Читать книгу Serce teściowej - Rafał Dębski - Страница 4

Dlaczego rycerz nie przeląkł się smoka

Оглавление

Choć macierz moja niskiego była rodu, a ojca swego zgoła nie znałem, nie poskąpił mi Bóg łask, bym ku światowemu życiu miał możność się wznieść. W klasztorze braci cystersów nie szczędzono nauk ani mej duszy, ani grzesznemu ciału, więc po kolejnym bolesnym, a nie do końca zasłużonym, wybatożeniu porzuciłem onych świątobliwych mężów, zamiarując do jakiegoś możnego pana w służbę pójść, życia prawdziwego zaznać.

Takiego właśnie, pełnego wzniosłych myśli, gdym wlókł się gościńcem, naszedł mnie rycerz Strzygniew Strzegonia, wielmoża pleców szerokich i pięści ogromnej, umysłu zaś na tyle żywego, ile ku rozpoznaniu herbów, czy to wrogów, czy przyjaciół, koniecznym było, a i tu niejeden raz zdarzyło mu się pomylić, przez co nie miał zbyt wielu znajomków na tym łez padole.

Pan ów, gdy zoczył mnie, w sakwie podróżnej księgę wielkiej uczoności akuratnie przewoził. Sam jednakowoż nie był w stanie treści jej poznać, jako że umiejętność czytania obcą mu, jako i każdemu uczciwemu rycerzowi, była. Toteż na widok mej szaty pątniczej – bo w łachman prawdziwy zdążył się habit mój przemienić – zakrzyknął radośnie.

– Otoś spadł mi z nieba, klecho zatracony!

Gdym mu wyjawił, żem niewyświęcony jeszcze, strapił się niepomału, jednakowoż zadał bystre pytanie, czy zdolen jestem znaczki kreślone na pergaminach w słowa poskładać, a po twierdzącej odpowiedzi oblicze znowu mu się rozjaśniło.

– To i lepiej, żeś nie kapłanem – rzekł z promiennym uśmiechem – bo od dziś na służbę cię przyjmuję. Zasię święconego człeka nijak by było w przypływie złości bez plecy batogiem przeciągnąć lubo w pysk, jak Bóg przykazał, strzelić.

Na pierwszym zaś postoju księgę z juków dobywszy, czytać mi ją a wyjaśniać nakazał. Jako już rzekłem, wielkiej mądrości był to wolumin – traktat o naturze smoków przez niejakiego Marcusa Sanctusa Huberathusa własną ręką spisany. Mędrzec ów, w słowach pełnych uczoności, między bajki gadki o potędze onych potworów kazał włożyć. Nie jest bowiem smok latający stworem ogromnym, jak tego chcą ciemne umysły, jako taki zbyt ciężki by był i w powietrze unieść by się nie mógł. Skoro więc lata, nad dużego orła większym być nie może. Zaś jeśli pokaźny by był istotnie, nieruchawością za rozmiar swój zapłacić musi, a o nijakim lataniu wówczas mowy być nie może. Ledwiem to wyłuszczyć nadążył, pan mój zakrzyknął wielkim głosem:

– Takoż i miód na me serce lejesz! Gdy poczwara rzeczona wagi sporego ptaka przekroczyć nie może, pośledniejszy nawet ode mnie rycerz zdolny jest ją położyć trupem! Jeśli zasię wielka a nieruchawa jest, jeszcze lepiej, bo każden parający się zbrojnym rzemiosłem wie, iż przeciwnik silny, ale powolny, łatwym łupem łacno się staje.

Po czym w łeb mnie z radości mimochodem palnąwszy, dalej czytać nakazał. Rzekłszy prawdę, ciężką miał rękę Strzygniew Strzegonia. Gdym do przytomności powrócił, lodowatą wodą w twarz sowicie oblany, dalej jąłem uczoną księgę studiować.

