Читать книгу Serce teściowej - Rafał Dębski - Страница 8
Serce teściowej
ОглавлениеNie myśl sobie tylko, że tkwię tutaj ot, tak sobie, że to tylko głupi wypadek, który spotkał nieuważnego wędrowca. Wszystkiemu winna jest moja teściowa. Naprawdę! Gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj. Siedziałbym w ciepłej chałupie i bawił dzieci. Gdyby nie ta zołza, miałbym w ogóle czas i możność dochować się potomstwa...
Nigdy nie przepadaliśmy za sobą. To czarownica. I nie traktuj moich słów jako objawu czystej niechęci – ona naprawdę jest czarownicą, i to wysoko kwalifikowaną, dyplomowaną specjalistką od demonologii. A ja czarownic nie cierpię jak zarazy. No bo nikt chyba nie lubi budzić się o świcie z odorem gnojówki w nozdrzach i świńskim ryjem nad głową tylko dlatego, że ukochana mamusia żoneczki zobowiązała jakiegoś żałosnego demonika dwudziestego rodzaju, żeby regularnie przeprowadzał zięcia do chlewa!
To przez jej złośliwość tułam się po świecie w poszukiwaniu czegoś, co zapewne w ogóle nie istnieje. Tak, dobrze słyszysz, tułam się właśnie przez tę zgregę! Jeśli chcesz, dobry człowieku, mogę opowiedzieć, jak do tego doszło. Zdążę dokończyć historię, zanim wyplączesz mnie z tej obrzydliwej sieci. Że też w twoich stronach – bo stąd przecież pochodzisz? – tak myślałem. Że też w twoich stronach żyją takie obrzydliwe pająki. I że też opłaca im się pleść takie wielkie sieci, że krowę by w nie złapał! Ewolucja, powiadasz? Może i ewolucja, nie słyszałem o takiej. Musi być z niej kawał cholery, skoro wynalazła owe bestie. A teraz posłuchaj, drogi wybawco, co spowodowało, że znalazłem się na samym krańcu świata, bo musisz wiedzieć, że twój kraj jest dla mnie i moich ziomków tak odległy, jak dla ciebie, dajmy na to... no co... bo ja wiem? Diabli, w końcu nie jestem kartografem! Odległy jest i już! I ten ciągły szum... Ach, powiadasz, że to wielki wodospad? Czyżby właśnie tutaj morza i oceany świata wlewały swe wody do nieskończonej, bezdennej otchłani? Widziałem kiedyś rycinę, która przedstawiała właśnie takie miejsce. Malarz zaklinał się na wszystkie świętości, że rysował z natury. To zwykły wodospad? Na pewno? Nie musisz przede mną niczego ukrywać. Nie takie rzeczy widziałem podczas tułaczki. Dobrze, nie podnoś głosu. Skoro mówisz, że wodospad, niech i tak będzie. Tylko dlaczego słychać go w całym kraju? Tak, już opowiadam moją historię, nie musisz się niecierpliwić.
Pecha miałem bodaj przez całe życie. A najgorsze, że ten mój pech na początku zawsze miewał piękne i pociągające oblicze. Takie, jakie miała chociażby dla przykładu owa kurewka Meredith, która przy bliższym poznaniu okazała się mężczyzną i dokonała mego rozprawiczenia w sposób zgoła inny niż oczekiwałem. Niżby ktokolwiek oczekiwał na moim miejscu. Wszyscy chłopcy mi zazdrościli, kiedy do miasteczka uroczyście przybył objazdowy burdel. Upatrzyła mnie sobie przecież najpiękniejsza prostytutka – Meredith właśnie. O mało nie pękłem z dumy, włażąc za nią do wozu... I o mało nie spłonąłem ze wstydu, wychodząc.
