Читать книгу Labirynt von Brauna - Rafał Dębski - Страница 7

3

Оглавление

Zdjęcia zmasakrowanych zwłok wyglądają chyba jeszcze gorzej niż taki nieboszczyk w naturze. Nie niosą, co prawda, tego charakterystycznego zapachu śmierci i krwi, ale jest w nich coś ostatecznego, jakby utrwalenie na papierze czy matrycy elektronicznej potęgowało wrażenie obcości i grozy. Na biurku leżały akta umorzonych postępowań wypadków z ostatnich dwóch miesięcy. Tych wypadków, co do których miał wątpliwości. Stary by się wściekł, a zarazem ucieszył, gdyby wiedział, że jednak postanowił połączyć tajemnicze śmierci. Mógłby zagrozić służbowymi konsekwencjami, napawać się władzą. Skrzypnęły drzwi, wszedł Jurek, usiadł przy swoim biurku naprzeciwko.

– Dziwnie się robi w naszym sennym miasteczku – mruknął otwierając gazetę.

– Co masz na myśli?

– Tak ogólnie. Nie zauważyłeś? Jakby coś się miało zdarzyć. Te wszystkie zgony, dzisiejszy zastrzelony... zastanawiające.

Nawet nie wiesz jak, pomyślał Wroński. Teraz, kiedy zebrał do kupy informacje o denatach, zaczęło się to układać w jakiś mniej więcej sensowny schemat. Wszyscy zostali znalezieni w promieniu około trzystu metrów, w rejonie łąk, błoni zamkowych, kolejowego nasypu i parku. Nikt nic nie widział. To akurat nie było specjalnie zaskakujące, bo nocą w tej okolicy właściwie nikt się nie pęta. Ale na odzieży wszystkich trupów znaleziono coś, o czym dowiedział się dopiero teraz, bo przecież nie czytał do tej pory kompletu protokołów z oględzin i sekcji. Na ubraniu każdego nieboszczyka były ślady wapiennego i ceglanego pyłu. To zaś wskazywało jasno, że śmierć dopadła ich w tym samym miejscu. I prawie na pewno nie na zewnątrz, lecz wewnątrz jakiegoś budynku. Zerknął na podpisy pod protokołami. Za każdym razem sporządził je ten sam patolog. Nie zaprzyjaźniony doktor Mogorski, ale człowiek z Wrocławia. Czasem pracował dla komendy w Oleśnicy, chociaż dość rzadko. Czy on także nie zauważył tej prawidłowości? Chwycił za telefon, ale zrezygnował. Przecież nie może teraz dzwonić do faceta do pracy. Jurek też nie może wiedzieć, że pracuje nie tylko nad ostatnim zabójstwem. To dobry chłop, ale miewa przydługi język. Znów sięgnął po słuchawkę.

– Pani Marto, może mi pani podać adres i domowy telefon Adama Ramiszewskiego? – słuchał przez chwilę z uśmiechem. – Potrzebny mi. Nie wiem, może się zakochałem? Teraz to podobno modne, żeby chłop z chłopem... Dobrze, kochana, zaraz przyjdę.

Ramiszewski mieszkał we Wrocławiu przy Wybrzeżu Wyspiańskiego. Michał dźwięknął domofonem. Zamek zabrzęczał bez pytania. Niektórzy mają taki zwyczaj, żeby nie wypytywać każdego, kto chce wejść. Tylko po co im domofon? Drzwi mieszkania otworzyła młodziutka blondynka. Na żonę doktora na pewno zbyt młoda.

– Zastałem pana Adama? Byłem umówiony.

Przez chwilę przyglądała się uważnie jego twarzy, potem odsunęła się bez słowa, przepuszczając gościa do środka. Zaprowadziła go do sporego pokoju o wielkich oknach, wskazała skórzany klubowy fotel. Lekkim krokiem pobiegła gdzieś w głąb mieszkania. Po chwili zjawił się Ramiszewski.

