Читать книгу Serce teściowej - Rafał Dębski - Страница 5
Wilczy dołek,czyli jak zostać smokiem
ОглавлениеZ ciemnego wnętrza pieczary wydobywał się gryzący dym. Był tłusty, pełzł nisko przy ziemi, niósł nieprzyjemny zapach siarki i smoły. Całe otoczenie jaskini, w tym także droga, pokryte zostało czarną twardą substancją, po której szło się niepokojąco wygodnie.
Sir Edward złożył dłonie przy ustach.
– Bywaj!
Natychmiast musiał ująć wodze, gdyż zaniepokojony rumak, którego trzymał przy pysku, próbował wspiąć się na tylne nogi.
– Bywaj! – zawołał jeszcze raz.
W ciemnym wnętrzu dał się dostrzec niewyraźny blask. Po chwili ukazał się niepozorny człowiek, dzierżący w lewej ręce łuczywo, a w prawej ogromny miecz, którego koniec wlókł się po ziemi, a raczej tym ciemnym czymś, czym ziemię pokryto.
Sir Edward, widząc, że miecz zdaje się cięższy od właściciela, pomyślał, iż nie ma wielkiego sensu posługiwać się bronią, której nie da się swobodnie unieść. On sam musiałby się zdrowo wysilić, żeby machnąć takim rożnem, a co dopiero ten chudy szczur.
Chudzielec, jakby odgadując jego myśli, rzekł:
– Postury jestem może i podłej, szlachetny panie, ale nie zważajcie na pozory. – Tu niespodziewanie lekko uniósł ramię z bronią i zawinął z furkotem ciężką głownią, jakby miał w ręku ćwiczebny kij, a nie bojową klingę. Sir Edward splunął od uroku, co widząc, mieszkaniec jaskini roześmiał się chrapliwie. Zaraz jednak spoważniał i powiedział dobitnie:
– Skoroście już wleźli w moją dziedzinę, rycerzu, powstrzymajcie się, z łaski swojej, od plucia, albowiem okrutnie tego nie lubię. Jak każdego zresztą chamstwa.
Sir Edward chciał potraktować bezczelnego pustelnika tak ostro, jak na to zasłużył, ale w czas przypomniał sobie, kto tu do kogo przybył i kto od kogo, czego, w jakim celu... Zaraz, kto, od czego, dla kogo... Nie po co i dla kogo...
– Czyżbyście się, panie zaplątali w konstrukcji gramatycznej? – zainteresował się uprzejmie gospodarz.
Sir Edward poczerwieniał.
– Skoro już jestem twoim gościem – warknął – postaraj się powstrzymać od czytania w moich myślach, bo okrutnie tego nie lubię. Jak każdego zresztą chamstwa!
– Celna riposta, panie. – Pustelnik skinął z uznaniem głową. – W dodatku będąca parafrazą mojej wcześniejszej wypowiedzi...
– I nie używaj słów, których znaczenia nie rozumiem – zirytował się znowu rycerz. – Tego też nie lubię!
– Jaki wymagający panek – mruknął pustelnik.
– Co tam mruczysz?
– Modlitwy, szlachetny rycerzu – odparł pustelnik, nie zważając na marsową minę i zgrzytnięcie zębów niespodziewanego gościa. – Pozwólcie za mną do mego mieszkania.
Zaczął padać rzęsisty deszcz, więc rycerz chętnie skorzystał z zaproszenia.
Wnętrze jaskini urządzone było skromnie. Ot, ława z tarcic, służąca za stół i łoże zarazem, kilka byle jak zbitych zydli, na ścianach masa suszonych ziół, naczynia zawierające jakieś tajemnicze substancje. W kotle nad sporym paleniskiem bulgotało smrodliwie.
– Co tam warzysz?
Pustelnik rzucił miecz pod ścianę, zatknął w kunie łuczywo.
– Asfalt, panie.
– Co?
– Takie coś, żeby można wylewać tym trakty, na początek przynajmniej te najgłówniejsze. To znakomicie ułatwi podróżowanie i postawi handel na nogi. Właśnie to położyłem na dojeździe do mojej pieczary.
– Znowu jakieś diabelstwo! Łykom życie ułatwi, a porządne rycerstwo na psy zejdzie przez takie wynalazki! Wygodna, mój świątobliwy mężu, to może być droga do piekła, zaś człek poczciwy zbytków nie potrzebuje. Mnie, na przykład, wystarczy niebo nad głową i koń między nogami...
