Читать книгу Labirynt von Brauna - Rafał Dębski - Страница 6
2
ОглавлениеTrup leżący między kolorową huśtawką a karuzelą wyglądał dziwnie. To tak, pomyślał Wroński, jakby Eddiego Kruegera przenieść z horroru o ulicy Wiązowej do kreskówki o Bolku i Lolku. Wrażenie potęgowała zmasakrowana straszliwie twarz nieboszczyka. Coś między befsztykiem tatarskim a świeżą krwawą kiszką z domieszką potrzaskanych kości. Prokurator Szlęzak stał kilkanaście kroków dalej rozmawiając przez komórkę, zapewne z przełożonym.
– Tego będziemy identyfikować chyba po odciskach palców – Technik odwrócił się od okropnego widoku. – Jeżeli w jakichś rejestrach są w ogóle jego odciski. Kto mu to zrobił?
– Raczej czym mu to zrobił – odezwał się z boku Miro. Zszedł już z obserwacji i został ściągnięty na miejsce zbrodni. – To wygląda na pompkę. Nic innego nie zrobi z gęby takiej kupy mięcha.
– Shotgun? – skrzywił się komendant. – To nie film „Jak to się robi w Chicago”! Kto, u Boga Ojca, ma w naszym kraju dostęp do takiej broni? Tylko służby specjalne. I przestępcy. Ale nie tacy, jak nasze żuczki.
– Dupa tam shotgun. Raczej zwyczajny obrzyn – zabrał znowu głos technik – Na pewno zwykła śrutowa spluwa.
Wroński nie odzywał się. Patrzył uważnie na zwłoki, przyklęknął, obejrzał piasek wokół głowy trupa.
– Ciekawe, gdzie został zastrzelony – powiedział, prostując się.
– Nie wiem – technik wzruszył ramionami – ale na pewno nie tutaj. Kiedy tu trafił, krew już krzepła. Nie mówiąc o tym, że gdyby go tu zastrzelić, ktoś musiałby usłyszeć. Na śrutówę nie założysz tłumika.
– Nadal pan uważa – szepnął Wroński komendantowi na ucho – że tamci denaci naprawdę ulegli wypadkom? Że to się nie łączy?
– Nie teraz! – Szef łypnął wściekle, odsuwając go zdecydowanym ruchem. Sam pochylił się nad zwłokami. – Ale pasztet!
No tak, Michał uśmiechnął się w duchu, teraz nie da rady schować głowy w piasek. Trzeba będzie potraktować rzecz naprawdę poważnie. I zawiadomić komendę wojewódzką we Wrocławiu. Góra na pewno zechce monitorować takie dochodzenie.
– No dobra – komendant poruszył ramionami, jakby chciał z nich zrzucić ogromny ciężar. – Niech go teraz obejrzy zimny chirurg. Łapiduchy przetransportują go do Wrocławia, a my na naradę. Wszyscy! – dodał groźnie na widok wyrazu twarzy Mira. – Bez kombinowania. Rozmawiałem z prokuratorem. Wdrażamy śledztwo.
– Krakałeś, krakałeś i wykrakałeś – szef patrzył z niechęcią na Michała. – Chciałeś prawdziwego zabójstwa, to je masz!
– Zabójstwa? – spytał zjadliwym tonem Wroński. – Jednego zabójstwa? Myślałem, że...
– Nie myśl tak dużo – wpadł mu w słowo komendant. – Prowadzisz tę jedną sprawę, przynajmniej na razie. O tamtych możesz zapomnieć.
Pewnie – Michał poczuł ukłucie złości – stary za wszelką cenę chce uniknąć komplikacji i kłopotów z serią zabójstw. Jednak postanowił nadal udawać durnia! Trudno czasem zrozumieć myślenie wierchuszki. Zdawałoby się, że najważniejsze jest wykryć przestępstwo i ująć sprawców. A jednak bywa i tak jak teraz. Dowódca wyraźnie zakazuje łączyć sprawy, które ewidentnie mogą mieć wspólny mianownik. To jedynie chęć uniknięcia kłopotów i komplikacji czy coś więcej?
– Masz do dyspozycji tylko siebie – ciągnął tymczasem komendant. – Nie przydzielę ci nikogo, bo sam wiesz, jak jest z ludźmi.
