Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 10

DROŻDŻÓWKI Z WANILIĄ

Оглавление

– To ten tam, widzisz go? – Julia wskazała motocykl zaparkowany na poboczu drogi wzdłuż morza.

– Nie mogę uwierzyć… – szepnął Tommaso. Poprawił sobie złożony pod pachą płaszcz hrabiego Cenere, wenecką maskę konowała i teczkę ze wszystkimi fotografiami Domu Bazgrołów i zastygł w bezruchu. – Kurczę, więc to jest Ulysses Moore!

– Ciii! – uciszyła go Julia. – Oszalałeś?

Dziewczynka rozejrzała się dokoła nerwowo, ale na szczęście nie było nikogo, kto mógłby ich usłyszeć.

– Nie możesz go tak nazywać!

– Wybacz, ale po przeczytaniu wszystkich jego książek… to dosyć emocjonujące dla mnie znaleźć się kilka kroków od jego legendarnego motoru.

– Ach, o to ci chodzi – powiedziała Julia przez zaciśnięte zęby. – To prawdziwe stare żelastwo.

– Ja bym dał nie wiem co, żeby się przejechać na tym „starym żelastwie”.

Julia czuła narastającą złość. Wiedziała od Anity, że istnieją jakieś książki napisane przez Ulyssesa Moore’a, w których jest mowa o Kilmore Cove, o kluczach do Wrót Czasu, o niej i o jej bracie, ale wydawała się jej odrażająca myśl, że ktoś w ten sposób plotkuje o ich życiu.

Westchnęła zrezygnowana i mimo wszystko wzięła Tommasa na bok i wyjaśniła mu cierpliwie, że nigdy nie powinien wymawiać tego nazwiska w Kilmore Cove. – Nikt tego nie wie. To sekret.

Chłopiec z Wenecji wyglądał na speszonego. – Dobrze. Obiecuję. Jak mam o nim mówić?

Julię nieco bawiło jego zażenowanie. Tommaso pojawił się dwadzieścia minut wcześniej na drodze przylegającej do plaży, miał na sobie długi czarny płaszcz i maskę z ptasim dziobem należące do hrabiego Cenere w Wenecji w 1751 roku. Przedstawił się z pewną dozą zuchwałości, wyznał Julii, że ją sobie wyobrażał mniejszą i ujawnił jej rewelację, że odkrył, jak budowano Wrota Czasu.

Julia postanowiła nie zadawać mu zbyt wielu pytań i zabrała go ze sobą na umówione miejsce spotkania z Nestorem. Także ona trzymała coś bardzo specjalnego pod pachą: oprawioną książeczkę, rodzaj ilustrowanego cienkiego zeszytu, o wiele mniejszego od teki Tommasa z fotografiami, ale wcale nie mniej ważnego.

– Nazywaj go tak, jak tutaj wszyscy: Nestor. – Julia ściszyła głos i ciągnęła: – I masz mu mówić na „ty”, inaczej czuje się stary. To inne nazwisko wymaż z pamięci. Nie żyje, nie istnieje.

Tommi patrzył na nią speszony. – Ale wobec tego, dlaczego?

– Co dlaczego?

– Dlaczego książki z Kilmore Cove są podpisane nazwiskiem Ulyssesa Moore’a?

– A skąd mam wiedzieć? Poza tym, nie wydaje mi się, żeby to był właściwy moment, by się nad tym zastanawiać.

– Zgoda, tylko że…

Tommaso spoglądał na ulicę, która biegła wzdłuż plaży aż do małego portu i jeszcze dalej. Zawahał się chwilę, czy ma kontynuować.

– Mnie się to wszystko wydaje absurdalne. Znaczy, czytałem – mało! – połknąłem wprost jego książki. I nigdy nawet nie śniłem, że mógłbym go spotkać w rzeczywistości. Zawsze myślałem o nim jak o bohaterze powieści. Nie jak o człowieku z krwi i kości.

– Który prowadzi na dodatek zdezelowany motocykl – dorzuciła Julia.

– Który prowadzi legendarny zdezelowany motocykl – poprawił ją Tommaso Ranieri Strambi z lekkim uśmieszkiem.

– To Tommaso, Nestorze.

Ogrodnik z Willi Argo rzucił chłopcu krzywe spojrzenie, ponieważ nie rozumiał, dlaczego Julia mu go przedstawia. Wrócił właśnie z latarni Leonarda Minaxo, gdzie próbował, z miernym skutkiem, połączyć się z latarnikiem i jego żoną Kalipso, którzy na swojej łodzi popłynęli nie wiadomo, dokąd. Nestor miał tylko nadzieję, że nie wpadli na trop konstruktorów drzwi.

– To przyjaciel Anity – dodała Julia, zauważając wzburzenie Nestora.