Przy ostatnich słowach sir Edward ugryzł się w język, zdając sobie sprawę, iż mogą zabrzmieć dwuznacznie i zgorszyć pustelnika.
Ten jednak tylko wzruszył ramionami.
– Z czym przybywacie, panie?
Rycerz rozejrzał się.
– Nie dasz mi nic do picia?
– Nie.
– Zdechła u ciebie gościnność!
Pustelnik pokręcił głową.
– To nie tak, panie. Wodę pijacie?
– Tfu – skrzywił się sir Edward.
– No właśnie, a ja nic innego nie mam.
– Dobrze, to cię dostatecznie tłumaczy. Słuchaj zatem, chociaż, na honor, nie cierpię gadać o suchym pysku, a co miałem w bukłaku, dawno wypiłem! Ale do rzeczy. Zdarzyło mi się, otóż, złożyć córze wielkiego pana, a damie mego serca, pewne ślubowanie...
– To bardzo nierozważne – wtrącił gospodarz.
– Może. Ale zdarzyło się i nic już się na to nie poradzi. Czy możesz mi nie przerywać? Nie lubię tego. Jak zresztą...
– ...każdego chamstwa – dokończył pustelnik. – Skądeś to znam.
– Właśnie. Słuchaj więc. Ślubowałem tak długo wstrzymać się od kobiecego ciała i wszetecznych uciech, aż wytropię i pokonam stworzenie naprawdę i do imentu złe, taką esencję zła...
– Co za idiotyczny pomysł! – nie wytrzymał pustelnik.
– Tak?! – zaperzył się rycerz. – To spróbuj wymyślić w naszych czasach coś oryginalnego! Co lepsze i łatwiejsze ślubowania wytarte już jak gacie starego knechta. Graala może miałem poszukać?
Pustelnik obrzucił go przenikliwym spojrzeniem.
– Chyba byłoby łatwiej...
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Później, panie, później... Mówcie dalej.
– Jako takową esencję astrolog królewski wskazał smoki, z natury złe i przewrotne, a przy tym jednakowoż w dużym stopniu przystępne ludzkiej mocy. Stanęło na tym, iż smoka łeb lubo nawet żywą poczwarę wybrance ofiaruję. Com się zjeździł po świecie, ilem zniósł upokorzeń i zaznał trudów, zanim powiedziano mi, jak onego smoka odszukać, jakie warunki wypełnić i zanim pokierowano mnie do ciebie, opiekunie smoczy...
– Glejt książęcy na polowanie macie? – spytał rzeczowo pustelnik. – Bo na kłusowanie zezwolić nie mogę.
– Oto jest. – Rycerz podał pergamin opatrzony wielką pieczęcią. Pustelnik odczytał pismo, nie spiesząc się zbytnio.
– Opłata wniesiona?
Sir Edward wydobył bez słowa drugi dokument. Pustelnik otworzył szeroko oczy.
– Zwolnienie z płatności? Ho, ho, musicie mieć, szlachetny panie, możnych protektorów.
Sir Edward uśmiechnął się skromnie.
– To nieistotne. Ważne, bym poczwarę ubił, jako że okrutnie zaczyna mi już doskwierać ślubowanie.
– Oj, obawiam się, że i tak koniec końców przyjdzie wam zostać zakonnikiem.
– Co?! Co powiedziałeś?!
– Że przyjdzie wam zostać...
– Słyszałem! Chcę wiedzieć, dlaczego?
– Oszukano was. Smoki bez wątpliwości żadnej wrednymi nad wyraz stworzeniami są, ale ponieważ zostały przez Boga stworzone, zatem żadną miarą esencją zła ich nazwać nie można.
– Jakże to?!
– Na ostatnim soborze w Lateranie biskupi orzekli, iż nawet sam diabeł czy inne demony, w tym i smoki, stworzone zostały podług natury dobrymi, a stały się złymi sami przez się, przez własne grzechy. Tak i diabła samego nie lza nazwać esencją zła, jak widzicie.
– Inaczej mi gadał astrolog! – rzekł groźnie rycerz. – Jemu wierzę, nie tobie. Smoka chcę!
– Smok wam nie pomoże, padliście ofiarą...
– Pomoże! Smoka chcę!
– Wierzajcie mi...
– Smoka!!! – ryknął sir Edward.
– Aleście uparci, panie. Jak widzę nic was nie odwiedzie od zamiaru ubicia potwora?