Wroński uśmiechnął się krzywo. Stary chce mu podrzucić zgniłe jajo. Traktując to dochodzenie jako zupełnie odrębne, najpewniej niczego nie wykryje. Jeśli z kolei zacznie łączyć tropy, podważy wyraźny rozkaz przełożonego i narobi sobie kłopotów. Kolejna próba pokazania niepokornemu policjantowi, kto tu rządzi, zwyczajna złośliwość czy wszystko ma jednak drugie, a może trzecie dno?
Zabójstwo wyglądało na robotę zawodowca, kogoś na tyle zimnej krwi, żeby przetransportował zmasakrowaną ofiarę w odludne miejsce. Przygodni mordercy raczej rzadko wykazują tyle opanowania, a jeśli nawet przeniosą gdzieś zwłoki, czynią to w sposób mało zaplanowany, zostawiają więcej śladów. Wniosek – jeżeli zabójca jest doświadczonym przestępcą, to zwykły przeciętny glina z małego miasta na pewno okaże się bezradny niczym dziecko we mgle.
– Burmistrz do mnie dzwonił – szef spojrzał zimno na Michała. – Niwa już się na ciebie poskarżył. Podobno groziłeś mu rękoczynami, kąpielą w szambiarce i nazwałeś idiotą. Burmistrz jest bardzo niezadowolony. Oficer policji nie powinien zachowywać się w ten sposób.
– A co to ma być? – Wzruszył ramionami Wroński – Amerykański film? My nie zależymy od władz samorządowych. Burmistrz może się wypchać ze swoimi uwagami.
– Nie udawaj głupka, komisarzu! Administracyjnie może nie jesteśmy pod ratuszem, ale to właśnie oni współfinansowali ostatnio zakup nowych samochodów.
Co za syf, wzdrygnął się Michał. W takim grajdole wszyscy mają układy ze wszystkimi. Byle urzędas bezkarnie może pouczać policjanta, jak ma pracować.
– Może mam przeprosić tego dupka, Niwę? Że mu nie pozwoliłem wtykać wszędzie nosa i zadeptywać śladów?
– Powinieneś. Teoretycznie.
– No to niniejszym niesłychanie teoretycznie go przepraszam. Może pan to przekazać komu trzeba albo nie. Trzeba było samemu spławić redaktorka, a nie wysyłać mnie do tego śmiecia.
Komendant machnął ręką. Wroński ma twardy kark, przed byle kim go nie zegnie. Lepiej na razie zapomnieć o sprawie, bo jeśli zacznie naciskać, skutek może być odwrotny.
– Telewizji powiatowej nie potraktowałeś jednak tak źle – nie mógł sobie jednak odpuścić tej uwagi. – Czy dlatego, że przyjechały z kamerą dwie atrakcyjne laseczki?
– To dlatego – odparł Michał – że nie pchały się po chamsku, powołując na koneksje, ale grzecznie zaczekały aż będę miał dla nich odrobinę czasu. A że są ładniejsze od pana Niwy, to już rzecz osobna. Ale od niego jest ładniejszy nawet wyliniały szczurek mojego syna. A już na pewno sympatyczniejszy.
– Twoja niewyparzona gęba kiedyś cię zgubi – zauważył cierpko komendant. – Ale to twój problem. Teraz jesteś wolny, prześpij się parę godzin, a potem czeka na ciebie dochodzenie w sprawie tego zastrzelonego.
Pokój pamiętał lepsze czasy radosnego Gierka. „Perła” była jednym z hoteli postawionych w latach siedemdziesiątych, o architekturze tyleż siermiężnej, co obrzydliwie przewidywalnej, jakby zostały złożone z identycznych klocków, może jedynie w nieco urozmaiconych konfiguracjach. Pewnie – budynki sieci Marriott czy Holliday Inn także wszędzie wyglądają prawie jednakowo – ale też jakże inna to architektura!
Jednak nie mógł grymasić. Praca wymaga czasem poświęceń. Bywał przecież w paryskim Ritzu, nowojorskim Walldorfie, ale nocował także w cuchnącej owczymi odchodami serbskiej chałupie, spędzał noce na deszczu pod gołym niebem.
A teraz patrzył prosto w oczy człowiekowi siedzącemu w wytartym fotelu naprzeciwko.
– Przenosimy cię oficjalnie do Wrocławia, kapitanie – powiedział tamten. – Idziesz do roboty bezpośredniej.
– Myślałem, że mam jedynie nadzorować operację...
