Читать книгу Szkoła szpiegów - Piotr Pytlakowski - Страница 14

Kurort

Оглавление

Mówi Alex: – W tym autobusie nikogo nie znałem. Byłem podekscytowany, bo moje życie zaczęło pędzić, chociaż akurat w tym pojeździe jednostek nadwiślańskich nie dało się tego odczuć. Poruszał się w tempie żółwia.

W czerwcu zostałem magistrem, lipiec spędziłem w Morągu na obozie wojskowym. Ćwiczyliśmy na poligonie. Któregoś dnia przyjechał minister obrony narodowej Wojciech Jaruzelski w ramach spotkania ze studentami. To była pewna odmiana, a poza tym kadra na wieść, że przybywa minister, wpadła w przerażenie i na gwałt nadawali koszarom ludzki wygląd. Włączono wodę do mycia. Nawet latryny nam zreperowali. Pokazówa. Bez żalu zakończyłem przygodę wojskową.

W tym autobusie było nas z pięćdziesięciu i żaden nie wiedział, gdzie jedziemy, tylko ogólny kierunek: Mazury.

Wjechaliśmy do jakiejś wsi, brama, wartownik. Widać było, że jest to teren wojskowy. Pilnowali go żołnierze z jednostek nadwiślańskich. A za bramą inny świat.

Miałem wrażenie, że trafiłem do jakiegoś kurortu. Wszystko było supernowe i eleganckie. Trwały jeszcze jakieś prace wykończeniowe, ale wszystko było gotowe do zamieszkania. Olbrzymi teren, budynki świeżutko otynkowane, takie w stylu skandynawskim, dużo drewnianych elementów. Alejki, rzeźby jak w parku pałacowym. Potem dowiedziałem się, że to były dzieła słynnego Alfonsa Karnego. Po jakimś czasie w centralnym miejscu stanęła drewniana figura Światowida. Miała wszystko jak trzeba, a przede wszystkim cztery twarze na cztery strony świata, symbol wywiadu. Wystrugali go uzdolnieni artystycznie kursanci, ja w tym udziału nie brałem. Podobno Światowid stoi do dzisiaj. Nie wiem, czy nadal, ale w tamtych latach odbywały się pod tą figurą ślubowania kolejnych roczników.

Wysiedliśmy z autobusu i kazali nam się zebrać w holu budynku mieszkalnego. Tam dostaliśmy pierwsze wskazówki i numery pokojów, w których nas zakwaterowano. Mieszkaliśmy po dwóch. Mnie przydzielono starszego kolegę. Nie wiem, czy to się odbywało według jakiegoś porządku, czy na chybił trafił.

W tych mieszkaniach wszystko było w takim standardzie, jaki znałem z Zachodu. Drewno, aluminium, wysoki standard, łazienki świetnie wyposażone, przy każdym pokoju było WC i umywalka. Dla mnie było miłym zaskoczeniem, że wszystko jest na takim poziomie.

Pierwszy dzień to było dobieranie mundurów. Chodziliśmy w nich jak żołnierze, ale bez żadnych dystynkcji. Raz w tygodniu, jak w wojsku, wydawano nam bieliznę. Były dwa rodzaje mundurów: codzienne i poligonowe. Nie wiem, po co nas umundurowali, ale może ze względów psychologicznych, bo człowiek w mundurze zachowuje się bardziej karnie i ma świadomość, że jest elementem większej całości, podlega rozkazom. A poza tym chyba był to też element kamuflażu. Gdyby miejscowa ludność i turyści dostrzegli nas za parkanem, byliby przekonani, że to regularne wojsko ćwiczy, a nie jacyś tajni szpiedzy. Ale nie wiem, czy ktokolwiek z zewnątrz był w stanie nas zauważyć. Teren był na okrągło pilnie strzeżony, a nam nie wolno było wychodzić na zewnątrz. Przez dziewięć miesięcy kursu nigdy nie widziałem nikogo z miejscowych. Dzieliła nas jakaś niewidzialna ściana.