Podobnie układał się mój los od najwcześniejszych lat, dopełnił się w chwili, gdym wstąpił w związek małżeński. Nie, skąd, co ci chodzi po głowie! Moja żona jest jak najbardziej normalną niewiastą! Nie zasmakowałem bowiem w gorzkim owocu, którym mnie uraczyła... uraczył Meredith. Czy wszystko z żonką jest jak należy, sprawdziłem zapobiegliwie jeszcze przed ślubem. Było, i to jeszcze jak! Tak w ogóle dobra z niej niewiasta, nie mogę powiedzieć. Kochamy się i w ogóle... W tym przypadku pech przybrał nadobne oblicze teściowej. Na pierwszy rzut oka rzekłbyś – anioł. Szczere, piękne oczy, wiotka kibić, wdzięczna postać. Wyglądała raczej na siostrę mej żony niż matkę. I to siostrę doprawdy niewiele starszą. Wyłaziłem z siebie ze szczęścia, że będę miał pod dachem dwie tak piękne kobiety... Szeptali ludzie po kątach, że ze starej jest wiedźma, ale kto by tego słuchał, gdy zakochał się niby indor we własnym odbiciu w kałuży. A poza tym wiedźma... Każda teściowa to wiedźma, tak się przyjęło, tak zawsze wszyscy mówią, więc brałem to za zwykły... jak to się mówi... epiktet? Ach, właśnie, epitet, dzięki dobrodzieju! Rychło się jednak miałem przekonać, że – owszem – ludzie są złośliwi i mają ostre języki, potrafią każdego oszkalować, ale zawsze trzeba doszukiwać się w tym gadaniu ziarna prawdy.
Zaczęło się już w dniu ślubu, przed kościołem. Teściowa kategorycznie odmówiła wejścia do środka. Twarz miała spoconą, rysy wykrzywione, trzęsła się jak w febrze.
– Oj, jakby bies w mamusię wstąpił – zauważyłem niefrasobliwie. – Dzień zimny taki, a od mamusi żar bije niby z rozgrzanego pieca.
Wiem, wiem, nie jestem zbyt bystry. Nigdy nie byłem. Przecież nawet dziecko by się domyśliło, w czym rzecz, ale nie ja, oszołomiony w dodatku szczęściem i przepełniony życzliwością dla całego świata. Zdziwiłem się tylko przelotnie, że oczy teściowej zalśniły czerwono, a palce zakrzywiły się niczym krogulcze szpony.
Od tamtej pory co najmniej dwa razy w tygodniu budziłem się w świńskim korycie. O innych złośliwościach tej wiedźmy nawet nie chcę wspominać. Jak choćby o tym, że wszelkie okoliczne ptactwo z wielkim upodobaniem i bardzo pracowicie obsrywało mi głowę. Albo jak duszony w śmietanie szczupak użarł mnie znienacka w palec podczas kolacji. To wszystko drobnostki. Ale były i rzeczy znacznie poważniejsze.
Wystaw sobie, dobroczyńco mój, że nie mogłem spokojnie wypić niczego mocniejszego niż sok jabłkowy. A w moich okolicach, kto nie pije należycie, ten nie ma czego szukać w porządnym towarzystwie. Teściowa dla pognębienia mnie przyzwała osobnego demona. Niegodziwiec ten czuwał bezustannie i czyhał na najdrobniejszy przejaw chęci spożycia przeze mnie jakiegokolwiek napitku przyjemniejszego niż woda. Wyskakiwał wtedy spod ziemi, błyszcząc, grzmiąc i hucząc, odbierał trunek, by wypić go samemu. Gorzej jeszcze działo się, gdy sobie ów piekielny stwór podchmielił, albowiem zdarzało się, iż musiał interweniować kilkakrotnie, gdyż próbowałem mimo wszystko jednakowoż wlać w gardziel to czy tamto. Wówczas potrafił pozbawić wina, piwa i okowity także moich współbiesiadników. Alkoholik zawołany był z tego demona. Pijak i złodziej.
Nic zatem dziwnego, że nie byłem zbyt popularną postacią w swojej wsi, a przyjaciele odwrócili się całkiem ode mnie.
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. I, jak zwykle w moim parszywym życiu, zaczęło się niewinnie. Więcej – zdawało się, że może być już tylko lepiej. Pewnego pięknego dnia żona przybiegła do domu z policzkami mokrymi od łez.
– Co za nieszczęście – krzyknęła od progu, po czym z łkaniem rzuciła się na łóżko.
Zmartwiałem. Cóż takiego mogło się wydarzyć? Minęło ładnych kilka chwil, zanim wydobyłem ze zrozpaczonej kobiety zrozumiałe słowa.
– Co za tragedia, mamusia jest w wielkim kłopocie!
No cóż, tarapaty teściowej są małymi, skrytymi, ale słodkimi radościami każdego zięcia. Nie powiedziałem jednak nic, słuchając pilnie, co też się takiego wydarzyło.