– Oczywiście. Jednak okoliczności się zmieniły. Zrobiło się zbyt gęsto, łatwo o dekonspirację, a to może oznaczać śmierć. Potrzeba nam tutaj doświadczonego człowieka. Trzeba też zmienić bazę wypadową, założyć ją bliżej, na miejscu zdarzeń. A poza tym koniec z czekaniem, trzeba zgromadzić więcej informacji.
– Zanim KGB, Niemcy albo MI6 zdołają dotrzeć do celu?
– Wiesz dobrze, że oni są w lepszej sytuacji. Mają więcej danych, bo to u nich siedzieli i pracowali jeńcy niemieccy, im składali zeznania. My jesteśmy zdani na domysły, przypadkowe odkrycia i wątpliwe najczęściej owoce własnej pracy.
– Rozumiem. Jednak uważam, że...
– Swoje wątpliwości możesz zawrzeć w najbliższym raporcie – przerwał ostro przełożony. – Ty, Jacek, masz swoje zadanie.
– Nie mam teraz na imię Jacek. Niech pan nie zapomina – uśmiechnął się.
– To ty masz o tym nie zapominać. Gdybym ja miał pamiętać wasze wszystkie tożsamości, musiałbym zamienić głowę w komputer z bazą danych. A i tak mógłbym się pogubić.
– Wiem, wiem. Jest pan przepracowany, pułkowniku. Poczucie humoru wtedy wysiada.
– Może. Ale nie mam też czasu na żarty.
Kapitan spoważniał.
– Co robimy z figurantem?
– Obserwuj. To, zdaje się, sprytny gość. W każdym razie potrafi wyciągać niepokojąco trafne wnioski. Nie wiadomo, czy dla kogoś nie pracuje. Jeśli posunie się za daleko, wpadnie na właściwy trop...
– Zdjąć?
Pułkownik pokręcił głową.
– To nie takie proste. Nie stosujemy metod KGB czy dawnego Stasi bez wyraźnej potrzeby. Zanim go stukniesz, musisz się skonsultować bezpośrednio z generałem. Zlikwidować obiekt łatwo. Gorzej jeśli okazuje się to pochopną i nazbyt pośpieszną decyzją. Pamiętasz Karola?
Jacek kiwnął głową. Karol zlikwidował Bogu ducha winnego faceta, bo mu się wydawało, że stanowi zagrożenie dla zadania. A potem wyszło, że zabity był człowiekiem zaprzyjaźnionej agentury, na dobitkę miał przekazać polskiemu kontrwywiadowi ważne informacje. Cicha awantura trwała kilka miesięcy i skończyła się odwołaniem samego szefa służb specjalnych. Oficjalnie złożył dymisję ze względu na zły stan zdrowia, ale nieoficjalnie został do tego po prostu zmuszony.
– Myśli pan, że mój figurant też może pracować dla...
Przerwało mu niecierpliwe machnięcie ręki.
– Nie wiem – pułkownik skrzywił się niechętnie. – Ale wykluczyć na razie tego nie możemy. Pamiętaj, poruszasz się w mętnej wodzie. W gęstej mgle. Widzisz co najwyżej plecy poprzednika, a często jedynie własne pięć palców. O ile w dodatku nie zapadną ciemności. Możesz nie liczyć na zbawcze promienie słońca albo że się mroczne zasłony nagle rozedrą, ukazując prawdziwy obraz świata. Nasza praca to zawsze ryzyko i loteria. Gra w pokera, ale w sytuacji, kiedy często nie znasz nawet własnych kart. Albo kiedy nagle walet zamienia się w asa, a as w dziewiątkę. Rozumiesz?
Kapitan wzruszył ramionami. Co za tyrada! Stary powinien zostać poetą.
– Oczywiście, rozumiem. Jak sądzę, kontakt z panem mam łapać przez naszą delegaturę we Wrocławiu?
– Nie, kapitanie. – Pułkownik pokręcił głową. – W ogóle nie kontaktuj się z delegaturą. Uczyniło się zbyt niebezpiecznie, nie możemy być pewni nikogo i niczego. Masz przydzielonych trzech ludzi z centrali i na tym poprzestaniemy. A jeśli zechcesz pogadać ze mną, używaj sposobów operacyjnych. Tak jakbyś działał na obszarze wrogiego terytorium. Stawka jest zbyt wysoka. Hasło znasz.
Milczeli przez chwilę. Wreszcie kapitan podniósł się, pułkownik podał mu rękę.
– Tylko bez fajerwerków – ostrzegł jeszcze, przytrzymując dłoń podwładnego. – Ostrożność, ostrożność i jeszcze raz ostrożność. Nie stać nas na popełnianie błędów.