Marcus Sanctus Huberathus wywodził także o ogniu, przerażającym orężu potwora. I tu, jak ze słów uczonego wynikło, obawiać się go trzeba nie tak bardzo, jak o tym legendy stanowią. Wystarczy przestrzegać pewnych wskazówek – a to zbroję grzeczną u płatnerza obstalować od gorącości chroniącą, a to podchodzić smoka nie pod wiatr, ale z wiatrem, bo podmuch powietrza ogień bestii i tak nędzarny jeszcze pomniejsza, często zgoła na powrót w paszczę płomienie jej wpychając. Ogień ów zresztą krótkotrwały ma być i odpowiednich substancyj jeno na kilka porcji posiada w sobie smoczysko. Co do zbroi, mędrzec opisał ją dokładnie, szkicując na dodatek grzeczne ryciny.

Po tych słowach znów zakrzyknął radośnie rycerz Strzegonia, jednak tym razem zręcznie nadążyłem przed ciosem się uchylić, co rozgniewało go niepomiernie, tak że mi niespodziewanie z drugiej ręki zadał uderzenie zwane plaskaczem, po którym przez tydzień gęba puchła mi tak, żem mu księgi czytać nie mógł.

Nie tracił jednak czasu cny Strzygniew. Ledwie dotarliśmy do miasta Krakowa, ruszył ku warsztatom płatnerskim najlepszego rzemieślnika wyszukać. A trza tu dopowiedzieć, iż piękny ów gród od pewnego czasu jął prześladować smok straszliwy. Długa miała być bestia na trzysta łokci, fruwająca i straszliwym ogniem dalej niż przez trzy własne długości ziejąca. Obśmiał się Strzygniew Strzegonia z ludzkiej łatwowierności, a i ja krzywo się uśmiechnąłem, na ile mi boląca gęba pozwalała. Dopiekło pono smoczysko okolicznym mieszkańcom, kmieciom plony niszcząc, kupców odstraszając, gdyż wielu podróżnych wolało gród ominąć niż zdawać się na hazard spotkania z poczwarą, zaś mieszczan zmuszając do płacenia danin ponad miarę, albowiem trza było bydlęta wszędy skupować, by żarłoka nasycić, a skarbiec książęcy pustkami świecił. Przeto palatyn książęcy za pokonanie poczwary nagrodę sowitą ofiarował – córę swą wraz z bogatym wianem. Oczy zaświeciły się rycerzowi memu na taką gratkę.

– Panna piękna, jak słychać – rzekł – i prócz rozkoszy cielesnej klejnotów a ziem małżonkowi przysporzy.

Gdym zaś chciał mu przytaknąć, za ramię mnie ścisnął.

– Ty zasię nic teraz nie gadaj, Jakubie, byś jak najprędzej ozdrowiał i księgę do końca mi objaśnił. Zęby naderszone szanuj, bo jeśli, nie daj Bóg, wylecą, szeplenić jeszcze zaczniesz, a chcę wszystko jak należy z uczonego traktatu wyrozumieć, nie zaś głupawy bełkot usłyszeć.

Żelazny miał uścisk mój pan. Obojczyk zachrupał jeno żałośnie, jęk z mych ust dobywając. Poszedłem zatem milczący i przygarbiony za czcigodnym Strzygniewem do najprzedniejszego w mieście płatnerza. Tam pan mój wedle wzorów wziętych z iluminacyj w księdze Huberathowej zbroję sporządzić kazał, szczerym złotem obiecując zapłacić, gdy jeno córkę dostojnika za żonę dostanie. Krzywił się rzemieślnik na tak niepewny kredyt, gwarancyj a zastawów żądał, więc mu rycerz w poczet długu moją osobę powierzył, co poniekąd ukontentowało mistrza, choć rzucił kwaśne słowo, a to o mych plecach wątłych, a to o nogach pałąkowatych, a to o gębie krzywej. Poszliśmy potem na zamek, gdzie palatyn niezwłocznie nas przyjął, swą córę mając u boku. Piękna była tak, jak o niej powiadano. I usłyszeliśmy o latającej bestii rzeczy potworne. I podpisał zaraz potem dostojnik cyrografy stosowne. I postawił trzy krzyżyki na każdym Strzygniew Strzegonia. Zaś w przedsionku, z radosnej swawoli, rycerz mój poturbował i ze schodów zrzucił szewca pewnego, co z wypchanym siarką baranem ośmielił się przyleźć i przed pańskie oczy pchać w prostackiej czelności.