– Nie! Mówiłem już! Baby... Tfu! Smoka mi trza! A porządnego!
– Jak chcecie, nie będę się więcej sprzeciwiał. Musicie się, jak widzę, przekonać sami. Wyboru wielkiego nie mamy, jako że smoków coraz to mniej. Ale może coś tam dla was znajdę. Jest tu, i owszem, w okolicy smok jeden nazwiskiem Gorynycz...
Rycerz zmarszczył brwi.
– Gorynycz? – zapytał nieufnie. – Czy to brytyjskie nazwisko?
– Nie, to imigrant. U nas już od dawna słaba koniunktura na rodzimym rynku, choćby z tego względu, iż znacznie zmniejszono dotacje państwowe z uwagi na wyprawy krzyżowe pustoszące skarbiec, a i ludzie przestają lubić ryzyko, zaczynają bardziej się garnąć do handlu czy bankowości niż wojowania. Zresztą nasze smoki kapryśne są. Zaraz chcą zamek na pomieszkanie dostać, parę wsi pod zarząd, kontyngent dziewic, regularnych podwyżek, dodatku szkodliwego za zionięcie. A widzicie, panie, z zagranicy czasem zjeżdżają znakomici fachowcy, tani, a przy tym niewymagający. Ale i tych przymało...
– Nieważne. – Sir Edward machnął ręką. – A ten, jak mu tam...
– Gorynycz. Pochodzi z dalekiego kraju, nieznanej i dzikiej Rusi.
– Właśnie. Zły on chociaż?
– To bestia! – wykrzyknął pustelnik. – Potwór straszliwy, dyplomowany. Odebrał najlepsze wykształcenie w kijowskiej uczelni, specjalizację robił w Riazaniu, wie wszystko, co wredny smok wiedzieć powinien, a nawet więcej. Oczywiście, jego dyplom został u nas nostryfikowany, może więc działać legalnie, bez obaw, że będą go prześladować służby imigracyjne. Jednakowoż, jeśli ten was nie zadowala, mogę polecić innego, ale do tego trzeba przeprawić się przez góry. To także gastarbajter, tyle że z Bliskiego Wschodu, niejaki Mustafa ibn Dżinn, naprawdę paskudna postać. Przykulał się swego czasu z Ziemi Świętej za królem Ryszardem.
Sir Edward westchnął.
– Niech już będzie ten Rusek, skoro do niego najbliżej.
– Słuszny wybór, panie, jednak pozwólcie sobie zwrócić uwagę, że naprawdę na niewiele wam się to zda, jak już bowiem mówiłem...
– Zamilcz – warknął rycerz. – Wiem ja, co jest na rzeczy. Nie chce ci się szukać nowego smoka, gdy tego ubiję! Leń z ciebie, świątobliwy. Jakoweś podejrzane eksperymenta robić wolisz niż to, za co ci płacą!
Pustelnik wzruszył ramionami. „Czekaj, ciołku” mruknął cichutko pod nosem i zanim rycerz zdążył się oburzyć, powiedział głośno:
– Wiecie, że glejt opiewa na jedno polowanie?
– Przecież, że wiem! Wyraźnie to napisano.
– Umiecie czytać? – zdziwił się opiekun smoków.
Sir Edward obraził się i nadął.
– Skąd ci przychodzą do głowy takie głupoty, prostaku? Jestem porządnym i uczciwym rycerzem. Nie przystoi mi imać się tego, co jeno klechom i łykom przypisane. Przy mnie ów glejt rządnie sporządzono i odczytano.
– Wybaczcie, panie, moje niewczesne podejrzenia, ale świat dookoła ulega nieustającym przemianom, więc...
– Jeszcze aż tak nie zwariował!
– Wybaczcie zatem. Wracając do sedna sprawy, wiecie, że drugiego zezwolenia nie otrzymacie. Edykt królewski z roku tysiąc dwieście trzydziestego szóstego...
– Wiem, wiem. Jeden rycerz może otrzymać tylko jedno takie pozwolenie w życiu. Ale jeśli mi się nie uda, z pewnością nie będzie to już ważne. Bo takie drobiazgi trupa nie mogą interesować.
– Jednak moim obowiązkiem jest zaznajomić was ze wszystkimi aspektami...
– Gdzie ten smok, pustelniku, do diaska?! Wskaż mi drogę i diabli z tobą oraz twoimi przestrogami! Nie mam zamiaru tego wysłuchiwać.
– Jak sobie chcecie...