– Słucham? – zmarszczył brwi. – Co pana sprowadza?

Wroński wstał, wyciągnął rękę.

– Nie poznaje mnie pan? Komisarz Michał Wroński z Komendy Powiatowej w Oleśnicy.

– Rzeczywiście – gospodarz rozjaśnił twarz – teraz skojarzyłem. To pan dzwonił. Wie pan, w pracy wszyscy wyglądamy jakoś inaczej. Poza tym rzadko się widujemy.

Michał kiwnął głową. Co racja to racja. Na służbie człowiek nieco się zmienia, jakby zakładał drugą skórę.

– Kawy, herbaty, coś zimnego? Agnieszka zaraz przyniesie.

– Coś zimnego, jeśli można.

Lekarz zwrócił się do dziewczyny.

– Przynieś naszemu gościowi wody cytrynowej, skarbie.

Natychmiast zniknęła, poruszając wdzięcznie biodrami.

– Ma pan bardzo miłą córkę. Ale chyba jest nieco małomówna.

– To nie jest moja córka – odparł Ramiszewski. Wroński zdziwił się. Przecież ten facet ma koło sześćdziesiątki! Wcale niepiękny, może tylko bogaty. Co ona w nim zobaczyła? Kobiety są bytami nieodgadnionymi. A lekarz ciągnął – W każdym razie niezupełnie córka. Bratanica. Parę lat temu straciła rodziców, więc się nią zająłem – Michałowi zrobiło się trochę głupio. – A że małomówna... No cóż, jest po prostu głuchoniema.

Tak, to wyjaśniało brak pytania, kto idzie. Ale nie wyjaśniało innej kwestii. Wroński był zbyt długo policjantem, żeby od razu nie nabrać wątpliwości i nie zadać pytania.

– Ale to ona otworzyła mi drzwi na klatkę schodową, prawda?

– Mamy założoną sygnalizację świetlną domofonu i lampkę w każdym pomieszczeniu.

Tymczasem Agnieszka wróciła ze szklanką i kryształową karafką. Wroński pił bez przyjemności, żeby czymś zająć ręce, zyskać nieco na czasie. Ramiszewski przyglądał mu się przez chwilę, wreszcie sam zagaił.

– Proszę więc mówić. Nie przyjechał pan do mnie na towarzyską pogawędkę.

– Rzeczywiście. Przyjechałem w pewnej sprawie. Dziś w nocy i nad ranem znaleziono w Oleśnicy dwa trupy. Jeśli się orientuję, oba trafiły do pana. Chciałbym w związku z tym zadać kilka pytań.

– Ma pan oczywiście jakieś upoważnienie od przełożonego? Prowadzi pan te sprawy?

– Prowadzę jedną z nich. Co do drugiej, upoważnienia nie posiadam, ale mam poważne powody, żeby pytania zadawać.

– Czyli nasza rozmowa nie jest oficjalna?

– W żadnym razie. Jestem tutaj prywatnie.

– Prywatnie nie rozmawiam o sprawach zawodowych.

– Nie chcę od pana wyciągać żadnych tajemnic. Moje wątpliwości dotyczą raczej rzeczy, które są mi chociaż po części wiadome.

– Dobrze – patolog usiadł wygodniej. – Słucham. Ale jeśli się pan zapędzi z ciekawością, skończymy rozmowę.

– Zgoda. Po pierwsze, badał pan zwłoki znalezione w Oleśnicy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Chodzi o wypadki.

– Być może. Nie pamiętam wszystkich ciał.

– Te miały cechę wspólną. Ślady wapiennego i ceglanego pyłu na ubraniach i odsłoniętych częściach skóry.

– Rzeczywiście – lekarz wydął dolną wargę. – Przypominam sobie. Trzy ciała, na wszystkich właśnie takie substancje. Udało się wam któregoś zidentyfikować?