– Kapituła zakonu wytoczyła mamusi proces o nadużywanie czarów i działalność na szkodę zgromadzenia. Kara za to jest straszliwa! Najgorsza z możliwych, tak mi powiedziała mamusia...
Pokręciłem głową.
– A co takiego twoja matka przeskrobała?
– No wiesz? – Żona aż sapnęła z oburzenia. – Jak w ogóle możesz mówić o mamusi, że coś przeskrobała!
– Co więc zrobiła, że wytoczono jej proces?
– Nie wiem. – Znów ujrzałem fontanny łez tryskające z przepięknych chabrowych oczu.
Koniec końców okazało się, że jednak wie. Teściowa bez zezwolenia Rady Najwyższej oraz Kapituły Zakonu Niewiast Znających łyknęła pokątnie eliksiru młodości, co stanowi poważne wykroczenie przeciw regule. Ale to jeszcze nie wszystko. Mamusia mojej żony nigdy niczego nie robiła połowicznie... Przepraszam, czy mógłbyś bardziej uważać z tym ostrym narzędziem? Biorąc pod uwagę moje szczęście, wraz z pajęczyną możesz pozbawić mnie paru ważnych organów. O tak, spróbuj może ciąć nieco dalej.
Jak już mówiłem, teściowa niczego nie robiła połowicznie. Zawsze postępowała zgodnie z zasadą „jak kochać to na zabój, jak kraść, to miliony”. Nie dość, że wypiła nielegalnie ten eliksir, to na dobitkę – żeby mieć pewność, iż produkt jest najlepszego gatunku – uszczknęła go z prywatnych zapasów samej Mistrzyni Ziół, najbardziej wpływowej czarownicy w Radzie. A to już, według ich reguły, traktowane jest jak zbrodnia.
– Co jej właściwie grozi? – Próbowałem przebić się przez płacz żony.
Nie wiedziała. Ale na wyjaśnienie tej kwestii nie trzeba było długo czekać. Pojawiło się wraz z szanowną osobą teściowej. Ależ była wściekła! Kiedy na mnie spojrzała, zrobiło mi się gorąco w najdosłowniejszym znaczeniu tego słowa. Gdyby jeszcze chwilę zatrzymała na mnie wzrok, moja koszula z pewnością stanęłaby w płomieniach.
– Dobrze – warknęła, odwracając oczy. – Skoro tak musi być, to proszę!
Ledwo złapałem przedmiot, którym we mnie cisnęła. Była to ozdobna, pięknej roboty flaszeczka, wypełniona burą, bulgocącą cieczą.
– Co to jest? – spytałem, zdumiony.
– Co to jest, co to jest! – Przedrzeźniała mnie, a z jej oczu dosłownie sypały się snopy iskier. – To moja kara, ot co! Duch w butelce dla kochanego zięciunia! Przyjmujesz dar?!
Spróbowałbym odmówić! Widziałem, że jest gotowa na wszystko, a to, że w ogóle musiała się do mnie odezwać stanowi dodatkową, niewysłowioną katuszę. Była skrajnie zdesperowana, a z takimi lepiej nie zadzierać. Zresztą, jakby na to nie spojrzeć, dar był bardzo cenny.
– Przyjmuję.
– To dobrze. – Wyraźnie jej ulżyło. W tym momencie pożałowałem, że nie byłem twardszy. Może gdybym odmówił, kara byłaby znacznie surowsza i jeszcze bardziej dotkliwa? Teściowa jednak już się odwróciła na pięcie i wyszła, wyładowując całe niezadowolenie na drzwiach.
Okazało się, że wyrokiem Kapituły została skazana na dwie kary – dyscyplinarną w postaci degradacji do rangi młodszej adeptki sztuk oraz zwyczajową, polegającą na obdarowaniu bardzo cennym przedmiotem osoby najbardziej znienawidzonej. Z początku próbowała wmówić trybunałowi, że takim człowiekiem jest sołtys, którego zresztą faktycznie nienawidzi jak parszywego psa, ale jednak trochę mniej niż mnie. A czarownice niełatwo oszukać, nawet jeśli jest się jedną z nich. Dzięki temu stałem się posiadaczem niezwykle cennej rzeczy.
