się jak na szczudłach.
Coraz rzadziej dostrzec można było nadżarte pleśnią tabliczki z nazwami ulic, ale fioletowa maska nie zwalniała kroku. Miała umówione spotkanie i nie mogła się spóźnić.
Próbowała połapać się wśród tych dziwacznych nazw: „calle” oznaczało ulicę, podobnie jak ulicą były „ruga”, „vicolo”, „fondamenta” czy „palizzata”. Plac to „campo”, a mosty nosiły jakieś fantastyczne nazwy, inne od tych urzędowych. Miasto pełne było jakichś dziwnych przedziurawionych kamieni, chodników, po których nie należało chodzić, bo przynosiło to pecha, głazów, które trzeba było pogłaskać, bo cudowne. I jeszcze „garbów opryszków” – kamieni usypanych w narożnikach ulic tak, by uniemożliwić złoczyńcom ukrycie się w najbardziej mrocznych zakątkach.
Ale ta maska nie wyglądała na przestraszoną. Raczej sprawiała wrażenie kogoś, komu się diabelnie śpieszy.
Przebiegłszy kolejny uśpiony mostek, skręciła w prawo i w końcu zatrzymała się. Doszła do wąskiego przejścia między dwiema zrujnowanymi, wilgotnymi kamienicami, których obmurowania sterczały tuż nad jej głową.
W oknach było ciemno. Na żadnym kominku nie płonął ogień.
Znalazła się w zaułku Zmarłych.
– Spóźniła się pani... – zasyczał ktoś z głębi mroku.
Głos należał do mężczyzny w szarej masce z długim dziobem kruka, spowitego w szarą pelerynę, co upodabniało go do obdartego z piór ptaka.
– Starałam się, ale... na tych obcasach! – jęknęła fioletowa maska.
Z trudem dowlokła się do stopni prowadzących do jakiejś bramy i usiadła, by zdjąć buty. Potem z ulgą wyciągnęła straszliwie chude nogi, okryte tuniką w dokładnie tym samym odcieniu fioletu co szpilki, i odchyliła głowę, odsłaniając chudą kobiecą szyję.
– Brak mi tchu...
– Dosyć! – rzucił rozkazującym tonem ten z ptasim dziobem, przeczuwając, że kobieta chce zsunąć maskę. – Nie muszę znać pani tożsamości. Ani pani mojej! Dobrze się pani czuje?
– Jestem wykończona.
– Jest pani bardzo chuda. Może pani jest chora?
Fioletowa maska wzięła głęboki oddech, zanim odparła:
– Nie pan pierwszy mnie o to pyta... Nie jestem chora. Jestem tylko zmęczona.
– Byłoby dobrze... To znaczy, radzę pani, niech się pani zbada. Wygląda pani jak śmierć na chorągwi.
– Zaiste, bardzo to uprzejme. – Fioletowa maska wstała. – W każdym razie... jeśli pan pozwoli... niech pan... zajmie się sobą, a ja zajmę się sobą, dobrze? Jeśli się nie mylę, jesteśmy tu w interesach.
– Tak. Szukała pani kogoś, kto ma dostęp do Rady Dziesięciu, organu sądowniczego. To znaczy, do ich informacji. Oto jestem – czego pani potrzebuje?
– Nie czego, lecz kogo. Poszukuję mężczyzny podejrzanego o magię.
Maska z ptasim dziobem powoli zbliżyła się do schodów, ciężko powłócząc nogami po wilgotnym bruku.
Mgła znad najbliższego kanału unosiła się delikatnie, tworząc migocące w świetle księżyca spirale.
– Spodziewam się, że zna pani postanowienia Rady Dziesięciu dotyczące sztuk magicznych? W Wenecji są one zakazane, podobnie jak pewne książki, gry hazardowe i sztuczki iluzjonistów wszelkiej maści, szulerów, oszustów i sprzedawców czarodziejskich sztuczek.
– Dlatego zwróciłam się do pana.
– Chce pani, żebym zajrzał do archiwum Rady?
– Wiem, że Rada Dziesięciu dysponuje raportami tajnych służb miejskich.
– Jest pani dobrze poinformowana. A ja mam zaszczyt stanowić ich cząstkę. Ale nie znam innych osób z tajnych służb. Zawsze mamy maski na twarzach, nawet kiedy się spotykamy podobnie jak my teraz. Proszę zatem powiedzieć: kogo pani szuka?
– Nazywa się Peter Dedalus – wycedziła maska w fioletach.
Przedstawiciel tajnych służb zamyślił się, po czym odpowiedział:
– Obawiam się, że to nazwisko jest mi obce. Czym się zajmuje?
– Konstrukcją maszyn, różnych mechanicznych diabelstw i zegarów.
– Zegarów, powiada pani?
– Tak, zegarów, dużych i małych, różnych kształtu i wielkości.
– A co magicznego czy niebezpiecznego jest w działalności tego człowieka?
– Magiczne jest to, że ten, komu uda się go odnaleźć – fioletowa maska wyciągnęła spod tuniki woreczek pełen monet – stanie się nagle bogaty. Bardzo bogaty. O wiele bardziej bogaty niż zwykły strażnik służb miejskich...
Mężczyzna cofnął się kilka kroków, za mało jednak, by okazać, że jest zdumiony czy znieważony tą propozycją.
– To się nazywa korupcja. A co do korupcji, Rada Dziesięciu postanowiła ją wykorzenić.
– Zawsze będzie pan mógł zająć się tym w przyszłości. Jeżeli znajdzie pan Petera Dedalusa, te pieniądze będą należeć do pana.
Kilka monet zmieniło nagle właściciela, by wzmocnić jej dar przekonywania.
Nastała długa cisza.
– Spotkamy się jutro wieczorem o szóstej – zakończył sprawę strażnik. – Na placu św. Marka, w kawiarni. Powiem pani, co znalazłem na temat tego mężczyzny.
– Dobrze. Jak pana rozpoznam?
– Będę w tym samym stroju.
– Ma pan jakieś imię?
– Może mnie pani nazywać hrabią Cenere.
– Cenere? Popiół? Hrabia Popiół? Czarujące! A zatem do jutra o szóstej. Przyjdę. Niech pan przyniesie jedynie dobre wiadomości, hrabio Cenere.
Strażnik odszedł w głąb zaułka Zmarłych. Potem sobie o czymś przypomniał, zatrzymał się, obrócił i zapytał:
– A pani ma jakieś imię?
– Proszę mówić: Newton – odpowiedziała fioletowa maska. – Newton. Jak uczony angielski.