W ciągu kilku dni zaczęły się normalne zajęcia. Każdy dzień był taki sam. O szóstej rano pobudka, potem 3,5 km przebieżki. Trenerem był pan o przezwisku Gutek, bardzo zasadniczy i wymagający. Biegaliśmy w stronę lasu. Później kąpiel, śniadanie i od 8 do 14 zajęcia szkolne. Następnie obiad i potem nauka własna, czyli przygotowywanie się do zajęć następnego dnia. Po 17-tej każdy mógł iść sobie do baru na drinka. Do baru przychodzili też opiekunowie. Popijaliśmy z nimi, rozmawialiśmy. Niektórzy się upijali. Z raz czy dwa były jakieś pijackie incydenty, ale też temu ten bar służył, żeby kadra mogła zorientować się, kto potrafi się upić w sposób kontrolowany, a kto dostaje świra. W wywiadzie trzeba umieć pić alkohol.

Rano zawsze odbywały się zajęcia językowe, nauka najnowszymi metodami audiowizualnymi, ja chodziłem wtedy na francuski, lektorka w ogóle nie używała języka polskiego, od początku wszystko po francusku. Podzielono nas na grupy po 8, 10 osób. Każda grupa dostała opiekuna, który był doświadczonym oficerem, co najmniej po dwóch placówkach.

Do nauki używaliśmy skryptów. Było ich wiele i omawiały każdy temat związany z wywiadem. Opisywały, jak werbować źródła, jak pracować z agentem, jak podejmować obserwację i jak się przed nią bronić. Były też zajęcia seminaryjne, gdzie zapoznawaliśmy się z jakimś tekstem, później była dyskusja, opiekunowie dzielili się swoimi doświadczeniami.

Najważniejszy był werbunek. Werbowało się agenta, którym był obywatel zagraniczny świadomie współpracujący. Pozyskiwało się kontakty operacyjne, czyli obywateli Polski, którzy pomagali wywiadowi za granicą lub w Polsce. Pośrednia kategoria to kontakt informacyjny. To był obywatel obcy, który nieświadomie dostarczał wywiadowi informacji. Czasami te kontakty informacyjne dostarczały informacje lepsze niż agenci.

Zajęcia i skrypty poukładane były w takiej kolejności, że krok po kroku uczyły nas, jak dojść do momentu werbunku. Najpierw należało kandydata do werbunku opracować, czyli zdobyć o nim wszelkie informacje. Życiorys, powiązania, cechy charakteru, słabości. Potem przygotować taktykę werbunkową, napisać raport o zgodę na werbunek, a na końcu sam werbunek. Uczono nas trzech podstaw werbunku: z powodów patriotyczno-ideologicznych, za pieniądze i na podstawie szantażu. Czasami kojarzyło się ze sobą dwie metody.

Szantażu tak wprost nie nazywaliśmy. Uczono nas, że należy być bardzo ostrożnym przy jakiejś formie nacisku, bo zawsze narusza się godność człowieka. Względy etyczne nam nie przyświecały, to była pragmatyczność. Chodziło o to, że jeżeli się naruszy czyjąś godność i zbyt mocno go naciśnie, to on się zgodzi współpracować, bo nie będzie miał wyboru, ale przy pierwszej okazji odwinie się tak, że to pójdzie wywiadowi w pięty. W związku z tym szantaż trzeba było stosować w inteligentny sposób. Najlepiej było pokazać mu, co na niego mamy, i postępować tak, żeby on miał wrażenie, że sam dokonał wyboru. Najlepiej jest, jeżeli agent jest przyjacielem, bo najlepszy agent to ten, który w pewnym momencie zaczyna pozyskiwać informacje z własnej inicjatywy. Jeżeli podstawą są pieniądze, to wie, że im więcej dostarczy dobrych informacji, tym lepszy będzie miał zarobek. Agent dla oficera wywiadu jest największym dobrem. Od umiejętności pozyskiwania dobrych agentów zależała kariera każdego szpiega.

Szkoła szpiegów

Подняться наверх