Krzywe spojrzenie Ulyssesa Moore’a stało się jeszcze bardziej krzywe. A broda zaczęła mu drżeć.

– Przybył dopiero co z Wenecji – zakończyła Julia. – Z tej Wenecji – podkreśliła.

– A dokładnie, o jakiej Wenecji myślisz? – warknął stary wilk morski.

– Wyszedłem przed chwilą z Domu Luster, proszę pana – powiedział Tommaso jednym tchem. – I bardzo się cieszę, że nie został całkiem zburzony.

Nestor oparł sobie wolno kask o kolana.

Podmuch wiatru zwichrzył mu białe włosy; ogrodnik poruszył nerwowo potarganą bródką.

Nie odezwał się. Stał w milczeniu, obserwując morze.

– Drzwi były otwarte – ciągnął Tommaso. – Ja mieszkam w Wenecji. Znaczy, teraz. Nie pochodzę z… 1751 roku, jak pańska żona, proszę pana. To znaczy żona pana Moore’a, proszę pana.

W tym momencie Julia położyła rękę na ramieniu chłopca. – Może lepiej, jeśli pozwolisz, że ja powiem…

– Nie, pozwól mu mówić, Julio. – Nestor pochylił się nad kierownicą swojego motoru i odezwał do Tommasa: – Zatem mieszkasz w Wenecji dzisiejszej, jeśli dobrze zrozumiałem. To jak, u licha, zdołałeś tu dotrzeć?

– Najpierw znalazłem calle dell’Amor degli Amici, gdzie znajdują się Wrota Czasu Petera Dedalusa. To mi zajęło sporo czasu, muszę dodać, ale… sądziłem, że ten zaułek tak naprawdę nie istnieje, że jest wymyślony. W każdym razie w końcu go znalazłem. Myślałem, że może dlatego mi się to udało, że płynąłem gondolą pańskiego przyjaciela Petera, tą, która występuje w książce „Wyspa masek”, wie pan? Stała od strony Arsenału. Ktoś sprawił, że na mojej drodze pojawiły się małpy, kiedy uciekałem od Podpalacza, który mnie porwał…

Nestor zaczął bębnić nerwowo palcami o kask, tak silnie, jakby zamierzał go rozbić. Potem rozejrzał się. W tej właśnie chwili z cukierni Chubbera rozszedł się cudowny zapach wyjętych z pieca świeżych drożdżówek.

To było coś więcej niż delikatna sugestia.

To było wręcz zaproszenie.

– Spróbujmy sobie osłodzić życie, zgoda? – zaproponował Nestor, odsuwając się od siodełka.

Cukiernia Chubbera była dokładnie taka, jak Tommi ją sobie zawsze wyobrażał.

Taka sama od przeszło stu lat. Kolejne pokolenia klientów, wchodząc i wychodząc z jej sal, niezmiennie, wszystkie stawały najpierw przed tą samą ladą obładowaną słodkimi kolorowymi ciastkami, pysznymi włoskimi drożdżówkami, ciasteczkami francuskimi z kremem i bitą śmietaną. Same mury przesiąkły mocną wonią czekolady z wanilią i opowiadały o wietrznych popołudniach, deszczowych zimach przy wzburzonym morzu, z punktu widzenia tych, którzy je tutaj spędzili, popijając dobrą herbatę.

– Nestor! – powitała ogrodnika właścicielka cukierni. – Jak leci? Dosyć dawno nie widzieliśmy się.

Ogrodnik z Willi Argo pokuśtykał do witrynki ze słodyczami, wzruszając ramionami. – Starzeję się – powiedział.

– A w Willi wszystko w porządku?

– Nie narzekam. Znasz Julię, nieprawdaż?

Julia się uśmiechnęła. – Tak, oczywiście.

– Jak się miewa twój brat, Julio? Jego też już dawno nie widziałam – zauważyła właścicielka.

Rozmawiali o Jasonie i o jego niebywałych wyczynach przy ladzie ze słodkościami i ubawili się, gdy odkryli, że Tommaso w niczym mu nie ustępuje. Wybrał trzy różne wielkie ciacha i już wgryzał się w pierwsze.

– Wybaczcie… – bąknął między jednym a drugim kęsem – ale od wczoraj nie miałem nic w ustach.

Usiedli przy stoliku nieco ukrytym, parę kroków od kotary w szkocką kratę, która oddzielała tę część cukierni od jej dalszych pomieszczeń. Nestor uniósł kotarę, by sprawdzić, czy nikt nie siedzi po drugiej stronie i odprężył się.

– Zawsze lepiej się upewnić, nie? – mruknął. A potem zwrócił się do Tommasa. – No, to ile ich jeszcze tu przybędzie?