Magda patrzyła na niego z nienawiścią czającą się na dnie ciemnobrązowych oczu.
– Znowu byłeś u tej dziwki – zasyczała. – Całą noc...
– Byłem na służbie – odpowiedział, siląc się na spokój, chociaż zaczynał go szlag trafiać. – Dobrze wiesz. Nie chodzę do żadnej dziwki!
– A ja właśnie swoje wiem. Kiedyś cię wreszcie nakryję!
– Nakrywaj sobie ile chcesz, i tak nie masz na czym! – o mało nie dodał „ty durna babo”, ale się opanował. – Wydumałaś sobie nie wiadomo co i zadręczasz siebie i mnie!
– Tak? Wymyśliłam sobie?! Wy wszyscy macie kochanice! Twoi kolesie już są po rozwodach, tylko tobie jeszcze się udało wszystko jakoś ukryć. Ale to tylko kwestia czasu, zobaczysz!
Nie cierpiał wybuchów zazdrości. A zdarzały się zawsze, ilekroć musiał dłużej zostać w robocie albo przypadał mu nocny dyżur. To znaczy, że zdarzały się kilka razy w tygodniu. Wiedział doskonale, jaka jest ich prawdziwa przyczyna. Bolało go to, ale milczał. Najważniejsze, żeby dziecko nie ucierpiało z powodu nieporozumień rodziców. A dzisiaj w dodatku był taki zmęczony... Miał nadzieję, że zje coś i położy się w miękkiej, gościnnej pościeli. Zamiast tego awantura.
– Daj już spokój – rzekł pojednawczo. – Nie kłóćmy się.
– Już daję spokój – odwróciła się na pięcie. – A ty rób jak chcesz. Możesz iść do tej swojej kochanki!
Poczuł gorzką kulę podchodzącą do gardła. Przecież nie ma żadnych podstaw, żeby go podejrzewać! Nie dał jej w życiu najmniejszego powodu, nigdy nie odkryła znaku, żeby kogoś miał. Żadnych dziwnych telefonów, tajemniczych esemesów... nic. A ona tymczasem...
– W takim razie wracam do pracy – warknął.
– Idź – zawołała za nim – idź sobie do niej! Wiem, że już cię nie interesuję! Są młodsze i ładniejsze!
Trzasnął drzwiami. Dobrze, że Patryk jest w szkole. Dzieciak nie powinien słuchać podobnych rzeczy. Przed klatką schodową przystanął. Na komendę wracać nie ma po co. Jeszcze mu wymyślą pracę, a musi przecież wypocząć i zająć się zabójstwem. Powlókł się do parku. O dziewiątej przed południem powinien tam panować jeszcze spokój i błogi bezruch. Słońce zaczynało już mocniej dogrzewać. Koniec maja w najcieplejszym regionie Dolnego Śląska to już właściwie pełnia lata. Noce jeszcze bywają chłodne, ale w dzień potrafi naprawdę przypiec.
Usiadł na ławce tuż przy huśtawkach. Po policyjnej krzątaninie nie pozostał najmniejszy ślad. Ciekawe – przez głowę przeleciała senna myśl – gdzie został naprawdę zabity tajemniczy denat. I dlaczego tak brutalnie, ze śrutówki prosto w twarz.
Nawet nie wiedział, kiedy pogrążył się w drzemce. Zbudziło go mocne szarpnięcie.
– Masz szluga? Ty, dziadek, obudź się! Masz fajki?
Otworzył oczy. Stało nad nim trzech wyrostków w wieku gimnazjalmnym. Musieli go wziąć za pijaczka, którego można obrać z papierosów, a może i z pieniędzy.
– Nie powinniście być w szkole? – spytał sennym głosem. Odpowiedział mu drwiący rechot.
– Dawaj fajki, facio, albo dostaniesz bęcki.
Sięgnął niespiesznie do kieszeni wiatrówki.
– Macie swoje fajki, chłopcy – wyjął legitymację, błysnął blachą. – To dla was kiepski dzień. Pójdziemy teraz na komendę.
Dwóch natychmiast rzuciło się do ucieczki. Jednemu podciął nogi, drugiego chwycił za kaptur bluzy. Trzeci stał skamieniały.
– Starczy tego dobrego – powiedział komisarz groźnie. – Dzisiaj wasi starzy będą naprawdę zachwyceni, bo dostaną telefon, żeby zabrać pociechy z policji.