Miesiąc prawie zbroję płatnerz gotował, całą inną robotę zupełnie na ten czas porzuciwszy, ja zaś do czytania i tłumaczenia księgi powrócić mogłem. Wówczas dowiedziałem się, iż smoki umiejętność straszliwą posiadły, a to czytanie w myślach człeka i możność myśli onych kształtowania. Tu jednakowoż mój pan wzruszył jeno ramionami.

– A niechże u mnie co wyczytać popróbuje, gdy taki gardzina – rzekł. – Szczycę się bowiem, iże wpierw zwykłem czynić, potem zasię dopiero w umyśle cokolwiek rozważać. Dlatego z bitew żywy i cały zawsze wychodzę, za nic mając słabeuszy owych, którzy każdy krok rozważają. Powiadam ci, Jakubie, słaby to oręż na prawego woja owo czytanie w rozumie. Chłopkom roztropkom jeno lubo zgoła takim ciastochom jako ty bać się tego, nie mnie.

Słowami tymi wlał otuchę w moje serce.

– Panie – odważyłem się jeszcze rzec. – Ów Marcus Sanctus Huberathus w uczoności swojej doradza jednak, by mimo wszystko smoka strzałą z kuszy lubo łuku porazić, miast się na awanturę konną porywać.

Podniósł groźnie dłoń potężną Strzygniew, jednakowoż pomny, iż jeszcze przydać się mogę, zaledwie trącił mnie lekko w plecy. Gdym powstał jako tako na nogi, rzekł:

– Nie wiesz to, że kusza wyklętą i nierycerską bronią jest? Zaś z łuku szyć umiem doskonale, jednakowoż nie przystoi rycerzowi narzędziem tym się parać, jeśli konno a kopijno stanąć może. Nie wiesz ty, co honor, tak i się nie wtrącaj. Ninie zaś do mistrza po pancerz pójdźmy.

Piękna była zbroja uczyniona sprawnymi rękami płatnerza. Jak zwierciadło lśniąca, bez jednej szczeliny, przez którą płomień przedrzeć by się mógł, zaś przyłbica taka, jakiej nigdy nie widziałem, wielka niby sagan, z wąskim pasem na oczy i otworami do oddychania przesłoniętymi skośnymi paskami metalu. Można było owe paski za pomocą dźwigienki ułożyć całkiem płasko, by od ognia się odciąć, a owa niespotykana wielkość szłomu należytą ku przetrwaniu ilość powietrza zabezpieczała. I tarczę wykuł mistrz jak lustro, wielką na cztery łokcie, za którą cały mógł się rycerz schronić. Pod blachy zasię zamówił płatnerz u sukienników a kuśnierzy kosztowny kaftan i nogawice. Na miękkie sukno podbite filcowym płatem naszyto skóry salamander, o których powiadają, iże w ogniu bezkarnie mogą się kąpać. Takoż rumak grzeczną oprawę otrzymał. A to kropierz sukienny, grubości zacnej, któren przed walką wodą porządnie zmoczony miał zostać, a to stalową osłonę na łeb, tak że swego pana do złudzenia przypominał, a to siodło i rząd cały blaszkami ciasno nabijane, by płomień zbyt łatwo rzemieni nie spalił.

Przybrał się też zaraz szlachetny Strzygniew Strzegonia, ubrał także swego wiernego wierzchowca, po czym ruszyliśmy na błonia ku walce go układać.

Nadchodził zasię czas, gdy smoczysko daniny zażądać miało. Owiec dwóch setek, krów cztery mendle i jednej dziewicy ku sprośnej uciesze.

Serce teściowej

Подняться наверх