Butla stała na półce przeszło tydzień, zanim dojrzałem do decyzji. Nie wiedziałem, co o tym sądzić, a przede wszystkim, czy jednak nie kryje się w prezencie jakiś podstęp. Z czasem obawa słabła, a ciekawość brała górę. Ostatecznie szalę przeważyło zdanie żony.
– Zrozumże, jełopie, że mamusia może chcieć zrobić krzywdę tobie, ale na pewno nie mnie! Niemożliwe, żeby to, co jest w butli, było w jakikolwiek sposób groźne!
W końcu się przemogłem. W niedzielny poranek, odczekawszy, aż wszyscy sąsiedzi udadzą się do kościoła, bo to przecież nigdy nic nie wiadomo, zerwałem pieczęć z korka, po czym wybiłem go, uderzając w spód butelki nasadą dłoni. Pochwyciłem przy tym niechętne spojrzenie żony – wyraźnie nie przypadła jej do gustu wprawa, z jaką obchodziłem się z flaszką. Ledwo korek wyskoczył, w naczyniu coś zabulgotało, oślepiająco błysnęło, zagrzmiało i zaśmierdziało. Mój przyjacielu, gdybyś wiedział, jak te wszystkie demony okropnie śmierdzą... Wprost nie do uwierzenia! Ten, który wytaskał się z butelki, wyglądał jak skrzyżowanie wielkiego psa z małpą, świnią i diabli wiedzą, czym jeszcze.
– Czego?! – huknął, aż podskoczyły naczynia na stole, a spod powały sypnął się kurz.
– Czy – z trudem przełknąłem dławiącą kulę w gardle – czy jesteś duchem z butelki?
– Co za pytanie – zarechotał grzmiąco. – A czy ty jesteś kompletnym idiotą?! Nie widziałeś, skąd wylazłem?!
Pominąłem pytanie milczeniem, a on ciągnął dalej:
– Nasiedziałem się w tym przeklętym szkle tyle czasu, że gdybym ci o tym opowiedział, zwariowałbyś z niedowierzania! Poza tym jestem nerwowy, wyjątkowo złośliwy i nie cierpię ludzi, tym więcej, im dłużej byłem zamknięty!
Wzruszyłem w duchu ramionami. Po co to mówić oczywistości? Wiadomo przecież powszechnie, że każdy demon jest nerwowy, złośliwy i nie cierpi ludzi. Siedzenie w butelce nie ma tutaj zasadniczo nic do rzeczy.
– Pytam jeszcze raz: czego?! – zagrzmiał. W ogóle wszystko, co robił i mówił, przypominało odgłosy burzy połączonej z solidnym huraganem.
– Chodzi, rzecz jasna, o spełnienie życzeń... – odparłem nieśmiało.
– A, o życzenia – wyraźnie się ucieszył. – A ile tych życzeń ma być?
– A ile można? – wtrąciła się moja żona.
– Z babami nie gadam – obruszył się demon. – Ty jak masz na imię, człowieku?
– Jan – odparłem odruchowo, nie bacząc na sykanie urażonej połowicy.
– No to mów, Janie, ile tych życzeń sobie życzysz, że pozwolę sobie na małą tautologię.
Co to jest ta tautologia nie wiedziałem, ale też i nie miałem zamiaru się zastanawiać.
– Zawsze myślałem, że tylko trzy – odpowiedziałem ostrożnie. – A może być więcej?
– Jasne! – wrzasnął radośnie. – Skolko ugodno! Od tej chwili to ty decydujesz o ich liczbie!
– A jeśli powiem dziesięć?
– Może być dziesięć.
– A jeśli powiem dwadzieścia?
– Niech będzie dwadzieścia.
Żona się przysłuchiwała się naszej rozmowie oszołomiona, z rosnącym niedowierzaniem.
– A trzydzieści? – odważyłem się po raz kolejny podnieść stawkę.
– A co mi tam, niech będzie, nie krępuj się!
Stanęło na pięćdziesięciu. Bałem się, że duch w końcu straci cierpliwość. Pomyślałem w tamtej chwili, że matka mojej żony otrzymała zaiste straszliwą karę – tak uposażyć znienawidzonego człowieka...
– Pięćdziesiąt? – upewnił się jeszcze demon.
– Pięćdziesiąt – potwierdziłem zadowolony.
– Stoi?
– Stoi.
– W takim razie – powiedział powoli, z namysłem – na początek naszej owocnej, mam nadzieję, współpracy, życzę sobie, żebyś...