Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 6

Оглавление

Rozdział 1

SZKATUŁKI PRZYGODY

Kamieniczka była wysoka i wąska, w oknach paliły się światła, a furtka z kutego żelaza od ulicy była uchylona. Chmury kryły gwiazdy, nadając niezwykle groźny wygląd stromemu dachowi i owalnym oknom w mansardzie. Ulica, przy której stał dom, była wybrukowana i zapchana zwartym ciągiem zaparkowanych samochodów. Nieco dalej stał mały protestancki kościółek, potem ulica zbiegała w dół, aż do Tamizy.

Woda w rzece miała kolor asfaltu.

Z błyskiem świateł nadjechała taksówka i zatrzymała się dokładnie przed furtką.

Ktoś uchylił lewe drzwiczki taksówki.

– To na pewno ten adres?

Drzwiczki rozwarły się nieco szerzej i pasażer wyjrzał, rozglądając się dokoła. W tej samej chwili, jakby odpowiadając na wezwanie, jakaś postać wynurzyła się z cienia parkanu i podeszła bliżej.

– Witam pana, doktorze Wojnicz – odezwał się mężczyzna cienkim głosem.

Dłoń opartą na drzwiczkach zdobił okazały złoty pierścień.

– Proszę na mnie poczekać – polecił taksówkarzowi doktor Wojnicz.

Zaczekał, aż witający go otworzy mu szeroko drzwiczki, i wysiadł z taksówki.

Człowiek, który go powitał, zrobił pół kroku do tyłu. Wyciągnął rękę, ale natychmiast ją cofnął, przypomniawszy sobie, że doktor Wojnicz nigdy nikomu ręki nie podawał. Zaczekał, aż Podpalacz włoży na głowę melonik i oprze parasol o ziemię.

– Okropne miejsce – stwierdził doktor Wojnicz, rozglądając się dokoła.

– Naprawdę tak pan uważa? To jedna z willowych dzielnic bardziej…

Parasol podskoczył nagle do góry.

– Phi! Mieszczańska architektura pełna zbytecznych zawijasów! Ozdóbki nie chronią przed deszczem ani przed chłodem. Wejdźmy do środka, żeby obejrzeć to bezużyteczne znalezisko…

Postać z mroku poprowadziła mężczyznę przez otwartą furtkę.

– Chodzi o dzieła pana Farrinora… – szepnął witający, pokazując doktorowi Wojniczowi wizytówkę, na której widniało nazwisko:

Hopper Farrinor

– Szkatułki Przygody. –

– To znaczy?

– Powiedziałbym, że są interesujące.

I znowu nerwowe machnięcie parasolem.

– Interesujące. To jak wypowiedzenie wojny.

– Sam pan to oceni osobiście, doktorze Wojnicz.

Minąwszy furtkę, mężczyźni przeszli obok latarenki, która oświetlała ogród. Była w kształcie człowieczka w czarnym garniturze, z eleganckim ciemnym krawatem i w meloniku, takim samym jak melonik Malariusza Wojnicza.

– Pan Farrinor oczekuje nas w salonie. Przygotował herbatę…

– Nie pijam herbaty. Tylko napar z rabarbaru.

Dwaj mężczyźni weszli do domu, już nic nie mówiąc. Minęli elegancki hol z pustym wieszakiem i skierowali się do salonu, gdzie pan Farrinor, siedzący dotąd na kanapie, zerwał się natychmiast na równe nogi.

– Pan doktor Wojnicz! – wykrzyknął głosem zdradzającym wzruszenie. – Nigdy nie sądziłem, że będę miał zaszczyt…

Malariusz Wojnicz zdjął melonik i oparł parasol o stoliczek, rozglądając się wokół.

– Niech pan sobie oszczędzi frazesów na powitanie, panie Farrinor. Obaj znamy dobrze powody, dla których tu przyszedłem.

Pan Farrinor był bardzo chudym młodym człowiekiem.

– Oczywiście. Największy krytyk literacki na świecie nie wyrusza w drogę, by usłyszeć komplementy.

– No właśnie. A zatem, gdzie są pańskie dzieła?

– Na stole przed panem – odparł pan Farrinor. – Nazwałem je Szkatułkami Przygody.

Malariusz Wojnicz szturchnął swego towarzysza i złośliwie zachichotał:

– Skromny ten nasz pan Farrinor, czyż nie?

Nie czekając na odpowiedź, zbliżył się do stołu i spojrzał na dziwne przedmioty rozłożone przed sobą. Wyglądały jak książki o rozmaitych wymiarach, tyle że zamiast z papieru były w całości wykonane z drewna. Obrócił w rękach egzemplarz Latającej podróży rodziny Ventosa, podziwiając delikatną fakturę. Drewniana książka otworzyła się z cichym stuknięciem, ukazując wewnątrz zapisane stronice i ilustracje podobne do starych pocztówek.

– Rozumie pan, doktorze Wojnicz… od papieru do drewna… i od drewna do papieru… coś w rodzaju wędrówki w głąb czasu, do miejsca, gdzie skupia się wyobraźnia. Drewno dla przypomnienia pierwotnej materii pisarskiej, podstawy sztuki opowiadania. Drewno dla ochrony wyobraźni i…

– …i drewno do rozpalenia wielkiego ognia – zakończył cierpko Malariusz Wojnicz.

Pan Farrinor leciutko drgnął.

– Ach, zapewne, to jasne: drewno do rozpalenia ognia, bez wątpienia, żeby ogrzać serce…

Malariusz Wojnicz zamachał niecierpliwie rękoma.

