Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 15
ОглавлениеZadźwięczał dzwonek i jeden wielki okrzyk radości wypełnił całą szkołę.
– Dzieci, spokój... – zdołała wyjąkać panna Stella, wycierając nerwowo pobielone kredą ręce; ale chmara rozszalałych uczniów zbiegała już schodami w dół.
Wrzaski cichły na moment przed gabinetem dyrektora, kiedy dzieciaki mijały drzwi z gładkiego żółtego szkła, za którymi, jak przypuszczały, mogły się dziać nie wiadomo jak straszne rzeczy, a nasilały się kilka metrów dalej, gdy pełne życia, nareszcie wyzwolone wpadały pod wielką arkadę, wiodącą na plac.
W mgnieniu oka cała szkoła w Kilmore Cove opustoszała.
Prawie cała.
Jeden z chłopców zawrócił gwałtownie od wyjścia, wbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie, i wpadł do klasy. Odnalazł swój zapomniany plecak, rzucony tuż obok ławki, i starał się wybiec ze szkoły najprędzej, jak tylko można.
Gdy mijał po raz drugi żółte drzwi dyrektora, zatrzymał go jakiś niski, silny głos, przypominający pomruk pioruna.
– Stój! – zawołał dyrektor, który właśnie wyszedł z gabinetu. – Kim jesteś?
– Nazywam się Jason Covenant – odparł chłopiec, odwracając się niechętnie.
Stał na wprost bardzo wysokiego mężczyzny. Wysokiego i chudego, niczym bocian w lśniących butach. Jego surowy wygląd łagodziła śmieszna muszka w groszki. Widząc ją, Jason przygryzł wargi, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Covenant? – dopytywał się dyrektor. – Nie przypominam sobie żadnego Covenanta wśród uczniów tej szkoły.
– Przykro mi, panie... – chłopiec nie pamiętał nazwiska dyrektora. – Ja i siostra sprowadziliśmy się tu dopiero kilka dni temu i...
Dyrektor pstryknął palcami.
– A, tak! Londyńczycy! Małe bliźnięta z Willi Argo.
Jason przełknął jakoś określenie „małe bliźnięta”, marząc tylko, by jak najprędzej skończyło się to spotkanie. Ale – jak się zdawało – dyrektorowi wcale się nie spieszyło.
– I jak się czujesz, chłopcze, w takim maleńkim miasteczku jak Kilmore Cove?
– Bardzo dobrze, proszę pana.
– A w tym domu, takim... dziwnym? – Przy tych słowach uśmiechnął się jakoś tak krzywo, że można było wziąć to za złośliwość.
– Dziwnym? Dlaczego?
Dyrektor nie odpowiedział. Położył rękę na ramieniu Jasona i odprowadził go aż do wyjścia, jakby chciał mu wyznać nie wiadomo jaki sekret.
Placyk przed szkołą już opustoszał, zostali tylko Julia i Rick. Dalekie śmiechy ginęły między kamiennymi domami, w wąskich, krętych uliczkach.
– Domyślam się, że to twoja siostrzyczka – odezwał się dyrektor.
– O, nie. To jest Rick, Rick Banner. Mieszka tu od zawsze – odpowiedział Jason z szelmowskim uśmiechem.
Dyrektor nic nie odrzekł, trochę zaskoczony, że chłopcu udało się wyśliznąć spod jego ręki.
– Mogę już odejść? – zapytał Jason. – Do widzenia!I nie czekając na odpowiedź, pobiegł w stronę tamtej dwójki.
– Czego chciał?
– Nie wiem. Chyba zapytać mnie o coś. Szkoda, że nie pamiętałem nawet, jak się nazywa...
Rick szedł przodem.
– Pan Marriet. Ursus Marriet. Ale nie nazywajcie go nigdy Ursusem, bo się wścieka.
– Ursus? – burknęła Julia. – Czy w tym miasteczku nie ma nikogo, kto by nosił normalne imię?
– Moja mama – odparł Rick, nie przystając.
– Czyli?
– Mama.
– Powiedział, że Willa Argo to dziwny dom – ciągnął Jason.
– W jakim znaczeniu?
– Tego mi nie wyjaśnił. Ale mu oczy zalśniły... Wiesz, jakby chciał mi coś ważnego powiedzieć.
– Możliwe, ale to bez znaczenia. Jak wszystko zresztą – skomentował Rick. – W każdym razie... czy nie powinniśmy czegoś zaplanować? Mamy tyle do zrobienia!
– Phi! Nic specjalnego – zażartował Jason. – Musimy tylko odbyć podróż w czasie do Wenecji, odnaleźć Petera Dedalusa, zanim to zrobi Obliwia Newton, i spytać go, w czym tkwi sekret wszystkich magicznych drzwi w miasteczku.
– I to zanim wrócą nasi rodzice! – dorzuciła Julia, podnosząc palec wskazujący prawej ręki.
Podeszli do starej, żelaznej latarni, do której przymocowane były dwa rowery: jeden stary, solidny, a drugi jaskrawo-
różowy.
– Myślę, że tu powinniśmy się rozdzielić – zaproponował Rick, wskazując drogę, która biegła w głąb miasteczka i wznosiła się w kierunku stacji. – Ja skoczę na moment do domu, wezmę swój rower i dogonię was w Willi Argo.
– Doskonale, a ja po drodze wstąpię do panny Calypso, żeby poprosić o ten przewodnik po Kilmore Cove, który tam wczoraj widziałam – powiedziała Julia. – Może w tej starej książce są jakieś ciekawe informacje... Że też go od razu nie wsunęłam do kieszeni, razem z tą karteczką, którą znalazłam w środku! Ale panna Calypso mnie zaskoczyła i... jakoś nie umiałam.
– A ja... – zaczął Jason, po czym spojrzał ze wstrętem na
swój dziewczyński, różowy rower i zakończył: – Pojadę ukryć się w domu, zanim dyrektor zobaczy mnie na tym zabytku.
– No, to do zobaczenia wkrótce – pożegnał się Rick, zarzucając sobie plecak na ramię.