– Właśnie, doktorze. To bardzo ciekawe. Żaden nie miał dokumentów, żadnej wskazówki, kim może być, żadnego, choćby najmniejszego, punktu zaczepienia. Nikt się nie zgłosił, nie pytał o nich, nie wykazał śladu zainteresowania. A przecież nie można przyjąć, iż wszyscy byli samotni, bez rodzin i przyjaciół. To bardzo dziwne. Przekazaliśmy materiały do rejestru osób zaginionych, ale sam pan wie, jak wyglądają takie sprawy. Nie znaleźliśmy nawet nikogo, kto by tych ludzi gdzieś widział. Jakby spadli z księżyca.

– Ciekawe. Oleśnica to małe miasto. Obcy chyba powinni zostać zauważeni, ktoś musi...

– To niezupełnie tak. Owszem, to nieduże miasto, dziura nawet, ale dość spora, żeby wchłonąć przyjezdnych. W końcu liczy ponad czterdzieści tysięcy mieszkańców. Poza tym mamy kwestię ruchu ludności. Może gdzieś na ścianie wschodniej w podobnej miejscowości nowe osoby wzbudzają zainteresowanie. Ale w tym rejonie Dolnego Śląska jest inaczej. W pobliżu Wrocław, nie tak znowu daleko Ostrów Wielkopolski i Kalisz, parę całkiem sporych ośrodków... Po mieście kręci się mnóstwo przyjezdnych i bawiących tylko przejazdem, parę godzin. Sam mijam na ulicach ludzi, których widzę po raz pierwszy i może ostatni. Dlatego wykrywalność przestępstw bywa u nas dość mała. Jeśli popełni je ktoś, kto zaraz wyjeżdża, naprawdę trudno coś ustalić. Ale ta sprawa jest inna. I głównie chodzi mi o te ślady. Zwrócił pan przecież uwagę, że każdy denat ma je na skórze i ubraniu. Nie zgłosił pan tego nikomu?

– Zgłosiłem. Ma mnie pan za durnia? Protokoły są chyba jasne. Wasz komendant także jest dokładnie poinformowany. A poza tym przecież sam musiał czytać dokumenty. To jego sprawa zrobić z tego użytek.

– Jasne. Ale chciałem jeszcze zapytać, jak wypadła dzisiejsza obdukcja?

– Wyniki dostaniecie jutro – patolog znów zmarszczył brwi. – Nie noszę protokołów ze sobą. Poza tym nie wiem, czy jest pan upoważniony do zapoznania się z ich treścią.

– Oczywiście. Niech jednak zgadnę. Na tych ciałach też pan odnalazł wapienny i ceglany pył.

– To pytanie czy stwierdzenie?

– Przypuszczenie. Słuszne?

– Powiedzmy, że słuszne.

– Dziękuję – Wroński uśmiechnął się. – Prawdę mówiąc, trzeba by dokładnie to zbadać.

– Może, ale nie ja o tym decyduję.

– Tak, wiem. Ale przydałaby mi się jakaś próbka do badania. Czy mógłbym liczyć na pana współpracę?

Remiszewski podniósł się.

– A mnie przydałby się roczny urlop, drogi panie – powiedział lodowatym tonem. – Dowody nie są ani moją własnością, ani pańską. A nasza rozmowa wykroczyła poza ramy towarzyskiej pogawędki.

– Rozumiem. Ale zostawię panu wizytówkę – Michał podał lekarzowi kartonik. Ten przyjął go z wahaniem – Gdyby pan jednak zechciał udzielić mi jakichś informacji, jestem zawsze osiągalny pod tym numerem komórki. I bardzo proszę o dyskrecję w sprawie naszej dzisiejszej rozmowy.

– Jakiej rozmowy? Mnie nie wolno rozmawiać z postronnymi osobami o sprawach służbowych. Panu przecież też nic nie powiedziałem.

– To oczywiste.

Wychodząc uśmiechnął się do dziewczyny. Odpowiedziała nieśmiałym skrzywieniem warg.

Labirynt von Brauna

Подняться наверх