– Daj pan spokój z tymi wszystkimi bezsensownymi teoriami artystów! Kiedy mówię o ogniu, panie Farrinor, to mówię o ogniu, który spala, który niszczy, co niepotrzebne i pozostawia po sobie piękną górę popiołu! – Spojrzał groźnie na drewniane książki leżące na stole.

– Nie podobają się panu moje Szkatułki Przygody…

– Wprost przeciwnie, panie Farrinor. Uważam je za niezwykle… oryginalne. – Zabębnił palcami po okładce innej książki zatytułowanej Podróżujące miasto. Wziął ją do ręki i otworzył: wewnątrz znajdowały się zapisane strony, kompas i cyrkiel.

– Zwrócił pan uwagę na skrzypienie okładki? – spytał półgłosem pan Farrinor. – Dodałem je, żeby nadać pewnej tajemniczości. No, a kompas przyda się oczywiście tym czytelnikom, którzy zechcą się udać na poszukiwanie „podróżującego miasta”.

Malariusz Wojnicz zamknął gwałtownie okładkę książki z głuchym trzaskiem.

– Dość! – wykrzyknął. – Czy to są jedyne istniejące egzemplarze?

– Tak. Wszystkie są wykonane ręcznie.

– Doskonale. – Doktor Wojnicz zaczął krążyć po salonie, przyglądając się każdemu szczegółowi. – Wydaje mi się, że lubi pan podróżować, panie Farrinor?

– O tak, panie…

Trzeci mężczyzna w salonie znacząco zakaszlał.

– Chciałem powiedzieć: doktorze Wojnicz. Kiedy mogę, doktorze Wojnicz. Kiedy tylko mogę.

Malariusz Wojnicz przystanął przed maską afrykańską zawieszoną nad płonącym kominkiem.

– Dogońska – zauważył pan Farrinor.

– Jak pan mówi?

– Maska, którą pan widzi, to rytualna maska afrykańska Dogonów. To lud mieszkający w Afryce Środkowej, który…

Malariusz Wojnicz obrócił się.

– Pan sobie kpi ze mnie, panie Farrinor? Ja nie podróżuję. Nienawidzę podróży. Podróż to niewygoda, podróż to sytuacje nieprzewidziane. Stracony czas. A ja nie mam czasu do stracenia. Zwłaszcza teraz, kiedy muszę kontrolować takich jak pan. Jest jednak coś, co mnie dziwi, jeśli mam być szczery. Pan sobie tego wszystkiego nie wymyślił. W środku tych drewnianych szkatułek są nie tylko… słowa, lecz także przedmioty. Konkretne przedmioty. Pan igra z rzeczywistością.

– Tak właśnie, doktorze Wojnicz! – wykrzyknął pan Farrinor. – Nie mógłbym tego lepiej wyrazić! Ja igram z rzeczywistością. Moją ideą jest przekształcenie opowieści o przygodzie w…

– Pańska idea! Pańska idea! Pan to nazywa ideą? – zapytał wściekły Malariusz Wojnicz. – Ile ma pan lat, panie Farrinor?

– Skończę dwadzieścia dwa w przyszłym tygodniu.

– No właśnie! I doprawdy sądzi pan, że można mieć jakąś ideę w wieku dwudziestu dwóch lat? Że można… pisać i rzeźbić, i igrać z rzeczywistością… w wieku dwudziestu dwóch lat?

– Ja…

Parasol Malariusza Wojnicza uniósł się, tnąc powietrze, i znalazł się tuż przed nosem pana Farrinora. – Czy wie pan, mój młody przyjacielu, że nie igra się z rzeczywistością?

Parasol opadł. Surowy krytyk sztuki obrócił się na pięcie i złapał za swój melonik, wychodząc szybko z salonu.

– Proszę za mną, panie Farrinor.

– Dokąd chce pan iść?

– Rusz się pan! – zagrzmiał krytyk, wychodząc w wilgotną noc londyńską.

Zatrzymał się jednak na moment i obrócił ku trzeciemu mężczyźnie, który odprowadził go na zewnątrz.

– Przekonywający i straszliwy marzyciel. Wciągnij go na listę Osobistości Niebezpiecznych i zniszcz wszystkie oryginały – powiedział cicho.

Mężczyzna skwapliwie przytaknął.

– To znaczy gazem?

Niebo nad miastem zagrzmiało.

Malariusz Wojnicz spojrzał na chmury poprzecinane błękitnymi błyskami.

– Nie. Lepiej niech to będzie stare, zdrowe uderzenie pioruna.

– Już jestem! – zawołał młody autor, dołączając do nich.

Malariusz Wojnicz poprowadził go do taksówki, która czekała na nich przed domem. Usiedli z tyłu, plecami do ulicy pełnej eleganckich willi.

– Do licha! – zawołał pan Farrinor zaledwie ruszyli. – Zapomniałem kluczy! – Potem zachichotał. – Kiedy się śpieszę, zdarza się, że zostawiam je w domu.

– Pan mieszka sam, panie Farrinor?

– Tak, a dlaczego pan pyta?

– Och, tak tylko, przez ciekawość.

– À propos ciekawości… może mi pan zdradzić, dokąd jedziemy w środku nocy?

– Zna pan Wiliama Turnera, panie Farrinor?

– Malarza?

– Tak. Sądzę, że zna pan wobec tego również jego wielki obraz Pożar parlamentu?

– Widziałem go dziesiątki razy.

– A potrafi mi pan powiedzieć, dlaczego ten pożar wybuchł, panie Farrinor?

– Nie, zupełnie nie.

– Ponieważ ktoś miał jakąś ideę – odparł Malariusz Wojnicz, krzyżując dziwacznie dłonie na rączce parasola.

Ulysses Moore.

Подняться наверх