Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 9

Оглавление

Rozdział 4

CUDOWNE LEKARSTWO

Julia wierciła się na łóżku. Nie mogła spać i w dodatku bolała ją głowa.

W sypialni panował półmrok, a zegar na komodzie wskazywał piątą pięć.

Ciekawe, czy samolot do Tuluzy już wystartował?

Umęczona wstała z łóżka. Wszystkiemu była winna ta gorączka, która nie chciała jej opuścić. Dlatego nie mogła z nimi wyjechać. Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Niebo miało kolor żółtawy. Morze było wielką płaszczyzną z lekkimi falami. Nie było śladu wiatru. Kolejny napad kaszlu sprawił, że poczuła się tak, jakby w głowie wybuchł jej miliard iskier.

Julia zatoczyła się do tyłu i padła na łóżko, niemile odczuwając kontakt z rozgrzaną pościelą. Brakowało jej powietrza. Kiedy myślała, pękała jej głowa, pociła się. Ale nie mogła nie myśleć.

Ciągle o tym samym: że oni udali się w niebezpieczną podróż, a ona nie miała żadnego sposobu, żeby się z nimi porozumieć. Musiała tu tkwić bezczynnie i leczyć tę wstrętną gorączkę.

Dusiła się w pościeli. Przekręciła się – głowa tam, gdzie były nogi – i z krańca łóżka spoglądała na podłogę. Leżały tam dziesiątki książek i pism, które Jason i mama podrzucili jej w nadziei, że to jej pomoże zapełnić czas. Ale Julia nigdy nie przepadała za lekturą i książki leżały rozrzucone w nieładzie z zakładkami na piątej, szóstej, najdalej na dwudziestej stronie, kiedy już dokonała prawdziwego wysiłku czytelniczego.

Julia była osobą aktywną. Nie lubiła tkwić zamknięta w pokoju i zagłębiać się w lekturze. A teraz chciała wyjść!

I nagle uznała, że ma tego dosyć. Tym bardziej że przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

Wstała i podeszła do starej wybrzuszonej szafy w drugim końcu pokoju. Przekręciła zamek z osiemnastego wieku i spróbowała uchylić drzwi szafy tak, żeby nie zaskrzypiały.

Zdusiła w gardle kolejny atak kaszlu i wybrała strój sportowy. Parę dżinsów, czarną bawełnianą bluzeczkę, nie za gruby sweter. Wzięła parę skarpet w biało-czerwone paseczki, swoje ulubione pantofle baleriny i trzymając to wszystko w ręce, wyszła z sypialni.

Przebiegła korytarz na drugim piętrze po ciemku, poruszając się na paluszkach. Weszła do marmurowej łazienki, postawiła czerwone pantofelki na stopniu biegnącym dokoła wanny i otworzyła szafkę z lekarstwami.

Uważając, żeby zachowywać się cichutko, zaczęła przeglądać dziwne opakowania o niejasnych nazwach w poszukiwaniu czegoś, co by jej pozwoliło pozbyć się raz na zawsze gorączki. Rodzice bowiem byli nieustępliwi i dotąd kurowali ją tylko za pomocą środków naturalnych.

W końcu odnalazła zielone opakowanie z aspiryną. Wiedziała, że nie należy jej zażywać na pusty żołądek; otworzyła więc pudełko, wyjęła z niego dwie okrągłe tabletki, wsunęła je do kieszeni, odstawiła pudełko na miejsce, zamknęła szafkę, podniosła pantofle i wyszła z łazienki.

Wiszące nad schodami portrety przodków Ulyssesa Moore’a spoglądały na nią w milczeniu.

Julia wolno zeszła po schodach, czując w palcach stóp chłód przenikający przez skarpety. Od kamiennych stopni zawsze ciągnęło chłodem.

Jakiś lekki przeciąg ciągnął od wieżyczki aż do drzwi pokoju na parterze, tego pokoju o ceglanym sklepieniu i kamiennych ścianach. Zeszła na sam dół i skierowała się do kuchni, przechodząc przez pokoje, w których pośród mroku cichutko oddychały liczne przedmioty nagromadzone w Willi Argo.

Kuchnia była opustoszała i cicha. Julia otworzyła drzwiczki lodówki, sprawdziła pobieżnie jej zawartość, wyciągnęła opakowanie z szynką i otworzyła kredens w poszukiwaniu kawałka chleba. Postawiła na ogniu czajnik i zaczęła jeść, nie czekając, aż się zagotuje woda.

W sąsiednim pokoju podniósł się z fotela mężczyzna.

Julia nie przestała jeść. Znieruchomiała na swoim stołku z poduszką w czerwono-białą kratkę i ograniczyła się tylko do rzucenia okiem.

W drzwiach pojawił się Nestor, kulejąc.

– Nie powinno cię tu być – odezwała się Julia, połykając szynkę, którą jej aktualny zmysł smaku odbierał jak masę z polistyrenu. – Jak moi by się zorientowali…

Nestor przeciągnął ręką po białych włosach.