Zaskoczony chłopiec podniósł głowę znad swojego drugiego ciastka.

– Nie rozumiem?

– Najpierw Anita, teraz ty. Pytam, ile weneckich dzieci pojawi się jeszcze w Kilmore Cove?

– Myślę… że już nikt, proszę pana – odpowiedział Tommi nieco speszony.

– Spróbuj mnie przekonać.

Chłopiec zaczekał aż podano herbatę i opowiedział krótko swoją wersję historii z tą częścią, której ani Julia, ani ogrodnik jeszcze nie znali: o Podpalaczu, który na niego czekał w Domu Bazgrołów, o przesłuchaniu w Arsenale, o pojawieniu się małp, o ucieczce w automatycznej gondoli Petera Dedalusa, a potem o tym, jak go olśniło, żeby dotrzeć do Kilmore Cove.

– Byłem pewny, że jeśli tylko znajdę te drzwi, to będą one otwarte.

– A dlaczego?

– Ponieważ na końcu książki jest napisane, że Fred Śpiczuwa otworzył je, żeby wyjechać na wakacje. Miałem nadzieję, że jeszcze nie wrócił.

Julia spojrzała na Nestora. – Fred?

– Co ma do tego Fred Śpiczuwa? – spytał ogrodnik.

– Jak to, co? Fred ma Pierwszy Klucz – odparł Tommi. – Nie wiedzieliście tego?

Zważywszy zdziwienie i niedowierzanie malujące się na twarzach swych rozmówców, Tommi rozejrzał się dokoła z wahaniem. – A jednak… cała reszta jest w porządku. Dokładnie tak, jak było napisane w książkach.

– Przeczytałeś o Pierwszym Kluczu w… moich książkach?

– Tak, dokładnie na samym końcu. I, jeśli mogę panu szczerze powiedzieć, panie Nestorze…

– Mów mi na „ty”, inaczej czuję się stary.

Julia zrobiła minę, jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam?”

– Jak pan sobie życzy, to znaczy, jak chcesz. Mówiłem właśnie, że to zakończenie, muszę przyznać, właściwie mnie rozczarowało. Wydaje się, takie… doczepione. Jakby, nie wiem, jakby… nie było właściwe.

– I rzeczywiście nie było.

Tommaso miał sucho w gardle i już wysączył połowę filiżanki herbaty.

– To znaczy, że to nieprawda, że Fred ma Pierwszy Klucz?

– Zupełnie nie. Tak czy owak w moich dziennikach nie napisałem o tym ani słowa, ponieważ rzeczywiście, po wydobyciu tego klucza od taty Ricka, ginie o nim wszelki trop. Jedno, co pewne, to to, że go nie posiada Fred Śpiczuwa.

Tommaso wytrzeszczył oczy. – Jesteś tego pewien?

– Jak tego, że jestem tutaj i że pisałem przez dwadzieścia lat dzienniki w nadziei, że mi się do czegoś przydadzą.

Patrzyli na siebie w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach. Potem Nestorowi przyszło coś do głowy. Coś, co roztrząsał już od dłuższego czasu. – Twoja przyjaciółka, Anita – powiedział – opowiadała mi, że jest ktoś w rodzaju tłumacza, kto zredagował książki na podstawie moich dzienników.

– Tak.

– Pamiętasz, jak się nazywa?

– Prawdę mówiąc, nie jest jedyny – odpowiedział Tommaso. – W różnych wydaniach książki, w różnych wersjach językowych nazwisko tłumacza się zmienia. Sprawdziłem w internecie. Ale jeśli masz na myśli tego, którego spotkaliśmy w Wenecji, sądziłem, że ty i on… że wy się znacie.

– Cóż za głupstwa! Skąd ci to przyszło do głowy?

– Bo on nam powiedział, że był w Kilmore Cove. I dał nawet Anicie wskazówki, jak tu dotrzeć.

– Bzdura! Gdyby się tylko pojawił, z całą pewnością wiedziałbym o tym.

– To jak?

– Albo twój znajomy tłumacz wszystko sobie zmyślił, łącznie z zakończeniem, albo…

Nestor przechylił głowę, drapiąc się delikatnie po brodzie. – Albo była jedna jedyna osoba zdolna mu wyjaśnić, co się stało. I dlaczego.

Może dwie.

Leonard i Kalipso.

Nastało długie milczenie, podczas którego słychać było jedynie dzwonienie łyżeczek o filiżanki.

– W każdym razie… Freda już nie ma w miasteczku – przerwała ciszę Julia.

Tommaso przełknął łyk herbaty.

Nestor uniósł jedną brew.