– Nie zorientują się. Słyszę was, jak schodzicie po schodach. I mam dosyć czasu, żeby zniknąć.

– Ale to nie jest zbyt uprzejmie – ciągnęła Julia. – Ostatecznie teraz dom należy do nich.

Na to stary ogrodnik wskazał fotel w jadalni obok kuchni. Miękki i okrągły, o szerokich poręczach, obity kwiecistą tkaniną z Devonshire. Bardzo wygodny.

– Na tym fotelu spędziłem większą część swojego życia, Julio.

Czajnik zaczął gwizdać.

– To wynieś go sobie do swojego domku. Nie sądzę, żeby mama miała coś przeciwko temu.

– Na tym fotelu, w tym pokoju spędziłem większą część swojego życia. Nie możesz tego tak łatwo odmienić.

Julia się roześmiała.

– A ty nie znosisz odmiany, prawda?

Roześmiała się, ponieważ przypomniała sobie, jak to było na początku, zaraz potem, jak się sprowadzili do Willi Argo, kiedy jej mama próbowała oswoić się z tym domem, przestawiając meble po swojemu. Jakiś obraz przewiesiła na inne miejsce, nad schodami zamieniła wielkie lustro na mniejsze, ustawiła jakiś nowoczesny, ale wygodny, niewielki fotelik. Ale nic z tych zmian nie trwało długo. Meble przestawiane za dnia, nocą powracały na swoje stare miejsce, jakby same z siebie. Nowe meble dziwnie się łamały. Wazony spadały na ziemię. Architekt wnętrz, który miał za zadanie pomóc rodzicom w urządzeniu domu, po kilku nieudanych próbach unowocześnienia zrezygnował i powrócił do znacznie mniej opornej stolicy. I wszystko pozostało po staremu.

„Duchy” – stwierdził ojciec Julii. „W tym domu są duchy. To dlatego tak niewiele kosztował”.

Tymczasem sprawcą niezmienności Willi Argo był ogrodnik, jej dawny właściciel, który co noc wchodził do swego starego domu i jak dobry gospodarz cierpiący na bezsenność spędzał tu parę godzin w spokoju i pod sztandarami minionego czasu.

Prawdziwy strażnik marzeń, w gruncie rzeczy.

– Herbaty?

– A może i tak.

Bez pytania go o to Julia wybrała dla Nestora jedyną nadtłuczoną filiżankę. To była ta, której używał od dziecka, jego własna.

– Nie chce ci się spać? – spytała dziewczynka.

– Starzy śpią mało – odparł Nestor. – Za dużo myśli kołacze się po głowie… i kłopotów.

– Myślisz o ich podróży?

– Tak. To mi się wcale nie podoba. Zwłaszcza że nie możemy wiedzieć, co się z nimi dzieje.

– Co do tego, to się mylisz – odpowiedziała Julia z chytrą minką. – Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

– Pomysł?

– Właśnie. Zeszyt Morice’a Moreau to jest taka specjalna książka okno, prawda? Bardzo specjalna książka, poprzez którą można się… komunikować.

– No tak – odparł Nestor.

– A ty mówiłeś, że w bibliotece Willi Argo był jej jeden egzemplarz?

– Tak, ale już go nie znajduję – westchnął Nestor. – Nawet jeśli domyślam się, co ci chodzi po głowie.

– Gdybyśmy znaleźli zeszyt, moglibyśmy „rozmawiać” z chłopcami i z Anitą, kiedy oni otworzą swój egzemplarz.

Nestor przytaknął.

– Dobry pomysł.

Julia uśmiechnęła się mimo bólu głowy.

Nestor spojrzał na zegarek.

– Wkrótce muszę iść do centrali telefonicznej, żeby odpowiedzieć, kiedy twoi rodzice zadzwonią do szkoły z pytaniami na temat tej wycieczki szkolnej, takiej… nieprzewidzianej.

Dla usprawiedliwienia nieobecności Jasona i Ricka w szkole postanowili wymyślić, że szkoła nagle zorganizowała wycieczkę do Londynu.

– Pójdę z tobą – powiedziała Julia.

– Nawet o tym nie myśl. Zostaniesz w domu i zaczekasz, aż ci ustąpi gorączka.

Julia zamachała mu aspiryną przed nosem.

– Ani mi się śni. Ruszam na poszukiwanie zeszytu.

– Nie uważam tego za dobry pomysł – odpowiedział Nestor, patrząc na aspirynę i popijając swoją herbatę. – Lekarstwa nie usuwają choroby, tylko trochę łagodzą objawy.

– Masz jakiś lepszy pomysł?

Nestor rozważał jej pytanie.

– Może i mam. Ale nie jestem pewien, czy powód jest wystarczający…

– Nie jest wystarczający? Nestorze! Ja nie chcę tak czekać. Sprawy się toczą, oni są nie wiadomo gdzie. Zniknął zeszyt z twojej biblioteki. być może jedyny sposób, żeby dowiedzieć się, co robią! Są Podpalacze! A tymczasem ja… tkwię tutaj z założonymi rękami. Nie odpowiada mi to, szczerze mówiąc.