– Jego brat mówi, że nic nie wie – ciągnęła dziewczynka – ale jeśli to prawda, że Fred miał Pierwszy Klucz i że udał się do Wenecji…

– To wierutne bzdury! – wybuchnął Nestor. Po chwili ściszył głos, zauważywszy że właścicielka cukierni zwróciła na nich uwagę.

– Fred został wplątany w tę historię całkiem przypadkiem. Black chciał mieć kogoś, kto mu będzie podlewał stację, po tym, jak ją zamienił w szklarnię! I to wszystko. Nie wie nic a nic i nic do tej historii nie ma.

Ale kiedy Nestor mówił, po głowie nieustannie tłukły mu się imiona Leonarda i Kalipso. To oni wynieśli kufer z jego dziennikami. Oni spotkali tłumacza, czy może tłumaczy, jeśli o to chodzi. Co mu opowiedzieli? I dlaczego to zrobili?

Jakkolwiek się wysilał, nie udawało mu się znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi. Również dlatego, że wydawało mu się zupełnie nie do pomyślenia, by towarzysze życiowych przygód, przyjaciele z którymi wspólnie mierzył się z najróżniejszymi niebezpieczeństwami, poczynając od tych Wielkich Wakacji, kiedy to się poznali, żeby oni właśnie knuli coś za jego plecami.

– I jeszcze jedna dziwna sprawa… – odezwała się nagle Julia, ściszając głos.

– Mianowicie?

– Wstąpiłam do księgarni.

– Księgarni Kalipso? – spytał Tommi radośnie.

– Tu nie ma innej – ucięła Julia. – W księgarni zastałam Cindy, która mi pozwoliła wziąć klucze od domu Kalipso. Wisiały na tyłach sklepu, razem z innymi…

– Ach tak, jasne! – przerwał jej Tommi. – To wiecie, prawda? O waleniu do Wrót Czasu?

– Co ty mówisz? Jakie walenie?

– Walenie do Wrót Czasu w księgarni Kalipso – powtórzył Tommi. – W książkach jest napisane, że kiedy Leonard był na morzu, ktoś czy… coś waliło we Wrota Czasu, żeby zawiadomić Kalipso.

– Kto?

– Nie wiem, z książek to nie wynika. To było jak seria uderzeń bum bum bum, coraz to silniejszych. I wtedy Kalipso pomyślała „Leonard?” I pobiegła mu na ratunek. Ja nawet przypuszczałem, że to był wieloryb, który tak walił!

Nestor był coraz bardziej poirytowany. Poirytowany i zbity z tropu. Przybrał tak niezwykły wyraz twarzy, że Julia nie wiedziała, jak się zachować.

Już się przyzwyczaiła do cierpkiego tonu ogrodnika, do przemilczania różnych spraw, do często teatralnego sposobu przekazywania informacji, których strzegł, po odrobinie. Nigdy jej się to nie podobało, ale wolała w każdym razie owe mury obronne rzeczy niewypowiedzianych niż widzieć Nestora wydanego na pastwę niepewności, jak teraz.

– W każdym razie… nie chciałam mówić o drzwiach w księgarni. Chciałam wam opowiedzieć, że poszłam do mamy Kalipso i znalazłam zeszyt – zakończyła.

– Zeszyt? Gdzie? – spytał Nestor i prawie krzyknął ze zdumienia.

– W szufladzie komody mamy Kalipso – wyszeptała dziewczynka, dostając gęsiej skórki na samo wspomnienie tej sypialni i starej kobiety, która ją wzięła za kogoś innego i prosiła, żeby jej opowiedziała jakąś historię.

– Przypuszczam, że to ten, który zniknął z twojej biblioteki – powiedziała i wręczyła zeszyt Nestorowi, który go natychmiast rozpoznał.

– I jak tam trafił...? – zapytał ogrodnik, obracając z niedowierzaniem zeszyt w rękach. Potem wstał gwałtownie od stolika. – Muszę zrozumieć. I muszę to zrobić natychmiast.

– Dokąd idziemy?

– Do domu – odpowiedział Nestor. – Musimy… skorzystać natychmiast z zeszytu, żeby się połączyć z tamtymi i…

Julia podniosła tekę Tommasa. – Tommaso twierdzi, że też ma nam coś do pokazania…

Nestor przytaknął. – Idę zapłacić.

– Ja skoczę do toalety – powiedział Tommi. – Nie byłem tam od 1751 roku.

Uniósł kotarę w szkocką kratę za plecami Nestora i Julii i zniknął w wąskim korytarzu po drugiej stronie. Raźnym krokiem doszedł do małej toalety.

Wydało mu się, że słyszy jakieś dziwne odgłosy na zewnątrz.

I czyjś głos, który powtarzał: – Idź, idź, idź!

Okienko w toalecie było otwarte.

Ulysses Moore.

Подняться наверх