Nestor się uśmiechnął.

– Niezły charakterek.

– To ty o tym jeszcze nie wiedziałeś?

– Zgoda. Wiedziałem doskonale – zachichotał Nestor.

Julia rzuciła mu krzywe spojrzenie.

– I dlatego was właśnie wybrałem, moje dziecko.

Kiedy wyszli z kuchni, słońce już się wspięło ponad płaską linię horyzontu i migotało pod całunem chmur. Wielki jesion rzucał cień na dach Willi Argo, a trawa w parku była wilgotna. Julia poszła za Nestorem do jego domku.

Na stole ciągle jeszcze leżały stosy ksiąg, które studiowali poprzedniego dnia: Słownik języków zapomnianych, Podręcznik miejscowości wyimaginowanych, Katalog rozumowany książek nieistniejących i oczywiście Inwentarz alfabetyczny przedmiotów niemożliwych.

Stary ogrodnik nie zwracał na nie uwagi i zaczął otwierać i zamykać malutkie szafki wiszące nad kuchnią.

– U licha, gdzie ja je schowałem…

Julia usiadła, ziewając.

– Kiedy tu była Anita, przedwczoraj… – burczała oskarżycielskim tonem – nic mi nie wspominałeś, że masz dla mnie jakieś lekarstwo.

– Doprawdy? – odpowiedział z roztargnieniem Nes-tor, przesuwając jakieś słoiki. – O, jest tu. – Trzymał w ręku słoiczek po marmoladzie ze zmienioną etykietką, na której widniało starannie napisane słowo Crisopea, pismem, które Julia w lot rozpoznała. To było pismo Penelopy.

– To mieszanka mojej żony według starego sekretnego przepisu… – Nestor odkręcił przykrywkę i wsypał do filiżanki kilka pełnych łyżeczek suszonych ziółek o okropnym zapachu. – Zaufaj jej, a będziesz czuła się jak nowo narodzona.

Julia wykrzywiła twarz w grymasie.

– Jesteś pewien?

– To specyfik na wszystkie choroby – uśmiechnął się Nestor. Zalał to gorącą wodą i zaczął mieszać. – A z odrobiną cukru nie jest złe.

Julia zatkała sobie nos i łyknęła paskudną miksturę.

– Wypij wszystko.

– Na pewno?

– Jeżeli naprawdę chcesz być zdrowa.

– Miły jesteś. Oczywiście, że chcę.

Julia wypiła wszystko bez dalszych pytań. Crisopea przypominała jaja na twardo z piaskiem i miała posmak goryczy.

– FUJ! – zakrztusiła się. – Ależ to paskudne!

– Nie mogę ci nie przyznać racji.

Nestor spojrzał znowu na zegarek.

– Dobrze. Teraz już muszę lecieć. Mam kawałek drogi do centralki telefonicznej.

Julia nalała sobie dwukrotnie szklankę wody z kranu.

– Matko jedyna, ale mam ohydny smak w ustach.

– Do czasu. Jeśli chcesz naprawdę wyzdrowieć, wyzdrowiejesz.

Julia powtórzyła to zdanie po Nestorze, z odcieniem ironii. Potem, gdy Nestor stał już w drzwiach, spytała poważnie:

– Czy pamiętasz gdzie leżał ten zeszyt, kiedy go po raz ostatni widziałeś?

– Na półce z książkami podróżniczymi – uśmiechnął się. – Tam, gdzie przedtem stały też moje notatniki.

– Te, które nam podrzucałeś od czasu do czasu do pokoju w wieżyczce?

– Te, które Leonard i Kalipso postanowili wraz ze skrzynią przekazać jakiemuś nieznanemu typowi, który je opublikował. – odpowiedział Nestor i pokuśtykał do ogrodu.

Drzwi same się za nim zamknęły. Julia pozostała jeszcze czas jakiś w jego domku, potem wstała i wyszła na świeże powietrze poranka.

Czas. Nie mieć wątpliwości. Jeśli chcesz naprawdę wyzdrowieć, wyzdrowiejesz.

Położyła sobie dłoń na czole. Mewa sfrunęła z urwiska jak biały przecinek.

Julia spojrzała na żwirowaną alejkę biegnącą przez park i przeszła przez wielką bramę z kutego żelaza. Nestor zaparkował swój motor z przyczepą na głównej drodze i teraz go zapalał.

Kiedy zobaczyła wydobywające się kłęby dymu, nagle zdała sobie sprawę, że ból głowy ustąpił. Dotknęła palcami gardła.

Także gardło już jej nie bolało.

Nie mogąc w to uwierzyć, Julia zaczęła macać się po całym ciele, jakby dla sprawdzenia, czy wszystko ma na swoim miejscu. Zamiast bolących kości, jak to było w ostatnich dniach, poczuła zdrowe mięśnie i wielki przypływ energii.

– Do licha – pomyślała na głos. – Czuję się lepiej.

Ulysses Moore.

Подняться наверх